ODPOWIEDZ
35 y/o
For good luck!
170 cm
detektyw ☘️ w wydziale IGGTF
Awatar użytkownika
„W święta nawet najbardziej zagubieni chcą wierzyć, że nie są sami.” - Listy do M.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Pogoda nie rozpieszczała mieszkańców Toronto. Lało przez kilka dni, a telewizyjne prognozy zapowiadały pierwszy śnieg. Zaczynała się pogoda, której Mickey nie lubiła jako motocyklistka. Od incydentu na stacji benzynowej minęło kilka dni i choć miała nadzieję, że temat Browna jest zamknięty to była w błędzie. Stuart nie odpuszczał, przełożony również, jak tylko dowiedział się o całym zajściu. Musiała się nagimnastykować, aby wszystko miało ręce i nogi i żeby nikt zbytnio jej nie powiązał z programem ochrony świadka. Skoro Stuart chciał uczynić z niej swojego asa w rękawie to należało zachować pozory. Nim otrzymała telefon, spędziła cały dzień ze swoją siostrą Poppy i pracą nad jej nowym programem telewizyjnym, potem zajęła się kotami. Przycinanie pazurów było prawdziwą krwawą bitwą z której wychodziła zwycięsko pomimo krwawiących śladów. Napisała zaległe raporty swojego partnera, oddała swoje i odbyła rutynową kontrolę u policyjnej terapeutki. Uzupełniła nawet zapasy jedzenia w lodówce i spiżarce. Wszystkie sprawunki na tip top. Było za idealnie i bezproblemowo, dlatego pokarało ją telefonem. Wiedziała, że to byłoby za proste.
Pod adres pod którym mieszkał Jacob przyjechała późnym wieczorem, z zaskoczeniem zauważając, że czeka na nią przed wejściem do klatki schodowej. Zatrzymała motor blisko niego, ale nie na tyle, aby obawiał się rozjechania, choć mógł mieć obawy innego typu. W końcu postacią na jednośladzie mogła być blondi ze stacji benzynowej, której do tej pory nawet nie zidentyfikowano. Kamery okazały się nieprzydatne, a portret pamięciowy nic nie wniósł do sprawy. Zdjęła kask, potrząsając głową na boki, aż ostatecznie utkwiła wzrok w mężczyźnie. Padało na niego światło ulicznej latarni, nadając skórze brzydkiego koloru.
— Lubię nocne schadzki, ale z reguły wybieram ładniejsze otoczenie — odezwała się pierwsza, bez zbędnego certolenia się z "cześć" lub "co tam?". Może Stuartowi wydawało się, że uczyni z niej dziewczynkę na posyłki to jednak żył w błędnym przekonaniu. Zsiadła z maszyny, mając na sobie czarne jeansy i skórzaną, motocyklową kurtkę.


Jacob Brown
mavielous
ą zamiast om, gdy mowa o liczbie mnogiej
34 y/o
CHRISTMASSY
180 cm
pracownik stacji benzynowej Petro-Canada & Car Wash
Awatar użytkownika
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻ
typ narracji3os
czas narracjiPrzeszly
postać
autor

Po rozmowie ze swoim policyjnym opiekunem, przesłuchaniu w związku z zajściem na stacji i później nieoczekiwanej, stresującej rozmowie z Bronte, Jake chodził napięty jak struna. Nie pomagła rozmowa z psychologiem i próby uspokajania się, że przecież wszystko jest pod kontrolą i nic mu nie grozi. Chuja, a nie nie grozi. Paranoja rozrosła się do takich rozmiarów, że na każdy głośniejszy nieoczekiwany odgłos reagował automatycznym spięciem i gwałtownym drgnięciem, jakby zaraz miał zacząć uciekać. Oblewające go zimne poty i nieprzyjemna gęsia skórka stały się elementem codzienności tak częstym, jak mruganie. Stan alertu i gotowości wrócił do takiego natężenia, jak rok temu, a cała trudna i mozolna praca nad sobą wzięła w łeb.
Nie wiedząc jak sobie z tym radzić, prawie nie wychodził z mieszkania, jeśli nie było to konieczne z jakiegoś powodu. Poza pracą i szybkimi zakupami, wchodził potrenować z workiem lub pobiegać, co było czymś absurdalnie paradoksalnym w jego stanie, bo właśnie w takich chwilach był najbardziej narażony na ewentualny atak. A jak już wychodził z mieszkania, to paranoja nakazywała mu zostawiać niektóre elementy w specyficznym ułożeniu, które znał tylko on, a których przemieszczenie byłoby znakiem, że zostały ruszone.
Tego wieczoru, po powrocie z pracy, panujący w głowie mętlik nie dawał mu spokoju. Pomimo ciemności i niekorzystnej pogody, wyszedł pobiegać, żeby jakoś wyładować przynajmniej mały procent nerwów. Wrócił po godzinie - przemoczony, spocony i wcale nie usatysfakcjonowany, chociaż może odrobinkę spokojniejszy.
Tylko że ten spokój został zastąpiony adrenalinowym lękiem, jak tylko zbliżył się do drzwi swojego mieszkania. Wycieraczka nie leżała tak, jak ją zostawił. Na klamce nie leżał ten mały zbitek kurzu, który tam zostawił. Włosy na karku stanęły dęba, po plecach przebiegł lodowaty, ścinający krew w żyłach dreszcz. Serce załomotało mocniej, nie mając nic wspólnego z ekscytacją. Ostrożnie przekręcił klucz w zamku, który - o dziwo - był zamknięty. Wisząca przy drzwiach kurtka nie spadła, kiedy powinna, a jak spojrzał na wieszak, zauważył odwieszoną ją dwa wieszaki dalej niż zostawił. Nie wszedł głębiej, momentalnie oblała go fala tego przerażające, niekomfortowego wrażenia, że coś mrocznego będzie kryło się za którąś ścianą. Zamknął szybko drzwi i przekręcił klucz w zamku. Stchórzył. A może jednak był to akt odwagi? Wyszedł z budynku i zadzwonił do swojego nadzorcy, powiedział mu o wszystkim, a ten obiecał kogoś wysłać.

I musiał wysłać właśnie ją.
Zanim w ogóle zorientował się, że to ta konkretna, wkurwiająca go baba, na widok jadącego prosto na niego motoru serce podeszło do gardła. Dłonie zacisnęły się w pięści, w tym jedna na trzymanym nadal telefonie, a druga na kluczach do domu. Uczucie chłodu spowodowanego przemoczeniem zniknęło na rzecz uczucia bardzo niepokojącego, coś jak lodowaty gorąc wypełniający klatkę piersiową i ściskający żołądek w ciasny supeł. Zrobił krok w tył, gotów rzucić się do ucieczki, do której ciało rwało się od razu. Być może zadziałała wtedy podświadomość i rozpoznał motocykl zanim realnie przeanalizował szczegóły.
Wydał z siebie coś na kształt niezadowolonego, zdesperowanego stęknięcio-warknięcia, jak tylko Mickey zdjęła kask. No kurwa zajebiście, jeszcze tylko jej mu tu brakowało. Miał ochotę zadzwonić to Stuarta i wyrazić swój jakże entuzjastyczny zachwyt, że musiał mu wysłać tego babsztyla.
- Z reguły nie zgadzam się na schadzki, a jednak oto jesteśmy. - Rzucił to z sarkastyczną słodyczą i wyraźną dezaprobatą do jej towarzystwa. - Jakbym wiedział, że Stuart wyśle harpię, to już chyba wolałbym spędzić tę noc na dworcu. - Niby skierował te słowa do siebie samego, ale nawet nie obniżył tonu głosy, żeby jakkolwiek to ukryć. Nie podobało mu się jej towarzystwo, ani to, że to ona miała sprawdzić jego mieszkanie pod kątem wtargnięcia. A jeszcze gorzej, jak okaże się, że to jednak tylko jego paranoja, spodziewał się po niej niekończącej się złośliwości.

Mickey I. Gilmore
Obrazek
gall anonim
rodzynki w serniku
35 y/o
For good luck!
170 cm
detektyw ☘️ w wydziale IGGTF
Awatar użytkownika
„W święta nawet najbardziej zagubieni chcą wierzyć, że nie są sami.” - Listy do M.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

— Awwwww, nadałeś mi przezwisko — ujęła się za serce zbyt teatralnie, aby nie uznać jej zachwytu za nie sarkazm — Harpia to całkiem ładny ptak, ale pewnie chodzi ci o te mitologiczne hybrydy, dręczące ludzi jako narzędzie bogów... Tak o swoich preferencjach na dzień dobry? No wiesz co... — posłała mu spojrzenie z czysto kpiącym uśmieszkiem, który zaczynał być stałym repertuarem dla Jacoba. Jego osoba równocześnie ją bawiła i irytowała, żeby nie powiedzieć, że zaczęła intrygować od chwili wybuchu agresji w toalecie. Skinęła głową na wejście do budynku, niewerbalnie dając znać, aby prowadził. Też chciała mieć to za sobą. Zapytała o to na którym piętrze mieszka, jacy są sąsiedzi i czy posiada schody przeciwpożarowe. Mogli wjechać na drugie piętro windą, ale Mickey uparła się na schody i to samo doradziła robić jemu. Mała przestrzeń stwarzała większe ryzyko dla przeciwnika, gdyby zdecydował się go zaatakować. Zanim weszli do mieszkania, uprzedziła Jake'a, żeby nie mówił niczego, póki nie da mu znać, że można rozmawiać. Wręczyła mu kask, po czym rozpięła skórzaną kurtkę i weszła ostrożnie do środka. Wnętrze miało więcej mebli, niż jej dom. Spojrzała na wieszak, na ustawione buty, przechodząc dalej. Przestrzeń była na tyle mała, że rekonesans nie trwał długo. Wszystko było względnie w porządku, żadnego bałaganu świadczącego o gwałtownym przeszukaniu. Jeśli ktoś tu faktycznie był, to zależało mu na dyskrecji, a to mogło oznaczać jedno... Włączyła telewizor, kanadyjskie MTV zwiększając głośność. Zbliżyła się do Jake'a tak blisko, jak poprzednim razie na stacji benzynowej.
— Szukamy pluskiew i kamerek, możliwe, że ktoś był tutaj żeby założyć podsłuch. Co budzi twoją wątpliwość? — wskazała na pokój. Metraż był mały, więc poszukiwania nie powinny potrwać długo. Nie było tu zbyt wielu miejsc w których można było ukryć sprzęt. Popatrzyła na Jacoba wyczekująco, skupiając się na zadaniu. Złośliwość przyjdzie później.


Jacob Brown
ObrazekObrazekObrazek
mavielous
ą zamiast om, gdy mowa o liczbie mnogiej
34 y/o
CHRISTMASSY
180 cm
pracownik stacji benzynowej Petro-Canada & Car Wash
Awatar użytkownika
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻ
typ narracji3os
czas narracjiPrzeszly
postać
autor

Zagotowała się w nim bardzo silna irytacja. Nie zaskakiwało go to, bo zdążył zauważyć, że za każdym razem wątpliwej przyjemności interakcji, Mickey działała mu na nerwy. I był coraz bardziej pewien, że robiła to celowo i jeszcze świetnie się bawiła kosztem jego nerwów, spięcia i poczucia zagrożenia.
- Sam z własnej woli wcale bym cię do swojego mieszkania nie zaprosił, nie jestem masochistą. - No dobra, może trochę był, jeśli wziąć pod uwagę całokształt jego sytuacji i jego ogólnego stanu psychicznego. Ale nie był pod względem przebywania w towarzystwie kogoś, kogo najchętniej wkomponowałby w ścianę albo chodnik. Nie znosił jej, już samo wspomnienie o niej budziło niesmak, nieprzyjemnie zimny dreszcz i palącą złość.
Z niechęcią otworzył drzwi do klatki i nie bawiąc się w fałszywe kurtuazje, o których w tej chwili nawet nie myślał, nie puścił jej przodem. Po prostu wszedł, uznając że i ona za nim podąży. A jak nie, to zostanie na tym chłodzie za drzwiami i chuj jej w... jakikolwiek otwór, który nie byłby przyjemny.
Nie wszedł do mieszkania. Został przed wejściem, w progu, z kilku powodów. Głównym powodem był paranoiczny lęk, a zaraz po nim następowała niechęć do przebywania zbyt blisko tej wkurwiającej baby. Trzymając jej kask w dłoniach i nieświadomie zaciskając na nim palce do białości, wyciągał szyję, jakby próbując dojrzeć cokolwiek za zakrętem ściany. Albo coś usłyszeć. No i usłyszał, muzykę puszczoną z telewizora. Odebrał to trochę jako znak, że droga była wolna, nie skompromituje potencjalnych dowodów w sprawie wtargnięcia. Odłożył kask na szafkę niedaleko wejścia.
Odchylił się, kiedy znowu podeszła zbyt blisko niego. Nie odsunął się, ale całe ciało spięło się nieprzyjemnie i odchyliło w dyskomforcie. Zmarszczył lekko nos, mając wewnętrzną ochotę odepchnięcia jej, wypchnięcia poza granice jego strefy osobistej. Nie zrobił tego chyba tylko dlatego, że znowu w jakiś pojebanie paradoksalny sposób poczuł zapach samochodowego odświeżacza powietrza, tej choinki pachnącej niby sosną.
- Twoja obecność tutaj budzi moją wątpliwość. - Fuknął to agresywniej, niż było to konieczne, zachowując jednak cichy ton głosu. Mając wymówkę, wyminął ją pospiesznie, trochę bezczelnie odsuwając ją odrobinę ze swojej drogi. Mało delikatnie. Rozejrzał się po niewielkiej salono-kuchni, jakby szukał... cholera, skąd miał niby wiedzieć gdzie ktokolwiek mógł tu schować pluskwę albo kamerę?! Nerwowo zaczął przeczesywać palcami włosy i drapać się lekko po potylicy. Podszedł do swojego laptopa, którego kupił z drugiej ręki niedługo po przeprowadzce do Toronto. Wydawało mu się logiczne, że próbowanoby gdzieś tu założyć podsłuch. Zaraz po tym jednak spojrzał na lampkę stojącą na wysokiej nóżce w rogu pomieszczenia. Zrobił w tamtym kierunku krok, ale zanim w ogóle do niej doszedł, jego uwagę porwało coś jeszcze bardziej absurdalnego - lodówka. Używa jej przecież codziennie, nie? To chyba dobre miejsce?
Sfrustrowany tym, jak bardzo paranoiczne myśli nie pozwalały mu teraz na skupienie, spojrzał na Mickey rozeźlony.
- Nie wiem, nie możesz po prostu odwalić swojej roboty? Podobno to ty jesteś tu specjalistą. - Warczał na nią, nie tylko z braku sympatii, ale też przez to, że przeszedł w zapędzoną w kozi róg defensywę.

Mickey I. Gilmore
Obrazek
gall anonim
rodzynki w serniku
35 y/o
For good luck!
170 cm
detektyw ☘️ w wydziale IGGTF
Awatar użytkownika
„W święta nawet najbardziej zagubieni chcą wierzyć, że nie są sami.” - Listy do M.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Mickey parsknęła bezgłośnie. Jej spojrzenie zwęziło się ledwie zauważalnie, z rozbawienia tym, jak desperacko próbował zakryć strachem fakt, że nie miał pojęcia, co robi. Był dla niej jak otwarta księga, tyle że zapisana w połowie strachem, w połowie wkurwem, a na marginesach odrobiną niezdrowej samokontroli.
— Ooo, czyli jednak liczysz na specjalistę — mruknęła nonszalancko, przesuwając spojrzeniem po jego ramionach, po tym jak nerwowo drapał się po potylicy. Odbiła wzrok na pomieszczenie, w jednej sekundzie wchodząc w tryb policjantki. Zdjęła kurtkę i zawiesiła ją na oparciu jedynego wolnego krzesła, zabierając z kieszeni swój telefon. Zaczęła od oczywistego miejsca: listwy przy drzwiach. Przysiadła, muskając przestrzeń światłem lampki, szukając mikroszczelin i nietypowych odbić.
Zignorowała jego warczenie - wchodziło jednym uchem i wychodziło drugim. Za to jego nerwowa zmiana kierunków ruchu, ciągłe zaciskanie palców, ten charakterystyczny brak tchu… To obserwowała. Uważniej niż wszystko inne. Wyłapywała to jak pająk muchę w sieci. Póki co wywracała oczami, nie mogąc się nadziwić jakim cieniasem był Jacob Brown. Przeszła dalej, do ramki na zdjęcie. Nie miała złudzeń, że znajdzie tu rodzinne fotki. Zdjęcie przedstawiało randomową grafikę służącą za przykład. Uniosła ramkę, obracając ją palcami ale nic nie znalazła. Potem szafka RTV. Krótka analiza kabli, każdy dotknięty, by zbadać czy coś nie zostało wpięte na siłę. W międzyczasie kątem oka ponownie zerknęła w jego stronę. Stał tam, spięty, jakby miał zaraz wybuchnąć albo uciec. Usta drgnęły jej w drwiącym uśmiechu. Przyszła kolej na lampę. Pochyliła się nad podstawą, odkręciła nakrętkę i wsunęła palec do wnętrza stelaża. Szukała nierówności, ciepła, czegokolwiek dziwnego. Nic.
— Okej, wygląda na to, że nic tu nie ma. Jesteś pewien, że ktoś tu mógł być? Coś zginęło? — przystanęła, podpierając się rękoma na biodrach. Rozglądała się po pokoju. Nic nie wzbudzało podejrzeń, panował względny porządek. Zaczynała podejrzewać paranoję typową dla osób, które znalazły się w takiej sytuacji jak Brown.


Jacob Brown
ObrazekObrazekObrazek
mavielous
ą zamiast om, gdy mowa o liczbie mnogiej
34 y/o
CHRISTMASSY
180 cm
pracownik stacji benzynowej Petro-Canada & Car Wash
Awatar użytkownika
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻ
typ narracji3os
czas narracjiPrzeszly
postać
autor

Stał w tym samym miejscu, w którym się zatrzymał. Wyjący telewizor - mimo że rozumiał dlaczego włączyła program muzyczny trochę przesadnie głośno - działał mu na nerwy prawie tak samo, jak robią to drące mordy rozpieszczone gówniarze, kiedy mama nie kupi im lizaka. Mickey też działała mu na nerwy i to bardziej niż bachory próbujące wymusić posłuch. Powinien odpuścić, nie odpowiadać, zostawić to i nie dać się prowokować, ale nie potrafił. Sama jej obecność była niczym dźganie w bardzo wrażliwy punkt, irytowała i wzbudzała złość.
- Liczyłem. A przysłali mi ciebie. - Rzucił to krytycznie, bez hamowania i ukrywania niechęci. Ona też raczej nie kryła się z tym, że nie darzyła go sympatią, przynajmniej w jego interpretacji tego, jak się do niego odnosiła.
Przyglądał się jej, kiedy profesjonalnie sprawdzała miejsca, o których on w ogóle by nie pomyślał. Tylko z tą lampą poniekąd trafił, nawet jeśli nie podszedł do niej z realna obawą znalezienia tam czegokolwiek. Nie miał pojęcia jak działają przestępcy, bo oglądane w filmach sceny zakładania podsłuchów ograniczały się nie tylko do miejsc oczywistych, ale wręcz absurdalnie widocznych.
Nie spuszczał z niej oka, jakby to ona miała zaraz odwalić coś potencjalnie zagrażającego mu na przyszłość. Wciąż zachodził w głowę czemu Stuart wysyła mu właśnie ją, skoro nawet sam na własne oczy widział, że Jake ani jej nie ufa, ani nie ma między nimi nawet najmniejszej nici sympatii, czy zrozumienia. Nie mieli nic wypracowanego, a jedyne co ich "łączyło" to obustronna niechęć.
Obruszył się na jej pytanie, czy był pewien wtargnięcia. Odebrał to jako osobisty atak na jego racjonalizm. Trochę idiotycznie, bo wiedział, że ma paranoje i wiele hipotetycznych sytuacji nie ma przełożenia na rzeczywistość, ale ubodło go to nawet nie wytknięcie poddawania się lękom.
- Tak, mam pewność. - Nie, nie miał pewności, dlatego warknął to agresywnie, w obronie własnej. - Nie miałem okazji sprawdzić, od razu zadzwoniłem do Stuarta. - Zjeżył się, jakby co najmniej go wyzywała i oskarżała o coś niemoralnego, aż jego ton ociekał cynizmem.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, dopiero teraz uważniej przywiązując uwagę do szczegółów. Zajrzał w szuflady i szafki, przeszedł do sypialni i tam też skontrolował stan swojego niewielkiego dobytku. Wszystko było na swoim miejscu, nawet pracowniczy uniform, niedbale rzucony na podłogę. Wrócił do salono-kuchni, zatrzymując się na tyle blisko Mickey, żeby go słyszała bez konieczności podnoszenia głosu. Spinał się będąc i tak za blisko jak na jego poczucie prywatności.
- Nic nie zginęło. Możemy to już ściszyć? - Machnął w kierunku telewizora, mając ochotę całkiem go wyłączyć. Nie zrobił tego tylko ze względu na znane sobie procedury, z jakimi miał do czynienia już kilkakrotnie. Nadal nie czuł się bezpiecznie, ani nie uspokoiło go to sprawdzanie mieszkania, ale w tej chwili nie był pewien co było gorsze: to, czy tkwić na małej przestrzeni swojego terytorium z kimś, kogo tu wcale nie chciał.

Mickey I. Gilmore
Obrazek
gall anonim
rodzynki w serniku
35 y/o
For good luck!
170 cm
detektyw ☘️ w wydziale IGGTF
Awatar użytkownika
„W święta nawet najbardziej zagubieni chcą wierzyć, że nie są sami.” - Listy do M.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Mickey przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, powoli, jakby oceniała każdy ruch mięśni. Warczał, napinał się, strzelał urazą z każdego słowa, a na niej nie robiło to wrażenia. Zero zaskoczenia, tylko lekkie uniesienie brwi i to charakterystyczne pół-parsknięcie, które już kilka razy sprawiło, że Jake wyglądał, jakby miał ochotę rzucić czymś w ścianę.
— Jasne, masz pewność — odparła sucho, nie dodając nic więcej. Nie musiała. Jej mina mówiła za nią.
Podparła dłonie na biodrach, czarny podkoszulek naciągnął się lekko na ramionach. Kosmyk włosów opadł na czoło, kiedy przechyliła głowę, obserwując go, jak znika na moment w sypialni. Z jej perspektywy wyglądało to tak, jakby miotał się między szukaniem dowodów na swoją rację a próbą znalezienia czegokolwiek, na czym mógłby oprzeć strach, który zagłuszał teraz agresją. Kiedy stanął blisko niej, tylko odrobinę przesunęła ciężar ciała na jedną nogę, unosząc podbródek. Nie odsunęła się, nie dając mu tej satysfakcji. Popatrzyła na niego tak, jakby ściszenie telewizora było jakąś fanaberią. Musnęła go swoim ciałem, mijając i zanim zdążyła dotknąć pilota, głośniki wyrzygały z siebie nadętym, cukierkowym głosem:

„…święta coraz bliżej! Czas wybrać idealną choinkę, zapakować prezenty i zanurzyć się w magii śniegu!”

Ściszyła program do minimum, prawie na granicę słyszalności, a potem odwróciła się do Jacoba. Oparła rękę o oparcie krzesła, drugą o biodro.
— No dobra — powiedziała spokojniej, ale nadal z cieniem drwiny w głosie — Nic nie zginęło, mieszkanie nieruszone, brak podsłuchów. Jeśli ktoś tu był…nie zostawił żadnych śladów. A jeśli nikogo tu nie było… to oznacza, że pan Brown znowu panikuje i ma ataki paranoi.
Z lubością oczekiwała rezultatów swoich słów, patrząc Brownowi bezczelnie w oczy. Nie było to profesjonalne, ani zbyt miłe, tak mu dokuczać, ale nie mogła się oprzeć.


Jacob Brown
ObrazekObrazekObrazek
mavielous
ą zamiast om, gdy mowa o liczbie mnogiej
34 y/o
CHRISTMASSY
180 cm
pracownik stacji benzynowej Petro-Canada & Car Wash
Awatar użytkownika
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻ
typ narracji3os
czas narracjiPrzeszly
postać
autor

Nie dość, że strach i dyskomfort wywoływały ogrom nerwów i stres niebezpiecznie zbliżający go do punktu złamania, to nachalnie wwiercająca się w umysł reklama świąteczna dołożyła ciężaru na jego barki. Kiedyś lubił święta, ale od minionego roku ten okres kojarzył mu się tylko z tym, co stracił. Denerwowała go ta przerysowywana słodycz i parcie na szczęście błyszczące w świetle lampek choinkowych. Przytłaczały go tłumy ludzi głupiejących, bo ŚWIĘTA, szał prezentów, sztuczna uprzejmość i atakujące na każdym rogu bannery promujące czas z rodziną.
On już nie miał rodziny i wciąż nie potrafił patrzeć na to z odpowiedniego dystansu, żeby nie czuć bólu i wewnętrznego buntu.
Może gdyby nie ta reklama, to zdołałby zahamować swój język, impulsywne odruchy, może nie dałby się sprowokować taką głupotą i bardzo jasną, nieukrywaną chęcią wbicia mu szpili, podpuszczenia go. Zacisnął dłonie w pięści, starając się wyrzucić z myśli bardzo wkurwiającą świadomość, że ta działająca mu na nerwy baba nawet w deszczowy dzień, po jeździe na motorze, pachnie tymi pierdolonymi choinkami zapachowymi. Tak mocno zagryzł zęby, że aż zgrzytnęły, wysyłając nieprzyjemny impuls przez całe spięte ciało. Zgromił Mickey wzrokiem.
- A może detektyw Gilmore nie potrafi stwierdzić po co ktoś tu był? Może jest tak niekompetentna, że olewa sprawę, do której ją wysłano? - Wszedł w drżące, ostre tony cynizmu, trzymając się na cienkiej nitce samokontroli. - Wiem, że ktoś tu był i nie zwalaj tego na moją paranoję. - Warknął to zdanie, celując w nią palcem oskarżycielsko, pochylając się w jej kierunku tak, jakby miał się jej zaraz rzucić do gardła.

Mickey I. Gilmore
Obrazek
gall anonim
rodzynki w serniku
35 y/o
For good luck!
170 cm
detektyw ☘️ w wydziale IGGTF
Awatar użytkownika
„W święta nawet najbardziej zagubieni chcą wierzyć, że nie są sami.” - Listy do M.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Mickey nie drgnęła, kiedy wszedł w jej przestrzeń. Jedynie kącik jej ust uniósł się minimalnie, nie w uśmiechu, a raczej w czymś, co wyglądało jak znużenie i pogarda. Ten palec wycelowany w jej pierś? Powoli, demonstracyjnie, odsunęła go na bok. Wystarczająco, by pokazać, że nie robi to na niej wrażenia.
— Uważaj — powiedziała cicho. Głos miała płaski, pozbawiony emocji, co w jej wykonaniu było znacznie groźniejsze niż krzyk — Bo jeszcze chwilę temu byłam „niekompetentna”, a za sekundę możesz zacząć żałować, że w ogóle mnie tu ściągnięto.
Odwróciła się od niego na pół kroku. Przeszła kilka metrów, spojrzała na okno, na zamek i na framugę. Zawiesiła wzrok na nocnym widoku miasta, jakby liczyła światła. Była wkurzona. Nie w ten gwałtowny sposób. Bardziej tym zmęczeniem, które pojawia się, gdy wiesz, że marnujesz czas na cudze lęki, a mógłbyś być gdziekolwiek indziej. Na strzelnicy. W łóżku. W barze. Nawet w korku, byle nie tutaj.
— Wiesz, co... — rzuciła przez ramię, nie patrząc na niego — Ja naprawdę nie mam ochoty tu być. Nie mam ochoty się z tobą użerać, ani tłumaczyć ci procedur czy głaskać twoje ego. Wyświadczam przysługę Stuartowi i lepiej, jeśli zakodujesz to sobie w tej durnej, pustej łepetynie. Gdyby to ode mnie zależało, to frunąłbyś już na jakieś zadupie na północy i jedyne czym byś się martwił to polarne miśki. Dlatego z łaski swojej, skup się i przejdź do sedna. Co dokładnie wzbudziło twoje podejrzenia, że ktoś mógł tu być? Wziąłeś pod uwagę właściciela mieszkania?
Wraz z mówieniem odwróciła się w jego stronę, z rękoma podpartymi na biodrach. Rozejrzała się po pokoju, bez ruszania się z miejsca.
— Stuart raczej nie przyśle tu techników, a ja nie będę marnować starego długu na taką głupotę... Będzie ci musiał znaleźć nowe lokum, o ile góra nie podejmie całkowitej relokacji. Zdajesz sobie z tego sprawę? Przedstawiono ci twoje prawa i obowiązki oraz jak masz reagować w kryzysowych sytuacjach? — bo miała wrażenie, że ni chuja, ale nie chciała już wszczynać kolejnego wybuchu złości, gdy chciała już wrócić po prostu do swojego domu.



Jacob Brown
ObrazekObrazekObrazek
mavielous
ą zamiast om, gdy mowa o liczbie mnogiej
34 y/o
CHRISTMASSY
180 cm
pracownik stacji benzynowej Petro-Canada & Car Wash
Awatar użytkownika
There is, however, one teeny-tiny Christmas tradition I find quite meaningful... Mistletoe. Now pucker up and kiss it, Whoville! Boi-yoi-yoi-yoing!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻ
typ narracji3os
czas narracjiPrzeszly
postać
autor

- Już żałuję. - Gwałtowna i zbyt szybka odpowiedź wyrwała mu się z ust zanim umysł w ogóle zdążył to przeanalizować. I tak by to odszczeknął, bo wcale nie cieszył się obecności akurat jej w swoim mieszkaniu.
Zjeżył się wewnętrznie i przez to spiął tak, że całe ciało zesztywniało nieprzyjemnie. Czuł się jak jakiś głaz, który ktoś na siłę wstawił do tego mieszkania, do tego życia, żeby inni mogli wytykać mu błędy i traumy. Wcale tego nie potrzebował, sam siebie już wystarczająco boleśnie krytykował za wszystko, co doprowadziło o do tego miejsca. Naprawdę był aż tak złym człowiekiem, żeby teraz to wszystko spadało na niego jak dozgonna kara, gorsza od niewolniczej pracy w kamieniołomie?
- Wyobraź sobie, że ja wcale też nie chcę żebyś tu była. - Warczał na nią agresywnie, wcale nie kryjąc swojego niezadowolenia i niechęci co do jej wątpliwej jakości towarzystwa. Każdy inny policjant odwaliłby co ma odwalić i wyszedł, a ona musiała jeszcze ubierać to wszystko w krytykę i złośliwość. Sztywno podszedł do stolika, chwycił pilota i całkiem wyłączył telewizor, jakby w jakiś infantylny sposób miało to być pewnym oświadczeniem swojego stanowiska.
Skrzywił się, marszcząc brwi w irytacji i spoglądając na Mickey z otwartą niechęcia.
- Oczywiście, że mi przedstawiono prawa i obowiązki. Teraz wytykasz niekompetencje kolegom po fachu? - Ależ on miał ochotę zdzielić ją czymś ciężkim! - Ktoś tu był, wszystko co zostawiam w formie zabezpieczenia zanim w ogóle wejdę do mieszkania, było naruszone. I nie, to nie był właściciel, nie przychodzi kiedy mnie nie ma, szanuje moją prywatność. W przeciwieństwie do innych. - Nie panował nad swoim językiem, i to ostatnie zdanie wypluł z siebie z pogardą, tak naprawdę nie mając do niego jakichś konkretnych podstaw. - Ktoś tu był i chciał, żeby wyglądało, jakby wcale nie wchodził, drzwi były zamknięte na klucz. - To nie była sytuacja zwykłego włamania, zdawał sobie z tego sprawę i coraz bardziej go to przerażało. Bo jeśli ktoś bez klucza był w stanie tak przyłożyć się do sprawy, to nie miał przyjaznych zamiarów.
Najgorsze było to, że Mickey miała rację z tą relokacją. Być może będzie musiał zmienić miejsce, albo i miasto zamieszkania, a tego bardzo nie chciał. Już przywykł do tego miejsca, czuł się tu względnie bezpiecznie, a zajęło mu to długie miesiące i bardzo dużo pracy nad sobą. Nadal czekała go okropnie długa i wyboista droga i być może nigdy nie będzie w pełni pogodzony ze wszystkim, oswojony i zdystansowany, ale jeśli miałby znowu zmienić otoczenie, to cały dotychczasowy wysiłek poszedłby na marne. Zamierzał zapierać się przed tym ile mógł.

Mickey I. Gilmore
Obrazek
gall anonim
rodzynki w serniku
ODPOWIEDZ

Wróć do „#112”