-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Ostatnie tygodnie w wojsku były dla niego dramatyczne. Od problemów z nowymi rekrutami, z których każdy próbował udowodnić swoją kogucią odwagę, nie mając najmniejszego pojęcia o wojskowym reżimie. Po skandal, który po ujawnieniu mógł odebrać mu nie tylko prawo do wykonywania zawodu żołnierza, ale też z góry przesądzić wynik sprawy rozwodowej. Gdzie w najgorszym przypadku groziła mu zimna cela na kilkanaście lat, tylko dlatego, że nie dopilnował kilku młodych, lekkomyślnych żołnierzy, którzy za swój błąd zapłacili własnym życiem.
Służba była dla niego szansą na normalność - jedyną, jaką kiedykolwiek miał. Dorastał z pijanym ojcem, którego smród alkoholu potrafiło się czuć w całym dniu od rana do wieczora. A widok przerażonej matki, sparaliżowanej strachem przed zemstą męża, zostawił w nim rany, które nigdy się nie zagoiły. Żałował jedynie, że odwagę znalazł dopiero po latach treningów, gdy stał się mężczyzną zdolnym sprzeciwić się uzurpatorowi wyrzucając go z mieszkania, które nigdy nie było prawdziwym domem.
A teraz… nie miał już nic. Ani rodziny. Ani mieszkania. Ani pracy, do której zawsze wracał jak do czegoś pewnego. Mimo że połowa prywatnego lokum, kupionego wspólnie z żoną, należała formalnie do niego - wiedział, że gdyby przekroczył próg, kobieta natychmiast zadzwoniłaby po policję. A oni, zachęceni oskarżeniami, które od kilkunastu godzin nie znikały z telewizyjnych pasków, mieliby pełne prawo wyrzucić go z mieszkania, dając jej kolejny argument w przeciągającej się wojnie rozwodowej.
Dlatego ostatnią deską ratunku była Riley. Najlepsza przyjaciółka - i kochanka, z którą spędzał większość chwil, gdy tylko wracał do Toronto. Piękna, ciemnowłosa dziewczyna, od razu urzekła go swoim temperamentem i tą trudną do opisania wyjątkowością. Jako jedyna potrafiła wysłuchać go do końca. Dlatego kiedy z każdym krokiem ból rozchodził się coraz mocniej, a on finalnie dotarł pod jej drzwi, zapukał trzy razy, cicho, niemal błagalnie licząc, że jest w środku. Bo jeżeli nie ona… nie było już nic.
- No błagam… Riley, bądź w domu.
001
riley davis
-
marry christmas, you filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona / jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nigdy nie lubiła świąt, a grudzień zawsze wprawiał ją w wyjątkowo melancholijny nastrój. Może dlatego, że przypominał jej o tych, którzy odeszli. Najpierw, przez praktycznie całe swoje życie, czuła tęsknotę za ojcem - szczególnie w tym okresie świątecznym, gdzie rodzina powinna być w komplecie. Teraz było tylko gorzej. Rany po tragicznej śmierci matki i ojczyma nie zdążyły się zagoić, a wręcz czuła się tak, jakby ktoś ciągle posypywał je solą.
Nie miała więc najmniejszej ochoty ubierać choinki, czy szaleć na zakupach w poszukiwaniu prezentów. Nie chciała z przyklejonym do twarzy fałszywym uśmiechem udawać, że wszystko jest w porządku - bo nie było. A tym bardziej nie zamierzała zwierzać się komukolwiek ze współpracowników i tłumaczyć dlaczego nie czuła magii świąt - nawet Teddy… a może zwłaszcza jej.
Stała przy oknie, jak zahipnotyzowana, wpatrując się w prószący na zewnątrz śnieg. Gwizdek czajnika ściągnął ją w końcu na ziemię i przypomniał o gotującej się wodzie na herbatę. Zalewając kubek wrzątkiem, usłyszała ciche pukanie do drzwi. Zanim ruszyła, by otworzyć, otuliła się ciaśniej swoim ciepłym szlafrokiem.
— Prim…o kurwa — jęknęła zmartwiona i chwyciła go za dłoń, by wciągnąć go do środka i od razu poprowadziła przyjaciela w stronę kanapy. Gdy usiadł, kucnęła przed nim, by dokładniej mu się przyjrzeć.
— Co się do cholery stało? Kto cię tak urządził, co? — spytała już głośniej i pewniej, oceniając obrażenia —Poczekaj, chyba mam gdzieś tu apteczkę.
Szybkim krokiem wróciła do kuchni, by przeszukać szafki. Odetchnęła z ulgą, gdy udało jej się w końcu namierzyć niewielkie pudełko z opatrunkami. Po drodze chwyciła też czysty ręcznik, który zwilżyła zimną wodą. — No… powiesz coś wreszcie? — ponagliła, nieco oschle, przysiadając na kanapie, zaraz obok niego i od razu przycisnęła wilgotny materiał do uparcie krwawiącej rany.
Primose Quinn
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Po tym jak został skatowany, długo zastanawiał się, czy przyjście pod mieszkanie przyjaciółki która od dłuższego czasu była dla niego kimś znacznie ważniejszym to dobry pomysł. Znał Riley bardzo dobrze. Wiedział, że za zasłoną tej twardej, wewnętrznie silnej kobiety kryje się wrażliwa osoba, którą niejednokrotnie widział w momentach namiętnego zbliżenia. Nie chciał, by zobaczyła go w takim stanie. Nie chciał, by niepotrzebnie się martwiła, a co gorsza, by latała wokół niego jak przy chłopcu, którego z siebie już dawno wymazał. Może właśnie to było jego największym problemem? Że przez szybkie odcięcie się od dzieciństwa stał się zimny i oschły, nawet w takiej sytuacji jak ta.
Westchnął cicho, widząc reakcje i zachowanie Riley. Nie potrafił jej się w tej chwili sprzeciwić, ale też nie umiał poprosić jej o pomoc. Sprawcami pobicia nie byli bowiem jacyś osiedlowi chłopcy, którym stanął na drodze, nie chcąc oddać ostatnich zaskórniaków na alkohol, lecz doświadczeni i obyci z wysiłkiem żołnierze - tacy, którzy doskonale wiedzieli, gdzie uderzać, by wywołać silny i długotrwały ból. A że w momencie agresji Prim był w pełni świadomy, zdołał naliczyć, że było ich czterech, gdzie po powaleniu każdy z nich zaczął zajmować się inną, wcześniej wyznaczoną częścią jego ciała. - Nie… nie wiem - powiedział cicho, próbując delikatnie okłamać kobietę. Przeczuwał, że następnego dnia musiałby złożyć obszerne, szczegółowe zeznania zdradzając winowajców. A jak nikt inny znał ich doskonale. Na jego nieszczęście, każdego z nich sam szkolił widząc w nich potencjał na dobrych żołnierzy.
- Nie widziałem - dodał po chwili zaciskając zęby, gdy przez materiał czerwonej koszuli w kratę dotknął kilku najbardziej bolesnych miejsc. Nie czuł, by doszło do złamań; sprawcy chcieli raczej go nastraszyć i ostrzec przed konsekwencjami, które czekałyby go, gdyby zdecydował się wydać ich policji. - Ri… ley… - nie wiedział, co powiedzieć więcej. W głowie kłębiły mu się tylko upokorzenie, wstyd, lęk, strach i niepewność zarówno o siebie, jak i o przyszłość dziewczyny. W końcu, znajdując w sobie odwagę, by pojawić się w tym miejscu, chcąc nie chcąc sprawił, że stała się kluczową częścią tej gry.
riley davis