ODPOWIEDZ
27 y/o, 170 cm
part-time felietonistka, full-time koordynatorka projektów w NGO
Awatar użytkownika
I could blame the Gemini moon, but really, I should just be better to you.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#1
there is a crack in everything, that’s how the light gets in

Tego wieczoru - a może niezmiennie każdego dnia - mieszkanie pachniało niczym miejsce, w którym ludzie myślą za dużo, śpiąc za mało. W powietrzu unosiła się mieszanina zapachów: słodkawy dym kadzidła - dziś chyba sandałowca, choć wcześniej wyraźnie dało się wyczuć bergamotkę z resztek wypalonego stożka, harmonizował z dochodzącym ze stołu zapachem zalanej po raz trzeci suszonej lawendy i yerba mate, oraz cynamonową nutą podgrzanej w Air Fryer wegańskiej szarlotki ze Sweet Hart Kitchen, którą ktoś zostawił w lodówce kilka dni temu. Pozorną ciszę punktowo oświetlonego pomieszczenia przerywały, acz bynajmniej nie zakłócały, dźwięki dochodzące z tętniącego życiem wieczornego Parkdale, którego częścią Mira stać miała się już niedługo, ale teraz, jeszcze przez krótką chwilę, zamierzała pozostać skulona na kanapie z książką opartą o podkulone niemal pod samą brodę nogi. Tkwienie gdzieś między introwertyzmem a ekstrawertyzmem wymagało momentów takich jak ten, kiedy wszystko dookoła przestawało mieć znaczenie, była tylko ona, przytłumione światło z lampy stojącej obok kanapy, zimna herbata, cisza i czarne litery na białym tle, nad którymi nie zawsze była w stanie pochylić się i skupić. Kwestią minut pozostawało, kiedy oversizowy t-shirt zamieni na crop top, znalezione w second handzie szorty Toronto Raptors - na zbyt krótką spódniczkę albo szerokie jeansy, wyleje resztę herbaty do zlewu, wyrzuci niedojedzoną szarlotkę do kosza na śmieci, a książkę bezmyślnie odłoży na stół, zapominając oznaczyć miejsce, w którym skończyła czytać. Teraz jednak, jeszcze przez krótki moment, pozostanie na kanapie, upajając się chwilą spokoju. Nie dotrą do niej żadne wiadomości, nie pozwoli swoim myślom spleść się z powrotem w niezrozumiałą i zbyt pędzącą plątaninę, w której nie będzie potrafiła odnaleźć sensu, i odetchnie, tak po prostu głęboko odetchnie zanim zwlecze się z kanapy, nie wiedząc dokładnie kiedy wróci na nią z powrotem. Dawała sobie jeszcze kilka dodatkowych minut za każdym razem, kiedy rozbrzmiewał alarm w telefonie, przypominający jej, że nie chciała spóźnić się na umówione spotkanie ze znajomymi. Zdąży, w najgorszym wypadku weźmie taksówkę. Jeszcze minuta, pięć albo… dzwonek do drzwi - jeden, drugi i trzeci, natarczywy tak bardzo, że nie da się go zignorować.
Odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze ustami z charakterystycznym świstem, na moment przed tym jak przekręciła zamek w drzwiach i nacisnęła na klamkę. Powoli, może nawet zbyt wolno, uchylała drzwi, jakby przedłużyć chciała moment, w którym pozostawała całkowicie sama. A potem zmarszczyła zaskoczona brwi, odruchowało poprawiła lewą dłonią grzywkę, co robiła zawsze w sytuacjach, w których czuła się niepewna i wlepiła pytające spojrzenie w niespodziewanych gości. Pracownik socjalny Stone, słyszała wielokrotnie z ust stojącej przed nią kobiety, w sytuacjach łudząco podobnych, acz skrajnie różnych, do tej, w której nieoczekiwanie znalazły się. Obecność właśnie tej konkretnej pracownicy socjalnej przed drzwiami mieszkania Miry nie była rzadkością - nie była również codziennością, ale zdecydowanie zaczynała stanowić pewnego rodzaju schemat za każdym razem, kiedy Luxley decydowała się przygarnąć pod swój dach nowego współlokatora. Dziś jednak mieszkanie było spokojne, ciche, niemal idylliczne, a przede wszystkim - poza obecnością Miry - nie było w nim nikogo. Za to Stone nie była sama. Za jej plecami stał dzieciak. Chuda, młodziutka postaćtkwiła w miejscu zbyt cicho, zbyt nieruchomo, zbyt zniknięta, aby Mira zauważyć mogła ją w pierwszej chwili. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale głos ugrzązł jej gardle. Miała się przywitać? Zapytać kto to? Wpuścić ich do środka? Nie wiedziała, naprawdę nie wiedziała, dlatego nie powiedziała nic, przenosząc spojrzenie na Virginię Stone, której wyjaśnień potrzebowała.


Virginia C. Stone
Stefi
dużo przemocy mnie triggeruje, brak interpunkcji również, złoszczę się jak ktoś mnie pośpiesza z postami albo jak czyta mojej postaci w myślach
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

#3

Virginia kierowała się w swojej pracy pewnymi zasadami, dzięki czemu wiedziała, jak należało zachować się w konkretnej sytuacji, jaka reakcja była najbardziej zasadne oraz jaki wybór był najlepszy w danym, indywidualnym przypadku. Jako pracownik socjalny dotykała delikatniej materii – ludzkiego życia – mając na nią bezpośredni, rzeczywisty i dogłębny wpływ. Naturalnie w tych ściśle określonych schematach postępowań pozostała człowiekiem – wewnętrznie delikatną duszą, która krzywdę innych rozumiała o wiele bardziej niż przeciętny osobnik. Czasem jej własne emocje odzywały się, popychając ją nieznacznie w jednym z kierunków. Kierowana własną intuicją oraz życiowym doświadczeniem potrafiła przymknąć oko na pewnie nieścisłości, jednak nadal pracowała zgodnie z przepisami, które nad nią górowały i których musiała się trzymać.

Niestety życie bywało na tyle okrutne, że czasem pisało scenariusze, w których nie sprawdzały się dobrze znane jej rozwiązania. Nagle okazywało się, że każda z możliwych ścieżek ma ogromne wady, które w konsekwencji wcale nie poprawiałyby sytuacji jej podopiecznego – który już znajdował się w takim życiowym impasie, że dokładanie mu więcej wyzwań było dobiciem leżącego, a nie niesieniem pomocy w dobrej wierze. Tak było w przypadku Robin.

Stone otrzymała bardzo niepokojący telefon, dotyczący ucieczki jej podopiecznego. Wcześniej to zdarzało się już kilkukrotnie, więc pomimo iż była niepocieszona, to jednocześnie nie czuła się mocno zaskoczona takim posunięciem. Miała bardzo ograniczone możliwości w tej sprawie i sama już nie wiedziała, jakie rozwiązanie mogłoby sprawdzić się w przypadku tego dzieciaka. Poziom jej przejęcia wzrósł, gdy dowiedziała się, że ta nieobecność utrzymywała się od przynajmniej kilku dni. Pierwotnie nikt nie chciał jej niepokoić, licząc, że wróci jak zawsze, jednak tak się nie stało.

Virginia udawała się we wszystkie miejsce, w których mogłaby znaleźć Robin. Jednak każde z nich opuszczała z zawiedzeniem. Nikt nic nie widział, nikt niczego nie słyszał. Niektórzy kojarzyli dzieciaka z poprzednich ucieczek, ale teraz zarzekali się, że nie pojawił się w okolicy. Stone postanowiła udać się w jeszcze jedną dobrze znaną miejscówkę, w której natężenie pogubionych życiowo dusz było wyjątkowo wysokie i dopiero tam odnalazła Robin.

Ich rozmowa nie była łatwa. Rozpoczęła się od próby ucieczki, a zakończyła na ogromnym szlochu. Virginia czuła się bezradna. W tym samym czasie, gdy jej usta wypowiadały kolejne słowa pocieszenia, to jej umysł szukał innego rozwiązania – takiego, które w końcu okaże się dobre dla tego biednego dzieciaka. W końcu gdy rozważyła wszystkie możliwości, to dopuściła do siebie fakt, że na ten moment jedyną, bezpieczną opcją była
Mira Luxley.

— Cześć, możemy wejść? — zapytała spokojnym głosem, nie chcąc okazywać swojego zdenerwowania, jednak to było widoczne w jej spojrzeniu. Lekko, nieznacznie skinęła głową, licząc, że Mira nie rozpocznie swojej wypowiedzi od zaprzeczenia czy nawet niewielkiego zawahania się. Ginny potrzebowała sporo czasu, żeby przekonać Robin do tego rozwiązania.

Chwilę później wszyscy byli już w środku. Szczupła, zakapturzona postać nie unosiła zbyt chętnie swojego spojrzenia do góry, jednak gdy tylko spróbowała zbadać wzrokiem blondynkę, którą Stone życzliwie nazywała przyjaciółką oraz złotym człowiekiem, to na twarzy dało się zauważyć opuchliznę i sine ślady.

— To jest Robin... — powiedziała, jednak trudno było liczyć na ciepłe przywitanie. Zaraz Virginia poinstruowała swojego podopiecznego, żeby na chwilę udał się do salonu, rozgościł się na kanapie i pozwolił załatwić jej całą resztę. Po chwili Mira i Ginny zostały same. Blondynka wzięła głębszy wdech, szykując się do opowieści, która musiała należeć do bardzo skomplikowanych. — Skończyły mi się wszystkie inne możliwości. Już nie wiem, co mam robić. To jest naprawdę dobry dzieciak, ale... ale ten system nie nadaje się dla takich i... — zabrakło jej głosu, co zdarzało się rzadko, więc to samo w sobie sugerowało, że sprawa jest naprawdę poważna i wyjątkowo trudna.

Mira Luxley
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 170 cm
part-time felietonistka, full-time koordynatorka projektów w NGO
Awatar użytkownika
I could blame the Gemini moon, but really, I should just be better to you.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Mira nie ufała systemowi, choć nie miała ku temu żadnego konkretnego powodu. Jej postawa była raczej czymś, co narastało powoli poprzez setki małych doświadczeń: rozmów, które kończyły się niczym; formularzy, które brzmiał jakby napisane były w obcym języku, czy chłodu korytarzu instytucji, w których każde jak się dzisiaj czujesz brzmiało jakby stanowiło jedynie kolejny daily task do odhaczenia. System według niej był niczym labirynt zaprojektowany przez ludzi, którzy nigdy nie musieli błądzić w nim - pełen ślepych zaułków i niemal pozbawiony wyjść. Nie była jednak przeciwko ludziom, którzy w nim pracowali. Wręcz przeciwnie, znała kilku z nich. Wiedziała zatem, że są zmęczeni i pełni dobrej woli, ale pozostają zakopani w przepisach i biurokracji, które dawno przestały mieć coś wspólnego z realnym życiem. Znała ich błysk w oczach, kiedy ktoś próbował naprawdę coś zmienić; podobnie jak znała spojrzenie pustki, kiedy trzeci raz w miesiącu musieli odesłać kogoś, kto przyszedł za późno, albo nie miał wystarczających dokumentów, aby być uznanym za wystarczająco potrzebującego. Mira działa więc obok, głównie nieformalnie, choć czasami zakrawając o nielegalnie. Swoje mieszkanie traktowała jak tymczasowy port dla tych, którzy dryfowali na otwartej wodzie zbyt długo. Nie łudziła się, że rozwiązuje ich problemy permanentnie, ale wiedziała, że może na chwilę zawiesić ich stan, uspokoić puls i dać czas. Być może nie miała zawodowego przeszkolenia, ani nie nosiła na piersi identyfikatora, ale oferowała uważność, ciepłą herbatę, miękką poduszkę, która pachniała lawendą i kadzidłem, oraz umiejętność słuchania bez potrzeby oceniania. Wiedziała, kiedy milczeć; kiedy nie zadawać pytań lub wręcz przeciwnie, kiedy ostrożnie ciągnąć za język. Potrafiła odczytywać drobne sygnały: niepokój w przegryzionej wardze, zmęczenie w opadających ramionach albo ucieczkę wzroku, kiedy poruszany temat dotykał zbyt blisko. Nie uważała siebie za terapeutkę ani zbawicielkę. Nie chodziło jej nawet o wielkie gesty docenienia. Pomaganie było dla niej ciche, zapisane w prozaicznych scenach codziennego życia. Nie chciała również obalać systemu. Chciała go zmieniać. Chciała mieć wpływ. Przede wszystkim jednak pragnęła robić różnicę, nawet dla jednej osoby.
Nie odpowiedziała od razu na pytanie Ginny, właściwie nie zrobiła tego wcale, po prostu wpuściła ich do środka, otwierając szerzej drzwi i schodząc im z drogi, co samo w sobie było zgodą. Jeszcze niedawno przytulna, otulająca ją cisza, zamieniła się w gęstwinę wiszącą im nad głowami. Z dłonią wciąż na klamce drzwi, rzuciła krótkie, nienachalne spojrzenie zakapturzonej postaci, która mijała ją w przedpokoju. Opuchlizna i sińce uderzył ją jak coś zbyt znajomego. Przez sekundę poczuła to charakterystyczne ściągnięcie w gardle, ale szybko zepchnęła je na bok, aby zostawić miejsce na uważność, której wymagała sytuacja. Zamknęła drzwi dopiero, kiedy usłyszała, że Robin usiadł, choć przez chwilę jeszcze patrzyła w stronę salonu zanim odwróciła się do Ginny, ruchem ręki pokazując jej, aby przeszły do kuchni.
- Okej. Jest tutaj, a to już dużo. - jej głos był cichy, niemal szeptany, kiedy odezwała się moment po tym, gdy głos Virginii zawiesił się w pół zdania. Wiedziała, choć nie znała jej tak dobrze, aby mieć co do tego stuprocentową pewność, że Stone to silna zawodniczka; taka, której nie da się złamać. Tym bardziej więc poczuła, że kobieta potrzebuje wsparcia, przynajmniej chwilowego, zanim cała uwaga ponownie skupi się na jej podopiecznym. - Wierzę, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś. - dodała cicho, ale bez ani grama pustej pociechy. Naprawdę wierzyła w dobre intencje Ginny, dlatego jej ton, choć delikatny, nie wymagał wyjaśnień. Nie oczekiwała ich już również od nikogo innego. Nie chciała zadawać pytań. Nie mówiła: co się stało?, bo wiedziała, że dowie się wszystkiego, kiedy Virginia będzie w stanie dokończyć. Bez słowa podeszła do kuchennego blatu, sięgnęła po dwa kubki, do których nalała herbaty, nie pytając nawet, czy Ginny chce. Postawiła jeden z nich jedynie przed nią, dając jej wybór, a sama oparła się o szafki. - Nie wiem co będzie dalej - odezwała się po chwili - Ale wiem, że możemy zacząć od tego, że dziś Robin będzie miał gdzie spać, że będzie bezpieczny i nie będzie musiał mówić ani słowa, jeśli nie będzie chciał. - zamilkła, pozwalając słowom opaść w ciszy. Dopiero po kilku sekundach spojrzała Ginny głęboko w oczy, bez unikania spojrzenia. - Wierzę, że jest w dobrym miejscu, nawet jeżeli nieidealnym. Może to wystarczy na dzisiaj. Jutro zastanowimy się co dalej. - spróbowała znaleźć potwierdzenie w oczach Stone, nawet jeżeli było to trudne. Naprawdę jednak wierzyła, że tego wieczoru Ginny zakończyła swoją misję. Robin był bezpieczny. Być może przebywał poza systemem, ale może właśnie tam było jego miejsca? Poza sztywnymi normami, biurokracją i ośrodkami, które zamykały go w klatce i wiązały ręce osobom takim jak Stone, które realnie chciała pomagać.

Virginia C. Stone
Stefi
dużo przemocy mnie triggeruje, brak interpunkcji również, złoszczę się jak ktoś mnie pośpiesza z postami albo jak czyta mojej postaci w myślach
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Virginia była na granicy – co przynajmniej w pracy – zdarzało się jej sporadycznie. Czasem nawet w bardzo nerwowych sytuacjach, które mogłyby bezpośrednio jej grozić, Stone potrafiła zachować spokój i opanowanie. Jednak wtedy zawsze wiedziała, jakie są możliwe wyjścia z sytuacji – zazwyczaj widziała ich kilka i tylko od jej podopiecznego zależało, którym ten postanowi wyjść. W przypadku Robin było inaczej. On już wykorzystał wszystkie swoje wyjścia ewakuacyjne, te, które miały mu pomóc, uratować go – sprawić, że jego życie w końcu zacznie swobodnie płynąć, a nie będzie tylko dalszą walką o przetrwanie.

Przed nim nie było już żadnych dobrych rozwiązań. Wszystkie te, które Ginny mogła oficjalnie mu zaproponować były beznadziejne. Jego własne próby działania mogły tylko pogorszyć jego położenie, bo przeniesienie się na ulicy dla tak młodej, delikatnej i naiwnej osoby najczęściej kończyło się prostytucją albo udziałem w handlu narkotykami. A te dwie drogi prowadziły wprost na samo dno, z którego już bardzo, bardzo trudno było się podnieść, szczególnie jak ktoś nie mógł liczyć na żadne wsparcie.

— Będę musiała to jakoś uporządkować w dokumentacji — powiedziała, bardziej do siebie niż do Miry. Stone skinęła głową, przyjmując jej słowa z wdzięcznością, której nie chciała okazywać zbyt otwarcie. Nawet w tej sytuacji jej umysł pracował, układając plany i rozważając konsekwencje. Wolała nie mówić na głos – przynajmniej nie dopóki Robin był w jej zasięgu – co zrobiła, a co mogła czy powinna zrobić, bo nie chciała ponownie go spłoszyć. — Nie mogę po prostu zgłosić, że zniknął bez śladu. To uruchomi procedury, których nie chcemy — przyznała nieco ciszej, wpatrując się intensywnie w oczy blondynki, licząc, że ta zrozumie powagę tej sytuacji.

Robin był niepełnoletni. Jego oficjalne zaginięcie wiązałoby się z uruchomieniem bardzo skomplikowanej, prawnej lawiny i poszukiwań. Później musiałby wrócić do miejsca, z którego uciekł, bo nikt nie chciałby go usłyszeć albo on sam nie chciałby nic powiedzieć, żeby nie skupiać na sobie jeszcze więcej uwagi. Sytuacja beznadziejna. W tej sytuacji Stone musiałaby zacząć tworzyć bajki zamiast raportów, ale… szczerze wierzyła, że dla tego dzieciaka to jest jedyna dobra opcja. Mimo to zawiesił się nad nią cień przypomnienia, że to, co właśnie robiła, balansowało na granicy jej uprawnień. Oficjalnie powinna natychmiast uruchomić poszukiwania, zawiadomić odpowiednie instytucje. Nieoficjalnie wiedziała, że to tylko pogorszyłoby sytuację Robin.

Cisza w kuchni stawała się coraz cięższa. Virginia czuła, jak wszystkie emocje, które tłumiła podczas szukania Robin, walczyły teraz o jej uwagę. Spojrzała na Mirę – kobietę, która robiła to, czego ona nie mogła sobie pozwolić w swojej pracy – która pomagała bez formularzy, bez protokołów, bez konieczności rozliczania się z przełożonych.

— Wiesz, co jest najgorsze? — powiedziała nagle, a jej głos nieznacznie zadrżał. — Że widzę, jak ten system mu nie pomaga. Widzę to od miesięcy. A mimo to nie mogłam... nie potrafiłam znaleźć innego rozwiązania — dokończyła ze słyszalnym przybiciem w głosie. Stone oparła się o blat, czując ciężar własnej porażki. To nie była pierwsza sytuacja, gdy jej związane przepisami ręce nie potrafiły sięgnąć tam, gdzie naprawdę była potrzebna pomoc.

— Jeżeli do jutra stąd nie ucieknie, to będzie sukces — skomentowała, zerkając w kierunku dzieciaka, jednak prędko wróciła wzrokiem do kubka, który zaraz wylądował w jej dłoniach. Skoro znalezienie go zajęło jej tyle czasu, to gdyby teraz zniknął, to… Ginny nie miałaby innej opcji, w końcu musiałaby zgłosić jego ucieczkę, a wtedy po prostu byłoby już za późno.

— Robin to dzieciak, który… — zaczęła mówić, ale zaraz zacisnęła mocno usta. Nawet nie wiedziała od czego należałoby zacząć – wielodzietnej rodziny, w której dzieci wychowywały dzieci, a ojciec był klasycznym przebojowcem z dobrze płatną posadą i znajomościami, więc nic nie mogło mu zagrozić? Że Robin urodziła się dziewczynką i prawnie była dziewczyną, ale nie czuła się nią wcale, a gdy tylko zaczynała zachowywać czy nosić się bardziej „jak chłopak”, to spotykało się z mocnym sprzeciwem jej najbliższego konserwatywnego środowiska. Robin chciał, żeby traktować go jak chłopca, co w sumie tylko Ginny respektowała, a reszta albo udawała, że go nie widzi, albo jawnie wyrażała sprzeciw. Zanim Stone opowiedziała całą jego historię minął przynajmniej dobry kwadrans.

Niestety pozornie żyjemy w społeczeństwie, które krzyczy o wzajemnym szacunku, jednak gdy tylko ktoś okazuje się inny, ma inną opinię w temacie czy zwyczajnie samoistnie nie wpasowuje się w odgórnie narzuconą narrację, to zaczyna się wytykanie palcem, podżeganie, żarty, głupie komentarze o podwójnym wydźwięku – to wszystko, co sprawa, że człowiek zaczyna wątpić w sens bycia sobą. Zamiast celebrować różnorodność, próbujemy ją wcisnąć w ramy wygodne dla większości, a jeśli nie chce się w nich zmieścić – odrzucamy, czasem brutalniej niż sami przed sobą chcielibyśmy przyznać.

Mira Luxley
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
ODPOWIEDZ

Wróć do „#13”