ODPOWIEDZ
34 y/o, 190 cm
Bramkarz w klubie nocnym The Fifth Social Club - klub nocny
Awatar użytkownika
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnień
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Wychodząc z pracy nie wiedział czy to jeszcze noc czy już poranek. Nie sprawdzał godziny na zegarku, bo był to zbędny zabieg. Codziennie wychodził o innym czasie, bo przecież klub działał do ostatniego klienta. Bradley był zmęczony i z każdym krokiem, który zbliżał mężczyznę do mieszkania w jego głowie pojawiał się cudowny obraz łóżka i świeżej pościeli. Odkąd wyszedł z więzienia doceniał takie małe szczegóły. W celi nie miał takich udogodnień, a wręcz w niektóre ciepłe dni pachniało tam okropnie.
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i jednego z nich włożył do ust. Rzadko palił, próbował pozbyć się wszystkich nałogów jakie posiadał tuż przed pójściem pod młotek sędziego. Ciężko mu to szło, nie miał silnej woli i sądził, że nigdy takowej mieć nie będzie. Wiatr leciutko powiewał powodując miłe orzeźwienie i chwilowe otrzeźwienie umysłu.
Ulice o tej porze były praktycznie puste, niekiedy można spotkać jakiegoś bezdomnego, który spał na ławce lub osoby wracające z pracy po nocce. Brad lubił tę chwilę ciszy, spokoju, bez szumu aut i głośnych klaksonów. Pragnął takiej rutyny, ale w Toronto ciężko o zatrzymanie czegoś na dłużej. Za kilka godzin dzielnica znów zaroi się od dzieciaków jeżdżących na deskorolce, kierowcach nie znających zasad ruchu drogowego i par, które wierzyły że kolacja zmieni coś w ich relacji.
Skręcił w jedną z ciemniejszych ulic, która prowadziła przez port. Lubił tędy przechodzić, bo woda na swój sposób go uspokajała, szedł pewnym krokiem przed siebie. Po drugiej stronie chodnika powoli przesuwała się postać w kapturze. Nieco pochylona, ręce trzymała w kieszeni. Bradley obserwował ją uważnie, aż nie dostrzegł sylwetki kobiety, która po tej samej stronie ulicy co dziwny typ szła w przyśpieszonym tempie. Nie wiedział czy to pozostałości po jego życiu w więzieniu, czy może wspomnienia z lat kiedy trzymał się z ciemnymi typami, ale coś w nim drgnęło. Jakby chwilowy niepokój, przeczucie byłego kryminalisty.
Nie krzywdził nigdy nikogo, jego przestępstwa to posiadanie lub handel. Może i wyrok miał za pobicie, ale w obronie własnej chociaż nikt mu nie wierzył. Był skazany na porażkę w momencie, gdy stanął przed sądem. Ale teraz, spoglądając na drugą stronę uliczki, nie był byłym więźniem. Był człowiekiem, który w razie kłopotów chciał zainterweniować.
Gdy kobieta przyspieszyła, a wraz z nią facet w kapturze, Brad nie zastanawiał się dłużej tylko przebiegł przez ścieżkę. Akurat w momencie kiedy tamten chciał wyrwać torebkę. Musiał działać instynktownie, ale też pamiętać, że siedział za pobicie. Co jeśli ktoś go zgłosi? Nie chciał iść znowu za kratki. Przystanął dosłownie na chwilę, trwało to zaledwie kilka sekund, a potem z impetem wpadł na faceta powalając go na ziemię. Poczuł ból w barku i w okolicach łuku brwiowego. Może nie był to najlepiej przemyślany sposób obezwładnienia przestępcy, ale jedyny słuszny na dany moment.

Sloane Marlowe
nic
Zagram wszystko
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#4
To miał być tylko spacer z pracy do domu. Kilka przecznic, szybki skrót przez port. Miała pojechać do pracy, jak zawsze na motocyklu, ale deszcz zlał Toronto jak z wiadra, a ona znowu była zbyt zmęczona, żeby się z tym użerać. Teraz pluła sobie w twarz. Dosłownie i w myślach.
Szła szybko. Głowa spuszczona. Ramiona napięte. Torba z medycznym logiem obijała się o biodro przy każdym kroku. Miasto milczało o tej porze, ale Sloane słyszała wszystko - szum wody, brzęczenie transformatora, własne serce uderzające o żebra.
I kroki. Za sobą. Zbyt równe, zbyt długie. Zbyt świadome.
Nie oglądaj się.
Nie teraz.
Nie pokazuj strachu.
Ale strach już był. Rozlewał się po niej jak czarny tusz. Skóra ją paliła. Adrenalina za szybko wbiła się w krwiobieg. Zgięła palce na pasku torby i przeszła na drugą stronę ulicy - odruch. Instynkt. Nauczyła się ufać sobie w takich momentach.
Tyle że to nie wystarczyło.
Zanim zdążyła przyspieszyć, coś pociągnęło ją wstecz. Szarpnięcie tak brutalne, że wygięło jej bark. Ktoś złapał za torbę - z całej siły, z desperacją. Ciałem przeszło jej lodowate mrowienie.
Krzyknęła. Odruchowo. Krótko. Jak pies, który czuje ugryzienie zanim zobaczy zęby.
Nie puściła. Nigdy nie puszczała.
Ale nim zdołała zareagować, z drugiej strony pojawiła się siła - ciężka, szybka, jak zderzenie z betonem. Ktoś wpadł na napastnika. To był moment. Jeden rozdzierający sekundę moment, który wybił powietrze z płuc.
Złodziej runął na chodnik. Ale pociągnął ją ze sobą.
Sloane nie zdążyła się podeprzeć. Nie zdążyła nic. Upadła - z całą siłą, jaką miała, głową uderzając o krawędź płyty chodnikowej. Świat zamienił się w białą plamę. Nie ciemność - biel. Jak światło w karetce. Jak sufit sali operacyjnej.
Leżała.
Nie ruszała się.
Chciała wstać, ale nie mogła złapać kierunku. Głowa pulsowała. Krew dudniła jej w uszach tak głośno, jakby ktoś w niej uwięził silnik. Dłoń drżała. Czuła ją. To dobrze. Kolano bolało - otarcie. Też dobrze. Ale kark… Kark był sztywny.
Otworzyła oczy. Najpierw jedno, potem drugie.
Nad nią - twarz.
Nieznajoma?
Nie. Znajoma. Zbyt znajoma.
Brwi się ściągnęły. Serce znowu przyspieszyło - ale tym razem nie ze strachu. Z szoku. Z niedowierzania.
Z trudem usiadła. Oparła się na łokciach, przełknęła ślinę. Metaliczny smak. Krew? Może z ust. Może z wnętrza. Jeszcze nie wiedziała. Jeszcze nie analizowała.
Ale patrzyła.
Bradley Ayers.
To było jak zderzenie z przeszłością. Nie ostrzega. Po prostu wpada. Rujnuje wszystko, czego się trzymała. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Nie przez ból - przez niego.
- Co do kurwy... - wyszeptała przez zęby. Głos miała ochrypły, jakby przejechała po nim papierem ściernym.
Uniósł rękę? Może chciał pomóc. Nie wiedziała. Nie sięgnęła.
Wstała sama. Wolno. Nogi jej się ugięły, ale stała. Z zaciskającą się szczęką. Z brudem na kolanach. Z krwią gdzieś przy skroni. Wciąż oddychała zbyt szybko. Ale żyła.
Popatrzyła na niego jeszcze raz.
- Ty to ty? - rzuciła twardo. Bez czułości. Bez niedowierzania. Po prostu... sucho.
Jakby świat musiał się jej przyznać, że zrobił z niej kretynkę. Jednak robił, bo nie ogarniała co się dzieje i kompletnie nie ogarniała rzeczywistości i sytuacji.

Bradley Ayers
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Slo
kiedyś tego nie było
34 y/o, 190 cm
Bramkarz w klubie nocnym The Fifth Social Club - klub nocny
Awatar użytkownika
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnień
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Bradley leżał obok napastnika przez dłuższą chwile. Próbował zebrać myśli i dojść do siebie po upadku, czuł ból, to jak pulsuje mu skroń, ale najważniejsze było teraz to żeby wezwać policję. I że kobieta jest bezpieczna, ale raczej nie cała. Widział kątem oka jak runęła wraz z nimi, ale najpierw musiał zebrać się w sobie, a dopiero zacząć zastanawiać się nad tym kogo ratować pierwszego. Krople deszczu spadały mu na kark, ściekały za kołnierz, ale dalej był w tym samym miejscu co przed chwilą.. Z jego punktu widzenia wszystko wydarzyło się za szybko, a jednak nie dość szybko.
To miał być instynkt. Odruch. Zobaczył ją z oddali, nie przemyślał żadnego swojego ruchu, działał jak w transie. Coś go tknęło, coś nie dawało spokoju, a potem zobaczył tego gościa. Zanim pomyślał, już biegł.
A teraz?
Teraz patrzył jak kobieta podnosi się z chodnika, jak opiera się na łokciach, jak jej spojrzenie przebija się prawdopodobnie przez ból, szok, adrenalinę i trafia prosto w niego. Znał to spojrzenie. Nie zapomniał go, chociaż przez lata próbował. Przełknął ślinę, miał wrażenie, że całość tej sytuacji trwała godziny, a nie sekundy. Bradley nie zauważył kiedy poobijany napastnik zaczął się czołgać żeby uciec. Był wpatrzony w kobietę, którą znał, choć nie spodziewał się jej spotkać właśnie tutaj, właśnie teraz.
Serce mu łomotało. Nie tak jak kiedyś, kiedy patrzył na nią z drugiego końca ulicy, gdy potrzebował pomocy czy z motocyklowego siodła. To było inne łomotanie, bardziej bolesne, jakby coś w środku miało pęknąć. Może już pękło. Może dawno.
Nie był pewien czy jej szybkie, wyrwane słowa były pytaniem, przekleństwem czy oskarżeniem. Wszystkie trzy wersje były prawdziwe.
Uniósł rękę, nieco powoli, bez przekonania. Chciał jej pomóc, ale ona tego najwidoczniej nie chciała. Widać to było po tym jak spojrzała i jak się odsunęła. Jakby był kim o kim chciała zapomnieć, niewyraźnym wspomnieniem do którego nie miała zamiaru wracać, ale przez okropny los musiała.
Przełknął ponownie ślinę. Miał wrażenie, że usta mu zaschły, choć przecież cały był przemoczony. Zapomniał nawet o tym, że z łuku brwiowego ciekła mu krew, a w barku coś mu się poprzestawiało.
Nie wiedział jak odpowiedzieć. To pytanie było rzucone niczym granat pod nogi. Jakby miała nadzieję, że to nie Bradley przed nią leży, albo jakby chciała temu zaprzeczyć.
- Wygląda na to, że tak. - Odpowiedział cicho wzruszając ramionami i choć głos miał sztywny, nieprzyzwyczajony do mówienia do niej to poczuł się pewniejszy siebie. Przecież nic złego nie zrobił, chciał ją tylko uratować z opresji, nic więcej.
Wstał powoli, nigdzie się nie spieszył, nie chciał żeby mu się zakręciło w głowie. Zrobił delikatny krok do przodu, ale potem się zawahał. Nie wiedział, czy powinien. Nie wiedział już nic. Wygląda wrogo, wiedział, że nie dał jej wiele chwil do radości, gdy prosił ją o łatanie ran, ale nigdy nie wyrządził Sloane krzywdy.
- Jesteś cała? - Głupie pytanie, przecież widział, że miała rany na ciele. Przez niego. A myślał, że robi dobrze. Znowu się przeliczył. Spojrzał na jej skroń. Na zadrapanie. Na dłoń, która wciąż lekko drżała.
Czy postąpiłby tak samo wiedząc, że to właśnie ona? Zapewne tak. Tylko czemu teraz czuł się jakoś głupio? Jakby był zagubiony we własnej przeszłości, która właśnie uderzyła go zbyt mocno w pysk.

Sloane Marlowe
nic
Zagram wszystko
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Wstała. Obolała, poobijana, z pulsującą skronią i brudem pod paznokciami. Ból rozlewał się falami od ramienia do potylicy. I chociaż wszystko w niej krzyczało: wróć do domu, prysznic, cisza, cisza, ona nadal tam była.
Bo on nadal tam był.
Kiedy usłyszała jego głos, nie poruszyła się od razu. Tylko zacisnęła zęby. To brzmiało jak tłumaczenie. Jak nieproszona obecność. A najbardziej irytowało ją to, że nadal pamiętała ten głos.
I że był prawie dokładnie taki sam.
Jesteś cała?
Zamrugała. Wolno.
Nie odpowiedziała od razu, tylko przetarła kciukiem ślad krwi na skroni. Wzrok miała zimny. Taki, który kiedyś mówił: daj mi pacjenta, nie opowieść. Teraz mówił: nie ogarniam co tu się właśnie odjebało.
- Prawie - rzuciła w końcu. Głos twardy, suchy. - Dzięki za... ratunek? - W jej głosie było słychać pytanie, a spojrzenie przeniosło się na napastnika.
Ruszyła kilka kroków. Zatrzymała się, bo kolano zaprotestowało. Wykrzywiła usta, zaciskając dłoń w pięść, jakby mogła się samą sobą wesprzeć.
Chciała się uspokoić i sprawdzić czy przypadkiem nie ma jakiegoś krwiaka podczaszkowego, bo jeżeli tak to wstanie było wielkim błędem, ale czuła się w porządku. Nie mdliło jej. Będzie miała tylko wielkiego guza.
- Lubisz dramatyczne wejścia. Taki chyba twój urok, bo do tej pory pamiętam, że jak cię zszywałam to krwawiłeś jak w jakimś tanim horrorze klasy B.
Zmrużyła oczy.
Nie było w niej wdzięczności. Nie takiej, którą można by pomylić z sympatią. Była rzeczowa. Zniecierpliwiona. I bardzo, bardzo obecna w tym, co się stało.
Zrobiła krok bliżej. Wystarczająco, żeby zobaczyć, że jemu też leci krew. Że coś ma z barkiem. Że wygląda na kogoś, kto właśnie był czołgiem, który wjechał w ścianę.
- Krwawisz - rzuciła sucho.
Wyjęła z torby mały pakiet pierwszej pomocy. Zawsze nosiła. Zawsze. Podała mu go bez ceremonii, jakby wręczała rachunek.
- Przykładaj i nie gadaj.
Z barkiem pomoże mu później, teraz spojrzała na gościa, który bardzo chciał dobrać się do zawartości jej służbowej torby w której jedyne co było to brudne ciuchy z ostatnich dyżurów, które zdecydowanie należało porządnie wyprać. Nic więcej.
- A z tym? Co robimy? - Przekręciła głowę i wygięła usta w teatralnym, szalonym uśmiechu. Miała zamiar odrobinę nastraszyć gagatka.
- W Europie w 1818 roku namiętnie obcinano złodziejom rękę za kradzież. Może to nie głupie, co myślisz? - Zerknęła na Bradleya, ale nie czekała na jego reakcję i kontynuowała:
- Powinnam mieć piłę do amputacji gdzieś w torbie - blefowała, ale wewnętrznie miała ubaw po pachy widząc przerażoną minę prostego kieszonkowca.

Bradley Ayers
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Slo
kiedyś tego nie było
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port of Scarborough”