Równa jestem i ja, chociaż jedyne co nas różni to me znudzone do bólu spojrzenie, jedno z tych sugerujących, że już dawno pogodziłam się z takim rozwojem zdarzeń. Wzdycham głośno i opieram ugięte w łokciach ręce o kolana, próbując odnaleźć wygodniejszą dla obolałego ciała pozycję. Zdaje sobie sprawię, że nie wypuszczą mnie do rana, że spędzę tę noc pośród pleśni na ścianie, otoczona zapachem żula, który miesza się z wonią drogich perfum, tworząc przy okazji przyprawiającą o mdłości mieszankę. Nie dane mi będzie zasnąć czy wypić nocnej kawy, która wbrew swym pobudzającym właściwościom, potrafi ululać mnie do snu.
Ostatecznie skupiam swą uwagę na jednym z policjantów pilnujących porządku wśród otaczającego mnie towarzystwa; dla niego ta noc chyba też nie jest udana. Podkrążone oczy i powoli opadające powieki, ukradkowe ziewnięcia, które stara się zakryć wierzchem swej grubej, zarośniętej dłoni wskazują na zmęczenie, w końcu opiera otyłe ciało o jedną z brudnych ścian, a spojrzenie jego oczu staje się jeszcze bardziej nieświadome.
Uśmiecham się pod nosem i szturcham łokciem mężczyznę siedzącego obok.
- Założę się, że nasz opiekun za równe pięć minut, będzie sobie słodko chrapał - rzucam konspiracyjnie, wskazując brodą w stronę strażnika, sama nie wiem dlaczego się odzywam, może udziela mi się z powodu kłapiącego jadaczką małolata, a może poszukuję swego prywatnego towarzysza niedoli. - Mam plan, Ty go dusisz, ja łapię za gnata i razem uciekamy w stronę wchodzącego słońca. - wypowiadam podekscytowana, zupełnie jakbym wierzyła, że jest to możliwe, wykonuje przy okazji zamaszysty ruch dłonią, próbując podkreślić świetność niesamowitego planu ucieczki. - No chyba, ze masz gdzieś w kieszeni łyżeczkę, zawsze możemy zrobić podkop. - kończę śmiejąc cicho, bardziej do siebie niż do niego, jakby to był najlepszy żart pod słońcem.
Bradley Ayers