-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— Pieczeń będzie w porządku — odparła równie beznamiętnie. — Rodzice lubią wszystko, co mięsne. Zwłaszcza ojciec — zaznaczyła, wspominając upodobania obojga.
Kiedy to one przyjeżdżały do Whitby i zatrzymywały się u Millerów, Dorothy zazwyczaj przyrządzała dziczyznę. Nawet jeśli teraz kupowała ją w sklepie, to ojciec przez lata sam zapewniał podobne rarytasy. W wolnych chwilach wciąż wymykał się do okolicznych lasów, niby na spacer, ale wszyscy wiedzieli, że zawsze wracał z czymś więcej niż tylko świeżym powietrzem w płucach. Czasem przynosił króliki, rzadziej bażanta, a potem z dumą opowiadał, ile śladów musiał prześledzić, zanim pociągnął za spust strzelby. Jako emerytowany inżynier nadal udzielał konsultacji rolnikom i firmom związanym z agrotechniką, jednak teraz jego grafik był dużo luźniejszy. Dawało mu to czas na swoje małe wyprawy, jak sam je nazywał, choć cała rodzina wiedziała, że polowanie traktuje jako sposób, żeby udowodnić, że mimo wieku wciąż ma siłę, celne oko i tę upartą zaradność, z której był dumny przez całe życie i którą przekazał w genach najstarszej córce.
Zaylee sięgnęła po siatkę z ziemniakami oraz nóż, po czym stanęła przy jednym z kuchennych blatów. Mogłaby użyć obieraczki, która leżała na wyciągnięcie ręki, ale ostrz kuchenne zdecydowanie lepiej leżało w jej ręce. Lata autopsji sprawiły, że potrafiła prowadzić nóż z taką precyzją, jakby był przedłużeniem jej własnej dłoni. Gdyby tylko chciała, już dawno mogłaby wbić Evinie nóż pod żebra — to była brutalna prawda, o której Miller czasem myślała z ponurym rozbawieniem. A jednak miłość robiła swoje. Albo po prostu narzeczona nie doprowadziła jej jeszcze do ostateczności.
— Moi rodzice na pewno będą nalegać, żebyśmy przyjechały z Samem na święta — mruknęła, wrzucając kolejnego obranego ziemniaka do zlewu. Woda opryskała jej koszulkę, ale nawet tego nie zauważyła. — Możemy najpierw zajechać do nich, a później do Elaine i Davida. Tylko najpierw musimy się dowiedzieć, czy Wierzbowy Zakątek pozwoli nam zabrać Młodego na Gwiazdkę. — mówiąc to, zerknęła przez okno na śnieg, który szczelnie zasypał podjazd przed domem. Białe zaspy piętrzyły się przy ogrodzeniu, a ona przez moment zapatrzyła się w kolorowe lampki, które sąsiedzi zawiesili na swoim ganku.
Nie miała pojęcia, jak dokładnie wyglądały przedświąteczne procedury w domu dziecka i czy wychowawczyni Samuela w ogóle zgodzi się, żeby chłopiec spędził z nimi kilka dni. Pewne było jednak to, że Sam oszalałby z radości, gdyby mogli razem ubrać choinkę. Już ostatnim razem pytał, czy będzie mógł wziąć ze swojego pokoju w sierocińcu i powiesić na gałęzi ten wielki, czerwony dzwonek, co tak brzydko brzęczy, ale jest fajny. Oczywisćie musiały jeszcze pomyśleć o prezentach. Prawdopodobnie powinny wreszcie poważnie rozważyć zakup konsoli — głównie dla Młodego, ale Zaylee podejrzewała, że Evina również nie miałaby nic przeciwko kilku wspólnym wieczorom z grą i grzanym winem. Tym sposobem dawała Swnason do zrozumienia, że niezależnie od tego, jak bardzo były na siebie wkurwione, święta spędzą razem. Nie oznaczało to jednak, że wszystko w magiczny sposób wróciło do normy.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Przytaknęła po prostu. Wiedziała, że akurat jeśli chodziło o mięsiwa to zarówno Dorothy jak i Otto jak najbardziej lubili po nie sięgać. Zdołała się już przekonać o tym, że przyszły teść był zapalonym myśliwym, co przekładało się na zamiłowanie do podobnych potraw. Zresztą nie inaczej było u jej własnych rodziców.
Evinie z kolei nie zostało nic innego niż przygotować mięso, które odpowiednio należało przyprawić oraz zamarynować, żeby nadać wszystkiemu odpowiedni smak. Właśnie wtedy usłyszała uwagę, którą narzeczona wygłosiła na temat zbliżających się świąt.
- Domyślam się... Chociaż nie wiem czy nie lepiej, żeby spędził święta po prostu z nami - odpowiedziała, bo o ile nie miała nic przeciwko odwiedzinom u rodziny tak nie była pewna czy na pewno powinny aż tak angażować w to wszystko Sama.
To był magiczny czas, a rozpieszczanie go taką uwagą przez zastępy dorosłych, gdy potem musiał wrócić do sierocińca zdawało się być po części okrutne. Nie wspominając o tym, że jednak takie wizyty wyglądały nieco inaczej od zwyczajnych odwiedzin.
- Powinnyśmy jakoś niedługo porozmawiać z Lily Rose jak chcemy to zaplanować - dorzuciła jeszcze do całej wypowiedzi.
Musiały też pomyśleć o prezentach, które młody mógłby znaleźć pod wspólnie udekorowaną choinką. Co do tego, że było to nie było wątpliwości, że takie rzeczy powinny wykonywać wspólnie.
Widok za oknem uświadomił jej także to, że powinna odśnieżyć przed przyjazdem gości, bo przez noc zdążyło nasypać całkiem sporą warstwę śniegu. Może przy okazji odrobina pracy na mrozie pozwoli jej jeszcze lepiej ochłonąć po tych wszystkich emocjach, które rozsadzały ją od środka podczas kłótni z narzeczoną.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Miller nie przepadała ani za świętami, ani za całą obowiązkową otoczką, która towarzyszyła im od zawsze. Mimo to doskonale zdawała sobie sprawę, że w tym jednym okresie w roku obecność w rodzinnym domu w Whitby była niemal świętym obowiązkiem. Tamtejsze tradycje rodzice celebrowali z uporem właściwym ludziom przywiązanym do korzeni. Znajdowali się też w wśród nielicznych, którzy uczestniczyli w cotygodniowych, niedzielnych mszach.
— Jasne — odparła krótko, chociaż i tak przymierzała się, żeby w pojedynkę wyskoczyć do Whitby na godzinę, aby później przez cały następnym rok nie słuchać przytyków ze strony ojca. Tak było po prostu łatwiej. — Zadzwonię do niej jutro i spróbuję coś ustalić — dodała jeszcze, nawiązując do uzyskania zgody ze strony Lily Rose.
Do tej pory nigdy nie było problemu z tym, żeby Sam spędzał u nich całe weekendy, dlatego Zaylee naprawdę zdziwiłaby się, gdyby wychowawczyni z sierocińca nagle miała coś przeciwko temu, żeby chłopiec spędził z nimi również święta. W końcu kobiety od miesięcy angażowały się w jego życie, regularnie go odwiedzały i dawały mu poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebował. Zaylee była pewna, że opiekunka doskonale widzi, jak bardzo im na nim zależy i jak naturalna stała się między nimi więź. Dlatego myśl, że ktoś mógłby im odmówić wspólnego spędzenia tego wyjątkowego czasu, wydawała się zupełnie absurdalna.
Skończyła obierać ziemniaki, po czym dokładnie opłukała je pod bieżącą wodą i odłożyła na razie do garnka. W gruncie rzeczy nie miała pewności, w jakiej formie Evina chciała je podać — do pieczeni równie dobrze pasowały ziemniaki pieczone, jak i gotowane. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy nie powinna ich pokroić lub przyprawić, ale ostatecznie uznała, że zostawi to narzeczonej, zanim zdąży coś spierdolić.
— Posprzątam w salonie — prosty komunikat. Miller wolała zająć się tym, na czym naprawdę się znała, a jeśli w czymś była bezkonkurencyjna, to właśnie w przywracaniu porządku. W kuchni jej pomoc zwykle kończyła się katastrofą, więc tym chętniej przejmowała obowiązki, które dawały jej poczucie pełnej kontroli. Sprzątanie uspokajało ją, pozwalało zebrać myśli, a jednocześnie miała satysfakcję z widocznego efektu.
W pomieszczeniu obok zabrała się do sprzątania z tą samą determinacją, która towarzyszyła jej za każdym razem, gdy musiała czynnie odreagować. Przestawiła poduszki, zarzuciła koc na oparcie kanapy i zgarnęła porozrzucane drobiazgi do jednego miejsce. W pewnym momencie jej wzrok zatrzymał się na półce. A konkretnie na wypchanej łasicy, dumie Eviny i jednocześnie najbardziej paskudna rzecz, jaka kiedykolwiek znalazła się w tym domu. Sierść miała zmierzwioną od kurzu, oczy wyłupiaste, a pyszczek wykrzywiony w grymasie, który Zaylee interpretowała jako osobistą zniewagę.
— Jebany Gary… — mruknęła pod nosem, a jedno przekleństwo idealnie wyrażało, jak bardzo wszystko działało jej na nerwy. Swanson, kurz, bałagan, atmosfera w domu i sama ta przeklęta łasica.
Z kuchni dochodziły odgłosy gotowania. Miller westchnęła, zamaszyście strzepując kurz z komody i przez chwilę rozważała nawet potajemne strącenie łasicy na podłogę — przypadkiem, oczywiście — ale ostatecznie tylko spojrzała na nią z niechęcią, po czym wróciła do sprzątania.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Było na pewno coś magicznego w tych wszystkich ozdobach, piosenkach i ogólnej świątecznej atmosferze, co sprawiało człowiekowi zwyczajną radość, ale nie zawsze potrafiła się w to wczuć. Chciała, aby na pewno dziewięciolatek spędził przyjemnie czas Bożego Narodzenia, ale nie wiedziała czy ten nagły ogrom dorosłych nagle bombardujących go swoją uwagą i cała a otoczka nie byłyby w pewien sposób zbyt przytłaczające.
- Dobra - przystała krótko, bo brzmiało to jak plan.
Do tej pory to właśnie Zaylee częściej kontaktowała się z wychowawczynią. Po prosu jakoś dużo lepiej wychodziło jej załatwianie takich spraw przez telefon i ustalanie wszelkich szczegółów. Oczywiście, gdy zachodziła taka potrzeba to Swanson chwytała za słuchawkę, ale Lily Rose nie znajdowała się na czele jej najczęściej wybieranych kontaktów.
Cisza rozciągała się. Wydłużała, wypełniała pomieszczenie, a panujące między nimi milczenie ustępowało jedynie dźwiękom pracy oraz przygotowywanego jedzenia. Detektywka nie była w stanie powiedzieć jak długo jeszcze wytrzymają w tym stanie, ale szczęśliwie Zaylee zdecydowała się wyjść z kuchni, aby jeszcze nieco posprzątać przed przybyciem gości.
Evina odetchnęła z niejaką ulgą. Wolała dużo bardziej skupić się na gotowaniu niż na obecności narzeczonej w tej samej przestrzeni. Mogła naprawdę nienawidzić tej czynności, ale teraz wszystko wydawało się dużo lepsze niż konfrontacja, którą wciąż odkładały w czasie.
Nie zaglądała do salonu. Skupiła się na swoim zadaniu. Wstawiła wszystko jak trzeba. Wiedziała, że ziemniaki chociażby mogła wstawić na kuchenkę dużo później, aby móc podać je świeże, gdy tylko goście będą już w domu. Przez jakiś czas przyglądała się swojemu dziełu, które miało dojrzewać w kuchennym zaciszu. Przysiadła na blacie i wyciągnęła papierosa, którym wyjątkowo rozkoszowała się w samotności. Dopiero później zajrzała do salonu. W zasadzie tylko po to, aby przejść przez niego w kierunku drzwi wyjściowych.
- Pójdę odśnieżyć. Mogą być niedługo - rzuciła zdawkowo, nie odwracając się nawet, aby spojrzeć na narzeczoną.
Czas uciekał. Płynął nieubłaganie i cały czas przybliżał je do tego cholernego spotkania, na które obecnie nie miały najmniejszej ochoty.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Niby czas nieuchronnie zbliżał je do spotkania z rodzicami, a jednocześnie dłużył się niemiłosiernie. Po wysprzątaniu parteru na błysk nie pozostawało nic innego, jak wziąć prysznic i założyć na siebie coś, co nie było dresem i rozciągniętą koszulką. Miller nawet znalazła chwilę, żeby położyć na paznokciach świeży lakier w ulubionym odcieniu czerwieni. Jednak na dół zeszła dopiero wtedy, gdy po domu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
Pierwsi zjawili się Swansonowie, którzy od razu progu wyściskali najpierw swoją córkę, a potem Zaylee. Elaine nie byłaby sobą, gdyby nie przywiozła ze sobą wielkiej torby domowych wypieków. Jeszcze na dobre nie zdążyli rozsiąść się w salonie, gdy do drzwi zapukali również Millerowie. Przyjechali obładowani słoikami konfitur — Dorothy w okresie zimowym zawsze wpadała w prawdziwy szał przetworów i każdy, kto ją znał, wiedział, że nie wypuszczała z domu nikogo bez choćby jednego słoiczka. Oba małżeństwa wymieniły uprzejme uściski dłoni i wyuczone, kurtuazyjne uśmiechy. Na pozór wyglądało to na udane, choć nieco sztywne powitanie. Można było jednak poczuć w powietrzu delikatne napięcie — być może wynikające z pierwszego spotkania, a może z faktu, że Otto Miller, mimo najszczerszych chęci, nie potrafił do końca odnaleźć się w takich okolicznościach. Jego niezdarne próby podtrzymania rozmowy tylko podkreślały, jak wiele kosztowało go przełamanie pierwszych lodów.
Oczywiście nie obyło się bez ubolewania nad faktem, że tego dnia nie mogli zobaczyć się z Samuelem, pomimo że cała czwórka została wcześniej o tym poinformowana.
— Mamy drobny upominek dla Sama — odezwała się Doris, wyciągając z drugiej torby pudełko z klockami lego, pamiętając, jak wspólnie męczyli się ze składaniem Gwiazdy Śmierci. Ten zestaw był zestawem bitewnym, na który głównie składali się szturmowcy.
— Mamo — Zaylee upomniała Dorothy spojrzeniem. — Prosiłam, żadnych prezentów. Nawet nie ma jeszcze świąt.
— Oj, to już nie można sprawiać drobiazgów bez okazji? — zapytała, nieco urażona. — Na święta mamy dla niego coś innego — zaznaczyła, co wiązało się z ciężkim westchnięciem córki. — Zresztą, państwo Swanson na pewno się ze mną zgodzą, że nie ma nic złego ze sporadycznym rozpieszczaniem dziecka — posłała Elaine i Davidowi ciepły uśmiech.
Miller wiedziała, że rodzice nie mieli złych intencji, ale nie chciała, żeby zaczęli go przyzwyczajać do tego, że każde ich odwiedziny oznaczają kolejny prezent. Bała się, że wkrótce, zamiast cieszyć się ze wspólnie spędzonego czasu, chłopiec będzie wyczekiwał tylko na to, co przyniosą, a nie na nich samych.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Swanson czuła, że agresywne odśnieżanie podjazdu jeszcze się na niej zemści w postaci nieznośnego bólu kręgosłupa, ale nie dbała o to. Przynajmniej mogła coś zrobić. Być w ruchu i wdychać świeże powietrze zamiast tkwić w domu i powarkiwać na narzeczoną, gdy tylko coś było nie tak. Na pewno w jakiś sposób jej ulżyło.
Regularnie zaglądała do kuchni, aby przypilnować czy na pewno wszystko jest w porządku i może zająć się sobą, gdy wstawione potrawy powoli nabierały smaku a z każdą chwilą nadawały się coraz bardziej do tego, aby podano je na stół.
Musiała wziąć prysznic. Przez to machanie łopatą przed domem zdążyła się spocić i czuła, że powinna się odświeżyć. Poza tym chłodny prysznic wydawał się być czymś, co mogło pomóc jej się odprężyć i przywrócić przynajmniej na chwilę przyjemne uczucie rozluźnienia w mięśniach.
Ledwo zdążyła się ogarnąć, gdy już rozlegał się dźwięk dzwonka do drzwi. Z jednej strony nadeszło to zbyt szybko, a z drugiej przybyli idealnie na czas, bo obiad był praktycznie gotowy do podania.
Zanim otworzyła drzwi, wymieniła jeszcze jedno spojrzenie z narzeczoną. Chciała się upewnić czy na pewno będzie zdolna do tego, aby zachowywać się tak jakby wszystko było w porządku. Obie zapewne nie miały ochoty na odstawianie jakiegoś wielkiego teatrzyku, ale przynajmniej musiały sprawiać wrażenie, że nie chcą się pozabijać za byle co.
Przywitała się zarówno ze swoimi rodzicami jak i teściami, którzy przybyli niedługo po nich. Jak zwykle mogły liczyć na to, że żadne z nich nie przybędzie do ich domu z pustymi rękami. Z pewnością też nikomu nie umknęło to, że Evina nie była w najlepszym humorze, ale mogli to zrzucać na fakt, że nie lubiła podejmować gości, a dzisiejsza wizyta była dla niej dosyć stresująca.
- To może przejdźmy już do salonu? - zaproponowała, gdy już ujrzała to jak wszyscy wymieniają się uprzejmościami oraz uściskami dłoni.
Całe szczęście pomieszczenie było już przygotowane do tego, aby pomieścić w sobie nie tylko gospodynie, ale także gości. Zanim jednak wszyscy rozsiedli się do stołu to rzecz jasna Dorothy musiała wyjąć klocki lego, które kupili dla Samuela. Coś czuła, że dziewięciolatek bardzo szybko zostanie zasypany takimi materialnymi dowodami miłości.
- Rozpieszczanie wnuków to jest święty obowiązek dziadków - przytaknęła Elaine, gdy tylko pani Miller zaczęła szukać w nich wsparcia.
- Słowo klucz to: sporadycznie. Nie chcemy, aby był zafiksowany na zabawkach - poparła narzeczoną, bo ona również nie chciała tego, aby ich syn był zbytnio rozpuszczony przez swoich dziadków.
- Daj spokój, Evie. Wiesz jak to wygląda - odezwał się jeszcze stojący obok żony David. - Zresztą chłopak dotychczas nie miał zbytnio nic swojego. Niech ma kilka zabawek.
Poddała się. Nie chciała wykłócać się z kolejnymi osobami. Zamiast tego wolała od razu przejść do posiłku, który pewnie w jakiś sposób przeniesie rozmowę na nieco milszy tor.
- Cóż... Siadajcie. Wszystko powinno być zaraz gotowe. Zaraz podamy do stołu - zachęciła raz jeszcze, mając nadzieję, że to wystarczy za wymówkę do tego, aby w końcu zniknąć w kuchni i odetchnąć głęboko.
Już czuła się emocjonalnie wykończona, a to popołudnie nawet dobrze się nie zaczęło...
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— Kilka zabawek — podkreśliła Zaylee, podchwytując stwierdzenie Davida. — Umówmy się, że nie będzie dostawał nowych klocków za każdym razem, dobrze? — spojrzała przy tym z nutą pobłażliwości na matkę. — Inaczej nie będzie miał nawet szansy nacieszyć się tymi, które już ma — dodała i ten argument wydawał się nie do odparcia.
Ale nie dla Dorothy, która machnęła tylko ręką, kierując się w stronę kuchni, gdzie wszyscy mieli zasiąść przy stole do obiadu.
— Zaylee zawsze próbuje być taka stanowcza — uśmiechnęła się do Elaine, do której pochyliła się konspiracyjnie. — Nie zamierzam żałować niczego mojemu jedynemu wnukowi — wyszeptała, a Miller jedynie wymieniła krótkie spojrzenie z narzeczoną i wzruszyła bezradnie ramionami. W tym momencie ona również się poddała. Nie chciała, żeby spotkanie rodzinne przemieniło się w potencjalne pole bitwy między dobrymi chęciami a zdrowym rozsądkiem.
Cały dom wypełniał zapach jedzenia, ale to w kuchni ten był najwyraźniejszy. Nawet Otto, który zwykle nie okazywał zainteresowania, pociągnął nosem, wchłaniając woń pieczonego mięsa. Zaylee mogła przysiąc, że usłyszała, jak ojcu zaburczało w żołądku.
— Evina dała mi kilka pani przepisów — wyznała Dorothy, która zajęła miejsce obok męża. — Muszę przyznać, że każde ciasto wychodzi z nich przepyszne. Otto nie mógł wyjść z zachwytu, kiedy spróbował tego ze śliwkami — powiedziała, na co Otto przytaknął skinieniem głowy.
Ojciec nigdy nie był duszą towarzystwa, ale przynajmniej na razie potrafił wstrzymać się od jakichś nieprzyjemnych komentarzy. Miller chciała wierzyć, że tak pozostanie już do końca, ale wiedziała, że coś w końcu musi się wyjebać.
— No mówcie, co u was. Jak w pracy? — zagadnęła jeszcze Dorothy, spoglądając to na córkę, to na stojącą przy piekarniku Swanson.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Na razie jednak dziewięciolatek jeszcze z nimi nie mieszkał. Wciąż przebywał na stałe w sierocińcu, a odwiedzał je raczej sporadycznie. Nie mogły więc przyzwyczaić go do tego, że za każdym razem, gdy tylko będzie się widział ze swoją potencjalną rodziną będzie dostawał jakiś prezent. Nie doprowadzą do tego, aby zaczął się u niego rozwijać podobny materializm.
- Na pewno jednak zgodzicie się, że na święta powinien coś dostać. W końcu taka tradycja - wtrąciła jeszcze Elaine, a jej córka doskonale wiedziała, że nawet gdyby się nie zgodziły to ta i tak próbowałaby przepchnąć swój pomysł.
Nie mogła jednak się nie zgodzić. Evina zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli święta nie były dniem konsumpcjonizmu to jednak prezenty odgrywały w nich istotną rolę. Nie tyle jeśli chodziło o wartość materialną, ale raczej o to, aby pokazać, że o kogoś się dbało i lubiło na tyle, aby podarować mu coś wyjątkowego.
- Święta są w porządku, ale też bez przesady - oznajmiła w końcu detektywka.
Nie dało się nie zauważyć tego, że Elaine i Dorothy złapały na tę chwilę całkiem dobry kontakt. Nie było w tym nic dziwnego skoro obie dumnie prezentowały się jako wybitne gospodynie domowe z milionem przepisów do wykorzystania.
- Zawsze potrafiła niesamowicie piec - David szybko podłapał uwagę na temat wypieków jego żony, które przypadły do gustu Millerom. - Ale jej sernik z karmelem i orzechami włoskimi? Nieziemski.
Evinę momentami zadziwiało to z jak wielką czułością i podziwem jej rodzice potrafili o sobie mówić pomimo całych dekad, które spędzili wspólnie. Chyba właśnie takie drobne gesty sprawiały, że dalej stanowili tak udane małżeństwo.
Rozmowy przy stole mogłyby trwać dalej, ale niestety Dorothy postanowiła poruszyć temat, który stanowił od niedawna prawdziwą kość niezgody między narzeczonymi. Dlatego też detektywka postanowiła skupić się w pełni na podawaniu obiadu na stół.
- Jak zwykle - odparła wymijająco. - Ciężko, ale jakoś dajemy radę.
Nie chciała rozmawiać z nimi na temat tego, co się ostatnio działo. Lepiej było po prostu zostawić sprawy zawodowe i skupić się na czymś zupełnie innym.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie była zaskoczona, że jej matka tak dobrze dogadywała się z Elaine. Właściwie od dłuższego czasu bezustannie trajkotała przez telefon, powtarzając, jak bardzo nie może się doczekać spotkania ze Swansonami. Ojciec podchodził do całej sprawy z wyraźnym dystansem. Słuchał tych zapowiedzi w milczeniu, a w pewnym momencie nawet kategorycznie oświadczył, że nie zamierza brać udziału w zapoznawczym obiedzie. Twierdził, że nie widzi sensu w wymuszonych spotkaniach i grzecznościowych rozmowach przy stole. Najwyraźniej jednak Dorothy musiała w porę przemówić mu do rozsądku, bo ostatecznie zmienił zdanie. Choć nie mówił tego wprost, było jasne, że pogodził się z myślą, że jego córka zamierzała poślubić kobietę.
— Brzmi jak coś, co jest warte grzechu — zachichotała pani Miller, kiedy David wspomniał o karmelowym serniku swojej żony. W jej głosie pobrzmiewało autentyczne zainteresowanie. — W takim razie będę musiała wyprosić również ten przepis. Może zrobię go na święta, jak dzieciaki się zjadą — dodała, po czym zmrużyła oczy i zerknęła znacząco w stronę Zaylee. — Bo chyba będziecie u nas na święta? — upewniła się, jakby odpowiedź była oczywista.
Zaylee wymieniła szybkie, porozumiewawcze spojrzenie z Eviną, która akurat zajęła się nakładaniem obiadu, udając, że w pełni skupia się na talerzach.
— Właściwie… — zaczęła, ostrożnie dobierając słowa. — Zastanawiałyśmy się, czy w tym roku nie spędzić świąt w domu. Tylko my i Sam — wyjaśniła krótko.
Zapadła krótka cisza. Otto skrzywił się wyraźnie, a niezadowolenie malujące się na jego twarzy zdradzało, że decyzja córki — i to bynajmniej nie po raz pierwszy — absolutnie nie przypadła mu do gustu. Westchnął ciężko, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie ugryzł się w język. Natomiast Dorothy uniosła brwi. Zamiast komentarza skupiła się na poprawieniu serwetki i sięgnięciu po sztućce. Zaylee nie podjęła tematu pracy, choć aż ją nosiło, żeby wyrzucić z siebie wszystko to, co od tygodni ją frustrowało i że tym razem, tak dla odmiany, przyszło im się mierzyć ze sprawą psychopaty, który najwyraźniej obrał sobie Swansona za główny cel.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Przez to, że Sam zostawiał swoje rzeczy w ich domu nie tylko chronił je przed zniszczeniem i kradzieżą, ale także mógł powoli tworzyć swoje własne miejsce. Za każdym razem, gdy pojawiał się u nich to miał swój kąt, w którym znajdowały się znajome rzeczy, a pokój gościnny coraz bardziej przypominał ten dziecięcy.
Nie dało się zauważyć, że obie starsze kobiety nadawały na tych samych falach. Dogadywały się idealnie i już znajdowały się na etapie wymiany przepisów, kiedy panowie zachowywali się bardziej powściągliwie. Chociaż Evina przypuszczała, że winny był temu Otto. Jej własny ojciec może nie należał do najbardziej gadatliwych, ale z pewnością był dużo bardziej rozmowny niż stary Miler, który w ogóle nie garnął się do tego, aby w jakiś sposób poznać przyszłych teściów swojej córki. Detektywka nie mogła się temu dziwić, bo przecież sama nie była szczególnie lubiana przez inżyniera.
W końcu też pojawił się temat świąt i ku jej pewnemu zaskoczeniu Zaylee wspomniała swoim rodzicom o pomyśle, aby jednak święta spędzić w trójkę bez wizyt u rodziny w dniu Bożego Narodzenia.
- To nasze pierwsze wspólne święta - dodała jeszcze, zasiadając powoli do stołu, gdy już wszystko się znalazło na jego blacie. - Chciałybyśmy też nie przytłaczać Sama nadmiarem wrażeń.
- Do nas też nie zajedziecie? - dopytał David, który wyraźnie również był rozczarowany podobnym pomysłem.
- Może w wigilię albo na następny dzień... Zobaczymy. Musimy to przedyskutować - stwierdziła jeszcze krótko.
Jeszcze nigdy nie miały sposobności do tego, aby wspólnie spędzać Boże Narodzenie, a to zbliżało się nieubłaganie i będą musiały wkrótce podjąć konkretną decyzję, co na pewno nie było proste w momencie, gdy nie potrafiły ze sobą rozmawiać jak ludzie, a każda próba komunikacji kończyła się mniejszą lub większą kłótnią.
zaylee miller