-
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskietyp narracji3os.czas narracjiprzeszłypostaćautor
W oczywisty sposób przypominały jej o ulotności ludzkiego życia i przede wszystkim jak jej samej niewiele do tego stanu brakowało. Czy na jej pogrzebie też byłyby takie tłumy? Nie, na pewno nie. Prawdopodobnie nie znała nawet tylu osób. Stała na uboczu, obserwowała całą uroczystość z tylnych rzędów. Pogrzeb z wojskowymi honorami. Marvin Goddard był dobrym człowiekiem, patriotą, przyjacielem, mężem i ojcem dwóch nastoletnich dziewczynek, które teraz stały u boku swojej zapłakanej mamy w pierwszym rzędzie. Gdy na nie spojrzała poczuła charakterystyczne ukłucie w klatce piersiowej – nie powinny przez to przechodzić. Miały fantastycznego ojca, który powinien mieć szansę patrzeć jak dorastają.
Jednocześnie przypomniała sobie pogrzeb własnego ojca sprzed paru miesięcy. Gdy żadna z jego dorosłych już córek nie stanęła w pierwszym rzędzie obok własnej matki. Żadna z nich nie uroniła łzy, a wręcz przeciwnie… wszystkie odczuły ulgę, bo zakończyło to pewien etap w ich życiu. Ciężki etap.
Czuła większy żal i niesprawiedliwość dzisiaj niż tych kilka miesięcy temu, chociaż Marvina znała zaledwie chwilę. Był jedną z pierwszych osób, które poznała, gdy wylądowała w bazie wojskowej w Iraku. Mimo wysokiej pozycji, odznaczeń i dużej różnicy wieku – zawsze traktował ją dobrze i pomagał jej odnaleźć się w trudnej nowej rzeczywistości. Był dobrym przyjacielem, ważnym członkiem tej pokręconej rodziny, którą tam tworzyli. Nic więc dziwnego, że w zebranym dzisiaj tłumie rozpoznawała znajome i dawno niewidziane twarze. Jednocześnie sama starała się pozostać w cieniu, nie rzucać się w oczy i nie zwracać na siebie uwagi. Uniesiony kołnierz długiego wełnianego płaszcz chronił ją przed przeszywającym chłodem, ale jednocześnie stanowił formę kamuflażu. Wiedziała, że musi się tu pojawić, ale jednocześnie chciała móc jak najszybciej po uroczystości się ewakuować – niezauważona.
Dlatego drgnęła śmiesznie wyrwana z zamyślenia, gdy ktoś obok niej stanął. Obróciła głowę na ułamek sekundy i chociaż ich spojrzenia się nie spotkały – tą sylwetkę i ten profil poznałaby zawsze. Michael. W pracy nadal raczej się mijali, a jeśli ze sobą pracowali – bo nie zawsze dało się unikać – była to profesjonalna współpraca, ale nic poza tym… nie mieli okazji wrócić do tej niewygodnej rozmowy w jego gabinecie. Teraz jednak jego obecność zupełnie jej nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Jeśli już ktoś miał jej towarzyszyć w przejściu przez to… to właśnie on.
Właśnie dlatego – nie odwracając wzroku od księdza i samej uroczystości – odnalazła na moment jego dłoń i krótko ją uścisnęła. Potrzebowała tego. Potrzebowała tego uziemienia. Marvina mogło z nimi już nie być, ale oni się uchowali. Spotkali się w zupełnie innych okolicznościach, w cywilu i nie potrafili nic z tym zrobić. Ba! Iris nie miała zielonego pojęcia, co powinni zrobić.
Michael Graham
-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Zamierzał ustawić się gdzieś z tyłu, nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Był tu zarówno dla Marvina, co dla siebie, więc chciał odbyć modlitwę na własnych warunkach. Ostatnie ławki były zajęte przez kilka osób i jedną z nich Michael doskonale potrafił rozpoznać, zwłaszcza że przez parę tygodni starał się nie zwracać nań szczególnej uwagi.
Czy w ogóle powinni cokolwiek z tym robić? Jak wyjść na porządek dzienny po lawinie nieporozumień, których żadne z nich nie wiedziało (a może nie chciało?), jak naprostować? Dalecy byli od normalności, skupili się na profesjonalizmie, w pracy dając z siebie wszystko pod wspólnym sztandarem ratowania życia. Tutaj, poza szpitalem, nie był jej nic winien, ale jakieś ukłucie w sercu podpowiadało, że nie chciał, by była teraz sama — aby on był sam.
Zajmując miejsce obok, nie skinął głową na powitanie, zwyczajnie dołączając do nabożeństwa. Drgnął jednak, czując jej dłoń na swojej i mimowolnie odpowiedział mocniejszym uściskiem. Jego twarz wskazywała na powagę, posągowy dystans, akt szacunku i oddania zmarłemu przyjacielowi; maskowała jątrzący się w piersi ból i mnogość skłębionych w głowie myśli. Męska dłoń zadrżała, kiedy zorientował się, że włożył w ten uścisk więcej siły, niż zakładał. Rozluźnił ją więc i wysunął ostrożnie.
Ksiądz perorował, ewidentnie wyciskając łzy z oczu siedzącej w pierwszych ławkach rodziny. Grzmiał o jedności i pokoju, o poświęceniu i dobroci, o smutku, jaki należało przekuć w siłę w tak trudnej dla nich chwili. Rozległy się dzwony, wszyscy podnieśli się z ławek i zaczęli z wolna wysypywać na zewnątrz, by towarzyszyć zmarłemu na tej ostatniej drodze. Michael wydostał się ze swojego miejsca, lecz nie ruszył przed siebie, a spojrzał tylko na Iris, by w milczeniu zaoferować swoje ramię podczas spaceru ośnieżonym cmentarzem.
Iris Valentine