-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Tego dnia obiecały, że zabiorą go na lodowisko i gorącą czekoladę, gdy tylko skończy trening piłki nożnej, który ze względu na warunki pogodowe teraz odbywał się na hali sportowej. Trudno w końcu było grać na dworze, gdy śnieg sięgał co najmniej kostek.
Drogi były aktualnie trudno przejezdne i chociaż zdecydowały się na to, aby wyjechać przed czasem to i tak dotarły na miejsce spóźnione o kilka minut, bo utknęły w wyjątkowo nieprzyjemnym korku. Całe szczęście Samuel miał na nie czekać.
Z daleka jednak zauważyły, że coś jest nie tak. Evina mimowolnie spięła się, gdy tylko dostrzegła Sammy'ego, który znajdował się tuż obok trenera rozmawiającego nerwowo z dwójką rodziców stojących po stronie brązowowłosego chłystka, któremu zaaferowana matka wycierała, co jakiś czas krew spod nosa. To zdecydowanie nie był dobry znak.
W momencie, gdy tylko Sam dostrzegł je na korytarzu to od razu wystrzelił w ich kierunku jak z procy i wtulił się ufnie w bok detektywki. Swanson wiedziała jeszcze jak niepewnie zerka w kierunku Zaylee. Domyśliła się już tego, że coś musiał przeskrobać.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Może gdyby jednak zjawiły się na treningu, późniejsza sytuacja wcale nie miałaby miejsca.
Warunki pogodowe nie sprzyjały jeździe samochodem, na niektórych odcinkach drogi wciąż nie były przyjezdne, jednak udało im się ominąć nieprzejezdne ulice kosztem utknięcia w korku, który przerzedził się wraz z interwencją pługu, który odblokował zaśnieżone skrzyżowanie.
Zaylee nienawidziła zimy. Już wystarczyło, że na co dzień pracowała pośród lodówek i pomimo włączonego w samochodzie ogrzewania, to idąc przez długi korytarz prowadzący do hali gimnastycznej, wciąż próbowała rozetrzeć skostniałe dłonie. Widok dwójki rodziców dyskutujących z trenerem nie zwiastował niczego dobrego. Zwłaszcza że chłopcu, który był prawie dwa razy większy od Sama, matka usiłowała zatamować krwotok z nosa. Samuel podbiegł do nich, przytulając się do Eviny, a Zaylee spojrzała na niego spod zmrużonych powiek, od razu dostrzegając zaczerwienienie pod jego okiem.
— Co się stało? — zapytała, z daleka wyłapując, że trener wskazuje na nie ręką i teraz cała czwórka, wliczając w to zakrwawionego dzieciaka, patrzyła na nich spode łba. Wolała jednak najpierw poznać wersję Młodego, zanim w ogóle dojdzie do jakiejkolwiek konfrontacji.
— Nic — wymamrotał dziewięciolatek, nie odstępując Swanson nawet na krok.
— Sammy — zaczęła ostrzegawczo Miller, ale chłopiec jedynie odwrócił głowę. — Poczekaj, chodź tu bliżej z tym okiem — przyciągnęła go za ramię i ujęła jego podbródek. Będzie z tego niezłe limo. — Możesz nam wytłumaczyć, kto ci zalazł za skórę? Powiesz, o co poszło?
Chłopiec milczał jak zaklęty, zaciskając usta w wąską linię z nadzieją, że Zaylee zrezygnuje ze śledztwa.
— To dlatego, że on zaczął! — wypalił nagle, nawet na nią nie patrząc. Cały czas stał blisko Eviny, ale teraz wsunął swoją drobną dłoń w tę jej.
— Kto? — drążyła dalej Miller.
— Dan Davis. Ale Zaylee, ja musiałem, bo on powiedział coś… Coś… Wstrętnego! — Sam ściągnął gniewnie brwi. — Powiedział, że nie powinienem grać w piłkę, bo mieszkam w sierocińcu.
W oczach Zaylee pojawił się ostry błysk.
— Coś jeszcze mówił? — zapytała nienaturalnie spokojnym tonem.
Młody przytaknął skinieniem głowy.
— Powiedział, że ty i Evina nigdy nie powinnyście mieć dzieci, bo to nie jest normalne i… Nie pamiętam, bo potem już się biliśmy.
Nie do końca wiedziała, jak się z tym poczuła, ale to jej przypomniało, że dzieci potrafią być naprawdę okropne. Będąc w wieku Sama, niejednokrotnie nękano ją w szkole za bycie tym dziwnym dzieciakiem, który zamiast bawić się jak wszyscy inny, wolał grzebać patykami w rozjechanych żabach.
Uniosła spojrzenie na narzeczoną, bez pewności, co właściwie powinny zrobić. Rozmowa z Davisami wydawała się nieunikniona.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Wyglądało na to, że nieprzewidziane wypadki prześladowały je tego dnia. Wpierw napotkały na śnieżne zaspy i korki, bo zima uderzyła w Toronto z pełną siłą, a Sam, który wcześniej prosił je o to, żeby przyszły na trening i zobaczyły czego zdążył się nauczyć, wdał się w bójkę. Kto by przypuszczał, że tak szybko będą miały próbkę prawdziwego rodzicielstwa?
Uwadze Eviny rzecz jasna nie uszło to, że chłopak, którego Samuel pobił był zdecydowanie od niego większy. Wyglądał też dużo gorzej, co odnotowała z pewną satysfakcją. Obie z Zaylee pamiętały doskonale to jak chłopcu niechcący wymsknęło się kiedyś, że bywa nękany przez starsze dzieciaki z domu dziecka. Właśnie wtedy Swanson postanowiła pokazać mu pewne podstawy sztuk walki i samoobrony, aby w razie potrzeby wiedział jak należy się bić. Wnioskując po wyglądzie chłystka to te nauki z pewnością nie poszły w las.
Wiedziała też doskonale, że narzeczona jak na wzorową matkę oraz lekarkę przystało od razu przejdzie do oceny stanu ich dziecka, aby upewnić się czy na pewno nic mu nie dolegało. Detektywka jedynie pobieżnie oceniła, że poza kilkoma otarciami, sińcem formującym się pod okiem i lekko rozciętą wargą nic mu nie było.
Z początku Sammy nie był szczególnie rozmowny. Po raz kolejny można byłoby go posądzić o to, że wdał się w Swanson, gdyby nie to, że nie łączyła ich więź krwi, a i nie spędzali ze sobą aż tyle czasu, aby dziewięciolatek nasiąknął w jakiś sposób ich charakterami. Niemniej w końcu przyznał się o co poszło, a Evina mogła jedynie wymienić krótkie spojrzenie, aby zdecydować jak do tego wszystkiego podejść.
Swanson westchnęła cicho. Wiedziała, że to, co zaraz zrobi może się nie spodobać narzeczonej, ale i tak musiała to zrobić. Zwłaszcza, gdy Sam tak ufnie trzymał ją za rękę, czekając na to, aż w końcu któraś z nich coś powie.
- Dobra... Posłuchaj mnie teraz, Sammy - zaczęła i odczekała na to, aż chłopiec nawiąże z nią w końcu kontakt wzrokowy. - Nie powinnam tego mówić, bo przemoc jest oczywiście czymś złym, ale... Broniłeś nas i siebie. Nie chciałeś pozwolić na to, aby ten cały Dan mówił o nas złe rzeczy i... świetnie się spisałeś, bo wygląda dużo gorzej od ciebie.
Uśmiechnęła się jeszcze do niego pokrzepiająco, mając nadzieję, że i dziewięciolatek się nieco rozpromieni po czym ścisnęła mocniej jego rękę.
- Zaraz się wszystkim zajmiemy - obiecała jeszcze i wymieniwszy w końcu ostatnie spojrzenie z narzeczoną przeszła w kierunku, gdzie oczekiwali już ich rodzice Dana z samym poszkodowanym oraz trener Hopper.
Wystarczył jeden rzut oka na to, aby zauważyć, że Davisowie byli niezwykle oburzeni tym, co miało miejsce na treningu. Mimo wszystko Swanson nie zamierzała dać się zniechęcić, ani wytrącić z równowagi. Musiały obie pokazać, że miały wszystko pod kontrolą.
- Państwo Davis zapewne? Evina Swanson - przedstawiła się, wyciągając rękę w ich kierunku, ale ruch ten został zignorowany przez oboje. Chujki. - Sam już zdążył nam streścić, co się wydarzyło, ale jeśli to nie problem to chciałabym usłyszeć jak to wyglądało z pańskiej strony, trenerze.
Od razu zwróciła się do mężczyzny, który prowadził zajęcia. Nie zamierzała wysłuchiwać teraz relacji cholernego Dana oraz jego rodziców, którzy zapewne będą próbowali wybielać synalka oraz czynić z Sammy'ego jakiegoś dzikusa, który rzucił się na ich dziecko. Najlepiej było od razu uzyskać relację kogoś kto był neutralną stroną. Zwłaszcza, że zawsze mógł usłyszeć i zobaczyć coś, co świadczyłoby na korzyść Samuela. Na oszczerstwa przyjdzie czas później, bo Davisowie wyglądali na takich, co łatwo nie odpuszczają.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Słowa Swanson sprawiły, że Sammy wyglądał tak, jakby Dan Davis ponownie przywalił mu w twarz. Chyba spodziewał się solidnego ochrzanu, a tu takie coś. Podążał za nimi w kierunku trenera ze spuszczonym na kwintę nosem i przystanął z boku, przysłuchując się rozmowie.
Oczywiście, że Davisowie zignorowali gest powitania, na co Miller zareagowała wysoko uniesionymi brwiami. I chociaż trener Hopper już chciał wyjaśnić zaistniałą sytuację, to nie przeszkodziło ojcu Dana Davisa, aby się umyślnie wtrącić.
— Inżynier lotniczy, Richard Davis — przedstawił się, pomimo że wcześniej nie uścisnął dłoni Swanson.
Zaylee parsknęła pod nosem. Och, a więc to jest ten moment, w którym przerzucają się tytułami?
— Doktor Zaylee Miller — odparła, posyłając Davisowi wyzywające spojrzenie. — Pozwolą państwo, że zanim państwa syn zwali całą winę na Sama, chciałybyśmy najpierw poznać wersję trenera — zaznaczyła, bo już wiedziała, jak to będzie wyglądać. Przeklęty Dan będzie szukał różnych sposobów, byle tylko wpakować Młodego na minę, a jego rodzice bez wątpienia kupowali cały ten stek bzdur.
Trener Hopper odchrząknął nieśmiało, wyczuwając wiszące w powietrzu napięcie. Nie dało się ukryć, że atmosfera nie sprzyjała temu, co chwilę wcześniej wydarzyło się na boisku. Zresztą wystarczyło tylko popatrzeć na Miller — jej twarz wyrażała opanowanie, ale oczy aż iskrzyły.
— Nie słyszałem, o czym chłopcy rozmawiali, ale podczas wykonywania rzutów karnych Sam niespodziewanie rzucił się z pięściami na Dana — wyjaśnił, na co Sammy aż się poderwał.
— Bo mówił niemiłe rzeczy!
— Hej! — Zaylee uciszyła go spojrzeniem, aby trener Hopper mógł kontynuować.
— Dan nie pozostał bierny, stąd to podbite oko i rozcięta warga — wskazał podbródkiem na Samuela. — Dlatego nie mam pojęcia, co właściwie tam zaszło, bo ich tłumaczenia zupełnie się różnią. Dan twierdzi, że nic nie zrobił, natomiast Sam uważa, że Dan wygadywał paskudztwa, ale nie chciał dokładnie zdradzić jakie.
— My wiemy — zapewniła Miller, jednak jej słowa najwyraźniej nie spodobały się żonie Richarda Davisa.
— Nasz Danny nic nie zrobił — zastrzegła natychmiast. — To ten mały dzikus...
— Alice... — pan Davis popatrzył znacząco na żonę.
— Samuel rzucił się na mojego chłopca — zreflektowała się, choć Zaylee była naprawdę o włos od tego, żeby powiedzieć na głos co myśli o wcześniejszym określeniu.
Zagryzła policzek od środka i wymieniła z Eviną szybkie spojrzenie. Tylko to powstrzymało ją od wybuchu złości. Wiedziała, że każdy podobny napad furii jedynie przysporzy im kłopotów i oddali od adopcji Sama.
— Proszę tylko spojrzeć na Danny'ego — złapała dzieciaka za gębę i przekręciła ją w stronę kobiet. — Przecież on złamał mu nos!
— Nie jest złamany — stwierdziła od razu Miller.
— Nie może pani tego wiedzieć!
— Mogę i wiem — wzruszyła ramionami, lustrując wzrokiem zabrudzonego krwią dzieciaka. Zadziwiające, że oberwał od takiego chuderlaka jak Sammy. — Dan — zwróciła się bezpośrednio do chłopca, który patrzył na nią z udawanym grymasem bólu. — Zechcesz powiedzieć rodzicom, co takiego wygadywałeś o Samie? No wiesz, o tym, że nie powinien grać w piłkę, tylko dlatego, że jest z domu dziecka. A i jeszcze, że nie powinnyśmy go adoptować, bo posiadanie dwóch matek jest... Czekaj, jak to ująłeś? Nienormalne. Takie wartości przekazują państwo swojemu synowi? — oderwała wzrok od wyraźnie przestraszonego młokosa i wlepiła je w Davisów, którzy aż zaniemówili z wrażenia.
— Danny nigdy nie powiedziałby czegoś takiego — odparł szorstko Richard. — Prawda, Dan? — na potwierdzenie jego słów, smarkacz pokręcił pospiesznie głową.
— Swoją drogą, muszą panie przyznać, że to nie jest do końca normalne — odezwała się Alice. — Dwie kobiety i dziecko, przecież to wszystko jest wbrew wszelkim założeniom.
Zaylee wciągnęła powietrze przez nos tak gwałtownie, że prawie się nim zachłysnęła. Szybko spojrzała na Swanson, oczami dając jej do zrozumienia, że jeśli nie zainterweniuje, to ona naprawdę powie o kilka słów za dużo.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie zamierzała się na niego wściekać. W końcu pobudki miał słuszne i to nie tak, że rzucił się na Davisa bez powodu. Evina wierzyła w każde jego słowo. Wiedziała kiedy dziewięciolatek zaczynał im kręcić, bo nie był na tyle wprawnym kłamcą, więc jak najbardziej mówił prawdę, gdy opowiadał o tym, co takiego Dan wygadywał w czasie treningu.
- Nie wiedziałam, że przedstawiamy się tytułami, pan wybaczy - rzuciła, gdy tylko usłyszała sposób w jaki ojciec Dana postanowił się zaprezentować i sama nie wiedziała czy bardziej irytowało jako przejaw jawnego snobizmu. - Detektyw Evina J. Swanson.
Już wiedziała, że ma do czynienia z typem ludźmi, których najbardziej nie cierpiała, a cała ta rozmowa będzie istną drogą przez mękę. Całe szczęście, że żadna z nich nie musiała przez nią przechodzić samotnie, bo obie dużo lepiej radziły sobie z trzymaniem nerwów na wodzy, gdy znajdowały się obok siebie.
Położyła rękę na ramieniu Sama, aby uspokoić go i powstrzymać od dalszych wtrąceń w relację trenera, ale nie sądziła, aby było to szczególnie potrzebne po tym jak Zaylee zwróciła mu już na to uwagę. Wiedział, że nie powinien przeszkadzać, ale z pewnością bolało go to, że w tej chwili jego wersja mogła być podważona.
Swanson była już o krok od zwrócenia uwagi matce Dana na sposób w jaki mówiła o Samuelu, ale całe szczęście została ona skorygowana przez własnego męża. Przynajmniej za to mogła być mu wdzięczna, bo zachowywał o wiele większy spokój niż wyraźnie rozhisteryzowana matka, która wyraźnie przeżywała to, że jej syn dostał w nos.
Nie umknęło jej także to, że Dan w tej chwili robił z siebie prawdziwą ofiarę. Potrafiły doskonale rozpoznać kiedy ktoś udawał. Nie ulegało wątpliwości, że chłopak udawał wielkie cierpienie i Evina nie byłą pewna co było gorsze: to czy gdyby faktycznie był takim mazgajem, który przeżywałby tak drobne pacnięcie.
Nie dziwiło jej też wcale to, że państwo Davis wstawiali się za swoim synem i nie mogli uwierzyć w to, aby zrobił cokolwiek źle. Swanson ledwo powstrzymała się od prychnięcia. Wiedziała też, że obok niej Zaylee też ledwo walczy ze sobą, aby nie powiedzieć zbyt wiele.
- Czym założeniom, że tak spytam - odpowiedziała, przenosząc w pełni spojrzenie na przemawiającą Alice. - Muszę jedynie przyznać, że przekazywanie swoim dzieciom szkodliwych wartości nie jest do końca normalne. Powinni państwo wszczepiać mu szacunek do drugiego człowieka zamiast mówić mu, że z kimś jest coś nie tak, bo jest w jakiś sposób inny.
Na chwilę ponownie zawiesiła spojrzenie na Danie, który nie wyglądał już na takiego cwanego po tym jak został wcześniej zagadnięty przez Miller. I dobrze. Może przynajmniej teraz nauczy się jakiejś pokory.
- Myślę też, że Dan podświadomie zdaje sobie sprawę, że to niewłaściwe, bo inaczej nie miałby takich oporów przed powtórzeniem nam tego wszystkiego w twarz. Prawda, Dan? - zwróciła się do niego bezpośrednio.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Symulant Dan odwracał wzrok za każdym razem, kiedy któraś z nich zwracała się do niego bezpośrednio. Udawał, że nie słyszy albo że sytuacja wcale go nie dotyczy. Naturalnie nie zapominał wydawać z siebie żałosnych jęków, które miały pokazać wszystkim wokół, jak bardzo cierpiał i jak okrutnie był nieszczęśliwy. No i jeszcze teatralnie łapał się za nos, który oprócz zaschniętej krwi, wyglądał całkiem normalnie.
— Nic nie zrobiłem — odezwał się w końcu, znów uciekając oczami w bok, byle tylko nie patrzeć na Evinę. — Sam zmyśla.
— Wcale nie! — obruszył się dziewięciolatek. — Naprawdę nie zmyślam! — utkwił swoje duże niebieskie oczy w Swanson, odruchowo szukając w niej wsparcia.
Miller również była przekonana, że Młody mówił prawdę. Nie zaczął pierwszy bójki. Miał dobre serce i nie zaczepiałby nikogo bez powodu. A już na pewno nie chłopca, który był od niego dwa razy większy. Sammy dobrze wiedział, jak to jest być gnębionym i nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego innym dzieciom.
O ile Richard Davis przysłuchiwał się wymianie zdań ze względnym spokojem, jego żona nie miała tyle cierpliwości. W dodatku na ślepo wierzyła w niewinność swojego syna, który urabiał ją na wszystkie możliwe sposoby.
— Szkodliwych wartości? — kobieta prychnęła z wyraźnym niezadowoleniem. — Nie wiem, o czym pani mówi. No bo chyba naprawdę nie uważacie, żeby związek taki jak wasz był czymś właściwym? — zapytała, lustrując je obojętnym, a może nawet pogardliwym spojrzeniem.
I tutaj szala się przelała. Zaylee czuła, jak krew napływa jej do głowy, jakby zaraz miała eksplodować.
— Słuchaj no, ty... — zrobiła krok w przód. W tym momencie nawet Evina nie byłaby w stanie powstrzymać jej od wytargania Alice Davis za kudły. Dopiero przestraszony wzrok Sama sprawił, że cofnęła się gwałtownie. — Ustalmy sobie coś — zaczęła, wygładzając wierzch czarnego płaszcza, aby zająć czymś ręce, które aż świerzbiły, żeby zacisnąć się na szyi matki Dana. — Moja narzeczona ma rację. Wasz syn nie wygadywałby takich głupot, gdyby nie wyniósł tego wszystkiego z domu — Miller wykonała zamaszysty gest ręką, jakby chciała pokazać, czym było to wszystko. A było tego naprawdę wiele, począwszy do manier po pokorę, kończąc na szacunku do drugiego człowieka.
Trener Hopper, który wciąż stał obok, cicho odchrząknął. Najpierw niepewnie spojrzał na państwa Davis, a potem na dwie kobiety.
— Może chłopcy powinni się przeprosić wzajemnie? — zasugerował z lekkim uśmiechem. — To dzieciaki, do następnego treningu na pewno im przejdzie.
— Sammy nie będzie nikogo przepraszał — zastrzegła błyskawicznie Zaylee. — Pan wybaczy, trenerze, ale dopóki Dan nie przeprosi Sammy'ego za to, że sprawił mu przykrość, on nie wyciągnie do niego ręki i nie przeprosi za poharatany nos — oznajmiła, na co Alice wydała z siebie głośny pomruk. I Miller mogłaby przysiąc, że wraz z tym pomrukiem warknęła pod nosem coś, co brzmiało jak "wstrętne lesby".
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Swanson robiło się niedobrze za każdym razem, gdy tylko patrzyła na Dana. Jego zachowanie było po prostu żałosne i nie miała pojęcia jakim cudem tak duży chłopak może się nie wstydzić tego, że robi z siebie tak wielką ofiarę po spotkaniu z dużo mniejszym Samuelem, który całkiem nieźle go sprał. Przez moment nawet żałowała tego, że dziewięciolatek faktycznie nie złamał mu nosa, bo wtedy miałby prawdziwe powody dla tych jęków.
- Wiem, że nie zmyślasz, Sam - zapewniła chłopca, przyciągając go bliżej do siebie, aby móc go objąć opiekuńczo ramieniem.
Sammy miał swoje za uszami jak każdy dzieciak, ale w jego naturze nie leżały podobne zachowania. Lubił uchodzić za twardszego niż był w rzeczywistości i chciał innym imponować, ale na pewno nie rzuciłby się na kogoś z pięściami. Na pewno nie bez powodu, a skoro nie chodziło o durne wygłupy to sprawa musiała być poważna.
Ze swojego doświadczenia Evina mogła powiedzieć, że zwykle to mężczyźni miewali bardziej zaściankowe poglądy, które wyrażali dużo chętniej niż kobiety. Tym razem jednak trafiły na odwrotną sytuację. Swanson musiała przyznać, że dotychczas nie spotykały się szczególnie często z bardziej oczywistymi przejawami homofobii, ale rzecz jasna tego dnia los postanowił wyjątkowo mocno testować ich nerwy.
Była gotowa do tego, aby w każdej chwili chwycić narzeczoną za ramię i odciągnąć ją od Alice Davis, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Wiedziała, że Zaylee znajdowała się o krok od rozszarpania kobiety na strzępy. Plusem tej sytuacji byłoby to, że na miejscu znajdowałaby się już śledcza z wydziału zabójstw.
- Jest jak najbardziej właściwy - stwierdziła z całą pewnością siebie, patrząc w oczy pani Davis zupełnie jakby rzucała jej wyzwanie. - Zgoda. Może powinnyśmy wpierw zawrzeć ślub i potem starać się o adopcję Sama. To muszę przyznać, ale poza tym?
Wzruszyła ramionami, nie doszukawszy się żadnego innego uchybienia, którego mogły dokonać. Władzom jednak nie przeszkadzał na razie ich stan cywilny, a biorąc pod uwagę jak ciągnąć potrafiły się procesy adopcyjne to zapewne i tak trafi do ich domu, gdy już będą małżeństwem.
- Kochamy się, mamy własny dom i stabilne zatrudnienie z dobrą płacą. Nikomu nie dzieje się krzywda, a Samuel sam chciał zostać częścią naszej rodziny, więc jak dla mnie wszystko w porządku - dopowiedziała jeszcze, aby jej stanowisko nie ulegało żadnej wątpliwości.
Może i na początku nie miały zbytnio podejścia jak do tego wszystkiego powinny podejść, ale aktualnie prezentowały z Miller wspólny front. Wiedziały, co chcą sobą reprezentować i nie zamierzały dopuścić do tego, aby Sammy został uznany za winny tego wszystkiego dlatego, że zadał pierwszy fizyczny cios.
- Tutaj jesteśmy zgodne z Zaylee. Dan jako pierwszy powinien się przyznać do swoich słów i za nie przeprosić. Gdyby nie one to nie doszłoby do całej sytuacji. Nie mówię, że Sam postąpił całkowicie właściwie, ale miał prawo do tego, aby dać się ponieść emocjom - przytaknęła, bo o ile była pewna, że chłopcy faktycznie mogą szybko się pogodzić i puścić to w niepamięć jak często bywało w przypadku dzieciaków to nie chciała, aby dziewięciolatek jako pierwszy wyciągnął rękę na zgodę.
Jej uwadze nie uszło również niezwykle charakterystyczne mruknięcie, które dobiegło od strony Alice Davis. Nie zamierzała go zignorować.
- Przepraszam, co pani powiedziała? Nie dosłyszałam, a jestem pewna, że zwracała się pani do nas - rzuciła z charakterystyczną dla siebie wojowniczą nutą sarkazmu.
Pieprzona heteryczka.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
W pewnym momencie nawet Dan wyglądał na nieco bardziej skłonnego, żeby przeprosić Sama. Najpewniej dla świętego spokoju, jednak Alice szybko uciszyła go gestem ręki. Nie zamierzała odpuścić. I świetnie się składało, bo Zaylee również.
— Absurd — prychnęła pani Davis. — Dziecko powinno mieć dwójkę rodziców — ojca i matkę. Dziwi mnie, że w domu dziecka rozważają możliwość adopcji sieroty przed dwie kobiety. To niepoważne. Muszą mieć tam nadmiar niechcianych bachorów, skoro wciskają je wszystkim, jak leci — zaśmiała się gardłowo.
Miller poczuła się tak, jakby właśnie oberwała obuchem prosto w twarz. Od wzbierającej złości jej policzki zaczęły przybierać purpurowego koloru. Była pewna, że gdyby nie obecność Sammy'ego, w końcu by eksplodowała, zupełnie nie zwracając uwagi na miejsce, w jakim się znajdowała. Wnętrze policzków miała już tak pogryzione, że usta wypełnił metaliczny posmak krwi. A kolejne słowa Alice Davis tylko dolały oliwy do ognia.
— Nic nie mówiłam — kobieta posłała Evinie sztuczny uśmiech, mimo że obie z Zaylee słyszały, jak je przed chwilą określiły. Wiadomo, po kim Dan nabył tendencję do kłamania na kazdym kroku.
W międzyczasie trener Hopper postanowił się ulotnić, licząc na to, że dwie zwaśnione rodziny same rozwiążą zaistniały konflikt.
Sammy otworzył usta i najwyraźniej zamierzał oznajmić, że on wszystko słyszał, a nawet może powtórzyć słowa pani Davis, ale Miller przyciągnęła go do siebie i przycisnęła mu dłonie do uszu. Bo to, co planowała teraz powiedzieć, nie było czymś, o czym powinien słuchać dziewięciolatek.
— Masz czelność pierdolić o szkodliwych wartościach, a jedyne, co tu naprawdę jebie, to twoje zbutwiałe poglądy — syknęła przez zaciśnięte zęby, na co Alice, nie kryjąc oburzenia, przycisnęła sobie dłoń do piersi. Zaylee już nawet nie siliła się zwroty grzecznościowe, które i tak nie miały już żadnego wydźwięku. — Nasza miłość nie robi nikomu krzywdy. Za to takie durne gadanie ja twoje — o, to już potrafi ranić. Może wpierw spróbuj wsadzić sobie te uprzedzenia w dupę i daj ludziom żyć po swojemu. Dan byłby o wiele szczęśliwszy, gdyby okazywał innym należyty szacunek i nie pluł jadem na słabszych. Chociaż biorąc pod uwagę, jak wgląda wasz dzieciak, a jak wygląda nasz, to chyba nie trzeba mówić głośno, który jest większym frajerem — uniosła znacząco brwi, bo jednak nos syna Davisów był w znacznie gorszym stanie, niże podbite oko Samuela.
Zabrała ręce, a Młody zamrugał kilkakrotnie, wlepiając w nią zdziwione spojrzenie, po czym przeniósł je na Evinę. Nie do końca wiedział, co właśnie się wydarzyło, w przeciwieństwie do oniemiałych Davisów.
— Gdzie masz kurtę, Sam? — Miller zerknęła a chłopca. — No już, śmigaj do szatni — ponagliła go, ale on znów popatrzył niepewnie. — Nie będziesz godził się dzisiaj z Danem. Właściwie to wcale musi być twoim kolegą — mówiąc to, zlustrowała Davisów lodowatym wzrokiem. — Idziemy stąd — zadecydowała, kiedy Młody pobiegł do pomieszczenia na końcu korytarza. — Kochanie? — tym razem zwróciła się do narzeczonej w oczekiwaniu, aż ta ruszy do wyjścia. Chyba, że miała coś więcej do dodania w tej kwestii.
Zaylee miała świadomość, że przegięła i że pewnie przez nią wyszły na okropne kandydatki na przyszłe matki, ale tym zacznie się przejmować, jak już opuszczą ośrodek sportowy.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Dziecko powinno mieć stabilny i kochający dom. Jeśli ma pani jakieś zastrzeżenia odnośnie kanadyjskiego prawa to niech się pani zgłosi do ustawodawców - odparowała. - Przypomnę tylko, że mamy dwudziesty pierwszy dzień, a nie epokę kolonizacyjną. Poza tym niech pani zważa na swoje słowa przy dzieciach.
Evina również mogłaby nie przebierać w słowach i mówić, co tylko przyszło jej do głowy, ale mimo wszystko miała w pamięci to, że obok niej znajdował się dziewięcioletni Samuel oraz chłopak Davisów, który był możliwe jakimś straconym przypadkiem. Chyba, że sam za parę lat ogarnie, że jednak rodzice niekoniecznie mogli mieć poglądowo rację.
- Odniosłam wrażenie, że jednak chciała pani coś powiedzieć - mruknęła z niezadowoleniem, ale nie zamierzała ciągnąć tego niepotrzebnie.
Już i tak zmarnowały wystarczająco wiele czasu na tę dwójkę, a Sam zdołał nasłuchać się zbyt wiele nieprzyjemności. Nie powinien być w tym wieku wystawiany na taką porcję jadu, którą potrafili pluć obcy mu ludzie. Faktycznie mogłoby mu to tylko namieszać w głowie i wywołać problemy. Więcej takich wariatów, a będą jeszcze musiały go wysłać na jakąś terapię.
Nic dziwnego, że trener Hopper postanowił się zmyć, a Zaylee w końcu nie mogła się powstrzymać od tego, aby nie wygarnąć wrednej matce. Już i tak powstrzymywała się wystarczająco długo. Jeśli tylko byłyby same z rodzicami Dana to już dawno rozpętałoby się prawdziwe piekło, w którym żadna z nich nie hamowałaby się w jakikolwiek sposób. Tylko, że musiały trzymać klasę ze względu na to, że patrzył na nie ich przyszły syn.
Miller podeszła teraz do wszystkiego ostro. Może nawet za bardzo, ale wciąż była o wiele milsza niż Alice Davis na którymkolwiek z etapów ich rozmowy. Skinęła jeszcze głową na dziewięciolatka, gdy tylko ten na nią spojrzał, aby się upewnić czy na pewno wszystko było w porządku i powinien pognać po kurtkę. Obie chciały już jak najszybciej ewakuować go z tego miejsca.
- Chyba padło już wszystko, co powinno wybrzmieć. Finalnie i tak nie stało im się nic wielkiego. Chociaż nie powiem, że to naprawdę żałosne by zaczepiać mniejszego i dać sobie tak wklepać... I jeszcze robić z siebie taką ofiarę - pokręciła głową, bo musiała przyznać, że Dan nie miał za grosz wstydu.
Na jego miejscu Evina udawałaby, że wszystko jest w najlepszym porządku. Zgrywałaby twardzielkę nawet jeśli tak by nie było. Skoro chłopak zachowywał się zupełnie na odwrót to dla niej nie był wart kompletnie żadnego szacunku.
- Tak, idę już - potwierdziła, obejmując narzeczoną w pasie. - Gdyby z jakiegoś powodu czegoś państwo potrzebowali to trener Hopper ma nasz numer, a teraz przepraszamy, ale obiecałyśmy Samowi wspólne wyjście.
Skinęła głową głównie Richardowi i wspólnie z koronerką ruszyła korytarzem prowadzącym w kierunku wyjścia. Chociaż wcześniej nie była tego świadoma to dopiero po odejściu od Davisów zdała sobie sprawę jak bardzo rozdygotana była od środka ze względu na oburzającą rozmowę z matką Dana.
- Głupia pizda... - syknęła, gdy już nikt poza Zaylee nie mógł jej słyszeć i westchnęła ciężko. - Naprawdę dzielnie się trzymałaś. Najchętniej kopnęłabym w dupę ją już na wstępie...
Teraz jednak musiały znaleźć ponownie Sama, który pewnie zdążył już się ubrać i zabrać go na obiecane wyjście. Przynajmniej dzięki temu zapomni o niedawnych nieszczęściach.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
W stu procentach zgdzała się ze słowami Swanson, ale wiedziała też, że nie było sensu strzępić ryja na kogoś takiego, jak Davisowie. Richard jeszcze miał odrobinę przyzwoitości i po prostu postanowił to przemilczeć, skoro i tak nie miał nic mądrego do powiedzenia. Prawdopodobnie podzielał poglądy swojej żony, ale w tym wypadku rozsądek wziął górę.
Dan sapnął głośno, urażony słowami detektywki, a żeby udowodnić, że w tej sytuacji naprawdę był jednym pokrzywdzonym, teatralnie złapał się za zakrwawiony nos. Tylko to już niczego nie zmieniało, bo Zaylee i Evina odwróciły się na pięcie i ruszyły korytarzem, żeby spotkać się z Sammym przed szatnią. Obie miały nadzieję, że Davisowie nie zechcą kontaktować się z nimi przez trenera Hoppera, bo wtedy faktycznie mogłoby dojść do rękoczynów.
— Nie trzymałam się dzielnie — prychnęła, teraz wściekła na samą siebie. — Dałam się wyprowadzić z równowagi przy dzieciakach — powiedziała, jakby Swanson przypadkiem tego nie zauważyła. Mimo to pozwoliła narzeczonej, aby objęła ją w pasie, żegnając Davisów stukotem obcasów. — Już naprawdę chuj z tym, co mówili o nas — machnęła niedbale ręką. Jasne, że to nie było w porządku, ale umiały to przetrawić ze świadomością, że ludzie mieli różne poglądy, a pośród nich nietrudno znaleźć przygłupów. Nie były zupą pomidorową, nie każdy musiał za nimi przepadać. — Ale Sam? Nie powinien tego słuchać. W dodatku pieprzony Dan Davis próbował zrzucić na niego winę za coś, czego nie zrobił. To znaczy, zrobił, ale został sprowokowany. Wyobrażasz sobie, że stanął w naszej obronie? — Miller spojrzała na Swanson z uniesionymi w zdumieniu brwiami. — Wspaniały chłopak — powiedziała w momencie, kiedy Młody właśnie wyszedł z szatni i stanął jak wryty, wciskając ręce do kieszeni kurtki.
Spojrzał na obie kobiety, a w jego oczach można było dostrzec czający się niepokój. Najpierw spojrzał najpierw na Evinę, a potem wlepił wystraszone spojrzenie w Zaylee.
— Będę mieć kłopoty? — zapytał, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
— Nie powinieneś nikogo bić — zastrzegła od razu, a co chłopiec spuścił głowę. — Przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem. Nigdy. Słyszysz, Sam? Nawet jak czasami będziesz wściekły, żeby kogoś uderzysz, to pamiętaj, że wtedy dopiero możesz przysporzyć sobie kłopotów — wyjaśniła, po czym zerknęła na narzeczoną. — Ale wspólnie z Eviną uważamy, że Dan zasłużył na ten cios w nos — puściła do Młodego oko, a chłopca aż zamurowało. Otworzył usta i zamrugał kilkakrotnie. — Tylko nikomu tego nie powtarzaj, dobrze? Dan i jego rodzice wygadywali paskudne rzeczy i nie było powodów, dla których miałbyś ich za cokolwiek przepraszać — wyjaśniła i popatrzyła na Swanson, bo właściwie nie była pewna, czy nie przesadziła. Może powinny jednak dać mu małą nauczkę za to, że wdał się w bójkę, żeby w przyszłości nie myślał, że wszystko ujdzie mu na sucho?
Cholera, Zaylee kompletnie nie spodziewała się, że tak szybko będą musiały zmagać się z problemami wychowawczymi, a przecież oficjalnie jeszcze nie zostały rodzicami. Czy w całą sytuację nie powinna być zaangażowana Lily Rose? I czy opiekunka z sierocińca nie dowie się o wybryku Sama od trenera Hoppera?
Evina J. Swanson