1.
Gniew otulał umysł zasłoną narkotycznej przyjemności w poczuciu odreagowania napięcia, które narastało po ciężkim dniu i nieciekawej sytuacji w pracy, był przytłumiony, gdy wychodził z windy, kiedy jego dłonie zaciskały się na koszuli tego mężczyzny, od którego cuchnęło alkoholem, jego błędne spojrzenie i grymas twarzy w momencie, gdy go wyrzucał z budynku przez drzwi frontowe zdradzały przerażenie – wcale mu się nie dziwił. Wiedział, jak nieprzyjemny potrafił bywać, a chociaż hamował się i nie pozwalał unieść fali prowokacji, to i tak odnosił wrażenie, że to, czego nie zrobił nadrabiał miną, spojrzeniem, gestami.
Miał ochotę na więcej; zabawić się losem człowieka, którego nie znał, który wręcz był mu obojętny, bo wystarczyło, że uruchomiony mechanizm poszedł w ruch, ten schemat przemocy skierowany w stronę jego sąsiadki, nawet jeśli wyłącznie werbalny, tak jednak uderzył w niego personalnie. A skrywane podskórnie pokłady, może nie tyle, co empatii, jak płaszczyka ochronnego – protektoratu, nad mieszkańcami, tego miejsca, z jakimi tworzył wspólnotę, to może niewiele znaczyło i było pozbawione głębszego sensu – w jego odczuciu; w tamtym momencie, jednak urastało do wagi na tyle istotnej, że interweniował. W momencie, jak mu się wydawało, a całkiem nieźle czytał grę agresji wyniesioną z ulicznych zakamarków, był to ostatni akt przed wykorzystaniem gorszych argumentów, o jakich Nick wolał nawet nie myśleć.
June w jednej chwili, więc stała się dla niego kimś, kogo miał bronić za wszelką cenę, ale nie porwał się tej przyjemności w pełni, wbrew pozorom potrafił panować nad swoim gniewem, nawet jeśli z boku wyglądało to, nieco inaczej.
(...)
Po wyrzuceniu śmiecia zaproponował jej herbatę, chciał, by ochłonęła, to było naturalne, prawda? Nawet jeśli tydzień temu wystawiła mu mandat za złe parkowanie, nawet jeżeli cztery dni wcześniej odpłacił jej ripostą w windzie, po jakiej jej policzki miały odcień głębokiej czerwieni, a opuszczając windę, posłała w jego stronę mordercze spojrzenie… nawet jeśli…
Westchnął, lekko i przywołał na zmęczoną twarz uśmiech. Wieczór był tego dnia piękny; ciepły, a jednocześnie rześki w pewnym momencie nawet zaproponował sąsiadce by wyszli na balkon. To była jedna z zalet tego mieszkania, chociaż wykorzystywana wyłącznie od maja do września, tak miał tam nawet kilka kwiatów i ziół posadzonych, a przyjemne meble ogrodowe i klimatyczne lampki solarne o ciepłym świetle nadawały temu miejscu magicznego wyrazu, jaki bardzo sobie cenił, gdy wieczorami wychodził z kubkiem gorącej herbaty i leżał, a czasem zasypiał na miękkich poduszkach ławeczki, dopełnieniem tego wszystkiego była huśtawka wisząca swobodnie obok kompletu meblowego.
— To nie był dobry facet — skrzywił się, wyraźnie unosząc kubek z ciepłą herbatą do ust. Patrzył na ciastka na stole i zastanawiał się, czy wypada mu powiedzieć, że sam je piekł, czy też sąsiadka uzna to za popisowe przechwałki i uzna, że ją próbuje podrywać?
Do tego dnia żyli przecież jak pies z… kotem? Cóż więcej docinek w windzie miał chyba wyłącznie ze starym woźnym, który mieszkał pod nim i narzekał na hałasy dobiegające z jego mieszkania w środku nocy. To też ona była na podium jeśli chodziło o osoby, jakie go tolerowały ze smutnej, zdaje się konieczności, a teraz siedzą tu w nocy i piją herbatę, a ona okrywa się kocykiem, który jej dał.
Dziwne to życie.
— Mam nadzieję, że nie będzie stwarzał ci problemów — mruknął, bo zważywszy na pracę kobiety, mógł sięgnąć po takie zagrywki, o ile był na tyle bezczelny, aby to zrobić. Wprawdzie niczego jej nie udowodnił, ale rycerski sąsiad, mógłby oberwać po łapach. Dlatego uniósł na nią spojrzenie piwnych niewinnych oczu, tak odmiennych od tych, jakie widziała podczas zajścia na parterze.
June Harrison