ODPOWIEDZ
34 y/o, 180 cm
Dyrektor finansowy Coldfield Development
Awatar użytkownika
Let them eat cake
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#1
outfit
Nawet w środku tygodnia bar był pełen ludzi. Bywalców w różnym wieku, w do bólu zwykłych szmatach, które nazywali ubraniami, albo w skąpych koszulkach i obcisłych spodenkach nie pozostawiających wiele dla wyobraźni. W półmroku i pośród kolorowych świateł jednak wszystko wydawało się atrakcyjniejsze.
Nie było to miejsce, w którym ktoś mógłby spodziewać się zastania w nim Coldfielda. Nie tylko z oczywistych względów, bo choć popularne, nie był to też bar, dla tych, których było stać na inną rozrywkę. Dzięki temu jednak nie martwił się tym kogo tu spotka. Nawet jeśli ktoś mu znajomy by się tu napatoczył, to cały urok był taki, że nie pisnął by słowa nie chcąc samemu sobie zaszkodzić.
Jeśli nie miał innych planów weekendy spędzał właśnie tutaj. Gdyby miał być ze sobą szczery to szukał w tym miejscu poczucia przynależności, jako pragmatyk jednak, mógł przyznać się przed sobą tylko do tego, że szukał tu kogoś komu miało się danego wieczoru poszczęścić. Jakie inne opcje miał tak naprawdę? Romanse w jego otoczeniu były ryzykowne, internetowe schadzki wydawały mu się z kolei poniżające. A Malcolm, cóż jak każdy, też miał swoje potrzeby do zaspokojenia.
- Nigdy nie przychodzisz tu w ciągu tygodnia. - Siadając przy barze zaczepił go jeden z barmanów od razu biorąc się za zrobienie mu zamówionego drinka. - Bo mam normalną pracę. - Bardziej dalekie od prawdy słowa nie padły z jego ust. A przynajmniej nie w przeciągu ostatniej godziny. Kto w firmie jego ojca pracował, ten w cyrku się nie śmieje. Sama Miranda Priestly przyznałaby mu rację. Prócz pracy, która sama w sobie była wymagająca, miał tendencje do robienia sobie w niej pod górkę. Malcolm był książkowym przykładem pracoholika poświęcając pracy większość cyklu dobowego. Musiał, chcąc nie tyle unosić się na wodzie, co piąć się na szczyty. Chciał, bo wymagała tego od niego chorobliwa ambicja i chęć przypodobania się ojcu.
Mężczyzna na jego słowa przewrócił tylko oczami. Bezczelny, ale przepychanki słowne z nim były zwykle na tyle przyjemne, że mógł mu to łaskawie odpuścić. - Wiesz, że mogę cię w każdej chwili otruć? - Zapytał podsuwając mu po ladzie baru nagle dziwnie podejrzane Malibu Surfer. - Zrobią mi obdukcję. - Odpowiedział niewzruszony rozglądając się po pomieszczeniu i zawieszając wzrok na co poniektórym gościu szukając towarzystwa na dziś.- Ukryję ciało.- Uśmiechnął się wiedząc, że cokolwiek by nie wymyślił i tak znalazłby na to odpowiedź. - Za dużo świadków. - Skwitował finalnie upijając pierwszego łyka tego wieczoru.
Zanim zdążył powrócić do skanowania wzrokiem sali, na wolnym krzesełku obok usiadła żywa podobizna Lelanda Stottlemeyera z recesywną linią włosów. - Mogę postawić ci drinka? - Zapytał nachylając się nad nim wchodząc w niebezpieczne rejony jego strefy osobistej. - Stać mnie. - Zbył propozycje unosząc swoją szklankę do góry. - Daj spokój, widziałem jak mi się przyglądasz. - I faktycznie tak było. Zrobił to teraz po raz drugi poświęcając dobrostan swoich spojówek i przejeżdżając go wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. - Zastanawiałem się co za bezguście łączy brązowe buty z czarnym paskiem. - Pewny siebie uśmiech szybko uciekł mu spod wąsa, a sam mężczyzna mówiąc coś zapewne mało istotnego pod nosem, wrócił na swoje miejsce.
Nie minęła długa chwila, a na tym samym krzesełku usiadła inna osoba. Nie byle jaka, bo duch w żywej postaci. Coldfield nie zdołał ukryć zaskoczenia, które musiało być wypisane na jego twarzy. Zmarszczył czoło jakby przez umysł przebiegało mu miliony myśli i rozchylił usta szukając słów, ale co nie zdarza się często, nie zdołał żadnych odnaleźć. Minęło sporo lat i zapewne nie poznałby nawet nowej wersji starego przyjaciela, gdyby nie ciekawość, którą musiał w sobie zaspokoić. Kilka lat wstecz szukał informacji o nim. Nie tego gdzie żyje, z kim, czym się zajmuje. Chciał tylko wiedzieć, że gdzieś tam po prostu jest.
Pokręcił głową z niedowierzaniem próbując naprostować swoją reakcję i schować emocje za rozbawionym uśmiechem. - Gdyby to nie był mój pierwszy drink pomyślałbym, że przesadziłem z procentami. - Pijacka fatamorgana była bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem, niż surrealistyczna wizja nieplanowanego spotkania po latach.

Liam Thompson
Ren
nie posiadam
33 y/o, 188 cm
Psi groomer Własnym salonie groomerskim Perfect Paw
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Szczerze mówiąc, Liam rzadko zaglądał w miejsca takie, jak to. Powód był raczej prosty - niespecjalnie obnosił się ze swoimi preferencjami, nie odczuwał także potrzeby uczęszczania w miejsca które powstały specjalnie z myślą o takich ludziach. Pragnienie czucia się i bycia postrzeganym jako ktoś normalny były za to zakorzenione w nim dość głęboko, dlatego kiedy już decydował się na wypad na miasto i wypicie kilku piw (a to nie zdarzało się często, butelka z marketu opróżniona we własnym mieszkaniu była znacznie tańsza niż sikacze z barów!) wybierał raczej lokalne i zwyczajnie nudne knajpki. Przez lata życia w biedzie stał się raczej mało wybredny - nawet jeśli nie pasował mu wystrój czy muzyka, mógł przymknąć na to oko, o ile chociaż żarcie albo alkohol były dobre.
Tego dnia jakimś impuls sprawił jednak, że mężczyzna postanowił wybrać się w miejsce tak kolorowe i tolerancyjne, że bardziej się nie dało. Samotność doskwierała każdemu, nawet Liamowi, który na co dzień miał przecież do czynienia ze stadem swoich klientów. I nie, nawet tak cudowne i przekochane stworzenie jak Trixie nie była w stanie zawsze pomóc swojemu panu. I chociaż otwieranie się na nowych ludzi nie przychodziło mu łatwo, łaknął rozmowy. Łaknął innego rodzaju uwagi. A tutaj przynajmniej istniała szansa że faktycznie nikt nie spojrzy na niego wrogo już na dzień dobry.
Głośna muzyka która przywitała go w wejściu od razu poprawiła mu humor. Klub był tego dnia wypełniony tłumem ludzi, łatwo będzie się więc zapomnieć, poddać tańcowi, po prostu się zabawić. Chociaż na co dzień Liam starał się wszystko planować i organizować, czasami bardzo potrzebował odskoczni. Tolerował chaos w mikro dawkach - uznał więc, że da się dziś ponieść, ciekaw, jak ten wieczór może się skończyć. Po drodze do baru zobaczył kilka znanych sobie twarzy - machali mu nawet ręką by do nich dołączył, ale on tylko pokręcił głową. Może później.
Nieoczekiwane słowa ze strony mężczyzny siedzącego przy barze zaskoczyły Liama. Ani pierwsze, krótkie zerknięcie, ani późniejsze, dłuższe i dokładniejsze spojrzenie, nie pomogły mu w rozpoznaniu, kto właściwie do niego zagadał. Próbował przypasować twarz do jakiegoś konkretnego imienia, ale nie znalazł konkretnej odpowiedz. No, może gdzieś z tyłu głowy pojawił się zalążek podejrzenia, kto właśnie zasiada na stołku obok, ale Thompson nie zamierzał nawet bardziej chwytać się tej myśli. Nie chciał robić sobie nadziei. Chociaż szczerze, to trochę chyba obawiałby się takiego spotkani. Ale Toronto liczyło sobie jakieś trzy miliony mieszkańców - jakie właściwie byłyby szanse na to, że ta jedna, bardzo konkretna osoba znalazłaby się przypadkiem w tym samym miejscu i czasie co on? Sam obstawiałby mniej niż zero.
- Przepraszam? - zapytał więc uprzejmie. Może po prostu znów zaczynał nadmiernie wszystko analizować i rozważać, może po prostu właśnie ktoś go podrywa a on sie tu doszukuje drugiego dna - Znamy się? - dopytał jeszcze, chcąc zaspokoić swoją ciekawość. Bo nie, nie rozpoznał go. Minęło szesnaście lat. To prawie drugie tyle, ile miał Liam, kiedy widzieli się po raz ostatni. I chociaż pewnie mógł wpisać nazwisko Malcolma w Google by wiedzieć, jak jego przyjaciel wygląda po takim czasie, to nigdy tego nie zrobił. Ta część jego życia została w przeszłości. Tak zwane "dawno i nieprawda". Zawierała wiele dobrych, ale także wiele przykrych wspomnień. Nie było sensu teraz do tego wracać.

Malcolm Coldfield
Solhy
Pisz z sensem
34 y/o, 180 cm
Dyrektor finansowy Coldfield Development
Awatar użytkownika
Let them eat cake
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie samotność go tutaj przywiodła. Ta mu nie doskwierała najbardziej lubiąc i ceniąc swoje własne, wyśmienite towarzystwo. Cztery ściany w mieszaniu w chmurach potrafiły być jednak przytłaczające. Nie przepadał za siedzeniem w jednym miejscu. Wystarczająco dużo czasu spędzał w pracy. Częściej można było więc spotkać go na mieście, niż w za drogim i w za dużym jak na jedną osobę apartamencie. Dwa razy jednak zastanowiłby się przed wyjściem z domu, gdyby wiedział w jakiej sytuacji się znajdzie.
Nie przewidział takiego obrotu spraw.
Nie przewidział, że jeśli napotka tu jakąkolwiek znajomą twarz, to będzie ona należeć właśnie do Thompsona. Obserwował w prawdziwym czasie jak trybiki w głowie Liama przekładają się przetrząsając wspomnienia w poszukiwaniu odpowiedzi. On zaś sam doszukiwał się w jego spojrzeniu jakiekolwiek oznaki tego, że jednak go rozpoznał.
Nie odnalazł jednak nic.
Zabolało. Nadmierne rozbudowane ego doznało wstrząsu epileptycznego. Minęło sporo czasu, oboje się zmienili - były to logiczne wytłumaczenia, które nasuwała mu jego podświadomość. A jednak, poczuł się urażony. Oboje nie szukali ze sobą kontaktu, ale naprawdę nigdy nie był ciekawa? O ile znalezienie informacji o Liamie wymagało minimalnego wysiłku, tak znalezienie czegokolwiek na temat Malcolma nie było już w żaden sposób trudne. Jeśli nie żył do tej pory na odludziu jak hipis bez Internetu nie widział tu dla niego żadnego usprawiedliwienia.
Coldfield postanowił się jednak dumą nie unosić, a brnąć dalej w grę, w którą napędził jego stary przyjaciel. - Nie... - Już od dawna nie. Od skandalów najlepiej jest się odcinać. Liam był nieostrożny i zapłacił za swoją nieroztropność najwyższą cenę. Ich świat oferował wiele, ale też i niestety ograniczał. Musieli się z tym liczyć nigdy nie wiedząc kto może patrzeć, słuchać, komu można zaufać. On sam dla pewności nie ufał nikomu. Źle na tym nie wyszedł patrząc na to gdzie teraz się znajdował. Na pewno w lepszym miejscu niż nieznajomy siedzący obok. - Ale możemy się poznać. - Rzucił pewnie niewiele zastanawiając się nad swoją propozycją. Nad swoim własnym motywem.
Kąciki jego warg ułożyły się w zadowolonym uśmiechu, gdy znów przelotnie zwrócił się w stronę barmana. - Zrób mojemu nowemu koledze Martini on the Rocks. - Nie uważał się za osobę sentymentalną, ale jeśli się nie mylił, to ją spijał z ust przyjaciela na Włoskich wakacjach. Chciał, żeby i on sobie to przypominał. Godziło w jego godność to, że w ogóle był w stanie zapomnieć. Pierwsze podloty zwykle zapadały w pamięć. Wizja ciepłego, drżącego dotyku wydawała się realna, namacalna jak naga, rozpalona przez słońce skóra pod palcami. Jak daleko miał się posunąć by przywołać w mężczyźnie te wspomnienia?
Odwrócił się na krześle plecami do baru by oprzeć na nim łokcie. Kolorowe światła oświetliły wyraźniej jego sylwetkę, a on miał lepszy widok na salę i na swojego rozmówcę. Przyglądał mu się z nieskrywanym zainteresowaniem. Analizował. Zmienił się. Wydoroślał. Zmężniał. Rysy stały się ostrzejsze, sylwetka bardziej rozbudowana, duże dłonie nie wyglądały już na delikatne.
- Twoich znajomych kojarzę, ale ciebie tu przeoczyłem. - Wskazał głową na kolegów, którzy się z nim gorliwie witali przy wejściu. Wskazywało to więc, że nie była to pierwsza wizyta Liama w tym miejscu. Mijali się? Los był przewrotny, nie zdziwiłby się. A może po prostu wcześniej go nie zauważył, wypierając mężczyznę z podświadomości dokładnie tak jak robił on z nim teraz. - Gdzie się podziewałeś? - Skupił ciemne spojrzenie na twarzy swojego rozmówcy, a uparte wspomnienia wywiercały sobie drogę na zewnątrz, do tej pory przykryte innymi myślami. Przez szesnaście lat nie zdarzyło mu się często myśleć o utraconym przyjacielu, pod ciężarem jednak dziwnie znajomych oczu, nie potrafił całkowicie skupić się na czymś innym. Gdzie się podziewał? Szczerze chciał poznać odpowiedź na to pytanie. Dowiedzieć się co zmieniło się w przeciągu tylu lat, jak sobie poradził po tym co się mu przydarzyło. Bardziej z ciekawości, aniżeli z troski. Kiedyś mógł dążyć go sympatią, kiedyś mógł nawet nazwać to co ich łączyło przyjaźnią, kiedyś jednak był młodym i naiwnym jeszcze bananowym dzieckiem, które nie wyznaczyło sobie swojej drogi na szczyt. Wtedy miał mniej do stracenia.

Liam Thompson
Ren
nie posiadam
33 y/o, 188 cm
Psi groomer Własnym salonie groomerskim Perfect Paw
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Mógłby o tym opowiedzieć. O tym, jak odcięto go od wszystkiego - od środków do życia, od dachu nad głową, od znanego sobie środowiska, które do tej pory było całym jego światem. Rodzice wspaniałomyślnie pozwolili mu zabrać tylko trochę swojego dobytku i samochód. Komórka była jedną z niewielu rzeczy, które zachował, ale co mu było po niej, skoro numer zaraz został odcięty. Kupienie własnej karty nie zabrało co prawda dużo czasu, ale wtedy Liam miał już inne priorytety. Codzienna walka o choćby kawałek chleba sprawiła, że był bardzo zajęty. Kiedy przez pierwsze tygodnie spał w samochodzie i racjonował każdy kęs, poważnie zastanawiał się czy nie powinien poprosić Coldfielda o pomoc. Finalnie jednak nigdy się na to nie zdecydował. Powodów było kilka, a jako główny wymienić można strach. Może brzmiało to dziecinnie, ale bał się. Bał się zobaczyć w oczach Malcolma odrazę, rozczarowanie, gniew. Bał się odrzucenia, bo przecież to, co połączyło dwójkę przyjaciół, nie było niczym poważnym. Głupi, dziecinny crush. Nie chciał zjawiać się w progu jego domu niczym bezpański pies. Bał się, stąd też uznał, że nie ma sensu nawet dawać Coldfieldowi szansy. Malcolm i tak pewnie sam miał w domu kłopoty przez to, że przez tak długi czas przyjaźnił się z tym pedałem.
A później... Liam po prostu zajął się sobą. Nawet jeśli od czasu do czasu los się do niego uśmiechał i mężczyzna mógł powiedzieć, że bywał szczęśliwy, nie zamierzał oglądać się na przeszłość. Pomimo upływu lat, czas nie był w stanie do końca zaleczyć wszystkich ran. Ale skłamałby, gdyby powiedział, że czasami go nie kusiło. Były chwile, gdy jakiś impuls podpowiadał mu, aby wpisać nazwisko w wyszukiwarkę. Wiedział, że zajęłoby mu to maksymalnie kilka sekund. Za każdym razem jednak bolesny skurcz w sercu odwodził go od tego pomysłu. To już dawno nie był jego świat. Nie było sensu tego rozdrapywać.
Wcale nie był pewny, czy odpowiedź nieznajomego go uspokoiła i usatysfakcjonowała. Trudno było wiele wyczytać z jego twarzy, ale Liam mógłby przyrzec, że w jego spojrzeniu dostrzegł zawód. A może jednak tylko mu się przywidziało? Półmrok i błyskające, kolorowe światła utrudniały odczytywanie emocji z przystojnej twarzy. Niepokój Thompsona jeszcze tylko wzrósł, kiedy siedzący obok mężczyzna zamówił dla niego drinka. Pomijając już nawet kwestie zapytania o pozwolenie... to akurat pamiętał. Byli wtedy jeszcze gówniarzami, więc wszystko zakazane, co składało się na tamto lato, było wyjątkowe i niezapomniane. Ucieczki przed rodzicami by zyskać więcej prywatności, pocałunki kradzione z pewnością siebie znacznie większą niż prezentował dzisiaj. Poczuł się na tyle nieswojo, że w pewnym momencie zaczął rozważać nawet ewakuację. A jednak nie poruszył nawet jednym mięśniem w tym celu. Bo był także zaintrygowany. Prawdopodobieństwo spotkania tutaj jego nadal była praktycznie zerowa... tylko czy na pewno?
- Zaglądam tu od niedawna. I niezbyt często - być może jeśli on kojarzył znajomych Liama, oni mogliby potwierdzić lub zaprzeczyć podejrzeniom Thompsona? Chociaż coś podpowiadało mu, że zagadka i tak rozwiąże się jeszcze zanim będzie miał w ogóle okazje ponownie porozmawiać z przyjaciółmi - Zbierałem życie do kupy. Wróciłem niedawno - odpowiedział zgodnie z prawdą, chociaż lekko wymijająco. Przyjął od barmana drink i także zmienił pozycję na krześle, siadając bokiem do baru i przodem do swojego rozmówcy. - Rozumiem że ty jesteś tu stałym bywalcem.
On także, na tyle na ile pozwalało marne oświetlenie, bezwstydnie i z uwagą zaczął studiować osobę nieznajomego. Pomimo swoich wątpliwości, usilnie próbował znaleźć w siedzącym obok facecie coś znajomego, coś co łączyłoby go z tym sarkastycznym, ale i zmysłowym nastolatkiem z przeszłości. - Przypominasz mi kogoś. Kogoś kto tu został, gdy ja musiałem wyjechać. - uznał w końcu. Być może tylko wmawiał sobie, że rozpoznaje ten uśmiech. Nie chciał wiedzieć czy to desperacja, czy naprawdę uśmiechnęło się do niego szczęście. Bo Liam zdał sobie sprawę, jak bardzo chciał, żeby okazało się, że właśnie rozmawia ze swoim dawnym przyjacielem.

Malcolm Coldfield
Solhy
Pisz z sensem
34 y/o, 180 cm
Dyrektor finansowy Coldfield Development
Awatar użytkownika
Let them eat cake
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Mógłby o tym posłuchać. Ze zdziwieniem spostrzegł, że naprawdę był ciekawy tego jak wyglądało życie Liama teraz i przez lata kiedy był zdany sam na siebie. Czy było mu trudno? Czy żałował? Jak to przetrwał? Był nim rozczarowany? Nie poszedł jego śladem, nie stanął po jego stronie. Nie powiedział nic na obronę przyjaciela. I nie czuł wstydu. Zrobił wtedy to co do niego należało. Odcięcie się od przeszłości, zamazanie istnienia Liama było tym czego od niego oczekiwano. Nie było tu miejsca na sentymenty. Przyjaźnie były ulotne z wielu powodów. Te Malcolma nie miały nawet podwalin. Nie był osobą łatwą nawet jako nastolatek. Ci którzy znali tylko jego ulotną, czarującą wersję budowaną na kłamstwach i grze pozorów, nie mieli się o tym przekonać. Osoby z jego bliższego kręgu jednak wiedzieli dobrze jaką żmiją potrafi być. Dwulicowym gadem, z którym nigdy nie było wiadomo gdzie granica szczerości się zaciera. Czasem się jednak na nią zdobywał. W gorące wieczory, z głową leżącą mu na kolanach i jasnymi kosmykami między palcami, opuszczał gardę i przez chwilę nie myślał wyłącznie o sobie. Było to jednak wspomnienie odległe. Takie, które nie zdarzyło się nigdy więcej.
- Trochę ci to zajęło. - Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż przypuszczenie nieznajomego. Szesnaście lat to szmat czasu. Wystarczająco długo by zbudować sobie całkiem nowe życie. Czy było lepsze niż to jego poprzednie? - I co? Udało ci się? - Sądząc po ubiorze i nieokrzesanym, choć na swój sposób pociągającym, wyglądzie drwala rębajło stwierdziłby, że niekoniecznie, ale po takim czasie najwidoczniej mieli różne spojrzenia na sukces. Choć, czy kiedykolwiek tak naprawdę mieli w tej kwestii podobne spojrzenie? Mężczyzna przed nim nie był tym, chłopakiem, którego znał kiedyś, ale czy ten chłopak był tym samym mężczyzną, którym miał się stać? Teraz jest w stanie dostrzec czego skrycie mógł kiedyś pragnąć Liam, a co zdobył tracąc wszystko inne.
Wolność.
Słodka, wyzwalająca wolność. Nikomu nie podlegał, nikomu się nie tłumaczył, nie musiał skrywać się w cieniu, czy łżeć na lewo i prawo. Naiwna, słodko pierdząca wizja stała się rzeczywistością. Jak długo musiał na tą wolność jednak pracować? Czy można było być wolnym nie mając gdzie spać, zastanawiając się co przyniesie kolejny dzień, odmawiając sobie wszystkiego i skrobiąc grosz do grosza? Sam wolał życie w zakłamaniu. Tych dookoła i siebie samego. Nie był ckliwy, ani sentymentalny. Nie przekładał relacji z innymi nad to co naprawdę było dla niego ważne. Zawsze tak bardzo się różnili spychając kontrasty na dalszy plan, zbyt rozochoceni, zajęci chwilą? A może obranie innych dróg zrodziło tenże dysonans?
Rozbawiony stwierdzeniem mężczyzny bezwstydnie położył dłoń na jego ramieniu, powoli zsuwając ją po materiale koszuli, próbując przywołać w pamięci wspomnienie tego jakie kiedyś w dotyku było ciało, po którym wodził palcami. - Powiedzmy, że lubię to co tutaj grają. - Szelmowski uśmieszek nie schodził mu z ust, wręcz przeciwnie, poszerzył się widząc cień domysłu w oczach mężczyzny. Natrętną myśl drapiącą podświadomość. No dalej. Przypomnij sobie. Może już to zrobił, tylko podobnie jak on wolał zabawę w grę pozorów? Prawda była szorstka, nieprzyjemna, a po co mieli rujnować sobie wieczór? Czy nie lepiej było poznać się od nowa.
Dochodząc niżej niż powinien zabrał dłoń jakby nigdy nic sięgając po swój własny drink. - Hmm? - Wymruczał w zamyśleniu jakby naprawdę próbował wyobrazić sobie tego porzuconego przed laty kochanka. - Wolałbyś, żeby on tu teraz z tobą był?

Liam Thompson
Ren
nie posiadam
33 y/o, 188 cm
Psi groomer Własnym salonie groomerskim Perfect Paw
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Ten komentarz był dziwny. Nie do końca na miejscu i mocno sugerujący. Zdradzający, że mężczyzna doskonale wie, ile to zajęło. I choćby Liam chciał się dalej upierać, to po prostu go uderzyło. W tym momencie. Pojął z kim od kilkunastu minut prowadził konwersację. Pobladł lekko, chociaż migające kolorowe światła doskonale to zamaskowały. Nadal nie był pewien, czy powinien to nazywać szczęściem, czy może pechem. Na ten jeden krótki moment zalała go fala wspomnień. Tych, które dawno pogrzebał. Słodko-gorzkich, nielicznych prawdziwie szczęśliwych momentów okresu nastoletniego. Odkaszlnął lekko, upijając ponownie łyk, nie chcąc jeszcze zdradzać, że wie, kto siedzi obok.
- Czy siedziałbym tutaj, gdyby się nie udało? - odpowiedział szybko pytaniem, chcąc zatuszować swoje wcześniejsze zmieszanie. Uniósł jednocześnie jedną brew, jakby lekko urażony, że jego rozmówca w ogóle w to wątpił. Opinie innych ludzi, szczególnie te mniej pochlebne, już dawno przestały mieć dla Liama znaczenie. Dziś był dumny z tego co osiągnął. Nawet jeśli w porównaniu z imperium, którym zarządzał Coldfield, był nikim. Szarą twarzą w szarym tłumie.
Czy gdyby mógł cofnąć czas, wiedząc jaki los czeka go po tym jak prawda wyszła na jaw, zdecydowałby się postąpić tak samo? Szczerze, nie potrafiłby odpowiedzieć jednoznacznie i wprost. Cenił sobie wszystko to, co podrzucił mu los - każdą relację, każdą umiejętność, którą nabył, każde z tych pozytywniejszych doświadczeń. Cenił właśnie tę wolność - brak oceniającego, często rozczarowanego spojrzenia ojca, brak potrzeby sztywnego udawania kogoś, kim nie był. Nie ryzykował tym, że matka któregoś dnia wpadnie na pomysł, aby na siłę zaaranżować mu małżeństwo z córką jakiejś swojej równie bogatej i/lub sławnej przyjaciółki. Opinie obcych ludzi miał w głębokim poważaniu, nie tak jak kiedyś, gdy musiał dbać o własny wizerunek na absolutnie każdym kroku, być idealnym synem, dziedzicem, następcą. Wolność ta okupiona była ciężką pracą i masą wyrzeczeń, ale jaką miał pewność, że życie w złotej klatce byłoby lepsze? Pomimo luksusów, psychika mogłaby mu zwyczajnie nie wytrzymać. Albo może stałby się nieodpowiedzialnym, samolubnym, krótkowzrocznym i hedonistycznym dupkiem, lubującym się w narkotykach, alkoholu i szybkich, sportowych autach. Dość zabójcze połączenie. Na samą myśl miał ciarki.
Powiódł spojrzeniem za ręką, która tak bezwstydnie zaczęła swoją wędrówkę po jego ramieniu. Wcześniej dotyk ten nie zrobiłby na nim aż takiego wrażenia, teraz jednak wyraźnie poczuł delikatne dreszcze, które sprawiły, że włoski na jego odsłoniętych przedramionach uniosły się. Znów zobaczył przed oczami przebłyski wspomnień, chwile z innego życia. Pamiętał ten dotyk, nawet jeśli dłonie mężczyzny były zdecydowanie większe, dojrzalsze. Wciąż były jednak zadbane, w przeciwieństwie do jego własnych.
- Może. Ale nie podejrzewałbym go o to, że z własnej woli wmieszałby się w tak pospolity, zwyczajny tłum. Ani że ubrałby się przy tym jak kula dyskotekowa - odpowiedział, nagle szczerząc zęby w uśmiechu. Przyłapał się na tym, że stworzył sobie w umyśle konkretny wizerunek Malcolma - faceta w mega drogim garniaku, praktycznie nie opuszczającego jednego ze swoich mega luksusowych wieżowców, sztywniaka zasiadającego za gigantycznym, mahoniowym biurkiem. Wyobrażenia te przypominały trochę obraz Thompsona seniora - tylko z przyklejoną twarzą Coldfielda. Ktoś taki miałby przyjść do podrzędnego gej baru i flirtować z szaraczkami? A przecież tak na dobrą sprawę, Liam zupełnie nie wiedział kim stał się jego przyjaciel z dzieciństwa. Zagalopował się. Nie powinien nic zakładać z góry ani oceniać. - Okrutny jak zawsze. Dobrze cię znów zobaczyć, Malcolm.

Malcolm Coldfield
Solhy
Pisz z sensem
ODPOWIEDZ

Wróć do „Porzucone”