ODPOWIEDZ
34 y/o, 180 cm
Dyrektor finansowy Coldfield Development
Awatar użytkownika
Whoever said money doesn't buy happiness didn't know where to shop
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#1
outfit
Nawet w środku tygodnia bar był pełen ludzi. Bywalców w różnym wieku, w do bólu zwykłych szmatach, które nazywali ubraniami, albo w skąpych koszulkach i obcisłych spodenkach nie pozostawiających wiele dla wyobraźni. W półmroku i pośród kolorowych świateł jednak wszystko wydawało się atrakcyjniejsze.
Nie było to miejsce, w którym ktoś mógłby spodziewać się zastania w nim Coldfielda. Nie tylko z oczywistych względów, bo choć popularne, nie był to też bar, dla tych, których było stać na inną rozrywkę. Dzięki temu jednak nie martwił się tym kogo tu spotka. Nawet jeśli ktoś mu znajomy by się tu napatoczył, to cały urok był taki, że nie pisnął by słowa nie chcąc samemu sobie zaszkodzić.
Jeśli nie miał innych planów weekendy spędzał właśnie tutaj. Gdyby miał być ze sobą szczery to szukał w tym miejscu poczucia przynależności, jako pragmatyk jednak, mógł przyznać się przed sobą tylko do tego, że szukał tu kogoś komu miało się danego wieczoru poszczęścić. Jakie inne opcje miał tak naprawdę? Romanse w jego otoczeniu były ryzykowne, internetowe schadzki wydawały mu się z kolei poniżające. A Malcolm, cóż jak każdy, też miał swoje potrzeby do zaspokojenia.
- Nigdy nie przychodzisz tu w ciągu tygodnia. - Siadając przy barze zaczepił go jeden z barmanów od razu biorąc się za zrobienie mu zamówionego drinka. - Bo mam normalną pracę. - Bardziej dalekie od prawdy słowa nie padły z jego ust. A przynajmniej nie w przeciągu ostatniej godziny. Kto w firmie jego ojca pracował, ten w cyrku się nie śmieje. Sama Miranda Priestly przyznałaby mu rację. Prócz pracy, która sama w sobie była wymagająca, miał tendencje do robienia sobie w niej pod górkę. Malcolm był książkowym przykładem pracoholika poświęcając pracy większość cyklu dobowego. Musiał, chcąc nie tyle unosić się na wodzie, co piąć się na szczyty. Chciał, bo wymagała tego od niego chorobliwa ambicja i chęć przypodobania się ojcu.
Mężczyzna na jego słowa przewrócił tylko oczami. Bezczelny, ale przepychanki słowne z nim były zwykle na tyle przyjemne, że mógł mu to łaskawie odpuścić. - Wiesz, że mogę cię w każdej chwili otruć? - Zapytał podsuwając mu po ladzie baru nagle dziwnie podejrzane Malibu Surfer. - Zrobią mi obdukcję. - Odpowiedział niewzruszony rozglądając się po pomieszczeniu i zawieszając wzrok na co poniektórym gościu szukając towarzystwa na dziś.- Ukryję ciało.- Uśmiechnął się wiedząc, że cokolwiek by nie wymyślił i tak znalazłby na to odpowiedź. - Za dużo świadków. - Skwitował finalnie upijając pierwszego łyka tego wieczoru.
Zanim zdążył powrócić do skanowania wzrokiem sali, na wolnym krzesełku obok usiadła żywa podobizna Lelanda Stottlemeyera z recesywną linią włosów. - Mogę postawić ci drinka? - Zapytał nachylając się nad nim wchodząc w niebezpieczne rejony jego strefy osobistej. - Stać mnie. - Zbył propozycje unosząc swoją szklankę do góry. - Daj spokój, widziałem jak mi się przyglądasz. - I faktycznie tak było. Zrobił to teraz po raz drugi poświęcając dobrostan swoich spojówek i przejeżdżając go wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. - Zastanawiałem się co za bezguście łączy brązowe buty z czarnym paskiem. - Pewny siebie uśmiech szybko uciekł mu spod wąsa, a sam mężczyzna mówiąc coś zapewne mało istotnego pod nosem, wrócił na swoje miejsce.
Nie minęła długa chwila, a na tym samym krzesełku usiadła inna osoba. Nie byle jaka, bo duch w żywej postaci. Coldfield nie zdołał ukryć zaskoczenia, które musiało być wypisane na jego twarzy. Zmarszczył czoło jakby przez umysł przebiegało mu miliony myśli i rozchylił usta szukając słów, ale co nie zdarza się często, nie zdołał żadnych odnaleźć. Minęło sporo lat i zapewne nie poznałby nawet nowej wersji starego przyjaciela, gdyby nie ciekawość, którą musiał w sobie zaspokoić. Kilka lat wstecz szukał informacji o nim. Nie tego gdzie żyje, z kim, czym się zajmuje. Chciał tylko wiedzieć, że gdzieś tam po prostu jest.
Pokręcił głową z niedowierzaniem próbując naprostować swoją reakcję i schować emocje za rozbawionym uśmiechem. - Gdyby to nie był mój pierwszy drink pomyślałbym, że przesadziłem z procentami. - Pijacka fatamorgana była bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem, niż surrealistyczna wizja nieplanowanego spotkania po latach.

Liam Thompson
gall anonim
nie posiadam
33 y/o, 188 cm
Psi groomer Własnym salonie groomerskim Perfect Paw
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Szczerze mówiąc, Liam rzadko zaglądał w miejsca takie, jak to. Powód był raczej prosty - niespecjalnie obnosił się ze swoimi preferencjami, nie odczuwał także potrzeby uczęszczania w miejsca które powstały specjalnie z myślą o takich ludziach. Pragnienie czucia się i bycia postrzeganym jako ktoś normalny były za to zakorzenione w nim dość głęboko, dlatego kiedy już decydował się na wypad na miasto i wypicie kilku piw (a to nie zdarzało się często, butelka z marketu opróżniona we własnym mieszkaniu była znacznie tańsza niż sikacze z barów!) wybierał raczej lokalne i zwyczajnie nudne knajpki. Przez lata życia w biedzie stał się raczej mało wybredny - nawet jeśli nie pasował mu wystrój czy muzyka, mógł przymknąć na to oko, o ile chociaż żarcie albo alkohol były dobre.
Tego dnia jakimś impuls sprawił jednak, że mężczyzna postanowił wybrać się w miejsce tak kolorowe i tolerancyjne, że bardziej się nie dało. Samotność doskwierała każdemu, nawet Liamowi, który na co dzień miał przecież do czynienia ze stadem swoich klientów. I nie, nawet tak cudowne i przekochane stworzenie jak Trixie nie była w stanie zawsze pomóc swojemu panu. I chociaż otwieranie się na nowych ludzi nie przychodziło mu łatwo, łaknął rozmowy. Łaknął innego rodzaju uwagi. A tutaj przynajmniej istniała szansa że faktycznie nikt nie spojrzy na niego wrogo już na dzień dobry.
Głośna muzyka która przywitała go w wejściu od razu poprawiła mu humor. Klub był tego dnia wypełniony tłumem ludzi, łatwo będzie się więc zapomnieć, poddać tańcowi, po prostu się zabawić. Chociaż na co dzień Liam starał się wszystko planować i organizować, czasami bardzo potrzebował odskoczni. Tolerował chaos w mikro dawkach - uznał więc, że da się dziś ponieść, ciekaw, jak ten wieczór może się skończyć. Po drodze do baru zobaczył kilka znanych sobie twarzy - machali mu nawet ręką by do nich dołączył, ale on tylko pokręcił głową. Może później.
Nieoczekiwane słowa ze strony mężczyzny siedzącego przy barze zaskoczyły Liama. Ani pierwsze, krótkie zerknięcie, ani późniejsze, dłuższe i dokładniejsze spojrzenie, nie pomogły mu w rozpoznaniu, kto właściwie do niego zagadał. Próbował przypasować twarz do jakiegoś konkretnego imienia, ale nie znalazł konkretnej odpowiedz. No, może gdzieś z tyłu głowy pojawił się zalążek podejrzenia, kto właśnie zasiada na stołku obok, ale Thompson nie zamierzał nawet bardziej chwytać się tej myśli. Nie chciał robić sobie nadziei. Chociaż szczerze, to trochę chyba obawiałby się takiego spotkani. Ale Toronto liczyło sobie jakieś trzy miliony mieszkańców - jakie właściwie byłyby szanse na to, że ta jedna, bardzo konkretna osoba znalazłaby się przypadkiem w tym samym miejscu i czasie co on? Sam obstawiałby mniej niż zero.
- Przepraszam? - zapytał więc uprzejmie. Może po prostu znów zaczynał nadmiernie wszystko analizować i rozważać, może po prostu właśnie ktoś go podrywa a on sie tu doszukuje drugiego dna - Znamy się? - dopytał jeszcze, chcąc zaspokoić swoją ciekawość. Bo nie, nie rozpoznał go. Minęło szesnaście lat. To prawie drugie tyle, ile miał Liam, kiedy widzieli się po raz ostatni. I chociaż pewnie mógł wpisać nazwisko Malcolma w Google by wiedzieć, jak jego przyjaciel wygląda po takim czasie, to nigdy tego nie zrobił. Ta część jego życia została w przeszłości. Tak zwane "dawno i nieprawda". Zawierała wiele dobrych, ale także wiele przykrych wspomnień. Nie było sensu teraz do tego wracać.

Malcolm Coldfield
Solhy
Pisz z sensem
ODPOWIEDZ

Wróć do „Woody's and SAILOR”