23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Marv musiała mieć zdrowo nasrane pod kopułą skoro do samego końca była przekonana, że cały ten wyjazd integracyjny był nie tylko dobrym, ale też potrzebnym pomysłem.
Indie nie bardzo potrafiła dostrzec wartość w integrowaniu się z resztą zespołu Fox Theatre, bo nie sądziła, aby miało to w jakikolwiek pozytywnie wpłynąć na sposób, w jaki jako ten zespół funkcjonowali. W końcu to nie tak, że do prowadzenia działalności takiej jak ta trzeba było najbardziej zgranej drużyny pod słońcem — tak przynajmniej jej się wydawało, ale bardzo szybko okazało się, że Marv i reszta kierownictwa ewidentnie miała na ten temat zupełnie inne zdanie, bo dwudniowy wyjazd na domki na kanadyjskim odludziu był nie dość, że obowiązkowy, to jeszcze przepełniony niedorzeczną ilością zajęć integracyjnych w najróżniejszych postaciach. Sytuację szczęśliwie nieco ratował fakt, że Caldwell z tymi głupotami nie musiała męczyć się tak zupełnie sama: choć z początku praca ramię w ramię z Lucasem wydawała się nieironicznie być jakąś dziwną, nietypową formą kary boskiej za grzechy z poprzedniego wcielenia, to po krótkim czasie okazało się, że jednak nie był to dla Indie aż tak wielki problem jak sądziła. Nadal niezmiennie unikała bliskiej współpracy albo bycia sam na sam z Millerem, ale na tym etapie robiła to już chyba tak naprawdę tylko dla zasady i przyzwoitości, aniżeli z szczerej chęci znajdowania się wszędzie, byle nie tam, gdzie on. Atmosfera nadal bywała gęsta częściej niż nie, ale jego towarzystwo akurat znacząco umiliło Indie pierwszy dzień tego pożal się Boże wyjazdu — najpierw drogę na to zadupie w Manitobie, a potem pierwszą rundę dwudniowej integracji, w trakcie której regularnie rzucała mu wymowne krzywe spojrzenie za każdym razem, kiedy padała jakaś głupota. Czyli często.
Wieczorem, tuż po kolacji, Marv zarządziła obowiązkowy wieczór gier — zwołała wszystkich do części wspólnej, a potem zwerbowała do przemeblowania stołów co najmniej tak, jakby szykowali tam spotkanie parlamentu, a nie miejsce na partię chińczyka i korporacyjnej wersji "nigdy przenigdy". Na stołach oprócz kilku gier na krzyż były też wykwintnie wyglądające papierowe kubeczki; jedną z lepszych atrakcji całego wieczoru było przywiezione przez Bobby'ego tanie wino w kartonach i musiało być ono głównym powodem, dla którego przy stole Monopoly nie było jeszcze żadnych awantur. To oraz patio, na którym potencjalne frustracje można było odreagować sobie papierosem. Właśnie ten kierunek obrała Indie, gdy przy jej stole zrobiło się dziwnie — co prawda nie miała żadnych frustracji do odreagowania, bo w nic jeszcze nie przegrała, ale potrzebowała i fajki, i chwili spokoju od Marv. Tego drugiego nawet bardziej niż pierwszego, więc aż zabrała ze sobą kurtkę, specjalnie po to, żeby móc siedzieć sobie tam od niej z daleka tak długo, jak jej się tylko żywnie podobało. O tej porze roku wieczorna pizgawica była już całkiem poważna, więc nie spodziewała się zastać kogokolwiek na patio, ale w usadzonej na przymarzniętej kanapie jednostce błyskawicznie rozpoznała Lucasa z petem w ręku.
Co, kurwa, chowasz się przed Marv i nawet mnie nie zaprosiłeś? — zaczepiła, zatrzymując się w odległości kilku kroków od niego i grzebiąc po kieszeniach kurtki, żeby znaleźć swoją paczkę. — Musiałam pilnie spierdolić, graliśmy w "dwie prawdy, jedno kłamstwo" i trochę nas niechcący wykoleiłam — podzieliła się beztrosko, oczywiście zupełnie nieproszona. — Tracy była PRZEKONANA, że zostanie sierotą za siedmiolatka to moje kłamstwo i zażądała dowodów, bo myślała, że ją wrabiam... wyobrażasz sobie pewnie, że szybko zrobiło się trochę niezręcznie — zrelacjonowała Lucasowi, ani trochę nie kryjąc własnego rozbawienia, bo bawiło ją to wręcz nieprzyzwoicie mocno. Tylko ją, niestety. Reszta stołu miała na ten temat zgoła inne zdanie. — Mogę? — spytała, skinieniem głowy wskazując na miejsce na obok niego.

Lucas Miller
Ostatnio zmieniony ndz lis 23, 2025 5:57 pm przez Indie Caldwell, łącznie zmieniany 1 raz.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Lucas był podekscytowany tym wyjazdem od siedmiu boleści tak bardzo, jak świątecznymi filmami o miłości, które mieli mieć w repertuarze już od pierwszego grudnia. A warto wspomnieć, że Miller N I E N A W I D Z I Ł świątecznych gniotów. Sztywno, nudno i kurwa do porzygu — tak by je podsumował, tak samo zresztą jak ten ich wyjazd. Bo kto kurwa organizuje wyjazd integracyjny dla pracowników kina. KINA. A co to była, jakaś korporacja? Chociaż jakby się tak człowiek zastanowił, to przecież facet Marv był prezesem dużego korpo… No to przynajmniej już było wiadomo, skąd ona miała takie świetne pomysły. Ciekawe czy od nowego miesiąca wprowadzi im owocowe wtorki i spotkanie z HRem, którego nie mieli.
Całe szczęście w całym tym chaosie Lucas miał chociaż jednego sprzymierzeńca. I ku jegu zdziwieniu była to Indie. Ta sama Indie, której wiecznie namiętnie unikał, a po sytuacji z jeleniem robił to jeszcze bardziej naumyślnie. Tylko już nieco z innych powodów. Bo jednak nie dlatego, że go wkurwiała, ale bo jednak chcąc przywoływała te wspomnienia sprzed jej wyjazdu. A na to Miller nie mógł sobie pozwolić. Znał swoją głowę i doskonale wiedział, jak bardzo ona lubiła go sabotować. Jak na przykład wtedy, kiedy nie powiedział Charlotte, że Indie u niego spała tego jednego wieczoru, ani jak dalej jej nie powiedział, że Caldwell, którą spotkali w monopolowym to tak jakby jego była miłość. Bo chyba tak można było nazwać to ich krótkie jednak intensywne uniesienie?
Cóż, na tym wyjeździe musiało to pójść w odstawkę, bo jednak miał z nią spędzić kolejne dwa dni BEZ MOŻLIWOŚCI UCIECZKI i kurwa to był najwyższy czas, żeby wcisnąć na dupę big boy pants i wziąć się w garść. To tak się wziął, że wciąż ją unikał i do tego wlał w siebie tyle alkoholu, że już w południe zaczął chodzić jakoś krzywo. Wszystko dzięki Bobbiemu, który zabrał ze sobą jakieś kolosalne ilości piwa i wina w kartonie.
Jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze Marv działała wszystkim na nerwy i autentycznie nie dało się już wiedźmy słuchać. Dlatego Lucas przy pierwszej lepszej okazji ulotnił się jednorazowo na fajkę, a potem nie było go przez kolejną godzinę. Całe szczęście mało kto to zauważył, więc Miller siedział sobie na ganku, oglądał pierdoły na telefonie i chował się przed Bożym światem do momentu, w którym nie pojawiła się Indie, pytając, czy się chował.
Oczywiście, że się kurwa chowam — aż wywalił oczami. To tak jak zapytać dzika, czy sra w lesie. — Ta wariatka kazała nam wcześniej przez dwadzieścia minut mówić o swoich marzeniach i planach zawodowych — zaciągnął się setną juz tego wieczoru fajką i spojrzał na Indie tym wstawionym wzrokiem. — Caldwell do chuja, jakie ja mogę mieć plany zawodowe, skoro jedyne co robię przez osiem godzin to POPCORN? Awans kurwa na polewacza coli? — no bo jakby się nad tym zastanowić, to kurwa dalszej ścieżki kariery nie było. No chyba, że miałby jakiś sprytny plan, żeby zostać kierownikiem, ale wtedy musiałby zrzucić Marv ze stołka… I w sumie to nie byłby taki zły pomysł, gdyby Lucas faktycznie się na takiego managera nadawał.
Zaśmiał się głośno, gdy tak opowiadała o graniu w dwie prawdy i jedno kłamstwo, podczas gdy w kieszeni już szukał paczki fajek.
Zajebista gra — ustawił ją na stole i pchnął w kierunku Indie. — Jak się umie w nią grać — rzecz jasna. Bo Marv to w dupie była i gówno widziała. Miller dla odmiany był mistrzem w tą gierkę, dlatego kiedy Indie tak odpalała papierosa, a on przyglądał się jej uważnie, może trochę zbyt bezczelnie, to przy kolejnym zaciągnięciu posłał jej cwany uśmiech.
Chodź zagramy — zaproponował, nachylając się nieznacznie w jej stronę, opierając łokcie na drewnianym stole. — Dawaj, dwie prawdy i jedno kłamstwo — zachęcił ją gestem ręki, przy okazji wyciągając już w połowie wypitą flaszkę, którą wcześniej trzymał między nogami, jakby ktoś to tu znalazł. — Jak zgadnę, pijesz, jak nie trafię, to ty łoisz. Co powiesz? — wwiercił w nią intensywne spojrzenie. Bo chociaż za ścianą była nuda, może oni mogli się chociaż na moment dobrze zabawić? W grę rzecz jasna.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Ta, mnie też pytała, kazała mi powiedzieć gdzie się widzę za dziesięć lat — od razu dołączyła do linczu Marv, stękając teatralnie w wyrazie swojej głębokiej frustracji pomysłami szefowej. — Żebym ja kurwa wiedziała. Nie wiem, może wszędzie byle nie tu, tak na przykład? — Bo co to w ogóle było za pytanie? Indie nawet nie wiedziała, gdzie widziała się w następny piątek, a co dopiero za okrągłą dekadę. Nie miała na siebie i swoją przyszłość ani jednego porządnego pomysłu, więc sensownej odpowiedzi dla Marv też nie — finalnie skończyło się tak, że zbyła ją jakimś durnym banałem o zbieraniu różnych doświadczeń i odkrywaniu siebie, nie nazywając jakichkolwiek aspiracji po imieniu. I wystarczyło, ale chyba bardziej dlatego, że Marv nie miała już do tych wymijających odpowiedzi cierpliwości, a nie dlatego, że były dla niej satysfakcjonujące, no ale... a win is a win.
Jakoś dopiero teraz uwagę Indie zwrócił fakt, że Lucas chyba bawił się tutaj w pojedynkę wręcz doborowo, bo był trochę bardziej wstawiony niż wypadało na firmowym wyjeździe — szybko rozpoznała to żywe, minimalnie rozbiegane spojrzenie, zaczepny ton i cwany uśmiech. A potem jeszcze się zaśmiał, głośno i perliście, chyba po raz pierwszy odkąd widziała go ostatni raz przed wyjazdem i Caldwell na krótki moment poczuła się zupełnie tak, jakby na ułamek sekundy znalazła się w jakiejś dziwnej, alternatywnej rzeczywistości, w której sprawy między nimi miały się zupełnie normalnie.
Chodź zagramy.
Nie zastanowiła się nawet na sekundę zanim przytaknęła głową. Wszystko było przecież lepsze i ciekawsze niż powrót do koszmaru którym były fenomenalne pomysły Marv. A przynajmniej tak tłumaczyła sobie to Indie, bo na pewno nie chodziło o to na przykład, że może trochę jednak chciała zostać z nim sama?
Okej, zgoda — potwierdziła, zajmując miejsce obok i od razu zaczynając zastanawiać się nad swoimi dwiema prawdami i kłamstwem. Wcale nie było to aż tak proste, jak mogłoby się wydawać — tam, w środku, sprawa była tysiąc razy prostsza, bo reszta ekipy Fox Theatre wiedziała o niej tyle, co nic (nie miała pojęcia, czy którekolwiek z nich w ogóle wiedziało nawet tyle, że Indie to nie było jej pełne imię), ale z Lucasem przecież kiedyś znali się na wylot. Dziś może i byli sobie obcy — przynajmniej w teorii — ale nijak nie wymazywało to tych piętnastu lat przyjaźni, które ten dystans poprzedzało. Wiedział o niej stanowczo zbyt dużo, aby sprawę załatwiły te same prawdy i kłamstwa, których użyłaby normalnie, więc musiała wysilić się trochę i realnie ruszyć głową, żeby wymyślić coś niebanalnego.
No dobra, mam. Dwie prawdy i jedno kłamstwo: kiedyś na dwie doby miałam status osoby zaginionej, wygrałam zeszłoroczną edycję turnieju UNO w moim akademiku, Kanye West ma mnie zablokowaną na Twitterze — wyliczyła rzeczowym tonem, zaciągając się papierosem z wyczekującym spojrzeniem wbitym w Lucasa. Dostała właśnie fenomenalny pretekst do tego, żeby tak zupełnie bezwstydnie się na niego gapić i nie dało się ukryć, że skorzystała z niego chętnie — większość patio była pogrążona w ciemności, ale łagodne światło z wewnątrz akurat rozświetlało jego twarz, trochę tak, jak robił to księżyc tamtej nocy na plaży. Dobra, weź się kurwa skup.To słucham. Popisz się, Miller — rzuciła wyzwanie, wypuszczając dym z płuc i przechylając lekko głowę z szczerym zaciekawieniem w oczach.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Lucas sam nie umiałby odpowiedzieć na pytanie, gdzie widział się na dziesięć lat.
Bo co to było kurwa za pytanie?
Durne. To na pewno.
Kto normalny planuje aż tak do przodu? Przecież on nawet nie wiedział, co będzie robić za dwa dni, a co dopiero za dziesięć lat.
Chociaż wiedział, gdzie na pewno nie chciał być — w kinie. Kompletnie nie wyobrażał sobie, że będzie napierdalać popcorn do usranej śmierci. No bo jak? Miał przecież swoje ambicje, wciąż wiązał po części swoją przyszłość z koszykówką i jasne, może nie do końca tak, jakby tego chciał, bo przecież kontuzja kompletnie wykluczyła go z grania, jednak przecież trenował dzieciaki w szkole. Chciał w końcu zostać pełnoprawnym trenerem, chciał mieć swoją drużynę, czuć te meczowe emocje chociaż z boku boiska a nie tylko z widowni. Brać jakiś udział w grze. Jak nie samemu rzucając piłke, to chociaż drepcząc tam przy białej linii i wydając komendy. Cokolwiek.
Cokolwiek, co by sprawiało, że jego serce biło szybciej.
Trochę tak, jak biło teraz przy Indie, kiedy tak ochoczo się do niego dosiadła. Chociaż można to przecież było również zwalić na ilość alkoholu, jaką w siebie wlał. Bo on już wcale nie był trzeźwy, wypił za dużo jednak nie do tego stopnia, żeby się zataczać. Siedział jedynie uśmiechnięty, nonszalancko popalając setnego już tego wieczoru peta. Może za dziesięć lat to on skończy na onkologi z jebanym rakiem płuc jednak? Kto to wiedział.
Ale teraz nie miał zamiaru sobie zaprzątać tym swojej ładnej główki, bo Caldwell już wywalała wygodnie rękę dookoła krzesła i odpalała papierosa. A on wbił w nią spojrzenie, kiedy tak myślała nad swoimi prawdami i tym jednym kłamstwie.
Niby wiedział o niej dużo, niby kiedyś znali sie jak lyse konie, a jednak po niej można było się spodziewać dosłownie w s z y s t k i e g o. Przecież była pierdolnięta, jakby na to nie patrzeć. Ale Lucas lubił pierdolnięte, więc to akurat nie był problem.
Nachylił się do przodu, kiedy zaczęła mówić, próbując się skupić.
Tylko na dwie doby? — prychnął głośno na ten fakt, że miała status osoby zaginionej. — Tu miałaś ten status przez jebany rok, Caldwell — aż pokręcił głową, bo to by ją sprzedawało praktycznie od razu, chociaż z drugiej strony ten status zaginionej to Indie miala tak nieformalnie, bo przecież jej rodzina doskonale wiedziała, że wyjechała. Tylko Lucas jak ten ostatni frajer był niedoinformowany.
Totalnie jestem sobie w stanie wyobrazić, że Kanye West ma cię zablokowaną — rzucił po chwili, zaciągając się papierosem. — Już sobie wyobrażam, jak pewnie zjebałaś go jak psa. Ty i ten twój niewyparzony język — chociaż akurat o języku Indie, to on nie powinien myśleć za dużo kiedy był pod takim wpływem, bo jeszcze te jego myśli zabrałyby w strefy, o których Lucas nie był gotowy i NIE CHCIAŁ myśleć. — Chociaż w uno też zawsze byłaś dobra — nawet kiedy grali ten jeden dzień przed jej wyjazdem. Kiedy potem przyszła ta wielka burza, a oni schowali się pod drzewem i…
Stawiam na ten status zaginionej — aż się wyrwał do przodu. Tylko chyba wcale nie dlatego, że taki był tego pewien, a by nieco okiełznać te biegające dookoła myśli, które powoli zaczęły go sabotować. — Zgadłem? — dopytał jeszcze, wbijając w nią jane spojrzenie, a w następnej chwili już myślał intensywnie nad własnymi faktami.
To teraz ja: jak byłem dzieciakiem to wszedłem na drzewo tak wysoko, że straż pożarna musiała mnie z niego ściągać, utopiłem kluczyki od auta w jeziorze, ale później udało mi się je wyłowić magnesem, całowałem się kiedyś z naszą babką z angielskiego — wyrzucił w końcu z siebie i tak jak wcześniej był dość mocno nachylony nad stołem w strone Indie tak teraz opadł ciężko na oparcie ławy, przyglądając się Caldwell zdecydowanie zbyt intensywnie.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wszystko — cała ta sytuacja i sceneria — kojarzyło się z czasami sprzed wyjazdu, może odrobinę zbyt mocno jak na upodobania Indie. Była natura i czas spędzany we dwójkę, z daleka od zgiełku głównej imprezy; był mniejszy albo większy nadmiar alkoholu, pozbawiona jakiegokolwiek sensu rywalizacja, wypalane ciągiem jeden po drugim papierosy i mimochodem wydłużane spojrzenia, każde kolejne dłuższe o ułamek sekundy od poprzedniego. I było to dla Caldwell okropnie dezorientujące, bo z jednej strony czuła się zupełnie tak, jakby była z powrotem w przysłowiowym domu, dobrze, we właściwym miejscu i we właściwym towarzystwie, a z drugiej — jakby zgadzając się na ten chwilowy powrót do przeszłości robiła coś strasznie niewłaściwego i... głupiego? Problem był taki, że nie za bardzo umiała wskazać, skąd to poczucie się w ogóle brało, skoro w siedzeniu naprzeciwko Lucasa i partii durnej gry w teorii nie było zupełnie niczego złego, zwłaszcza, że zaprosił ją do tego sam, dobrowolnie. Wręcz przeciwnie, wydawało jej się to być jedną z ich bardziej cywilizowanych i normalnych interakcji od czasu spotkania w monopolowym, więc nie było żadnych realnych powodów aby czuć albo sądzić, że cokolwiek z tego było nie na miejscu.
Nieważne. Dla własnego dobra i świętego spokoju nie pochylała się nad tym dłużej, w czym pomogło kilka porządnych pociągnięć z flaszki — tak czy siak była od Millera nieco trzeźwiejsza (bo trzeźwa to akurat też nie, umówmy się), co czyniło to znakomitą szansą nie tylko na skuteczne odepchnięcie niechcianych myśli, ale też na to, żeby się trochę z nim zrównać. A potrzebowała tego i to dosyć pilnie, o czym uświadomiła sobie przy okazji któregoś z tych jego intensywnych spojrzeń, kiedy zorientowała się, że w którymś momencie z ordynarnego gapienia się na siebie nawzajem przeszli do patrzenia sobie prosto w oczy.
Nie — wa — żne. Skupić się miała. Na grze, nie na nim.
Nie nie, prawdziwy status zaginionej. Oficjalny. Z plakatem, takim jak pierdolony list gończy — doprecyzowała, bo rzeczywiście był to ważny detal. No bo nie dało się temu zaprzeczyć, Indie istotnie była (zdrowo) pierdolnięta i pod sufitem równo nie miała, więc na koncie miała już wiele innych wspaniałych dokonań i osiągnięć, przy których dwa dni całkowitej ciszy z jej strony rzeczywiście byłoby absolutnie niczym.
Nie chcąc dawać mu jakichkolwiek innych podpowiedzi, zamilkła na moment, obserwując go uważnie gdy kminił na głos. Z tego samego powodu oczywiście cały czas siedziała z możliwie jak najbardziej neutralną miną, wszystko po to, żeby wreszcie uśmiechnąć się szeroko, gdy w końcu Lucas wytypował swoją ostateczną odpowiedź.
Nie — odpowiedziała wielce zadowolona, ani trochę nie kryjąc swojego usatysfakcjonowania tym małym zwycięstwem. — Nie wygrałam tego turnieju, w półfinałach pokłóciłam się z sędzią i dostałam czerwoną kartkę za niesportowe zachowanie, ale wszyscy wiedzieliśmy, że ten plastikowy puchar miałam już w kieszeni, więc... — wyjaśniła, wzruszając ramionami. — Z tym statusem to popierdolona historia, długa i poplątana jak projekt ustawy, serio, kurwa, nieporozumienie dekady, ale prawdziwe. — Jak każda historia Indie, ta też miała przytłaczającą ilość szczegółów które czyniły ją absolutnie niedorzeczną, więc nawet nie próbowała relacjonować teraz całej sytuacji, wiedząc, że w takim przypadku Lucas na swoją kolej czekałby przynajmniej kolejne pół godziny. Wolała zachować ten materiał na inną okazję, jak wspólne sprzątanie sosu serowego z foteli kinowych po nadchodzącej premierze Wicked, tak na przykład. Spodziewała się, że przyda im się w tym trudnym czasie jakieś źródło rozrywki. — Nawet wydruk tego plakatu mam, wisi se w honorowym miejscu na lodówce. Ale przynajmniej co do Kanye nie pomyliłeś się wcale, rok temu mieliśmy beef pod jego tweetem i tak go wyjaśniłam, że musiał zapodać bloka.
Gdy nadeszła kolej Lucasa, w wyrazie determinacji załączyła tryb pełnego skupienia, słuchając go uważnie i pokiwując głową w zamyśleniu przy każdym jego zdaniu. Tylko przy tym ostatnim zatrzymała się w pół ruchu i ściągnęła brwi, nie wiedzieć czy bardziej skonsternowana, czy rozbawiona.
W to z drzewem to akurat w chuj bym uwierzyła. — No bo halo, fork found in kitchen. Brzmiało EKSTREMALNIE wiarygodnie, tak bardzo, że musiała zacząć się zastanawiać, czy to nie była czasem jakaś podpucha. — W utopienie kluczyków też, ale nie jestem pewna tego magnesu, jakieś dziwnie mądre to rozwiązanie — myślała na głos, między słowami zaciągając się petem. — Ale żeby tak z babą od angielskiego? Tą co w chodakach cały rok popierdalała? — Skrzywiła się, bo z jednej strony brzmiało to jak totalna głupota, która nie miała prawa bytu, a z drugiej — właśnie takimi pozornie nieprawdopodobnymi informacjami się te gry wygrywało. — Jeszcze żeby tą od biologii... wiesz, tą wydziaraną? To bym totalnie zrozumiała akurat, ale tak to... nie, dobra. Chcę wierzyć, że to ostatnie to kłamstwo, więc niech to będzie moja ostateczna odpowiedź, ostatnie. Ostatnie?

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Po Indie można było się spodziewać wszystkiego. Była nieobliczalna. Pierdolnięta nawet. Robiła głupie rzeczy, podejmowała irracjonalne decyzje i bardzo często prędzej robiła niż faktycznie myślała. Ale to chyba Lucasa zawsze pociągało w niej najbardziej. Ta gonitwa za adrenaliną, że nigdy nie było z nią nudno i zawsze potrafiła odjebac coś, z czego potem razem mogli się śmiać przez jeszcze kolejne tygodnie jak nie miesiące. Jak wtedy, kiedy skończyli na dołku na dwadzieścia cztery godziny, bo najebana Caldwell zajebala KRASNALA OGRODOWEGO z czyjegoś ogrodu, a jak się potem okazało był to ogród samego komendanta lokalnej policji. I nie minęło może pięć minut jak już ścigał ich zasranym radiowozem, podczas gdy oni tego krasnala trzymali Lucas za czapkę, a Indie za nogi i tak biegli wzdłuż ulicy, myśląc przez krótką chwilę, że są szybsi niż samochód. Nie byli. Ale na komendzie też było super. Oczywiście dopóki nie wytrzeźwieli.
I może dlatego ten status zaginionej z listem gończym wcale go nie zdziwił. Ba, aż mu się wydało to dziwne, tylko na dwa dni. I może dlatego takie podejrzane? Może dlatego, że z jego życia zniknęła na cały, jebany R O K? Dlatego tak pewnie stwierdził, że to pewnie kłamstwo.
A tu proszę. Jednak UNO.
Dostałaś czerwoną kartkę za niesportowe zachowanie w grze w uno? — prychnął głośno i aż upił sobie trochę tej flaszki, pomimo tego, że przecież nie zgadł i nie miał mieć tego benefitu. Bo oni to akurat grali na odwrót niż normalne zasady, tak lubili chlać, że przecież miało to być nagrodą, a nie karą. — A co ty kurwa takiego zrobiłaś? Przecięłaś komuś rękę tą ostrą kartą? Czy położyłaś plus cztery na plus dwa? — no bo jakiego innego PRZESTĘPSTWA ona mogła się dopuścić grając w karty? Chociaż z drugiej strony to była Indie. Równie dobrze mogła kogoś pobić albo chociażby opluć. Z nią przecież nigdy nie wiadomo.
Natomiast jeśli chodziło o jego prawdy i kłamstwo, był całkiem przekonany, że nie zgadnie. Bo akurat tego jej nigdy nie powiedział. To była taka jedna rzecz, która stała się kompletnie przypadkiem.
I miał rację.
Nie zgadła.
Mee-eeh — wyrzucił z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, który miał chyba przypominać coś na wzór czerwonego przycisku przy źle podanej odpowiedzi. — Błąd, Caldwell — wbił w nią spojrzenie i ponownie łyknął tej obrzydliwie gorzkiej wódki. — A byłaś zajebiście blisko z tym, że za mądry by było jak na mnie to wyciągnięcie magnesem. Wiadomo przecież, że bym na to nie wpadł. Faktycznie zgubiłem kluczyki, ale nigdy ich nie wyłowiłem. Dopiero Zaylee mi sprzedała ten patent — wzruszył ramionami, prezentując jej, która wersja była bujdą na resorach. Lucas miewał przebłyski, ale jakimś kurwa wielkim umysłem też nie był, szczególnie nie po pijaku, a wtedy był najebany to tego stopnia, że na drugi dzień nie pamiętał nawet w którym jeziorze on te kluczyki utopił.
A coś ty, jak tą w chodakach — przewrócił oczami. — A co ty nie pamiętasz, że potem przyszła ta wysoka praktykantka na ostatni rok? — Rebeca. Zajebista była. Nie dość, że ciągle rzucała nawet ŚMIESZNE żarty, to jeszcze nie upominała Millera, kiedy wpierdalał kanapki na lekcji. Do tego wszystkiego jeszcze śliczna. A ten pocałunek, cóż… Wbił spojrzenie w Indie, która ewidentnie jeszcze sobie ten fakt trawiła. — Upiła się ponczem na balu, a jak tam przechodziliśmy z Brycem, żeby zajebać jeszcze więcej ciasteczek, to coś tam do nas zagadała Hamleta, a potem to tak się zaczęła zataczać, że chcieliśmy ją zaprowadzić z tej sali gimnastycznej do pokoju nauczycielskiego. Tylko tam nikogo nie było i było zamknięte, więc Bryce poszedł załatwić klucze od babki z matmy, a ona się wtedy na mnie rzuciła — opowiedział pokrótce, bo przecież tam zadziało się o wiele więcej. Zresztą oni z Brycem to zawsze mieli jakieś głupie historie i ta to chyba nawet ich za bardzo nie zdziwiła. No może właśnie oprócz tego momentu kiedy Rebeca zaczęła całować Lucasa, mówiąc że miała na niego ochotę już jakiś czas. Jakoś szybko ją wtedy od siebie odepchnął, bo przecież była całą spruta i ten pocałunek to nawet nie był jakiś przyjemny, ale przecież Indie nie musiała tego wiedzieć. — Całkiem dobrze całowała — wbił w nią spojrzenie, przyglądając się jej uważnie, malując przy okazji na ustach bezczelny uśmiech. A potem podsunął jej pod nos butelkę, bo przecież jeszcze nie łypnęła sobie za poprzednie zwycięstwo.
Dawaj, Caldwell. Zaskocz mnie teraz — sięgnął po paczkę fajek (znowu) i odpalił sobie jednego. — Coś ciekawego — po czym cisnął nią po stole na drugą stronę, by i ona mogła się poczęstować. Mocny był ten alkohol.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Oj, jakieśtam pierdolenie o "agresji słownej" i polityce zerowej tolerancji, trzecią kolejkę z rzędu ktoś położył mi +4 i może mi się wymsknęło parę bluzgów w kierunku współgraczy i ich matek, ale już tam bez przesady... — streściła, wywracając oczami na samo wspomnienie o tej — jak sądziła — bezprawnej dyskwalifikacji. — PASJA to była, Miller. Czysty duch rywalizacji i sportowe zacięcie, a nie zaraz od razu jakaś przemoc albo agresja. Jak ja się tam kurwa jeszcze nawet nie zdążyłam zacząć robić agresywna — żachnęła się jeszcze, ale finalnie pokręciła głową i swoją uwagę zamiast tego przekierowała na Lucasa i jego historię.
Nie zgadła. Jej mina wyrażała coś z pogranicza zaskoczenia i uznania, bo musiała przyznać chociaż tyle, że nie tego się spodziewała.
No patrz jaki kurwa obrotny — chlapnęła szybciej niż zdążyła dojść do wniosku, że jednak wolałaby sobie podarować. Tyle dobrego, że potwierdzało to, że jej próby zrównania się z Lucasem nie spływały na niczym: wiadomo było, że alkohol musiał robić swoje, skoro Indie zaczynała robić się bardziej bezczelna niż zwykle. Słuchała go ze ściągniętymi brwiami i sceptyczną miną, bo z początku w ogóle nie pamiętała żadnej praktykantki, ale po krótkiej chwili intensywnego namysłu w końcu zstąpiło na nią objawienie i zaczęła kojarzyć o kim mowa: — ...i jaką znowu pr- AHA, dobra, pamiętam.
Rzeczywiście jakoś trudnawo trawiło jej się tą historię, więc przyjęcie faktów zajęło jej odrobinę dłużej niż zazwyczaj. Winą za to Caldwell obarczała przede wszystkim procenty, ale podświadomie jednak wiedziała, że tłumacząc sobie to tylko w ten sposób nie była ze sobą do końca szczera i niewykluczone, że trochę uwierało ją to w sumienie. I jak to Indie, radziła sobie z tym w swój ulubiony sposób, czyli wyparciem podlanym alkoholem; może nie była to najlepsza strategia, ale w tym przypadku kierowała się zasadą jak działa to nie ruszaj. A działało. Dobrze, bardzo dobrze, chociaż ta jej wewnętrzna równowaga przez chwilę była zagrożona, bo niewiele brakowało do tego, aby Indie została z niej wtórnie wytrącona kolejnym komentarzem Lucasa. Nie wiedziała, co sfrustrowało ją bardziej — sama uwaga, czy może sposób w jaki się nią podzielił, z twarzą rozświetloną cwanym uśmiechem, takim, który sugerował że dobrze wiedział co robił. Już miała burknąć coś niepotrzebnego, ale wtem Miller podsunął jej pod nos flaszkę i problem rozwiązał się sam. Wystarczyło wychylić o łyk albo dwa więcej niż wypadało, poczęstować się od niego petem, a potem zaciągnąć się porządnie i już, proszę bardzo. Kryzys zażegnany, Indie spacyfikowana. Przynajmniej chwilowo.
Zaskocz mnie teraz.
Aż musiała przez chwilę pogapić się bezrozumnie w dystans, całą swoją energię kierując w próby przywołania czegoś zaskakującego. Niby nie powinno kiedykolwiek zabraknąć jej materiału — dzięki własnej lekkomyślności i przemożnej potrzebie ładowania się w kłopoty, Indie wiodła przecież dosyć... barwny żywot, ale tu potrzebna była cięższa artyleria. Lucas doskonale znał jej możliwości i poprzeczka tego, co można uznać za ciekawe, była ustawiona wysoko.
Mm, dobra, toooo... — Nadal jeszcze nie wiedziała, co zamierzała powiedzieć, ale z jakiejś przyczyny myślało jej się na tyle trudno, że w którymś momencie stwierdziła, że łatwiej niż ruszyć głową było po prostu wziąć rozpęd i liczyć na najlepsze. — Okej. Byłam świadkową na weselu ochroniarza z przypadkowego klubu — wyrzuciła bez większego zastanowienia, a przerwała sobie tylko dlatego, że potrzebowała dokończyć swojego peta. A jak już brała w płuca tego ostatniego bucha, to chlusnąć sobie jeszcze troszkę z butelki też przecież musiała, nawet jeśli nie było to specjalnie mądre. Zaległości w procentach Indie nadrabiała bowiem trochę zbyt szybko by móc trafnie ocenić, w którym momencie należało przestać, jakby zapominając o tym, że efekty nie kończyły się na tych natychmiastowych oraz tym, że ten cały alkohol prędzej czy później musiał ją pierdolnąć. — Jak miałam cztery lata poprosiłam rodziców o świnkę morską, ale moja mama bała się gryzoni, więc jako moje pierwsze zwierzątko dostałam kozę. — A może jednak te konsekwencje już ją dogoniły, bo próbowała nie zastanawiać się nad swoim kłamstwem za długo, a skończyło się tak, że nie zastanowiła się wcale. — Nie żałuję, że zniknęłam — wyrzuciła to z siebie tak pewnie i bezceremonialnie, że sama mało co nie przegapiła treści własnych słów. Minęło co najmniej kilka sekund zanim Indie sama w ogóle zdała sobie z nich sprawę.
Już miała zacząć się z tego wykręcać, zmienić temat albo rżnąć głupa i udawać, że wcale nie, ale z jej rozchylonych ust finalnie nie wydostał się żaden dźwięk. Pojęcia nie miała, na jaki chuj to powiedziała. Może był to objaw jakiejś nowo nabytej odwagi, a może po prostu była zwyczajnie zbyt pijana, żeby zmyślać wymówki, w każdym razie — nie odezwała się słowem. Pojęcia nie miała, jak długo siedzieli w ciszy zanim przerwała ją ponownie.
No to zgadnij — poprosiła. Albo może poleciła? Trochę jakby zażądała? Trudno powiedzieć, bo ton miała z jednej strony nieprzyjmujący sprzeciwu — jakby w grę nawet nie wchodziło to, żeby po raz kolejny migać się tego całego tematu — a z drugiej łagodny, bo była daleka od roszczenia sobie praw do odpowiedzi. — Zgadnij, które to kłamstwo.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Dobrze szła im ta gra. Śmiałoby się nawet powiedzieć, że za dobrze. Bo nie dość, że żadne z nich nie zgadywało, więc ciągle się zaskakiwali i uczyli od siebie coraz to nowych rzeczy, to jeszcze to wszystko było podszyte pewnym napięciem, które gromadziło się w przedłużonych spojrzeniach. Takie z serii niebezpiecznych i tych, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Bo prawda jest taka, że oni powinni trzymać się od siebie z daleka. Kiedy byli razem nie wychodziło z tego nic dobrego, a najlepszym tego przykładem był wyjazd Caldwell. I chociaż ona mogła się zarzekać ile chciała, że ta sytuacja nie miała na to wpływu, tak przecież oboje dobrze wiedzieli, że musiała mieć. Bo nawet gdyby po prostu chciała wyjechać, nie odcięłaby kompletnie Lucasa od kontaktu. A jednak to zrobiła i pozwoliła mu tracić rozum przez długie miesiące.
I właśnie dlatego siedzenie teraz tylko we dwójkę na ganku przy butelce wódki wcale nie było dobrym rozwiązaniem. Między nimi było tyle niedomówień, niewypowiedzianych słów i skrytych żali, że ta ich rozmowa mogła bardzo szybko zamienić się w tykającą bombę. I trochę chyba na te właśnie tory powoli schodziła, bo jeszcze jak bycie świadkową na weselu randomowego ochroniarza wcale go nie zdziwiło, czy nawet ta koza, to już temat jej wyjazdu mocno wbił go ławę, na której siedział.
Aż wszystkie mięśnie spięły mu się w ułamku sekundy, a wzdłuż kręgosłupa zawędrował prąd. Nie ciepły i przyjemny, bardziej ten z tych chłodnych, które zostawiają po sobie nieprzyjemne uczucie. Uniósł spojrzenie na jej jasne oczy i prychnął pod nosem, nie chcąc dać po sobie znać, że cokolwiek z tego faktycznie go ruszyło.
Totalnie jestem w stanie uwierzyć w to, że wbiłaś na czyjeś wesele i to jeszcze jako świadek — Indie zawsze wiedziała, jak zagadać. Nie bała się zaczepiać nieznajomych, szczególnie po alkoholu. Wystarczyło popatrzeć na to, jakim kurwa cudem skończyła na imprezie u Lawrenca (świeć panie nad jego duszą), kiedy nawet typa nie znała. Caldwell wiedziała, jak się zakręcić, żeby się nie nudzić, dlatego ten ślub nie był wcale taki nieprawdopodobny. — Koza brzmi… dziwnie. Bo jeszcze jak ty jesteś jebnięta, to myśle, że twoja matka trzyma odpowiednie standardy. Bała się chomika, a kozy już nie? — nachylił się nieznacznie w jej stronę. — Śmierdzi mi to kłamstwem, Caldwell — przecedził przez zęby i już miał obstawić ten właśnie statement jako kłamstwo, tylko… no właśnie, wciąż jeszcze był ten trzeci fakt, który jakby nie patrzeć zastanawiał go.
Czy mogła żałować? Wtedy na imprezie, kiedy była kompletnie zalana w trupa, kiedy przepraszała go za swoje zachowanie, wydawała się żałować, tylko ile z tego było podyktowane alkoholem? Nie był pewien, chociaż naprawdę chciał wierzyć, że jakąś cząstka tego faktycznie była szczera.
Nie żałujesz, że zniknęłaś? — spytał, patrząc jej prosto w oczy, a potem zabrał od niej butelkę, przez przypadek muskając jej palce przy okazji i upił łyka. Sam nie wiedział, po co jej o to pytał, skoro to on miał zgadnąć. Może chciał wypatrzeć coś na jej twarzy? Jakiegoś znaku, reakcji? — Bo ja myślę, że żałujesz — odważył się w końcu postawić diagnozę. Chuj. Najwyżej go naprostuje i oznajmi, że zrobiłaby to jeszcze setkę razy. Że to co wtedy między nimi zaszło faktycznie nic nie znaczyło. — Ale proszę, Caldwell, oświeć mnie — i znowu patrzył na nią wyczekująco. Kilka osób wyszło z domku i skierowało się bóg wie gdzie, a Lucas nawet na sekundę nie ściągnął z niej spojrzenia. Nawet nie sięgnał ponownie po kolejnego już papierosa, tylko czekał. Spokojnie, chociaż serce w piersi zaczęło bić jakoś mocniej. A może to jednak ten alkohol? Jebany, zdradziecki alkohol, który pobudzał zdecydowanie nie te zmysły, które powinien.
To teraz ja — wciąż nie ściągał z niej spojrzenia. Ba, on wwiercał je w nią tak intensywnie, że mogła to poczuć na całym ciele. — Wybaczyłem ci twoje zniknięcie — odezwał się w końcu, prezentując pierwszy z faktów, siląc się na ton pozbawiony emocji, żeby nie mogła na jego podstawie ocenić, co było kłamstwem, a co prawdą. Podparł się na łokciach i przechylił jeszcze bardziej do przodu, tak że teraz jedną ręką mógł sięgnąć do jej twarzy. — Zawsze lubiłem te twoje kudły — przeciągnął dłonią po jej włosach, finalnie zakręcając sobie jeden z kosmyków na palcu, a potem znowu wrócił do jej jasnych oczu. Jeszcze większych niż wcześniej, bo teraz były już o wiele bliżej jego twarzy. — Żałuję tego co się stało zaraz przed twoim wyjazdem — i w końcu powiedział też ostatni fakt. Aż wstrzymał na moment powietrze.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Na jego twarzy zawzięcie starała doszukać się jakiejś reakcji na własne słowa. Czy zdawał sobie z tego sprawę, wiedział, że żałowała? Nie była nawet do końca pewna, czy kiedykolwiek zakomunikowała mu to wprost. Może kiedy próbowała przepraszać w monopolowym? Albo na tamtej nieszczęsnej imprezie? Nie pamiętała z niej wiele, ale na pewno to, że nie życzył sobie podobnych tematów, więc nie miała pojęcia, czy tym razem również nie miała spotkać się z oporem. Najbardziej spodziewała się chyba odpowiedzi pokroju ciężkiego westchnienia albo pokręcenia głową z dezaprobatą, ewentualnie nagany za to, że niepotrzebnie wyciągała na powierzchnię coś, o czym dawno już zapomniał, ale ku jej zdziwieniu, Lucas nie zbył jej wcale. Zamiast tego rzeczywiście spróbował zgadnąć, w międzyczasie odbierając Caldwell z rąk flaszkę i zostawiając na jej skórze ciepły ślad, wspomnienie przelotnego dotyku. Bo ja myślę, że żałujesz. Pokiwała głową. Żałowała. Żałowała i jasno wynikało to nie tylko z jej postawy, ale również spojrzenia, pełnego rzadkiej w jej przypadku skruchy.
No to brawo, Miller — potwierdziła wreszcie. — Koza miała na imię Nugget i totalnie była w chuj straszniejsza niż chomik albo świnka morska, ale mi to się tam podobało, więc było zajebiście fajnie — zdobyła się na szczątkowe ilość humoru, bo temat zrobił się nagle trochę jakby poważny, a atmosfera gęściejsza i Indie potrzebowała pilnie coś na to poradzić. A skoro butelkę chwilowo okupował Lucas, chronić mogła się już tylko żartem. — Dobrze myślisz — wróciła do tematu. — Żałuję.
To teraz ja.
Samo spojrzenie Lucasa — intensywność, z jaką się w nią wpatrywał, fakt, że nie odwrócił wzroku nawet na marną sekundę — było już wystarczająco dużym utrudnieniem w zachowywaniu i skupienia, i taktu, a wyciągnięta doń ręka była tylko ostatnim gwoździem do trumny, tym, co odebrało Indie zdolność do udawania, że ta nieprzypadkowa bliskość była jej obojętna. Że wcale nie budziła w niej tęsknoty, dzikiej i głębokiej, takiej, która zagłuszała wszystko inne i z miejsca niweczyła wszystkie próby bycia wstrzemięźliwą.
Wybaczyłem ci twoje zniknięcie. Gdyby nie mówił dalej, zatrzymałaby się przy tym stwierdzeniu na dużo, dużo dłużej. Rozłożyła je na części pierwsze i powtórzyła sobie powoli w myślach. Raz, drugi, trzeci, a potem jeszcze kolejny tysiąc, bo nie było chyba niczego, co Indie chciała usłyszeć od Lucasa bardziej. Z całego serca chciała wierzyć, że nie było to jego kłamstwem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że czekając na kolejne słowa aż wstrzymała oddech. Zawsze lubiłem te twoje kudły. Kąciki ust drgnęły krótko, coś, co musiało być odpowiednikiem przelotnego uśmiechu, na którego pełnoprawną wersję w nerwach nie potrafiła się zdobyć. Wzrok tymczasem błądził pomiędzy jego twarzą a zaplątaną we włosy dłonią. Znała ten gest doskonale — lekko przechyloną głowę, charakterystyczny sposób, w jaki okręcał sobie jeden z jej ciemnych kosmyków na palcu... Żałuję tego co się stało zaraz przed twoim wyjazdem.
Patio po raz kolejny pogrążyło się w ciszy, gdy Indie w milczeniu trawiła co powiedział. Bała się zgadnąć. Bała się usłyszeć, że niczego jej nie wybaczył i że żałował tamtej nocy na plaży. Bo co jeśli tak? Wyraźnie czuła bicie własnego serca i to, jak znów przyspieszyło gwałtownie, gdy szukała w sobie odwagi na to, aby wreszcie się odezwać.
Nie żałujesz? — zgadła, ale niepewność finalnie obróciła te słowa w pytanie, zadane ostrożnie przyciszonym tonem, w którym równie wyraźnie co niepokój dźwięczała też nadzieja. — Bo ja nie. — Nie pytał, ale chciała, żeby wiedział. Na tym etapie wydawało jej się to już wręcz boleśnie oczywiste, ale tym razem nie zamierzała ryzykować jakichkolwiek niedopowiedzeń. Dosyć im już zabrały. — Tego akurat nie — pociągnęła, kręcąc krótko głową, a gdy ich spojrzenia odnalazły się ponownie, dodała cicho: — Ani trochę. Wiesz?
Teraz dla odmiany to ona wstrzymywała oddech, tkwiąc nieruchomo w miejscu i wpatrując się w niego bez przerwy. Wiedział? Gdyby była odrobinę trzeźwiejsza, mniej-więcej w tym momencie zrozumiałaby, że dla dobra obu stron najlepiej byłoby to może jednak zachować dla siebie, ale nawet nie wpadła na to, jak bardzo się zapominała. Bo to, że Indie chwilowo nie pamiętała o Bożym świecie, wcale nie znaczyło że ten świat nie istniał, a w nim — wszystkie liczne powody, dla których nie wypadało.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Dobrze myślisz, żałuję.
Te słowa odbiły się w jego głowie echem i wylądowały gdzieś w potylicy. Bo chociaż sam tak przecież stwierdził, rzucił jej tym stwierdzeniem prosto w twarz, tak dopiero kiedy ona sama to powiedziała, kiedy jej pełne usta ułożyły się w to krótkie potwierdzenie, jakoś bardziej to do niego dotarło. Aż westchnął głośno, co mogła poczuć na twarzy, bo przecież już od jakiegoś czasu on był przy niej tak niebezpiecznie blisko. Bawił się jej kosmykami, zawijał na włosy i mówił te swoje dwie prawdy i jedno kłamstwo.
I jego myśli również błądziły tylko wokół niej. Wcale nie było w nich miejsca na rodzinę, Charlotte czy nawet ten pieprzony wyjazd integracyjny. Tylko Indie. Jej wielkie, błękitne oczy, w które kiedyś mógł wpatrywać się godzinami, te zaróżowione usta, które jeszcze rok temu całował zachłannie, kompletnie bez pamięci i ramię, które teraz musnął palcami, gdy przesuwał jeden z ciemnych kosmyków.
On też żałował.
Żałował, że wyjechała.
Że zostawiła to wszystko, ich, tak po prostu się poddająć.
Że nawet nie dała temu kurwa szansy.
I o to chyba miał największy żal. Bo może gdyby spróbowali, gdyby zobaczyli, co by się z tego zrodziło, może wtedy potrafiłby spojrzeć na to jakoś inaczej, z odpowiedniej perspektywy, ale zamiast tego zostawili to w jakimś kurwa łajnie niedokończonych szans i niedopowiedzeń, w którym Lucas taplał się przez kilka dobrych miesięcy i teraz ono znowu wylewało, tylko już bez tego całego jadu. Można było to zwalić na zasługę alkoholu, który w siebie wlali, może też na te przedłużone spojrzenia, którymi się raczyli, ale z pewnością na trzeźwo nie byłoby tak łatwo. A tym bardziej to rozmawianie o nich nie przychodziłoby im z taką lekkością, jak właśnie robiła to Indie, kiedy wytykała mu kłamstwo
I kiedy mówiła, że ona też nie.
Że akurat tej bliskości, to wcale nie żałowała, Lucas wbił w nią jasne spojrzenie. Przyjrzał się jej dokładniej, jakby czekał teraz na żart. Jakiś kurwa durny tekst, tak bardzo w stylu Indie, kiedy robiło się niezręcznie. Tylko to wcale nie przyszło. Bo ona nieugięcie patrzyła na niego tymi swoimi wielkimi, pięknymi oczami, aż Miller złapał więcej powietrza w płuca.
Nie wiem — odezwał się w końcu, przysuwając się jeszcze bliżej, tak, że teraz Caldwell mogła czuć jego oddech na swoich policzkach i lekko rozchylonych ustach. — Skąd miałem wiedzieć? — nie było w tym żalu. Raczej ciekawość i pewnego rodzaju wyzwanie, które jej rzucał. Bo Lucas w tym momencie chciał wymusić na niej… szczerość. Taką kurwa rozmowę od serca, na którą wcześniej nie było ich stać, bo jedno było bardziej najebane od drugiego. A tutaj byli po równo. Pół na pół.
Skoro nie żałowałaś, a n i t r o c h e... — zaczął ponownie, przesuwając dłoń po stole. Tylko nagle ta dłoń napotkała przeszkodę w postaci jej chłodnych palców, a Lucas zamiast się odsunąć, to musnął ją delikatnie, nie odrywając od niej spojrzenia. — To czemu wyjechałaś? Czemu akurat wtedy? — wyrzucił w końcu z siebie tą jedną rzecz, która uwierała go w jebanej wątrobie od roku.
To chyba już pograne…

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Kanadzie”