jeden
Nie był pewien, co właściwie robi. Szedł powoli brukowaną aleją, którą znał doskonale i spoglądał ukradkiem na witryny, za którymi kryły się stare piekarnie, butiki z rękodziełem i niezliczone galerie, które znał ze sporadycznych spacerów. Wszystko było tak zwyczajnie znajome, tylko nie cel jego dzisiejszego wyjścia i sama myśl o tym sprawiała, że czuł oddech na karku. Kiedy poznali się w kościele, przypadkiem usadzeni obok siebie w jednej z ostatnich ław, wszystko wydawało się naturalne i zupełnie na miejscu, ale teraz nie mieli spotkać się w żałobnej otoczce. Wchodzili w scenerię, która była mu nieomal obca, a w dodatku w konwencji, która nie była mu do końca znana. Spotykali się bez większych ustaleń, umówieni pomiędzy umieszczeniem urny w grobie, a złożeniem kwiatów, a on sam już nie pamiętał, które właściwie wpsomniało, że mogliby kiedyś wyjść razem na kawę. Logika podpowiadała, że nie on, ale z drugiej strony nie mógł być niczego pewien.
Z typową dla siebie niepewnością rozważał, jak to spotkanie mogło potoczyć się dalej. Z tego, co zdołał zapamiętać, to nie była jej część miasta. Jeżeli mieli wybrać się na spacer, mógł powiedzieć coś o tym, co ich otaczało: o cegłach pamiętających czasy destylacji whisky albo o muralu nad drzwiami księgarni, który wciąż jeszcze łuszczył się po ostatniej zimie. Miał mnóstwo takich nieznaczących ciekawostek i zdarzało się, że serwował je bliskim, ale przy nowo poznanej osobie nie chciał brzmieć jak przewodnik turystyczny po swoim własnym życiu.
Spotkali się, zgodnie z ustaleniami, na rogu ulicy i ruszyli do kawiarni, o której wspomniał jej w wiadomości. Nie był przyzwyczajony do tego, by tak po prostu spacerować z kimś i rozmawiać o tym, jak minął mu dzień, a jeszcze mniej do tego, by ktoś zadał sobie trud wyciągnięcia go z kościelnej ławki i potraktowania jak człowieka, który zasługuje na więcej niż uprzejme skinienie głową... ale nic tego dnia, a może w ogóle w ostatnim czasie, nie było takie jak zazwyczaj i pomału zaczynał się z tym oswajać.
Zatrzymali się dopiero wtedy, gdy dostrzegł znajomy szyld kawiarni z oknami parującymi od środka. W środku pachniało kawą i syropem waniliowym i o dziwo, nie było tak tłoczno, jak przypuszczał, że będzie. Złapał jej spojrzenie, gdy zajmowali stolik i przez moment zastanawiał się, co właściwie o niej wie. Poznał jej imię, rozpoznałby też ton jej głosu, gdyby przypadkowo wpadli na siebie na ulicy. Pamiętał też wspomnienie o sztuce, co chyba miało związek z ich zmarłym znajomym, na którego pogrzebie oboje się zjawili. Nie było tego zbyt wiele.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto często chodzi na pogrzeby – powiedział nagle, przerywając swoje rozmyślania. To stwierdzenie zaskoczyło nawet jego samego, ale nie na tyle, by się tym zestresować, przecież nigdy nie słynął z nadmiernego talentu do rozpoczynania rozmów. Wiele lat temu sprawiało mu to problem, a być może nawet stanowiło swoisty kompleks, ale już dawno przestał walczyć z czymś, na co w ogóle nie miał wpływu.
Dahlia Edelstein