ODPOWIEDZ
29 y/o, 170 cm
rezydentka oddziału ratunkowego w mount sinai hospital
Awatar użytkownika
I'm still a believer but I don't know why. I've never been a natural, all I do is try, try, t r y.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#2
Z każdym krokiem czuła się coraz mniej pewnie; nieprzyzwyczajona do wysokich obcasów, do dekoltów i widoku kolegów i koleżanek z pracy poza szpitalem, Serena czuła się jak ryba wyjęta z wody. Scrubsy zamieniła na małą czarną - jedyną jaką znalazła w szafie - rozpuściła włosy, a w jej uszach pojawiły się kolczyki. Pozwoliła sobie nawet na delikatny makijaż, co samo w sobie było sporym odstępstwem od normy, ale do momentu wyjścia z domu dodawało jej animuszu. Gdy jednak wysiadła z ubera i przekroczyła próg baru, uderzyło w nią poczucie niedopasowania.
W skali od zera do dziesięciu, jak dziwnym było to, że wolałaby teraz znaleźć się w centrum oddziałowego chaosu, zamiast napić się drinka w towarzystwie osób, które zazwyczaj pomagały ocalić jej ludzkie życie?
Musiała jednak zacisnąć zęby i pojawić się na przyjęciu pożegnalnym doktora Khana, który przez cały okres jej stażu i rezydentury w Mount Sinai był dla niej mentorem i wsparciem w najtrudniejszych momentach. Nie chciała nawet myśleć, co stanie się po jego odejściu, bo gdyby pozwoliła sobie na ruszenie tą drogą, czarnowidztwo sprowadziłoby ją na najgorsze tory.
Od wejścia starała się więc robić dobrą minę do złej gry i nie dać po sobie poznać, jak bardzo niezręcznie się czuje. Przywitała się z osobami, które kojarzyła ze szpitala, ale z nikim nie przystanęła dłużej, niż na kilka minut. Doktor Khan w końcu sam ją zauważył i przywołał do siebie, by mógł (chyba po raz ostatni) pochwalić ją przed swoją żoną, a interakcja ta, choć pełna komplementów, wywołała w Serenie przedziwne uczucie. Almendarez poczuła, że czas podejść do baru i zamówić coś na tyle mocnego, by pomogło jej przetrwać resztę wieczoru.
Złotą zasadą takich miejsc była jednak pewność siebie, która zdecydowanie pomagała w szybkim zamawianiu drinków, zanim więc Ren zdobyła dla siebie kolorowe Cosmo, zdążyła już wsłuchać się w historię starszej lekarki stojącej nieopodal. Opowiadała o przypadku pacjenta z gwoździem w czaszce, który został zdiagnozowany i uratowany przez jednego z podopiecznych doktora Khana - historia była barwna i wywołała salwę śmiechu wśród zebranych dookoła kobiety, sama Serena także uśmiechała się pod nosem, ale pokręciła głową, gdy opisywany sposób diagnozy nie zgadzał się z tym, co sama by zrobiła.
Musiała wyglądać dość żałośnie, stojąc sama w dalekim kącie baru, przysłuchując się opowieści o medycznym przypadku i jeszcze uśmiechając się do siebie. Świadomie jednak podejmowała to ryzyko, bo musiała przecież wyjść z własnej strefy komfortu, jeśli chciała mieć jakiekolwiek życie poza pracą.
Dała sobie czas na kilka łyków drinka, po których zamierzała dołączyć do którejś z wytworzonych wcześniej grupek. A jeśli piła wyjątkowo powoli, cóż… to była wyłącznie jej sprawa.


Wyatt J. Ward
ness
nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

- jeden -


Czym się różni bar od szpitala?
W barze wszyscy chcą zostać jak najdłużej.
W szpitalu – każdy pyta, kiedy wyjdzie.


Wyatt też zastanawiał się, kiedy będzie mógł opuścić to miejsce, czuł, że wcale tu nie pasuje i chociaż przywołał na twarzy uśmiech, dość krzywy, jak by ktoś właśnie opowiedział mu takiego suchara, to wcale nie bawił się dobrze. Zerkał co chwilę na zegarek, analizował, czy to już dobra pora, żeby się ulotnić. Modlił się w duchu, że jednak będzie musiał pędzić na dyżur, a nie wygłaszać jakieś podziękowania, których nawet jeszcze nie ułożył sobie w głowie. On nawet jeszcze nie przetrawił tej informacji, że zajmie posadę doktora Khana, że zostanie ordynatorem oddziału ratunkowego. To spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Po prostu jak co wieczór poszedł na dyżur, a później to już wszystko toczyło się w ekspresowym tempie, i nie mowa tutaj o przypadkach medycznych. Najpierw wylądował na dywaniku u swojego mentora, później już u dyrektora, a za chwilę na oddziale z informacją, że od przyszłego tygodnia przejdzie na dyżury dzienne i będzie zarządzał całym oddziałem. Chciał odmówić, już nawet otworzył usta, ale ktoś mu przerwał, a później ktoś pogratulował i on te gratulacje przyjął. Czyli już chyba wszystko zaklepane? Później była krew, dużo krwi, dużo pracy, mało czasu na myślenie, mało czasu na analizowanie tego wszystkiego.

Na to przyszła pora gdy wrócił do domu. Dopadły go wątpliwości. Zaczęło się zastanawianie, czy jest mu to w ogóle potrzebne? Rozważanie wszystkich za i przeciw, a lista, o dziwo, całkiem dobrze się równoważyła, bo mimo, że Profesor Khan był jego dawnym mentorem, to teraz coraz częściej się sprzeczali. Nie były to jakieś wielki kłótnie, raczej krótkie podsumowania: ja bym zrobił to inaczej. No i teraz właśnie Wyattcie Ward może będziesz miał szansę.

Poluzował guzik pod szyją, miał wyglądać dobrze, bo to przecież miał być jego wieczór, ale dziwnie się czuł w tej nieskazitelnej koszuli i marynarce. Bez stetoskopu i gumowych rękawiczek. Przywitał się z dyrektorem, chyba z całą radą nadzorczą, nawet zdobył się na chwilę rozmowy. Potem jeszcze rzucił kilka komplementów na temat sukienki, którą założyła żona doktora Khana, znał ją dość dobrze i nawet całkiem lubił, bardzo miła kobieta, ale czasami na za dużo sobie pozwalała, tak jak teraz na przykład, gdy zapytała dlaczego Wyatt jest tutaj sam. Niektórzy ludzie uważali, że skoro od śmierci jego żony minęło już tyle lat, to powinien zacząć sobie układać życie na nowo. Z opresji na szczęście wybroniła go jakaś pupilka staruszka, zaczął chwalić ją przed swoją żoną, z czego skorzystał Ward wycofując się z pola widzenia. Zdążył tylko rzucić okiem na tę małą czarną i spływające po plecach czarne włosy. Nie zauważył twarzy.

Ruszył do baru, jeśli natychmiast nie wypije czegoś mocniejszego, to chyba tego nie przeżyje. Zamówił whisky, chociaż ostatnio rzadko je pijał. Uznał jednak, że wino w tej sytuacji może się okazać za słabe. Upił łyk delikatnie się krzywiąc. Pewnie gdyby chciał brylować w towarzystwie, to stałby tutaj sam jak palec, ale w tej chwili, gdy pragnął odrobiny samotności, nagle wokół niego zrobiło się czarno od ludzi. Czy wszystkim skończyły się drinki?

Dopiero po chwili dotarło do niego, że to Doktor Callaghan, która uwielbiała wszelkie plotki, barwne opowieści, i suszyć mu głowę na dyżurze, na którym byli właśnie razem, zebrała całe to towarzystwo. Opowieść o gwoździu, słyszał ją chyba z dwieście razy...

- Sama kazała mi go wyciągnąć. No i to było może z piętnaście lat temu, teraz bym tego nie zrobił - rzucił do siedzącej obok dziewczyny, kiedy z ust staruszki padły słowa: nie uwierzycie, i on go wyciągnął - pacjent na szczęście przeżył, no i najważniejsze jest chyba to, że ona teraz ma co opowiadać na takich spędach - dodał kręcąc głową i dopiero wtedy zauważył, że to ta dziewczyna, którą Khan wychwalał pod niebiosa, mała czarna. Kojarzył ją, ale była chyba na dziennym dyżurze, może spotkali się raz w jakiejś awaryjnej sytuacji, albo gdy został po godzinach, nie mieli jednak przyjemności razem pracować. A szkoda, był ciekawe czy w tych komplementach, którymi doktor Khan raczył ją pewnie, póki nie oberwał od żony kuksańca w bok, było ziarno prawdy. Ward przekonał się na własnej skórze, że starsi lekarze lubili koloryzować.

Zerknął na nią kątem oka, wzrok zatrzymując na drinku, którego tak sobie powoli sączyła.

- Oni płacą za drinki, a Ty zamawiasz Cosmo… Ciekawy wybór - powiedział z uśmiechem i mogła nawet uznać to za jakąś zaczepkę, ale wtedy przesunął swoją szklankę palcem tak, żeby znalazła się w zasięgu jej wzroku - jeszcze kilka lat i nauczysz się, żeby zamawiać najdroższą whisky, jest mniej zdradliwa - podniósł szklankę i opróżnił ją jednym haustem, a później zamówił następną.

serena almendarez
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
29 y/o, 170 cm
rezydentka oddziału ratunkowego w mount sinai hospital
Awatar użytkownika
I'm still a believer but I don't know why. I've never been a natural, all I do is try, try, t r y.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Liczyła na cud i nagły telefon ze szpitala. Na sygnał, że jest tam potrzebna i niezbędna, że musi niestety natychmiast opuścić to zgromadzenie i pojawić się tam, gdzie czuła się znacznie lepiej i pewniej. Jak to musiało o niej świadczyć, że lepiej odnajdywała się w kryzysie, pośród krzyków, krwi i dźwięków monitorów, niż na spokojnej imprezie, podczas której ludzie pili alkohol i wymieniali się nostalgicznymi historiami?
Telefon jednak nie dzwonił i nic nie wskazywało na to, by Serena miała zostać wyrwana z rzeczywistości, w którą sama się wpakowała. Mogła przecież odmówić, mogła wziąć dodatkowy dyżur, ale chciała uhonorować swojego mentora i jednocześnie wyrwać się ze swojej bańki i teraz przyszło jej za to zapłacić.
Nie spodziewała się głosu, który odezwał się obok niej. Odchyliła delikatnie głowę, by lepiej przyjrzeć się mężczyźnie, który wtrącił swoje trzy grosze do opowieści doktor Callaghan; wyglądało na to, że jego komentarz usłyszała tylko Almendarez. Kojarzyła jego twarz ze szpitala i wydawało jej się, że widziała go kiedyś też w jakimś wydaniu miesięczników medycznych, w których zaczytywała się po pracy, ale za nic nie mogła przywołać w pamięci jego nazwiska.
Uśmiechnęła się tylko, słysząc jego tłumaczenie, a jej spojrzenie mało subtelnie powędrowało w kierunku rozpiętego guzika koszuli; Serena natychmiast wróciła wzrokiem do jego twarzy, upijając kolejny łyk swojego drinka.
Nie była pewna, czy oczekiwał od niej odpowiedzi, bo tragicznie radziła sobie w sytuacjach, które wymagały jakiegokolwiek rodzaju small talku niezwiązanego z medycyną. Zresztą, chyba zbyt długo analizowała już opcje odezwania się i wychodziła właśnie albo na tajemniczo milczącą nieznajomą, albo zadzierającego nosa gbura.
Albo niespełna rozumu prostaczkę?
Na całe szczęście mężczyzna przyszedł jej na ratunek, odzywając się ponownie i tym razem nie miała już wątpliwości, że jakimś cudem wybrał ją na towarzyszkę rozmowy.
- Ciekawy? Ktoś mniej subtelny mógłby ten wybór określić stereotypowym - odpowiedziała bez złośliwości, odwracając się w stronę swojego rozmówcy - A ile lat musi minąć, bym przyzwyczaiła się do tego typu imprez i nie myślała tylko o tym, co dzieje się teraz w szpitalu?
Być może odsłaniała się za szybko, sugerując, że miejsce pracy jest tym, o czym myśli nawet w takich sytuacjach, ale nie chciała udawać kogoś, kim nie była.
Obserwowała, jak mężczyzna dopija swój trunek i nieco dłużej zatrzymała wzrok na jego dłoniach. Czy to te kilka łyków Cosmo sprawiło, że zwracała uwagę na takie rzeczy, czy coś innego wisiało w powietrzu?
Dopiła więc swojego drinka i odstawiła kieliszek, ale nie zamówiła następnego. Zamiast tego spojrzała w oczy swojego towarzysza.
- Nie przepadam za gorzkim posmakiem, lubię za to kwaśne drinki. Nic kokosowego, nic z grejpfrutem, unikam ziołowych smaków - mówiła spokojnie, jakby podawała mu właśnie parametry pacjenta; saturacja prawidłowa, ciśnienie w normie doktorze - Jaka diagnoza? - zapytała, przysuwając w ich stronę menu leżące nieopodal.
Pochyliła głowę, przybliżając się przy okazji ku rozmówcy, którego imienia wciąż nie znała.
Gdzieś z tyłu doktor Callaghan skończyła wreszcie opowieść o człowieku z gwoździem w głowie i rozpoczęła kolejną, ku uciesze zebranych, ale Serena już jej nie słuchała.
Nie oczekiwała, że (nie)znajomy zamówi jej drinka, ale była ciekawa, co zaproponuje.


Wyatt J. Ward
ness
nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

Tajemnicza, milcząc nieznajoma, całkiem ładnie to brzmi i całkiem pasuje do Warda, to znaczy do jego towarzystwa, bo on raczej nie przepada za gadułami, a nutka tajemnicy to zawsze taki smaczek, który gra na korzyść. On też wychodził z tego założenia nie mówiąc za wiele o swoim życiu. Niestety szpital, a zwłaszcza ostry dyżur, to taka komórka społeczna, która żyła własnym życiem, nie trzeba było się wcale odzywać, a niektórzy wiedzieli o Tobie wszystko, nawet więcej niż Ty sam wiesz.

- Stereotypowo pije się tu szampana, bąbelki zawsze w modzie... i cenie - znowu się uśmiechnął. Takie miejsca również rządziły się swoimi prawami, w końcu to gala, a co lepiej pasuje do gali niż Nicolas Feuillatte Brut Réserve?
Uśmiechnął się na jej słowa, tak delikatnie, po ludzku, chyba dobrze się zgrali, bo jego myśli też krążyły gdzieś koło szpitalnej poczekalni. Jeszcze może nie samego ostrego dyżuru, ale już bardzo blisko, coraz bliżej.

- Myślę, że tutaj to co najmniej pięćdziesiąt. Ja jeszcze się tego nie nauczyłem, ale... spójrz na Callaghan, ona zdecydowanie woli być tutaj niż na dyżurze - te ostatnie słowa wypowiedział półszeptem pochylając się nieco w jej kierunku, nie chciał przecież podpaść Pani Doktor Callaghan, przekonał się na własnej skórze, że to jak walka z wiatrakami, więc wolał mieć z nią raczej przyjacielskie stosunki. Nawet jeśli ona czasem lubiła pośmiać się z jego kompetencji, bo miała okazję go uczyć. No cóż, każdy się kiedyś uczył prawda? Inna sprawa, że Callaghan chyba w erze kamienia łupanego.

Zmarszczył brwi, kiedy wyrecytowała mu jakie drinki pija, będzie miał okazję się wykazać. Szkoda tylko, że on tak słabo znał się na drinkach, a może jeszcze gorzej na kobietach, chociaż... Z jego fotograficzną pamięcią wystarczyło, że przejrzał kartę drinków dwa razy, kiedy tylko podszedł do baru, i już znał wszystkie na pamięć. Kiwnął na barmana.

- Dla mnie podwójna Glenfiddich 12, a dla Pani Clover Club - drink przyjemnie kwaśny, z malinową nutą, zero goryczy. Bardzo kobiecy i elegancki, mniej przereklamowany niż Cosmo, a przede wszystkim ta pianka, żeby było na galowo.

- Mam nadzieję, że będzie Ci smakował, bo jeśli nie to stracę wiarę w moje wyczucie dobrego smaku - mrugnął do niej jednym okiem. W zasadzie sam był ciekawy czy trafił, zaraz się okaże.

- Chociaż zaczekaj, jak na lekarza przystało, to powinienem chyba zrobić bardziej szczegółowy wywiad - oparł łokieć na kontuarze, a głowę na pięści i zerknął na nią z boku - skoro nie lubisz takich imprez, to przyszłaś tu, bo wypadało? A może ktoś cię zaprosił? - odwrócił się gdzieś do tyłu, ale właściwie nie szukał nikogo wzrokiem, zaraz wrócił do niej spojrzeniem - mała czarna, bo nie chciałaś rzucać się w oczy, fantazyjne kolczyki, żeby odrobinę wyrazić siebie, delikatny makijaż, żeby szybko się go pozbyć... Ciekaw jestem czy postawiłaś na szpilki, a może jednak koturny, łatwiej byłoby w nich lecieć na wezwanie do szpitala - spuścił wzrok, jakby rzeczywiście, chciał się dopatrzeć jej butów, ale wcale tego nie zrobił, właściwie mało go interesowały. Patrzył prosto w jej twarz ciekaw ile udało mu się zgadnąć. Ale chyba nie powinien jej tak oceniać, zresztą nie taka była jego intencja.

- Przepraszam, wyglądasz... świetnie - to ostatnie słowo musiał przemyśleć kilka sekund zanim je wypowiedział. Najpierw chciał po prostu powiedzieć, że pięknie, ale tak mówiła jego córka, gdy ubierali lalki, pięknie tato, brzmiało to jakoś niedojrzale. - Po prostu zastanawiam się czy siadając tutaj przegapiłem jakąś tabliczkę z napisem loża pracoholików, jeśli masz ochotę stąd uciekać, prosto do szpitala, to zapraszamy - roześmiał się, a później sięgnął po szklankę i podniósł ją na znak toastu - Ale Callaghan i Khan już siedzą razem przy stoliku, impreza chyba niedługo będzie się kończyć, trzeba to uczcić - i teraz zerknął gdzieś do tyłu, ale wcale nie w kierunku tej dwójki lekarzy, raczej na ten kontuar, który szykowali, żeby podziękować przybyłym i ogłosić najważniejsze. Najlepsze zostawili na koniec. Tylko, że Wyatt wcale nie był pewny czy to rzeczywiście będzie takie dobre. On nawet nie wiedział co dokładnie powie, komu podziękuje, bo na razie to w ogóle nie wiedział, czy za tę nominację jest wdzięczny. Skrzywił się delikatnie na samą myśl.

serena almendarez
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
29 y/o, 170 cm
rezydentka oddziału ratunkowego w mount sinai hospital
Awatar użytkownika
I'm still a believer but I don't know why. I've never been a natural, all I do is try, try, t r y.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie pamiętała, kiedy ostatnio spędzała wieczór w towarzystwie osoby, którą dopiero co poznała. Kiedy ostatnio rozmawiała z innym człowiekiem, gdy w tle słychać było muzykę i gwar rozmów, a nie pikające monitory. Kiedy najtrudniejszym wyborem był wybór odpowiedniego drinka, a nie kolejnego kroku mającego uratować czyjeś życie.
Serena czułaby się bardziej nieswojo, gdyby siedzący przed nią mężczyzna pochodził z zupełnie innego świata, ale jego słowa oraz spojrzenie kazały jej sądzić, że są do siebie bardziej podobni, niż myślała. On też szybko zamieniłby okoliczności, w których się znaleźli, na zgiełk oddziału ratunkowego i to uzależniające uczucie, jakie dało się odczuć tylko tam. Almendarez obdarzyła go ciepłym uśmiechem, gdy przyznał jej się do tego półszeptem.
Czy to był już flirt, czy jeszcze uprzejma wymiana zdań w oczekiwaniu na lepszą okazję? Ren czuła, że wcale nie ma ochoty zmieniać miejsca, choć wcześniej planowała przecież wybrać sobie grupkę znajomych ze szpitala i dołączyć do nich. Coś kazało jej zostać na miejscu, kontynuować tę rozmowę i czerpać z niej garściami.
Przyniesiony drink-niespodziankę chwyciła w dłonie i uniosła kieliszek do góry, w geście toastu.
- Za nas, żebyśmy co jakiś czas potrafili oderwać się od pracy - życzyła im pół żartem, pół serio, po czym upiła pierwszy łyk.
Nie była zdziwiona tym, że mężczyzna trafił w jej gust i postawił dobrą diagnozę odnośnie tego, co będzie jej smakować; po jej błogiej minie mógł to bez problemu ocenić. Była natomiast pozytywnie zaskoczona jego śmiałością, gdy postanowił kontynuować.
Czuła na sobie jego spojrzenie, a pod skórę wkradało jej się podekscytowanie. Patrzyła mu prosto w oczy, gdy recytował po kolei to wszystko, co udało mu się rozgryźć, a rumieniec na jej twarzy był natychmiastowym potwierdzeniem tego, że mu się udało.
- Jeśli kiedykolwiek znudzi ci się specjalizacja, którą teraz wykonujesz - dłonią delikatnie dotknęła jego przedramienia - Kariera w psychologii stoi przed tobą otworem.
Zabrała palce i ponownie chwyciła w nie drinka, pragnąc zamaskować jakoś swój śmiały gest. Wypiła zbyt mało, by to, co powoli zaczynała czuć, mogła zrzucić tylko i wyłącznie na alkohol. Podobała jej się ta wymiana zdań i spojrzeń, intensywna i ekscytująca.
Gdy wspomniał o końcu imprezy, wreszcie oderwała wzrok i podążyła za jego spojrzeniem w kierunku podestu, który szykowali. Podejrzewała, że doktor Khan będzie chciał powiedzieć kilka pożegnalnych słów, podziękować wszystkim za przybycie i tym akcentem zakończyć oficjalną część swojej imprezy. Serena nie domyślała się jeszcze, że za chwilę miało tu nastąpić namaszczenie jego następcy.
- Myślisz, że będziemy kiedyś na jego miejscu? - zapytała, powracając uwagą do swojego rozmówcy - Czy na finiszu naszej zawodowej kariery tłum ludzi będzie świętował razem z nami i wspominał nasze osiągnięcia? Czy raczej podpiszemy co trzeba w biurze HR i wyjdziemy ze szpitala tylnym wyjściem?
Wiedziała, jak to może się potoczyć w jej przypadku i nie napawało jej to specjalnym optymizmem.
- Jeśli zaprosisz mnie na swoją pożegnalną imprezę, wejdę na podium po Callaghan i powiem, że po latach zmieniłeś zdanie co do historii z gwoździem - zaśmiała się, składając tę obietnicę - A później oznajmię wszystkim, że znałeś się na drinkach - nie zorientowała się nawet, że coraz bardziej pochylała się w jego stronę.
Ani że obok nich pojawił się jeden z barmanów.
- Gospodarz cię szuka - rzucił przy okazji zbierania pustych szklanek i tyle go widzieli, a Serena nie była nawet pewna, do którego z nich mówił.


Wyatt J. Ward
ness
nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

Miła odmiana. Chociaż jeszcze kilka chwil temu wcale nie uważał tego spędu, jako coś miłego, raczej przykry obowiązek, który trzeba odhaczyć, a tu proszę w tej chwili Wyatt również dobrze się bawił. A jednak coś jest w powiedzeniu, że to towarzystwo tworzy atmosferę, i chyba mu się udało trafić na dobrą rozmówczynię. Nie chichotała, nie gadała jak najęta, a wręcz przeciwnie była błyskotliwa. Podobało mu się to, jej błyskotliwość, nie ona, chociaż... Może gdyby Wyatt Ward nie był wdowcem, do tego z córeczką, której co prawda bywał weekendowym tatą, ale jednak, to stwierdziłby, że ta tajemnicza nieznajoma jest interesująca. Może nawet piękna?
Może w innym świecie mógłby tak stwierdzić, a tak uśmiechnął się tylko i pozwolił się na chwilę zatopić w tym jej spojrzeniu ciemnych tęczówek, na chwilę, bo to przecież nie grzech, na chwilę, bo przecież zaraz stąd wyjdą i może później spotkają się kiedyś na korytarzu, kiedyś, raz, na chwilę.

- Za nas, bo nawet jeśli jesteśmy lepsi w ratowaniu ludzi, niż w odpoczywaniu, to czasem warto poudawać, że umiemy jedno i drugie - mrugnął do niej jednym okiem. Miał wrażenie, że ten toast idealnie określa ich oboje. Świetni lekarze, którzy czasem coś udają. Ale czy dzisiaj naprawdę musieli udawać? Może nie w swoim towarzystwie, gdzie słowa mogły po prostu płynąć, gdzie nie trzeba była ich chować za udawanymi uśmiechami. Upił łyk swojej whisky, nieco mniejszy niż wcześniej, to już chyba trzecia, a przecież przed nim jeszcze ważna mowa.

Ten rumieniec na jej twarzy sprawił, że nie potrafił oderwać od niej wzroku. Do twarzy jej był z wypiekami, nawet jeśli to było od drinka. Chociaż chyba nie tym razem?
- Już słyszałem coś podobnego, John marnujesz się, powinieneś iść na psychiatrię... Ale chyba podziękuję, tam najczęściej dochodzi do bójek, a ja już jedną przypłaciłem wizerunkiem, można by rzec - wskazał mimochodem na swoją bliznę na policzku, skrytą nieco pod kilkudniowym zarostem. Zerknął na jej rękę, nie, nie przeszkadzała mu, wręcz przeciwnie był to całkiem miły gest, którego Wyatt właściwie dawno nie doświadczył. Na randki nie chodził, po pracy spotykał się jedynie z siostrą swojej zmarłej żony, z którą miał delikatnie mówiąc, nienajlepsze stosunki, a w pracy wiadomo, był w pracy. Tam nie ma czasu na takie gesty, nawet jeśli świat płonie.
Powiedział o sobie John, bo tak mówili na niego przyjaciele, zwłaszcza ci starzy wyjadacze, z którymi zaczynał tu pracę, wtedy był Małym Johnem i tak dla nich zostało, musiał więc ten tekst słyszeć od jakiegoś kumpla, może właśnie tego, który wylądował na psychiatrii?

- Myślę, że Callaghan na moje odejście zrobi imprezę, na której motywem przewodnim będą gwoździe, nie pozwoli mi tak po prostu odejść... - zamyślił się na moment, coś w tym było, w tym, że nawet jeśli byś chciał wyjść ze szpitala tylnym wyjściem, to zawsze znajdzie się ktoś, kto to zauważy. Zerknął na dziewczynę.

- Wydaje mi się, że skoro Khan cię tak wychwalił, to też nie uciekniesz stąd bez tortu i przemowy, oni tutaj kochają przemowy - mogło Ci się wydawać, że jesteś szarakiem, że nie rzucasz się w oczy, a szpital raczej nie zauważy Twojego zniknięcia, ale to niestety tak nie działało, a Wyatt się już o tym przekonał na własnej skórze. Kiedy wrócił do szpitala po śmierci żony, a kondolencje mu składały osoby, które ledwo kojarzył. Z jednej strony dziwne, z drugiej pocieszające, ten fakt, że jesteś częściej jakiejś społeczności.

Uśmiechnął się na jej słowa, szczerze, aż ta blizna na jego policzku wygięła się łuk.
- Masz to jak w banku, czuj się zaproszona, jako gość honorowy, możesz już szykować przemowę, tylko wydrukuj mi do wglądu, nie lubię niespodzianek - nawet nie czuł ile w jednej rozmowie zdradził jej sekretów. Ta blizna, to, że nie lubił niespodzianek, to, że nie był dobry w takich imprezach. Nie zdradził tylko najważniejszego, swojego imienia, ale przecież jej też nie poznał, ale czy to był dla nich jakiś problem?

- Ciszę się, że Ci smakuje - powiedział ciszej i siedzieli już naprawdę blisko siebie, tak jakby w tej chwili byli tu tylko oni dwoje. Barman jednak, chociaż subtelnie, ale zburzył ten cały klimat, no cóż, może to i lepiej?

- To chyba o mnie, idę na dywanik, trzymaj kciuki - rzucił podnosząc się z krzesła, wyprostował klapy marynarki i poprawił ten cholerny guzik pod szyją, który jakoś tak go upinał, więc wcale go nie zapinał - jest w porządku? - zapytał jej jeszcze, ale w tym momencie odezwał się dzwonek jego telefonu. Wyatt wyjął go z kieszeni, a dziewczynie mogło mignąć imię Sophie na wyświetlaczu. Odebrał od razu.

- O co chodzi? - zapytał do słuchawki, a później posłał jeszcze raz brunetce przepraszające spojrzenie - przepraszam... - i oddalił się rozmawiając przez telefon. Zniknął gdzieś w tłumie, poszedł na pożarcie lwa.

serena almendarez
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
29 y/o, 170 cm
rezydentka oddziału ratunkowego w mount sinai hospital
Awatar użytkownika
I'm still a believer but I don't know why. I've never been a natural, all I do is try, try, t r y.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Gdyby podeszła do tego jak do pierwszej randki, zapewne stresowałaby się tak, że nie byłoby mowy o swobodnej rozmowie, a po błyskotliwości nie byłoby śladu. Serena była typem człowieka, który nadmiernie wszystko analizował i było to gwoździem do trumny wielu jej relacji, również przyjacielskich, dziś jednak nie nastawiała się na nic, bo przecież nie mogła nawet podejrzewać, że na przyjęciu pożegnalnym pozna kogoś nowego. Że będzie jej się rozmawiało tak dobrze, jakby znali się już co najmniej kilka miesięcy, choć tak naprawdę nie spędzili w swoim towarzystwie nawet godziny.
Patrzyła mu w oczy, gdy wznosili toast i przez chwilę miała wrażenie, że przegląda się w lustrze - byli do siebie podobni, ale oceniała to na podstawie przeczucia, a nie zdobytych informacji. On również był pracoholikiem, on również unikał bycia w centrum zainteresowania i cenił sobie szczerą rozmowę ponad fałszywe napuszenie i przedstawianie się z najlepszej strony, byle tylko oczarować rozmówcę. Almendarez czuła się oczarowywana właśnie przez jego autentyczność, choć nie znała przecież nawet jego imienia.
Gdy wskazał na swoją bliznę, podążyła za nią wzrokiem, nie mając najmniejszych wyrzutów sumienia, że przygląda mu się z bliska; prawie wyciągnęła dłoń, by dotknąć jego policzka, ale byłby to gest zdecydowanie za bardzo intymny jak na okoliczności, w których się znaleźli. Miała jednak wrażenie, że mężczyzna będzie potrafił rozgryźć jej zawahanie i domyśleć się, co spróbowałaby zrobić, gdyby byli w pomieszczeniu sami.
- Jestem przekonana, że pacjenci robią się na jej widok pokorni jak baranki, dodatkowe punkty respektu na moim oddziale miałbyś jak w banku - oceniła, bo szpitalne emocje i chaos czasem można było okiełznać tylko stawiając pacjenta do pionu.
Czy wyglądał jej na Johna? Było w nim coś, co sprawiało, że to imię pasowało do niego, choć absolutnie nie wydawał się być zwyczajnym mężczyzną ani jednym z wielu. Konkretne, solidne, ale łagodne. Nie wiadomo skąd te skojarzenia pojawiły się w jej głowie.
- W takim razie spraw, żeby na moim pożegnaniu z tortu wyskoczyła jeszcze jedna sprawa do rozwiązania. Ostatnia diagnoza do postawienia - upiła kolejny łyk drinka, tym razem nie zastanawiając się jak makabrycznie brzmiała roztaczana przez nią wizja.
Myślenie o medycynie w obliczu spokoju i emerytury było czymś, co bardzo do niej pasowało. Ale Serena kochała tę adrenalinę, która kazała jej stawiać się w pracy każdego dnia, walczyć o każdego pacjenta do utraty sił, aż do uczucia zamglonego mózgu, który opanowywał ją po każdym podwójnym dyżurze.
- Więc musimy sobie teraz przyrzec, że spotkamy się tutaj za dwadzieścia lat, w razie gdyby nasze szpitalne ścieżki nie miały się już przeciąć - było coś ekscytującego w tym, że nie znali swoich imion, nie mieli o sobie żadnych praktycznych informacji, a Serena i tak czuła się zrozumiana i wysłuchana, jak rzadko kiedy.
Słowa barmana były niczym kubeł zimnej wody; sprawiły, że Almendarez wyprostowała się na krześle i cała sprawczość nagle z niej uleciała - mogła tylko obserwować, jak jej rozmówca wstaje i poprawia marynarkę, a chociaż najchętniej sama poprawiłaby mu ten niesforny guzik, coś nie pozwoliło jej wyciągnąć ręki.
- Jest świetnie - potwierdziła tylko, kiwając głową, a później mimowolnie zerknęła na telefon, który wyciągał.
Gdy odchodził, powiodła za nim wzrokiem, nieco zszokowana i zasmucona nagłą zmianą sytuacji. Potrzebowała jeszcze chwili, podczas której dopiła swojego drinka i przysłuchiwała się barmanom, by zebrać się w sobie i zadecydować, że czas poszukać nowego miejsca. Nie wyobrażała sobie, by szukać nowego towarzysza rozmowy, bo wiedziała już, że tego wieczora przystojny nieznajomy nie będzie miał absolutnie żadnej konkurencji. Nie próbowała odnaleźć go w tłumie, by nie robić sobie złudnych nadziei, ale trudniej jej było przywołać uśmiech na twarz, nawet w momencie, gdy podeszło do niej dwoje znajomych z oddziału. Próbowali wciągnąć ją w swoją rozmowę, ale Serena jedynie przytakiwała lub wtrącała niewiele znaczące zdania, myślami błądząc zupełnie gdzieś indziej.
Kątem oka widziała, że doktor Khan rozgląda się po pomieszczeniu, jakby kogoś szukał, ale nie umiała do końca ułożyć puzzli z elementów, które były jej dane. Przy stole starszego lekarza zrobiło się nagle jakieś poruszenie, a ten ruszył przed siebie i dopiero wtedy Serena podążyła za jego spojrzeniem, dostrzegając swojego dawnego rozmówcę. Nie wiedziała, co kazało jej udać się w tamtym kierunku, ale w mig porzuciła obecne towarzystwo i w dwóch krokach znalazła się przed doktorem Khanem, osłaniając przed nim Johna. Podświadomie wyczuła, że nie miał ochoty na tę konfrontację i wiedziała, że musiał zauważyć jej działania.
- Doktorze Khan, wspaniałe przyjęcie, jestem naprawdę wdzięczna, że mogłam być częścią tak ważnego dla Pana dnia - grała na czas, wykorzystując słabość, jaką do niej żywił, by jej nieznajomy mógł wymknąć się niepostrzeżenie.
Być może jutro będzie wypominać sobie własną głupotę, dziś wieczorem coś innego kazało jej działać.

Wyatt J. Ward
ness
nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

serena almendarez
Może właśnie dlatego, to ich spotkanie, chociaż krótkie, miało w sobie coś nadzwyczajnego, bo nie musieli się na nie specjalnie szykować, zastanawiać co powiedzą, co zrobią, mogli po prostu być i rozmawiać. Mówić to, co im przyszło do głowy, robić nie to co wypada, a to co dyktuje serce. To było niespodziewane i chyba w tym wszystkim najlepsze.

- No tak, można nią straszyć dzieci, a starszym pewnie też trochę kojarzy się z Hannibalem Lecterem, więc to zawsze jakieś plusy - roześmiał się, szczerze. W zasadzie ta blizna nie ujmowała mu jakoś specjalnie uroku, wręcz przeciwnie dodawała jakiegoś takiego charakteru. A przede wszystkim to była takim cieniem, który przypominał mu zawsze, że na oddziale wszystko może się wydarzyć. On już tego oświadczył na własnej skórze.

Zmarszczył brwi chyba wyobrażając sobie ten tort, chwilę myślał o tym intensywnie, a później parsknął śmiechem.
- Myślę, że ta dziewczyna z cukierni obok szpitala miałaby dziwną minę, gdybym tam poszedł i powiedział... A w tym torcie ukryjemy pacjenta, z jakąś egzotyczną chorobą, w odpowiednim momencie on wyskoczy, żeby można było go zbadać i postawić diagnozę... Ale będę próbował, najwyżej rzeczywiście wyślą mnie na psychiatrię, ale na szczęście mam tam wtyki - znowu się zaśmiał, znowu szczerze. Już sam nie pamiętał, kiedy tak dużo się śmiał, nie licząc zabaw z Sophie, które jednak też zawsze poprawiały mu humor. Pomyślał o niej jakoś odruchowo.

- Może spotkamy się wcześniej?... - zapytał, i zapadała taka chwila milczenia, ale do Wyatta dotarło, że to brzmi źle, że przecież nawet nie znał jej imienia, nie powinien proponować takich rzeczy, więc dodał - daje Callaghan jeszcze trzy lata... Na oddziale, nie to, że życzę jej źle - powiedział trochę ciszej, bo jednak jakby go usłyszała, to pewnie by zaczęła jakiś swój wykład, a tego nie chciał. Zresztą możliwe, że i tak będzie musiał go wysłuchać, kiedy jej podziękuje podczas nominacji.

A właśnie ta cała nominacja...
Doktor Kahn zamierzał w końcu ją ogłosić, bo przecież to wszystko przybyło tu właśnie po to, żeby poznać nowego Ordynatora Urazówki. Właściwie było na to stanowisko kilka nazwisk, jakiś Ward, jakiś McCoy, jakaś Gutierrez. Gutierrez wszyscy kojarzyli, bo była na dniówkach, była świetnym lekarzem, a do tego uczyła się pod okiem samego Khana. Wyglądała dzisiaj jak milion dolarów i chyba tylko czekała, aż zostanie wypowiedziane jej nazwisko. Doktor Khan jednak szukał wzrokiem kogoś innego, i właściwie go już odnalazł, brakowało kilka chwil, żeby go przycupił. Wyrosła przed nim jednak najmłodsza z jego podopiecznych, ulubienica, która chyba miała zostać po nim taką ostatnią gwiazdką, ostatnią perełką, którą odkrył zanim się pożegnał z posadą, nie mógł sobie odmówić chwili rozmowy. Wyatt korzystając okazji, którą dla niego stworzyła tajemnicza nieznajoma, wycofał się, zniknął gdzieś w tłumie.

- Serena, bardzo Ci dziękuję, naprawdę bardzo, ja też się cieszę, że tutaj jesteś. Ja odejdę, ale dzięki Tobie czuję, że zostawię po sobie w tym szpitalu coś dobrego, moich uczniów... - zaczął ten swój wywód i poklepał dziewczynę po ramieniu, a później spojrzał jakoś tak w przestrzeń, pustym wzrokiem - tyle lat minęło, a ja nauczyłem was wszystkiego, co sam potrafię. Czas jednak jest nieubłagany, a ty jeszcze jesteś taka młoda... - doktor Khan chyba wypił już trochę, a do tego te wszystkie emocje. Ta gadka mogła trwać do rana.
Na szczęście na scenę wkroczył dyrektor szpitala, który zaczął dziękować wszystkim za przybycie.

- Ach, wybacz, muszę tam iść - doktor Khan potoczył się do sceny. A ludzie, którzy jeszcze przed chwilą rozmawiali, śmiali się i pili drinki zaczęli zwracać uwagę na dyrektora. Wszyscy byli ciekawi kto zastąpi Khana.

Przemowa dyrektora była krótka, podziękował Khanowi i oddał mu mikrofon, później było ciut dłużej, bo Khan miał w kieszeni wymiętą kartkę, z której zaczął czytać swoje podziękowania, a dziękował chyba wszystkim lekarzom, pielęgniarkom, a nawet i sprzątaczom, trzeba mu przyznać, że był lubiany. Ciekawe jak będzie z tym nowym Ordynatorem...
W końcu dotarli jednak do tego momentu kulminacyjnego, najważniejszej części tej całej imprezy.

- … więc nowym Ordynatorem Oddziału Ratunkowego Szpitala Mount Sinai zostaje Wyatt Ward. Wyatt, czy możesz tutaj podejść? - przy scenie zrobiło się małe zamieszanie, wszyscy rozglądali się dookoła, a doktor Khan łkał wycierając się chyba swoją przemową. Na scenę jednak wkroczyła Callaghan, szepnęła coś dyrektorowi, a potem przejęła mikrofon.

- Doktor Ward musiał wyjść, to bardzo ważna sprawa rodzinna, poprosił jednak, żebym podziękowała za tę nominację i powiedziała kilka słów w jego imieniu - Guttierez też wyszła, wyszło jeszcze kilka innych osób, którym pewnie taki rozwój wydarzeń się nie spodobał. Zrobiła się trochę luźniej, a Callaghan zaczęła swój wywód.

Zaczęła od tego jak była młoda, a później wspomniała coś, że widziała jak pierwsze kroki stawiał tu Ward, Gutierrez i McCoy, a później znowu chciała wrócić do lat swojej młodości, więc znowu zareagował dyrektor.

- Dobrze więc od jutra Oddział Ratunkowy podlega Doktorowi Wardowi, na pewno będzie chciał z wami omówić szczegóły, ale teraz zapraszam na drinki, bar jest jeszcze otwarty, więc korzystajcie - zakończył tę całą szopkę i sam podszedł ze starszymi lekarzami do baru. Jeszcze chwila a zostaną tylko oni, same stare wygi, bo reszta gości zaczęła się już coraz szybciej ulatniać...

/koniec
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Bar Poet”