19 y/o
For good luck!
184 cm
uczeń w Riverdale Institute | quarterback Riverdale Rams
Awatar użytkownika
I suck at apologies, so unfuck you...

or whatever.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Gadał jak potłuczony.
  Sam nie był tego świadom, ale gdyby ktokolwiek inny go posłuchał, to wyniósłby to odczucie. Zoe, bardzo możliwe, też miała podobne odczucie.
  Był to jednak jego mechanizm obronny – aby wyprowadzić temat jak najdalej od tego, co wprowadziło tę ciszę i co osiadło ciężko pod jego skórą, wyciągając na wierzch stare wspomnienia. Te same, o których odsunięcie walczył każdego dnia – ale była to przegrana walka. Nie potrafił przestać myśleć, a myśli te nie przestawały go dołować. Odreagowywał więc na świecie – w sposób bardzo różny.
  Akurat padło na nieuporządkowane, bezładne paplanie. To z kolei zdawało się spełniać swoją rolę, rozładowując atmosferę.
  Przemilczał jej komentarz, jedynie odnotowując, że szli w dobrą stronę, bo absolutnie przeciwną do tego, co było wcześniej. Poczuł też, jak jego mięśnie stopniowo przestają być aż tak napięte; choć chłód wciąż na nie oddziaływał. Znacznie łatwiej było rozprawiać o dżdżownicach, niż wchodzić w emocjonalną chmurę, w której stawał się ślepy i przez to zagubiony.
  Naturalnym więc było dla niego, by od tego wszystkiego uciekać. Najczęściej w sarkazm lub żart, zakładając tym samym maskę, która była wygodna i nie odsłaniała go całkiem. I pozwalała przez chwilę wierzyć, że nie jest aż tak bezbronny i podatny. Tym bardziej było mu to potrzebne w otoczeniu, gdyby okazał jakąkolwiek słabość czy emocjonalność, zostałby po prostu zeżarty w gronie nastolatków. Należało być twardym, niewzruszonym kapitanem. Takim, który trząsł szkołą – jeśli nie poprzez strach, to przez osiągnięcia.
  Gdy wszystko wywrócił dźwięk, który ściągnął go na ziemię, jego serce zabiło mocniej w cichej nadziei, że jest to ratunek. Może nauczyciele, może już policja, a może zwyczajna grupa, która też biwakowała. Cokolwiek, co mogłoby mieć telefon. Niczego innego nie brał pod uwagę – w tym wszelkich scenariuszów rodem z horroru.
  Zadarł głowę, by spojrzeć na dziewczynę, kiedy ta przemówiła i to z oczekiwaniem pomocy. Dość wymownie spojrzał na odległość między konarem a ziemią, samodzielnie oceniając ją jako niegroźną, ale Zoe najwyraźniej nie zamierzała próbować.
  — No chodź, królewno — powiedział z przekąsem, wyciągając w jej stronę ręce, instruując dalej, by opuściła się na rękach, wypuszczając w jego stronę nogi. Schwycił ją stabilnie poniżej bioder, by chwilę później odstawić na ziemię.
  Już miał popędzić ją, kiedy usłyszał syknięcie. Nie zdążył nawet wybiec zbyt daleko, a zatrzymał się, odwracając w jej stronę. Był bardzo wyczulony na wszelkie oznaki kontuzji, to już wiadomo. Jasnym było, że Zoe nie dotrzyma mu tempa; nigdzie z nim nie pobiegnie.
  Prychnął krótko, choć nie w rozbawieniu, na jej zapewnienie, nie ruszając się z miejsca. W jego głowie doszło do kolizji pomiędzy myślami – tą, która chciała zrobić tak, jak mówiła dziewczyna, i tą, która nie pozwalała mu jej tak po prostu zostawić w lesie. Nawet jeśli na chwilę.
  Nigdy by się do tego nie przyznał, ale miał głęboko zakorzenione poczucie obowiązku, a wraz z nim – pilnowania swoich. Na ten moment, była po prostu częścią jego środowiska.
  — Jakby to miał być morderca — podjął, słysząc jej drugi, ponaglający komentarz — to właśnie po to chcę cię zabrać ze sobą. Aby w razie czego rzucić tobą w niego i uciec. Także chodź, Smartypants. Tutaj nie ma frajerów. — On, konkretniej, miał nie być tym frajerem, który wybiegnie na spotkanie z głosem, już niknącym w oddali. W ten sposób łatwiej było też przekazać, że tak naprawdę nie zamierzał jej tutaj zostawić. Samej, pośrodku lasu, kulawej. Z możliwością kolejnego spotkania z niedźwiedziem czy innym, niezadowolonym ze spotkania, mieszkańcem tego lasu.
  Nieść na rękach jej nie mógł, to by go spowalniało.
  — Wybieraj, albo biorę cię na barana, zastrzegam że nie jest to żadna pozycja do seksu, albo zostajesz workiem ziemniaków. Innej opcji nie masz. — Innej czyli takiej, w której on faktycznie rusza przez las, zostawiając ją za sobą, nawet jeśli ze świadomością, że po nią wróci.

Zoe Avery
17 y/o
For good luck!
163 cm
uczennica w Riverdale Collegiate Institute
Awatar użytkownika
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wolała w ten sposób uciec od szarej, paskudnej rzeczywistości, niż zmierzać się z czyimś współczuciem. Sama się jeszcze nie pogodziła z tym co się stało. Brak matki odczuwała każdego dnia, na każdym kroku. W nieobecności ojca, w smutku brata, w obowiązkach, które nie powinny należeć do niej, w braku rozmów i wspólnego czasu. Wydawałoby się, że człowiek mógłby już przywyknąć do takiego obrotu spraw. Że pogodzi się ze śmiercią i zacznie żyć na nowo. To nie zawsze jednak było takie łatwe. Zwłaszcza, gdy śmierć członka rodziny powodowała traumę przez którą uciekasz - w naukę, w obowiązki, w ciągłą pracę dla swojej głowy, aby ta nie musiała wracać przypadkiem do incydentu sprzed kilku lat.
Dlatego jego gadanie o dżdżownicach było jej na rękę. Nawet była za to wdzięczna.
Przez to siedzenie na drzewie częściowo zapomniała też, że nie bardzo może chodzić. Gdzieś tam z tyłu głowy kłębiła się nadzieja, że może jednak do rana nie będą musieli nigdzie chodzić i jej kolano przez ten czas się zregeneruje. Z jednej strony - głosy zwiastowały pomoc, z drugiej - mogła do nich nie dotrzeć na czas. Dlatego najlepszą opcją w jej mniemaniu było wysłanie chłopaka samego, bo skoro był w pełni sprawny, w dodatku szybki, to dotarłby do ludzi, których słyszeli. Może dzięki temu opuściliby ten cholerny las.
I szczerze mówiąc, myślała, że zrobi tak, jak mówiła.
Nie spodziewała się, że jej nie zostawi w tyle. Był ich najlepszą opcją na ratunek, a wciąż tu stał, zamiast zyskiwać kolejne, cenne sekundy i skracać dystans pomiędzy nieznajomymi. I jeszcze najwyraźniej zamierzał się z nią kłócić na temat planu.
Serio, idź, bo zaraz sobie pójdą — powiedziała, nerwowo zerkając za jego plecy, jakby chciała w ten sposób dojrzeć osoby, które mogłyby wydawać dźwięki. Przez ciemność panującą w lesie nie widziała jednak prawie niczego. Słyszała tylko, że ktokolwiek tam był, to się oddalał.
Podświadomie jednak była wdzięczna za to, że nie pobiegł i nie zostawił jej pośrodku niczego. Gdyby sama musiała tu walczyć o przetrwanie, to zapewne zgubiłaby się jeszcze bardziej. Lub zostałaby pożarta przez wilka czy innego niedźwiedzia. Z kulawą nogą to nawet nie ucieknie. Ale chociaż by nie zmarzła dzięki jego kurtce w której cały czas się nieco zapadała.
Na barana, albo jako worek ziemniaków. Cudowne opcje.
Westchnęła ciężej pod nosem. Nie mieli czasu na długie rozmyślania i dalsze kłótnie, bo z każdą sekundą ich potencjalny ratunek mógł się od nich oddalać, przez co szanse na wydostanie się z tego lasu malały. A ona naprawdę nie chciała tu spędzić kolejnych godzin. Nie mówiąc już o dniach.
Ale ty jesteś uparty — mruknęła i pokuśtykała do niego, starając się odciążyć swoje obolałe kolano. Już czuła, że spuchło pod materiałem spodni, ale nie wiedziała jeszcze czy było bardzo źle, czy tylko odczucie było niezbyt przyjemne. — Dawaj plecy. — Na pewno nie zamierzała być przerzucona przez ramię jak warzywo, dlatego już wolała się dać nieść. Z jakiegoś powodu było to… dziwne. I nie umiała do końca określić dlaczego.
Był dla niej stanowczo zbyt miły niż postać, którą kreowała w swojej głowie.
Gdy się obniżył, wdrapała się na jego plecy, czując jednak jak kolano w zgięciu nieprzyjemnie pulsuje. Zacisnęła mocniej zęby tłamsząc ból i objęła go ramionami dając się podnieść.
Mam nadzieję, że z obciążeniem biegasz równie szybko. — Na pewno tak trenowali, ale może jej ciężar ciała był zbyt duży! Sprawiał wrażenie silnego, a ona nadwagi nie miała, może nawet lekką niedowagę zważając na to, że często zapomina o tym, aby jeść.
Oby w ekipie ratunkowej nie było Maldity, bo jak zobaczy obrazek, że jej facet nosi jakąś blondi na plecach, a ta jeszcze ma ubraną jego kurtkę, to Kross będzie mieć wykład stulecia.
A ona będzie mieć przejebane w szkole.

Evander Kross
19 y/o
For good luck!
184 cm
uczeń w Riverdale Institute | quarterback Riverdale Rams
Awatar użytkownika
I suck at apologies, so unfuck you...

or whatever.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

   Nie było opcji, aby ją tutaj zostawił, w środku lasu, świadom tego, że nieszczególnie dobrze radziła sobie z chodzeniem, a co dopiero z bieganiem. Wejść na drzewo też nie wejdzie, tego nauczył się dobre długie kilka chwil temu. Mógłby ją wsadzić z powrotem na górę, ale czy on będzie pamiętał, na której gałęzi ją zostawił? Oczywiście nie wykluczał opcji, że mógłby ją namierzyć przez wołanie – którego, notabene, mogliby użyć, by zwrócić na siebie uwagę właścicieli domniemanych, ludzkich głosów, ale kto by tam o tym pomyślał. A nuż wrzaski by tylko przepłoszyły.
  Chyba każde z nich chciało jak najprędzej trafić w objęcia podstawowej cywilizacji, jakim była łączność ze światem zewnętrzny. Przecież tamci ludzie musieli mieć telefon.
  Dlatego przedstawiał jej swoją ofertę, ignorując jej próby przekonania go, aby wyruszył sam. O tym, że tego nie zrobi, już postanowił. A był uparty w obu swoich wersjach.
  Gdy Zoe zdecydowała się, aby wziął ją na, tak zwanego, barana, przykucnął usłużnie, żeby ułatwić jej wejście na plecy, a gdy poczuł, jak oparła na nim część swojego ciężaru, podniósł się, podchwytując ją pod tyłkiem.
  — Z obciążeniem biegamy po kilka kilometrów w ramach treningu. — Tyle tylko, że zwykle to jest dziesięć lub dwadzieścia kilogramów, w skrajnościach trzydzieści, dla krótszych dystansów, ale Zoe zdawała się ważyć niewiele więcej od obciążników, a i dystans, który dzielił ich od potencjalnego ratunku nie wydawał się być zaraz taki duży. Chociaż – nigdy nie szacował odległości na podstawie słuchu.
  Podał jej swój zegarek, który zdjął już wcześniej, uruchamiając latarkę.
  — Byś chociaż raz przyszła na trening — jak wiele dziewczyn w jej wieku, aby pooglądać zawodników — to wiedziałabyś, że nie rzucamy sobie piłką naprzemiennie z popychaniem siebie nawzajem. — Cały sport, który trenował, bardzo często jego ojciec upraszczał do tych dwóch czynności, a w rzeczywistości było to nie lada wyzwanie dla ciała. Dla mięśni, dla kondycji, dla płuc i dla psychiki. A to były dopiero szkolne rozgrywki, gdyby kiedykolwiek zaczął grać na poziomie zawodowym, byłoby jeszcze ciężej.
  Wystartował, nie czekając na jej odpowiedź. Niczym Edward ze Zmierzchu pędził przez las, lawirując między drzewami, które zauważał w ostatniej chwili, dzięki nikłemu światłu z zegarka. Gdy biegł – trudniej było ocenić, w którą stronę kierowały się głosy, więc od czasu do czasu przystawał. Aż w końcu zrobiły się wyraźniejsze.
  I zdawały się wołać ich po imieniu, naprzemiennie.
  Jak ryknął, wywołując resztę głośnym „ej”, to najpewniej połowa zwierzyny stwierdziła, że po lesie biega jakiś szajbus i lepiej nie podchodzić.
A on już mknął ze swoim pasażerem, coraz lepiej widząc snopy świateł z oddali. Później widział cienie, zarysy sylwetek, aż wszystko nabrało znajomych kształtów kilku nauczycieli i paru uczniów, którzy ruszyli razem z nim.
  Pan profesor, okularnik, odetchnął głośno na ich widok, dziękując Bogu, Matce Chrystusowej i Chrystusowi też za to, że się znaleźli.
  Odstawił ostrożnie dziewczynę na ziemię.
  Wśród pytań, kierowanych do nich – jak? Co się stało? Dlaczego? Co się działo? Nic wam nie jest? – pojawiło się jeszcze jedno, które wypowiedział znajomy Zoe głos.
  — Umm, Zoe. Co ty masz na sobie? — Marvin poprawił okulary, przyglądając jej się uważnie. — To chyba nie twoja kurtka? — Punkt za spostrzegawczość. Dodatkowy – za pokręcone priorytety w przyjaźni.
  — No, dokładnie, Evander. Czemu ona chodzi w twojej kurtce? Przecież tylko ja mogę brać od ciebie ciuchy. — Marvina na bok zepchnęła Maldita, niczym pług śnieżny, który wtargnął na smutną, samotną zaspę.
  Kross przewrócił oczami. Nie tego się spodziewał po kilkugodzinnym zaginięciu. A może – właśnie dokładnie tego? Przez myśl mu to przemknęło, kiedy oddawał Zoe kurtkę, ale nie mogło go powstrzymać. W końcu jej potrzebowała bardziej niż on. On nawet teraz był mocno zgrzany.
  — Maldito — wtrącił się nauczyciel, król asertywności i twórca autorytetu, którego nikt nie zauważa — to teraz przecież nieistotne, ważne że się znaleźli.
  — A właśnie, że istotne! Znikają na parę godzin we dwójkę, potem ona pokazuje się w jego ciuchach. Coś mi tu mocno śmierdzi! Może oni się tak naprawdę nie „zgubili”. — Zakreśliła palcami w powietrzu cudzysłów, jak gdyby mocne i ironiczne zaakcentowanie tego słowa nie było wystarczające.
  — Mal — zaczął Kross, wpół zmęczony, wpół zażenowany.
  — Oddawaj to. — Dziewczyna zaczęła natarczywie szarpać rękaw kurtki, którą Zoe miała na sobie.

Zoe Avery
17 y/o
For good luck!
163 cm
uczennica w Riverdale Collegiate Institute
Awatar użytkownika
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Mogła się domyśleć, że ich treningi bywały różne. Jedne były bardziej wytrzymałościowe, drugie siłowe, a jeszcze inne mieszane. Nie była raczej na żadnym, bo nie interesowało ją obserwowane zawodników jak większość lasek w szkole. Miała w tym czasie swoje zajęcia - jak nie dodatkowe z chemii, to w bibliotece. Albo pędziła, aby odebrać brata z jego zajęć i zabrać na kolejne. Czasami przesiadywała na trybunach, gdy nad czymś pracowała, ale zwykle szybko wracała do budynku, bo zlatywały się dziewczyny czy cheerleaderki, kiedy zawodnicy wychodzili na szkolną murawę.
Krzyki, wzdychania i dziwne rozmówki jej nie interesowały.
Kącik ust jej jednak drgnął na jego słowa.
Aby popatrzeć jak się pocisz? — spytała. Dalej nie rozumiała czemu przypadkowi ludzie w ogóle to robili. Popatrzeć jak ktoś trenuje. Na siłowni raczej nikt widowni nie miał, a chłopaki z drużyny to cały wianuszek za sobą ciągnęli. — Małymi kroczkami, Evan. Najpierw daj mi przeżyć tą domówkę. — Bo to miał być pierwszy krok w jej drodze do „normalnych” zajęć pozalekcyjnych. Normalnych w sensie bardziej nastoletnich, towarzyskich. Jeśli nie będzie tak źle, to może się otworzy bardziej na kolejne doświadczenia o których tyle słyszała. Albo stwierdzi, że to kompletnie nie dla niej.
Ale hej, przynajmniej nie powiedziała „nie”.
Trzymała się go mocno przez cały ten czas. Jedną nogą bardziej niż drugą, bo jak napinała obolałe mięśnie, to nieprzyjemne ukłucie docierało aż do biodra. Pewnie jednak obejmowała go rękoma, bo biegł przed siebie z dość sporą prędkością. Starała się przy tym dobrze oświetlać mu drogę, aby się nie wywalił wraz z nią na grzbiecie, bo mogło się to też skończyć nieprzyjemnie.
A już miała jedną kontuzję. Nie potrzebowała drugiej.
Nie wiedziała czego się spodziewać, ale im bliżej byli celu, tym bardziej była przekonana, że to ratunek. Światła latarki, dźwięki, które składały się w ich imiona. Nie mogło być inaczej.
Zostali odnalezieni.
Odetchnęła, gdy w końcu dotknęła ziemi, opierając ciężar ciała na jednej nodze. Starała się odpowiadać na pytania, które były skierowane stricte do niej, a gdy usłyszała znajomy głos przyjaciela, zerknęła w jego stronę… a potem przypomniała sobie dlaczego było jej ciepło.
Spojrzała po sobie i już miała odpowiadać, gdy wtrącił się drugi głos. Mniej przyjemny, bardziej oskarżycielski. Zupełnie jakby blondynka właśnie popełniła jakąś karygodną zbrodnię. Zoe wywróciła oczami na jej słowa szybciej, niż zdarzyła się zorientować.
Możliwe, że nawet zsynchronizowała się w tym z Krossem.
Opanujcie się, to tylko kurtka. Było mi zimno, a Evan był miły — powiedziała, starając się wyjaśnić sytuację i przyjacielowi, i zazdrosnej dziewczynie, która zapewne w głowie już miała milion różnych scenariuszy.
I jeden chyba właśnie insynuowała.
Zoe nabrała powietrza w płuca, aby się odezwać, ale zaraz została agresywnie pociągnięta za rękaw kurtki, jakby ta conajmniej należała do niej.
Boże, już, nie szarp mnie — rzuciła, wyrywając rękę. Nawet nie zamierzała się kłócić. Wolała mieć to już za sobą, bo miała wrażenie, że Maldita to zaraz z niej tą kurtkę pazurami zedrze jeśli będzie trzeba.
Ściągnęła z siebie ogrzane odzienie i od razu poczuła chłodniejszą temperaturę, która zaczynała przebijać się przez materiał bluzy. Jeszcze nie było to tak uporczywe, bo była nieco rozgrzana, ale to tylko kwestia czasu. Oby dotarci wtedy już do obozowiska, gdzie miała swoje własne rzeczy.
Masz — powiedziała, podając jej ubiór, który zaraz został wyszarpnięty.
Zaciągnęła rękawy bluzy na dłonie. Niech się udławi tą kurtką.


Evander Kross
19 y/o
For good luck!
184 cm
uczeń w Riverdale Institute | quarterback Riverdale Rams
Awatar użytkownika
I suck at apologies, so unfuck you...

or whatever.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Nie powiedziała nie.
  W języku Zoe Avery to najwyraźniej miało uchodzić za sukces. Niestety – nie był z tego biegły, zaledwie liznął paru prostych i utartych stwierdzeń; nie na tyle, jednak, aby faktycznie rozumieć to, jako większe osiągnięcie. Dla niego, jeśli już mówić o takich, osiągnięciem miało być namówienie jej, aby przyszła na domówkę.
  Niespecjalnie mu, oczywiście, na tym zależało. Przecież dalej go denerwowała, a przez tyle czasu rozmawiał z nią jedynie dlatego, że nie miał nic lepszego do roboty i próbował zabić czas. Nie zamierzał się z nią spoufalać, bo przecież to nie tak, że zapomniał o tym, jak zadufana w sobie i przemądrzała była. To przecież nie tak, że stopniowo się do niej przekonywał, a oni kruszyli pierwsze lody i to nie dzięki globalnemu ociepleniu, tylko własnym akcjom.
  Świadomym lub mniej.
  Ratunek, do którego dotarli, szybko zmienił się w katorgę. Najpierw, kiedy wyskoczył ten zarzygany knypek, których najwyraźniej nie martwił się tym, że jego przyjaciółce mogło coś być – skoro została tu dosłownie przyniesiona – a bardziej jej modowymi wyborami. Podobnie jak najjaśniejsza gwiazda na tym nieboskłonie, pani na niebie Evandera Krossa, najwspanialsza z kobiet – Malidta.
  Tyle tylko, że ona była bardziej bezpośrednia. I o wiele bardziej natarczywa.
  I ze swoją własną teorią, którą próbowała wcisnąć im tak bardzo, że aż w środku skręciło go z krindżu. A on odwrócił spojrzenie, jakby nie chcąc mieć z całą tą sytuacją nic wspólnego.
  I tak zostawił Zoe przeciwko Maldicie.
  Trochę się skrzywił. Nieświadomie i odruchowo, kiedy Zoe wspomniała o nim, że był miły. Grymas, który na chwilę zagościł na jego twarzy sam za siebie mówił, że choćby chciał, to nie mógł się nie zgodzić, a to dla niego miałaby być największa potwarz. Przynajmniej w towarzystwie znajomych i samej Maldity. Nawet ruda dziewczyna prychnęła, otwarcie podważając prawdziwość tych słów, bo przecież Evander Kross nie był miły. I na pewno nie był miły dla losowych dziewczyn, z którymi miał nie mieć nic wspólnego. No chyba, że właśnie chodzilo o to, że był zbyt miły, zgodnie z insynuacjami. Zbyt miły i zbyt długo w towarzystwie dziewczyny poza oczami innych.
  Maldita, gdy otrzymała kurtkę, zacisnęła na niej palce, jak gdyby było to jej największe trofeum i urzeczowienie jej racji oraz wyższości nad blondynką. Odwróciła się tak zamaszyście, że chlasnęła Zoe końcówkami swoich włosów po zmarzniętych policzkach, a potem odeszła, przywołując Krossa do siebie, jakby był po prostu jej psem.
  Evander jednak zerknął na nią, kręcąc z pewnym zażenowaniem głową. Nie ruszył za nią od razu. Wsadził dłonie do kieszeni bluzy, zerknął tylko kątem oka w stronę blondynki, a potem bez słowa ruszył za swoją dziewczyną, która najpewniej prowadziła w stronę obozowiska. Zostawił więc Zoe, zrzucając na nią ciężar składania wyjaśnień nauczycielowi o tym, co się tak naprawdę stało i dlaczego zniknęli.
  I cóż, można było się tego spodziewać, ale resztę wyjazdu Kross ignorował Zoe. Zachowywał się tak, jak gdyby wcale nie mieli wiążącej przygody, ani tym bardziej nie rozmawiali wcześniej zwyczajnie. To działo się oczywiście w jego otoczeniu, wśród jego znajomych. Ba, nawet nie patrzył w jej stronę. I ot, cały ten czar leśnej przyjaźni prysł, a oni jak gdyby rozeszli się w swoje strony.
Zoe Avery
    e o t
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Kanadzie”