#3
Wchodząc do domu, rzuciła plecak na podłogę, obcierając kark dłońmi pachnącymi gumą lateksową i środkami antyseptycznymi. Skóra pod paznokciami miała zapach dnia, którego nie dało się spłukać jednym gestem.
Miała ochotę zdjąć z siebie skórę - całą, razem z kurzem szpitalnych korytarzy, krwią z koszulki i spojrzeniem lekarza, które mówiło: Zrobiłaś, co mogłaś.
Było późno. Za późno na życie, za wcześnie na sen. To była ta pora dnia, w której nawet najbardziej zatwardziali sąsiedzi odpuszczali sobie plotki przy płocie, chowając się w cieple ekranów i wina.
Ale nie Eleanor.
Babcia siedziała na werandzie na tyłach domu, jak zawsze wyprostowana, z filiżanką w dłoni. Porcelana błyszczała w świetle żółtej żarówki jak relikt z innego czasu. Obok niej - dwoje obcych. Kobieta, może po trzydziestce, ubrana jak z katalogu o nowojorskim minimalizmie, z dystansem wypisanym na nadgarstkach. I mężczyzna, którego twarzy nie znała, ale którego obecność sprawiła, że mięśnie Sloane odruchowo napięły się pod skórą.
Coś w jego pozycji, w spokoju, z jakim trzymał szklankę, w sposobie, w jaki słuchał Eleanor - wzbudzało w niej niepokój. Nieznaczny, ale wyraźny.
W końcu zdecydowała ujawnić swoją obecność. Jej kroki na werandzie zabrzmiały zbyt głośno w tej ciszy późnego wieczoru.
- O, kochanie! - zawołała Eleanor z tym swoim nieodłącznym ciepłem, które nie znało pory dnia. - Poznaj naszych nowych sąsiadów. Dopiero się wprowadzili!
Babcia wydawała się wyjątkowo podekscytowana nowymi twarzami w sąsiedztwie.
Sloane uśmiechnęła się odruchowo, krótko, jakby wciąż nie zdjęła z siebie całego dnia, i wyciągnęła rękę - najpierw do kobiety, a później do mężczyzny. Kiedy ujęła jego dłoń, ponownie się przedstawiła.
- Sloane Marlowe - powiedziała krótko, tonem, który nie zdradzał nic ponad to, co trzeba.
Wargi poruszyły się w uprzejmym uśmiechu, który nie sięgał oczu. Skóra pod paznokciami wciąż pachniała gumą rękawiczek, ratownictwem, śmiercią i potem. Trzymała jego dłoń chwilę zbyt długo, by to było przypadkowe - albo to on trzymał.
Pachniał w dziwnie znajomy sposób, jakby kiedyś minęła go na ulicy, bądź pozwoliła się przepuścić w drzwiach wchodząc do kawiarni.
Maverick Summers