-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegotyp narracjiczas narracjipostaćautor
Santiago zamontował już w tunelu ładunki wybuchowe, które schował pod warstwą ziemi, żeby przypadkiem reszta nie zorientowała się, że tam są - oni mieli się nigdy nie dowiedzieć o jego samobójczych planach, bo z pewnością zamierzaliby go od tego odwieść, a przez to straciliby cenny czas i szanse na uratowanie się; z nim pozostającym w tunelu i przysypującym goniących ich gliniarzy reszta miała jeszcze jakieś szanse wydostania się stąd i dobrego życia za zarobione tutaj pieniądze.
- Pakować to gówno szybciej! - wrzasnął, wpadając do sejfu z karabinem opartym o biodro, gdzie zakładnicy uwijali się, przekładając łupy do specjalnie przygotowanych skrzyń, które były sukcesywnie wynoszone przez członków szajki. Na twarzy zawsze nosił maskę przy zakładnikach - teraz już nie musiał, skoro i tak zaraz zginie, ale to również było częścią zachowywania pozorów, że on też zamierza stąd wyjść; nie chciał też, żeby ktokolwiek z jego ludzi nie wpadł na pomysł, że można już poluzować dyscyplinę, skoro wszystko się kończy. Nie - oni mieli pozostać nie rozpoznani do samego końca.
Alvaro Salvatierra
-
I wrapped it up and sent it,
With a note saying "I love you" - I meant it.
Now I know, what a fool I've been,
But if you kissed me now I know you'd fool me again.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkimieszanetyp narracji3 osobaczas narracjiPrzeszłypostaćautor
Kiedy ekipa wynosi skrzynie, a zakładnicy pakują kolejne, on zostaje przy drzwiach, pracując w półciemności. Zdejmuje wewnętrzny panel zamka, odsłaniając warstwę kół zębatych i krzywek. Jedno z nich jest luźniejsze, wytarte przez lata. To właśnie ono interesuje go najbardziej. W normalnym trybie: krzywka obraca się, zapadka schodzi w dół, rygiel ustępuje, drzwi można otworzyć.
Alvaro robi coś, czego nauczył się podczas praktyk w zabytkowych bankach, gdy miał dwadzieścia lat i zero pojęcia o tym, że skończy w napadzie na Archiwum Generalnym. (Praktyki nie miały na celu przygotować nikogo do bycia złodziejem i do organizowania napadów idealnych, miały po prostu zapoznać młodych i żądnych wiedzy studentów z tym, jak kiedyś wyglądały mechanizmy, które po dziś dzień uważane były za cuda techniki.) Podgina minimalnie stalowy język krzywki, przesuwając go o milimetr. Tylko jeden. To wystarcza, by zmienić cały cykl zamykania. A przynajmniej taki jest plan, bo właśnie gdy pochyla się w skupieniu, z koniuszkiem języka wytkniętym pomiędzy wargami i narzędziami w dłoniach, słyszy rumor, którego jego plan nie zakładał.
- Co do kurwy...? - wymamrotał do siebie, podnosząc się na nogi i przykładając niewielki czujnik drgań do ściany skarbca. Czujnik nie kłamał, jego intuicja i słuch też nie: ktoś właśnie próbował wedrzeć się do środka przez główne wejście, dobrze zabezpieczone, ale najwyraźniej nie tak idealnie, żeby nie można było tego zabezpieczenia pokonać. Spodziewał się policji później, zdecydowanie później.
Schował w pośpiechu narzędzia do plecaka, który zarzucił sobie na plecy i ruszył biegiem w kierunku sejfu. Nie miał przy sobie karabinu, bo nie potrzebował go do niczego do tej pory - nie obcował z zakładnikami, raczej przebywał z kimś z ekipy lub sam i ogarniał kwestie techniczne w poszczególnych pomieszczeniach - ale teraz żałował, że nie ma przy sobie żadnej broni. Nie chciałby stanąć twarzą w twarz z policją i nie móc nawet się bronić. Jedyną szansą było dotarcie do sejfu, a potem do przygotowanego wcześniej tunelu.
Wpadł do środka sejfu z takim impetem, że niemal zderzył się z jednym z zakładników, ale w porę wyhamował. Zakładniczka, młoda dziewczyna, na oko pewnie po dwudziestce, popatrzyła na niego wystraszona, widząc kolejnego kolesia w masce, jakby jeden z karabinem wrzeszczący jej nad uchem to było mało. Szybko wróciła do pakowania pieniędzy do skrzynek, a Alvaro, oddychając ciężko, zmęczony po sporym kawałku szybkiego biegu o życie, stanął przed Santiago i wsparł się lekko dłonią o jego ramię.
- Praktycznie weszli - wydyszał, plecak zrzucając z ramienia chwilowo na podłogę. Sądził, że jego przyjaciel wie o tym, ostatecznie on również znał się na swojej robocie i na zarządzaniu akcją, ale uznał, że najwyżej Santiago dostanie teraz potwierdzenie zagrożenia także od niego. - Musimy spieprzać szybciej. Wszystko gotowe? Pomóc w czymś? - masa pytań, oczywiście, ale nie byłby sobą, gdyby nie próbował jeszcze jakoś pomóc, mimo trzech dni spędzonych nad zapadniami, śrubkami, kombinacjami i różnymi metalowymi elementami, o których znaczeniu nikt poza nim nie miał pojęcia.
Santiago de la Serna
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegotyp narracjiczas narracjipostaćautor
- Ruchy, do ciężkiej cholery! - wrzasnął, popędzając zakładników. Wycelował karabin w ich stronę, chcąc tym samym dodać im werwy: przerażeni, że zaraz ich rozstrzela, zapewne będą się zwijać szybciej i może nikomu nie przyjdzie do głowy kombinowanie czegokolwiek z umyślnym opóźnianiem ucieczki napastników.
Wtem w pomieszczeniu pojawił się Alvaro. Przynajmniej część ciężaru spadła Santiago z serca, chociaż nadal był cały spięty i przyjaciel mógł się w tym zorientować, widząc postawę jego ciała i fakt, że poruszał nerwowo palcami. Dłonie mu drżały - to akurat nie przez nerwy, ale te z pewnością nie działały kojąco na owo drżenie.
Kiwnął głową w odpowiedzi na stwierdzenie, że prawie weszli i znów zerknął w stronę drzwi wejściowych. Nie mógł ich stąd zobaczyć, ale to był odruch: patrzył tam, skąd spodziewał się natarcia policji.
- Pomóż nosić - rozkazał w odpowiedzi na pytanie, czy w czymś pomóc - Ludzie pakują już ostatki tego, co zostało do zabrania. Otworzyłeś ten ostatni sejf?
To właściwie nie miało większego znaczenia - nie zdążą już zabrać zawartości - ale był ciekaw, czy chociaż się udało: jak daleko byli od zrealizowania planu w całości? Czy dzieliły ich godziny, czy jedynie dziesiątki minut? I tak zamierzali wyjść stąd najpóźniej dziś wieczorem - ale do wieczora było jeszcze sześć godzin. Wtedy by zdążyli. Teraz muszą uciekać jak psy z podkulonymi ogonami.
Alvaro Salvatierra
-
I wrapped it up and sent it,
With a note saying "I love you" - I meant it.
Now I know, what a fool I've been,
But if you kissed me now I know you'd fool me again.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkimieszanetyp narracji3 osobaczas narracjiPrzeszłypostaćautor
- Nie - pokręcił głową, prostując się, gdy Santiago zapytał go o to, czy otworzył ten ostatni sejf. - Przepraszam, ale nie zdążyłem... właśnie się za to zabierałem, ale usłyszałem ten huk... - westchnął ciężko, przeczesał włosy nerwowym ruchem dłoni i posłusznie zabrał się za pakowanie pozostałych rzeczy, wspólnie z zakładnikami. Nie sądził, że jego przyjaciel będzie na niego zły za to, że nie udało mu się otworzyć ostatniego sejfu, ale przepraszanie często było jego odruchem, nad którym nie panował; nawet jeśli właściwie nie miał za co przepraszać, bo nie zrobił nic złego.
Mimo że faktycznie pakował do skrzyń pieniądze i inne wartościowe papiery, to co jakiś czas zerkał w stronę de la Serny, chcąc mieć go gdzieś w zasięgu wzroku, w razie gdy zrobi się już naprawdę źle. Nie chciał tracić go z oczu, nie chciał żeby coś ich rozdzieliło, nie wyobrażał sobie też, że w pewnym momencie nie będzie wiedział co się dzieje z Santiago. Na samą myśl o tym, że coś może mu się stać, że zostanie ranny albo złapany przez policję, a Palermo tam nie będzie, jego ciałem wstrząsnął dreszcz, który zapewne był widoczny także dla osób postronnych. Jeden z zakładników zresztą przyjrzał mu się, jakby zaskoczony, być może nie spodziewając się ludzkich odruchów po porywaczu i złodzieju.
- Wszystko w porządku...? - odezwał się po jakimś czasie Alvaro, dostrzegając drżenie dłoni przyjaciela. Właśnie podał innemu członkowi bandy jedną z ostatnich skrzynek z pieniędzmi, żeby ten mógł ją zanieść w kierunku tunelu, którym zaraz mieli wszyscy uciec. - Idziemy? - wskazał ruchem głowy w stronę dziury w podłodze, którą można było przejść prosto do tunelu.
Santiago de la Serna