29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  — Psujesz cały dowcip — westchnęła ciężko, choć z kiepsko ukrywanym rozbawieniem.
  Czego się jednak spodziewać po dzikusie z północy? Prawdopodobnie nie najlepszego poczucia humoru i rozumienia żartów, ale można było też powiedzieć, że trochę się wyrabiał.
  Powoli, bardzo powoli.
  Dało się wyciągnąć człowieka z Korei Północnej, ale Korei Północnej z człowieka już nie. I teraz się nasłuchała o tym, że tacy potencjalni kanibale z Syberii to raczej nie wybrzydzają, bo i tak nie mają co jeść. Zupełnie jak na północy.
  A ona powiedziała to tylko po to, aby dokuczyć mu. Nie w temacie głodzenia, a w tym, że on z jego charakterem to raczej raz że gorzki, dwa że salty. Trzy, że zepsuty. Ale to sam sobie dodał.
  Patrząc teraz na możliwe zakażenie, to nawet zepsuty się zgadzało.
  Zatrzymała się na moment, by przenieść spojrzenie z rany na jego wspomnianą gębę.
  — Trudno powiedzieć, że nie ma — odparła. Dość dyplomatycznie. — Ale jeszcze trochę i zamiast tej gęby będziesz miał jednego, wielkiego strupa. Wtedy nie będzie. — Nie to, żeby ciągnęły ją egzotyczne urody, bo w zasadzie trudno było powiedzieć, żeby ciągnęło ją do czegokolwiek u facetów, ale w jego przypadku mogła stwierdzić, że było na co patrzeć.
  Choć to pewnie szybciej kwestia tego, że była w jakiś sposób do niego przywiązana i przez to mógł wydawać się atrakcyjniejszy. Bardziej niż reszta męskiej populacji.
  Wysłuchała tego, co miało dotyczyć jego przylotu tutaj. Śmigłowcem. Ukradzionym z lotniskowca. O tym, że jakiś tamtejszy wojskowy był na tyle uprzejmy i zrobił mu kurs pilotowania.
  Wątpiła, że zrobił to z dobroci serca. Zwłaszcza, jak miał to być kradziony śmigłowiec.
  I zwłaszcza, jak się już trochę znało Damona.
  No ale chopper miał nie być opcją. To wydawało się logiczne już na samym początku, kiedy wsiedli w samochód i pojechali… gdzieś.
  — Cóż, mogę powiedzieć, jako ktoś, kto trochę się zna, że to wina mniej twoja a bardziej pogody — rzuciła, pozwalając sobie na drobny, minimalistyczny półuśmiech. Jako osoba, która w szeregu posiadanych umiejętności miała przede wszystkim pilotaż maszyn latających, mogła z pewną stanowczością stwierdzić, że pilotowanie śmigłowców przy takiej pogodzie, jaką mieli ledwie kilkanaście godzin temu, nie należało do prostych zadań. Nie mówiąc już o faktycznym posadzeniu takiej maszyny przy zawierusze, jaka wtedy panowała.
  Mogła tez powiedzieć, że dobrze, że mu się nic nie stało, ale wątpiła, by chciał tego słuchać. Wystarczyło, że dzielnie znosił to, jak go opatrywała i już nie syczał, że wcale mu nie jest to potrzebne. Głupio chyba byłoby go denerwować bardziej jeszcze troską ubraną w słowa.
  Nie, żeby przed chwilą to zrobiła. Ale w ten ich upośledzony, znośny sposób. Pod przykrywką pseudokomplementu, ale i zaczepki, w tym wypadku.
  W ciszy słuchała tego, co mówił dalej. Rzeczywiście brzmiało to jak coś, co powiedziałby smutny, biedny cywil z Korei Północnej, który rypał w polu dniami i nocami. Nawet nie mogła uwierzyć w to, że pracował w polu, bo mówił że jako dziecko o tym marzył, więc to się wykluczało.
  Ale o tym, że jego tożsamość jest dla niej mało wiarygodna, wiedzieli raczej oboje.
  — Ty tu rządzisz — odpowiedziała. Bez żadnego podszycia, bez uszczypliwości. Po prostu – akceptując ten układ. Widać było, że dla niego to nie pierwszyzna, że jest rozgarnięty i dobrze działa w takich sytuacjach. I nawet jeśli ona była tu oficjalnie wojskową, to wiadomo, jak reszta wojska patrzyła na siły powietrzne. Jak na rozpieszczone pieski, które zawsze się wysypiały i zawsze spały na miękkim.
  Rzeczywistość była zgoła inna, ale szkoda było czasu i energii na próby sprostowywania czegoś, co już się tak głęboko utarło.
  Zresztą – on był znacznie bardziej sprawny w tym momencie, w kwestii funkcjonowania umysłu. Wypoczął, o tyle o ile, w odróżnieniu do niej, która sama zgłosiła się na pierwszą wachtę i która teraz była po prostu zmęczona.
  — Mają też raczej agregat prądotwórczy — stwierdziła, podnosząc się, ze wsparciem mebla. Już sama sobie potrzyma rękę w górze, żeby go nie spowalniać i dać możliwość działania. Zresztą – najbardziej jej to było potrzebne, kiedy opatrywała jego – aby przypadkiem, odruchowo, nie sięgnąć do niego rozwaloną ręką.
  A skoro mieli agregat, to mieli też paliwo do niego. W razie gdyby miało się okazać, że samochodu nie ma, bo albo faktycznie poruszali się tylko saniami, albo pojazd wziął ktoś inny, pojechać po przyprawy na gulasz z człowieka.
  — Ale ultralekki samolot w tej pogodzie to raczej kiepski pomysł. Śmigłowiec też. Zwłaszcza, że są raczej kiepskie szanse, że to ja będę pilotem. — Spojrzała na niego dość wymownie, tak jakby to miało przekazać, że jeśli już przyjdzie co do czego, to on będzie dźwigał dupsko maszyny, a potem ją sadzał. Jeśli to będzie samolot to pół biedy w trakcie lotu, bo to przejmie autopilot, ale chopper?

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

On to dopiero się uczył wszystkiego. Tego jak funkcjonować normalnie wśród ludzi, jak żartować i z nimi normalnie rozmawiać. Nie jak podczas wywiadu czy przesłuchania, ale tak… casualowo. To było coś, na co nigdy wcześniej nie zwracał uwagi, ale nie spodziewał się, że też kiedyś będzie tego faktycznie potrzebował. Należało więc docenić to, że się mniej więcej starał i powoli uczył jak ogarniać życie oraz ludzi. No, może nie wszystkich ludzi, ale konkretnie ją.
Na całe szczęście, gdy chodziło o zachowanie zimnej krwi, to nie potrzebował żadnych nauk. Działał automatycznie, jak maszyna. Wiedział co robić. Zawsze miał plan B i C, a jak obydwa zawodziły, to myślał na tyle szybko, że zawsze miał kolejne wyjścia. Nawet jeśli nie zawsze były optymalne, bezpieczne i najlepsze.
Skoro tak mówisz — odpowiedział z lekkim, niemalże niewidocznym smirkiem na mordzie. Teraz nie wiadomo czy to był komplement, bo on to się na takowych nie znał, ale skoro jego morda nie była strupem, to chyba dobrze.
Szkoda, że rozwalił śmigłowiec, bo byłoby o wiele łatwiej, ale patrząc na to skąd się wyczołgał, to raczej nie mieli do czego wracać. A szkoda. Niestety nie był dobrym pilotem. Na dobrą sprawę w ogóle nie był pilotem, bo miał tylko szybkie przeszkolenie od człowieka, który miał broń przy skroni, ale hej, jak na jego pierwszy raz to i tak było dobrze. Chyba.
O patrz, czyli może nie jestem tak całkiem do dupy — powiedział z uznaniem dla samego siebie, po tym jak przyznała, że to na pewno była wina pogody, a nie jego zerowych umiejętności. Co prawda on zwaliłby to na jedno oraz drugie, nie mówiąc o tym, że pewnie doświadczony pilot potrafiłby wylądować w śnieżycy i zawierusze, ale to już był szczegół.
Musieli teraz wymyślić plan. Nowy. Taki, który pozwalał im się stąd wyrwać i znaleźć opcję ucieczki. Pas startowy wydawał się być ich najlepszą możliwością, nawet jeśli był oddalony o wiele kilometrów, a oni zostali na ten moment bez pojazdu. I paliwa. Nie był jednak człowiekiem, który nie wynajdował różnych opcji, więc jakby przyszło co do czego, to pewnie poszedłby nawet z buta i liczył, że znajdzie sanie Mikołaja.
Zerknął na nią krótko, gdy powiedziała, że tu rządzi i zlustrował ją krótko spojrzeniem. Jej stan, aby ocenić w jakim jest stanie fizycznym. Nie tylko z tą ręką, ale też przez swoje wychłodzenie. Może i nie wierzyła już, że nie jest cywilem, ale też to nie był czas oraz miejsce na to, aby o tym rozmawiać. Domyślał się, że mogła mieć pytania, a on… czy jeszcze był sens ukrywania pewnych rzeczy?
Dokładnie — potwierdził. Lubił w niej to, że nie była zwyczajną kobietą w potrzebie. Nie była byle jaką dziewczyną, która panikowała, nie wiedziała co robić, poddawała się swoim emocjom. Nie była roztrzęsiona, wystraszona i zapłakana. Myślała trzeźwo. I nawet teraz, gdy jej ręka była rozwalona, a przed chwilą chciał ich napaść jakiś pieprzony psychopata… nie wyglądała jak wytrącona z równowagi. To było coś niespotykanego. Była opanowana, nie tylko jak wojskowa, ale jako człowiek, bo przecież nawet w wojsku zdarzali się ludzie, których pewne rzeczy przerastały. Które się bały. To były ludzkie odruchy. A ona była spokojniejsza niż inni.
I to było imponujące… ale jemu imponowały jak widać dziwne rzeczy.
Czyli kierujemy się na pas. Tam gdzie pas, to muszą być jakieś samoloty. — Logiczne. Potrzebowali znaleźć swój środek transportu, a w ich sytuacji, tylko coś latającego wchodziło w grę. Niestety samochód ich nie dowiezie do Toronto.
To był ich plan. Teraz należało go wykonać.
Oderwał się od okna, wziął ich rzeczy i pomógł jej, o ile chciała pomocy, w ogarnięciu się, ubraniu w jego kurtkę, której potrzebowała bardziej i dojściu do siebie. Spakował wszystko, nie zamierzając pozostawiać za sobą śladów. Później pozostało im już tylko opuścić pokój ze zwłokami psychopaty wykrwawiającymi się na ziemi.
Zbadał teren, opuszczony, ciemny korytarz i wyszedł jako pierwszy. Przed siebie, spokojnie. Nasłuchując i obserwując, trzymając w dłoniach broń krótką. W tej ciszy odgłosy z jego butów wydawały się być podwójnie głośne. Mijali ściany z jakimiś starymi przewodami, obdrapaną farbą i opadłymi tabliczkami bezpieczeństwa. Schodzili po schodach w dół, a on nawet na moment nie przestawał nasłuchiwać.
Kiedy zeszli na sam dół, a potem na poziom niżej, chłód zdawał się być wyraźniejszy. Czuć było wilgoć, zamarzniętą pleść i coś w rodzaju zatęchłej stęchlizny, która przedzierała się przez każdy materiał.
Pachnie jak wnętrze babcinego termosu z rosołem sprzed dekady — mruknął cicho, skrzywiony, chociaż zwykle nie robiło mu to różnicy. Teraz jednak miał wrażenie, że zapach przepala mu nozdrza.
Jego wzrok padł na metalowe drzwi z napisem po rosyjsku „magazyn techniczny”.. Zamek był uszkodzony, drzwi uchylone. Przylgnął do ściany, zlustrował wnętrze kątem oka. Ciemność. Cisza. Nie było tam nikogo. Wsunął się do środka pierwszy, latarką oświetlając sobie wnętrze. W środku znajdowały się przemysłowa szafa na narzędzia, jakieś beczki i… agregat. Zakurzony, ale nie zdewastowany. Obok niego, zakopany pod brezentem, stał spory, metalowy kanister z paliwem, do połowy pełny.
Chociaż tyle — mruknął, sprawdzając na czuja ile jest w środku benzyny.
Wziął w ręce kanister. Zerknął w bok, na dziewczynę, chcąc sprawdzić jak się trzyma, ale wtedy jego spojrzenie utknęło na czymś innym. Na jakichś drzwiach z przesuwnym zamkiem. Wymienił się z Senną spojrzeniem, a potem podszedł do drzwi, aby je otworzyć. I gdy tylko je pchnął, poczuł jak wiatr i chłód uderza go w twarz. Wyszedł na zewnątrz, a jego buty zatopiły się w śniegu. Skierował się tam, gdzie ich jeszcze nie było. Do niewielkiej szopy, częściowo zawalonej.
Otworzył drzwi, które trzymały się chyba tylko na słowo honoru i wtedy uderzył go zapach wilgoci i oleju napędowego. W rogu stał samochód terenowy, jakiś stary Łazik, który wyglądał jakby miał się rozpaść, ale opony miał w nie najgorszym stanie.
Proszę. Twoja limuzyna już czeka — powiedział, zerkając w jej kierunku. Chociaż wyglądał jak wyglądał, to tutaj przynajmniej mieli pewność, że nie jest namierzany przez żadne satelity czy wojskowe GPSy, bo w przypadku ich poprzedniego pojazdu, który ukradli… nie mogli powiedzieć tego samego.
Teraz był czas, aby ocenić stan pojazdu. Jeśli łazik ruszy, będą mogli się dostać do pasa startowego. Jeśli nie… będzie trzeba wrócić do koncepcji z sankami.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Plan wydawał się sensowny. Damon wydawał się sensowny. Dlatego bez większego zawahania oddawała kontrole w jego dłonie. Od początku wydawał się wiedzieć, co trzeba zrobić, a jeśli pojawiało się coś spoza scenariusza – jak zareagować. Cywil czy nie (a wiadomo, że nie), chodziło o to, że był skuteczny w swoich działaniach. I podejmowanych decyzjach. To jej wystarczyło do tego, aby po prostu nie szarpać się z nim o to, co powinni teraz zrobić. Bo nie musiała się szarpać.
  Podążała więc za nim, zasadniczo większość czujności opierając na tej jego. A to stąd, że czuła we własnym ciele zmęczenie i świadomość, że niekoniecznie mogła ufać własnym zmysłom i czasowi własnej reakcji. Nie oznaczało to, że ślepo za nim podążała, ale miała świadomość, że jak coś rymsnie, to raczej nie będzie pierwsza, która to zarejestruje.
  Zostało jej, poza stosowaniem się do tego, co im zaplanował, starać się nie przeklinać za bardzo tego, że w survival kicie nie znalazła środków przeciwbólowych, bo dopiero teraz te zdejmujące impulsy wynikłe z rany, zaczynały wypływać i sunąć przez jej nerwy, wywołując ogromny, pulsujący dyskomfort. W całym ciele.
  Starała się nie być kulą u nogi, ani przy okazji nie sprawiać wrażenia obolałej, choć miała wrażenie, że to jak zgrzyta zębami w bólu, to słychać na przeciwległym krańcu Rosji.
  — Masz dziwne, babcine wspomnienia — skomentowała, zdrową ręką rozmasowując skroń.
  Nawet za bardzo żartować jej się nie chciało. Nie, żeby jej żarty były kiedykolwiek wysokich lotów.
  Dostosowała się do jego planu. Szczęśliwie to ich rydwan, po tym jak wydał z siebie kilka agonalnych postękiwań, odpalił. I nie zostało im nic innego, jak wyjechać rozklekotaną terenówką w stronę wschodzącego już słońca. Bardzo wolno wschodzącego, bo na tej wysokości geograficznej, to w zasadzie dzień miał tyle co nic. Sprawdziliby sobie godzinę, gdyby zdezelowany rzęch miał jakikolwiek zegar.

~*~


  Pozostawili pojazd kawałek od miejsca docelowego, by dalej podejść piechotą, w otoczeniu drzew, korzystając z ich osłony. Zatrzymali się na skraju, by móc dostrzec faktyczne, niewielkie lotnisko – na pozór: wojskowe. Ale czy w istocie było wojskowe? Ciężko ocenić, czym zajmowali się na terenie Rosji. Biorąc przy okazji uwagę, że część Rosjan chciało przejąć rosyjski transport.
  Przeniosła spojrzenie na jedyny pas startowy i westchnęła ciężko, na widok stojącej na jego krańcu maszyny.
  — Ze wszystkich radzieckich klekotów wylosowaliśmy Iljuszyna siedemdziesiątkę szóstkę. — Brzmiało to, jakby nieszczególnie miało jej się to podobać. Ale na pozór było to zrozumiałe. Maszyna była potężna. — To czterosilnikowiec, potrzebuje dwóch pilotów, żeby się rozbujać i podnieść. — Nie mówiąc już o tym, że wymagał też sporo przykładanej czy to do wolantu czy manetek.
  Może mogliby szukać czegoś innego w hangarach, gdyby nie fakt, że maszyna, jak stała, dosłownie prosiła się o to, żeby polecieć. Inną opcją były oczywiście dwa myśliwce. Albo raczej – byłyby.
  — Ale to chyba wszystko, co mają. No, poza myśliwcami, ale tym nie ma szans polecieć. — Te najmniej wybaczały najmniejszy błąd czy drgnięcie ręki. Po to się latami trenowało najpierw na symulatorze, żeby faktycznie wsiąść. Bo można było mieć lotny umysł i pojęcie, ale chodziło o wyuczenie ciała tych mikroruchów. Przy prędkościach z jaką poruszały się myśliwce nie było czasu na myślenie i miejsc na błędy. Był przecież powód, dla którego piloci przed startem ćwiczyli z duchem – wizualuzowali sobie całą fazę lotu i adekwatnie wykonywali ruchy rękami, jakby faktycznie trzymali dłonie na sterach.
Dla jednych wyglądało to głupio, ale dla nich to było kluczowe.
  — Będziesz musiał mi pomóc przy starcie i lądowaniu. Wiem, że mówiłam, że raczej spadnie to na ciebie, ale wolę nie dać się zabić. — Mniejsze samoloty bardziej wybaczały. Wielkie, ciężkie transportowce już niekoniecznie. — Tylko najpierw trzeba będzie odciąć i łączność i zasilanie, no i unieruchomić te jety. Mogę zrobić to drugie. — Chyba. Ale miała znajomość podstawowej mechaniki lotniczej i akurat na myśliwcach znała się lepiej, w kwestii tego co gdzie było. Więc jeśli ktoś miałby uziemić maszyny, to raczej ona a nie on.
  Zresztą praktyczniej było, gdyby się podzielili zadaniami.
  Tylko trzeba to było zrobić zmyślnie i zsynchronizować, by nie wszcząć odpowiedni szybko alarmu.
  — Uszkodzę im przepływ paliwa, potem podejdę pod Iła. Rozruch APU, a później silników, jeśli przeskoczę sprawdzanie awioniki i systemów pożarowych, no i balansu, zajmuje jakoś dziesięć minut, może trochę. Czy dasz radę nie dać się zabić w ciągu tych dziesięciu minut? Bo bydle już przy rozruchu silników narobi tyle hałasu, że zaalarmuje całą sowiecką armię. — No, ponoć ryk jest taki, że słychać go z kilku kilometrów.
  Więc raczej ludzie, którzy tu byli – a byli, bo można było zauważyć zapalone światła – szybko zorientują się, że ktoś im podpierdala samolot. Możliwe, że z ładunkiem.
  — Kiedy odpalę APU, będzie lekki pisk, ale to jeszcze nic w porównaniu z rykiem tych czterech D-30KP. Jak usłyszysz to drugie, powinieneś odciąć im zasilanie, zanim puszczą info, że coś jest nie tak. Otworzę ci rampę z tyłu, jak grubas będzie gotowy do podniesienia dupy. — Tak, żeby nie musiał odliczać tych dziesięciu minut „albo więcej”.
  Westchnęła krótko, trochę jakby rozbawiona. Ironicznie. Bo tu nie było nic do śmiechu.
  — Jak nam kiepsko pójdzie koordynacja to w najlepszym wypadku skończymy w syberyjskim pierdlu. W najgorszym: trzy metry pod ziemią, jeśli komukolwiek będzie się chciało ich zakopywać.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

A sama nie dasz rady? — spytał, zerkając na to bydle, które stało na pasie startowym. Nie wyglądało najlepiej, a w zasadzie w ogóle. I to nie dlatego, że maszyna wyglądała na jakąś rozpadającą się, ale dlatego, że wielkościowo… on leciał śmigłowcem i nie za dobrze mu to poszło, okay? A miałby polecieć z nią tym czymś?
Jak chuj zginą.
No ale albo umrą próbując się stąd wydostać, ale zginą z głodu, wychłodzenia lub postrzelenia, gdy dorwą ich Rosjanie, którzy raczej nie byli nastawieni na rozmowę. Nie żeby coś, ale spotkał ich już i nie chcieli pogadać. On zresztą też nie, a po tym co zrobił z ich kolegami, to już na pewno nie będą zbyt przyjaźni. Chociaż może jeszcze nikt się nie zorientował.
Ufał jej. Na pewno ufał jej bardziej w temacie ewentualnego lotu oraz wszelkich wskazówek, które miały dotyczyć lotu. Potrafił się przyznać, że nie znał się na wszystkim. Nie srał wyżej, niż miał dupę. Nie udawał, że wiedział wszystko. Owszem, bardzo szybko się uczył nowych umiejętności, bardzo łatwo przyswajał nowe informacje. Miał doskonałą pamięć, ale… tutaj mocno odstawał. Mógł strzelać, mógł się napierdalać i układać strategie, ale pilotowanie wolał zostawić w jej rękach. I ewentualnie jej trochę pomóc, kiedy będzie tego potrzebowała.
I jak powie mu dokładnie co ma robić.
Wysłuchał tego co miało być jego zadaniem, zapamiętując poszczególnych etapów. Oraz tego, że miał jej pomóc na początku, i na końcu.
Dużo rzeczy do zrobienia — rzucił, ale na jego twarzy widniał dziwny smirk, który nie wskazywał na to, że miał się obawiać czy stresować. Był on raczej spowodowany pewnym rozbawieniem, a także gotowością do działania. Zupełnie jakby nie mógł się doczekać tego rozpierdolu, który miał się rozpętać jak tylko ktoś się dowie, że mają intruzów.
Słuchał jej planu, potakując jej przy tym. Jego spojrzenie utknięte było w pasie lotniczym, jak gdyby samym wzrokiem miał rozpracować kolejne etapy swojej misji. Właśnie usłyszał instrukcję rozbrajania bomby podanej z entuzjazmem rodem jakiegoś porannego ziomka z radia. Brzmiała jakby mówiła mu o czymś tak oczywistym, że nawet przez chwilę poczuł się głupi… ale na szczęście dość szybko łapał w, hehe, locie.
Dziesięć minut? — powtórzył, a jego ton był ironicznie spokojny, niemalże kpiący. — Dam radę. — Przynajmniej miał ograniczenie czasowe. Lubił działać, gdy czuł czyjeś dyszenie na karku. Wtedy był bardziej efektywny, bo jak wiadomo, miał silniejsza motywację, aby zmieścić się w czasie. I oczekiwaniach. Nie lubił zawalać misji. — Odcinanie zasilania, strzelanie się z pojebanymi typami, kradnięcie sowieckiego samolotu. Normalny wtorek. — Wsunął magazynek do pistoletu i zatrzasnął go z kliknięciem.
Był w ogóle dzisiaj wtorek? Chyba się trochę w czasie zgubił.
Spojrzał na pas, na koniec ulokował spojrzenie w niej. Nie umiał za bardzo w pocieszające, wspierające, pełne pokrzepienia słowa, bo… nigdy nie musiał. Nigdy też żadnych nie wygłaszał, bo działał samemu, a jak robił to w parze, to miał gdzieś drugą osobę. Kiepski był gdy chodziło o działanie z kimś, ok? Głównie dlatego, że z nikim się nie dogadywał.
Powodzenia — rzucił krótko, po czym skierował się w kierunku pasa.
To była ich jedyna szansa, aby opuścić Syberię.
Śnieg tłumił jego kroki. Przemieszczał się pod osłoną chujoświtu syberyjskiego, wzdłuż metalowego ogrodzenia, skracając dystans do pasa startowego i przy tym też głównej szafy zasilania. W oddali, wśród kontenerów i oblodzonych hangarów, majaczyły postacie wartowników, które szybko przykuły jego uwagę. Wcisnął się w cień zaparkowanej ciężarówki, wypatrując schematu grubych, gęsto ułożonych kabli. Główne źródło zasilania kontrolowało nie tylko hangary, ale też sygnalizację i komunikację z wieżą.
Czekał, aż będzie odpowiedni moment. Aż w końcu, usłyszał cichy syk oraz zobaczył przytłumiony błysk. Zwarcie. Światła wokół pasa przygasły. Z wnętrza hangaru usłyszał zaniepokojone głosy. Zaczął się więc wycofywać, ale nie zdążył. Usłyszał krzyk po rosyjsku. Lampa reflektora oślepiła go na moment. Damon nie odpowiedział. Nie tłumaczył się. Pierwszy strzał padł z jego tłumionego Glocka, prosto w klatkę jednego z patrolujących.
Drugi padł z AK przeciwnika.
I wtedy zaczął się chaos.
Miał jej dać dziesięć minut. Każda sekunda, gdy skupiali się na nim, dawała im szansę na start.
Schował się za stosem beczek. Pociągnął dwa, celne strzały w kierunku nadbiegającego żołnierza, a potem w kierunku drugiego, który zbyt pewnie skracał dystans. Krzyki, polecenia. Ilu ich było? Jeszcze nie wiedział, ale w tym momencie nie miało to znaczenia. Jeden z Rosjan próbował zajść go od tyłu. Damon poczuł to w ostatniej chwili. Wtedy też uderzył faceta barkiem, powalając go, i bez wahania wbił nóż w odsłonioną szyję. Szybka śmierć.
Teraz miał AK-74. Cokolwiek się działo, miał już ogień zaporowy.
Nie musiał wygrywać. Musiał tylko przeżyć i zatrzymać ich dziesięć minut.
Było ich dużo. Coraz więcej. Nie wiedział skąd się brali, ale wydawali się mnożyć.
I wtedy powietrze przeszył niski, rozdzierający ryk silników D-30KP. To był sygnał. Senna zaczęła kołować. Czas jego osłaniania się skończył. Teraz musiał do niej dotrzeć.
Wychylił się zza osłony, obserwując rozbiegane sylwetki żołnierzy, zdezorientowanych hałasem silników. Dwóch z nich już go dostrzegło. Krzyknęli coś w jego stronę, jeden uniósł broń, ale Damon odpowiedział mu pierwszy. Wystrzelił serię do ludzi, którzy stali mu na drodze. Nie mógł biec do samolotu na piechotę. Był za daleko. Zauważył motocykl, stary, wojskowy. Byle działający, bo to miała być jego jedyna szansa. Inaczej zostanie tu z ekipą pryzjemniaczków. Zaparkowany był tuż przy otwartych drzwiach do jednego z baraków.
Rzucił się w jego kierunku. Ręce działały szybciej niż myśl. Instynkt. Kluczyk był w stacyjce, a silnik zaskoczył po dwóch próbach. Koła ruszyły, zrywając się na lodzie. Damon pochylił się nad kierownicą, pędząc przez otwarty teren w kierunku kołującego Iła. Za plecami usłyszał krzyki i ostrzał. Kule świstały obok niego. Jedna trafiła w błotnik, druga przeszła przez jego ramię. Zacisnął mocniej zęby tłumiąc przekleństwo, skupiając się teraz tylko na tym, aby dotrzeć do otwartej dla niego rampy. Nie miał czasu oglądać się za siebie.
Pojazd podskoczył na lodowej płycie, ale Damon nie zwolnił. Ostatnie metry, a silnik ryczał, jakby nie mógł dać z siebie więcej mocy, której teraz Tae tak potrzebował. Jeszcze, kurwa, trochę. Przycisnął maszynę i wjechał wprost na rampę. Motocyklem roztrzaskał się o bok załadunkowego wnętrza, uderzając postrzelonym barkiem o ścianę, ale był na pokładzie.
Zsunął się z motocykla. Oddychał ciężko, ale nie powiedział ani słowa. Tylko spojrzał w stronę kabiny, gdzie Senna już walczyła z panelem kontrolnym. Podniósł się z miejsca, zaciskając zęby i przeszedł do niej.
Masz swoje dziesięć minut. Nie spieprz tego.

Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że tak naprawdę wystawiała go do roli mięsa armatniego. Przynęty, która zajmie żołnierzy odpowiednio długo, aby nie zatrzymali oni grzejącego silniki Iljuszyna. Nawet brew mu nie drgnęła, gdy zrzuciła na niego jego zadania. Zastanawiała się, czy naprawdę był tak wypaczony, czy może po prostu aż tak był zaprawiony, że to dla niego nie brzmiało jak pierwszyzna. O tym, że w ogóle był zaprawiony, to zdołała się już przekonać, ale nie sądziła, że aż tak.
  Albo po prostu zgrywał takiego, którego nic nie było w stanie ruszyć. Ciężko było jej to ocenić.
  Zresztą – on się nie musiał przejmować, bo martwiła się nim za niego.
  Dlatego miała nieco więcej do powiedzenia na samo rozejście się.
  — Uważaj na siebie i w ładowni masz się pokazać cały. I żywy. — Co jej po całym Damonie, jak to będzie tylko ciało. Bez ducha. Wtedy będzie tylko niepotrzebnym cargo, którego w zasadzie nie musiała zabierać.
  Niemniej rozstała się z nim, aby przejść, a raczej przekraść się – na tyle na ile umożliwiała jej to pokrywa śniegu, do jednego z myśliwców. Korzystając z multitoola, który przysposobiła już dawno, bo jeszcze w magazynie, wyciągając go z survival kita, wykręciła odpowiednie śruby – nie bez trudu – by odnaleźć przewody paliwowe myśliwca. Najpierw jednego, potem drugiego. Miała szczęście, bo drzwi samego Iljuszyna ustąpiły z łatwością, niezabezpieczone, a najpewniej pozostawione w takim stanie, bo sam samolot i tak naszykowany był do rozruchu.
  Gdy znalazła się w środku, uruchomiła APU, co wywołało przeciągły syk maszyny. I ledwie minutę czy dwie później, takie które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, mogła zacząć rozruch silników. A gdy dwa pierwsze podniosły ryk, dokładnie wtedy zniknęło światło dookoła. Teraz zostało jej czekać, a jeśli wcześniejsze dwie minuty jej się dłużyły, to co dopiero teraz?
  Zaryglowała od wewnątrz drzwi, a następnie cofnęła się do kokpitu, aby obserwować bardzo powoli zmieniające się parametry.
  O tym, że na zewnątrz była impreza, nawet by nie wiedziała. Mogła się tylko domyślać, bo wycie silników zagłuszało dosłownie wszystko. W tym całą strzelaninę. Ale to raczej było oczywiste, że ryk ściągnie uwagę wszystkich – i tych, co byli na miejscu i tych, którzy znajdowali się kawałek stąd.
  Z bijącym sercem obserwowała, jak temperatura spalin leniwie podnosi się, tak samo jak wskaźniki odpowiedzialne za obroty turbin. Czekała, aż igła pokazująca ciśnienie oleju zatrzyma się w zielonej strefie. I nie mogła nic zrobić, żeby pomóc Damonowi.
  W końcu, gdy wszystkie parametry dla biegu jałowego wydawały się zgadzać, odepchnęła się od kokpitu i pognała pędem przez wnętrze kadłuba do strefy cargo, gdzie znajdował się sporych rozmiarów przełącznik hydrauliczny. Zaciągnęła go, a rampa z głośnym wyciem zaczęła się opuszczać, otwierając przy tym ładownię.
  Ona dała sygnał. I cofnęła się tak, aby nie dostać kulą. Obserwując przy okazji, jak piekło z zewnątrz zbliża się w jej kierunku. Piekło z tym jednym Demonem na czele, który ostatecznie wpadł do środka i to z dodatkowym ładunkiem. Ledwie tylko motocykl dotknął początku rampy, a przełączyła znowu przycisk od hydrauliki. Hydraulika zasyczała przeciągle, a klapa zaczęła się podnosić. Te dziesięć sekund trwało zdecydowanie za długo, ale w końcu uszczelniła kadłub.
  Przeniosła spojrzenie na Damona.
  Dość odruchowo sprawdzając jego stan i nie był on najlepszy.
  — Dalej jesteś mi potrzebny. — No wymagała od niego jeszcze więcej niż to. Typowa baba, czy coś. Przeniosła się w stronę kokpitu, bo jeszcze wcale nie byli bezpieczni. Obudowa Iljuszyna dawała ochronę, ale nie taką.
  — Siadaj — powiedziała, samej zajmując fotel po lewej stronie. Wciągnęła na głowę słuchawki, które miały ułatwić jej komunikację z nim samym. Bo przecież nie z wieżą. Transportowiec robił jednak sporo hałasu, nawet w środku. — Flaps na trzy zero, to jest to srebrne pokrętło po twojej lewej. — Odpowiedzialne za ustawienie klap na skrzydłach. — I manetki. Te wszystkie cztery razem muszą iść równo, aż wypchniesz je na MIL, nie dalej bo wysadzisz samolot. — Gdy to zrobił, Iljuszyn zrobił się jeszcze głośniejszy niż do tej pory, a kokpit zaczął drżeć. — Trzymaj ciąg na dziewięćdziesiąt pięć.
  Transportowiec zaczął toczyć się po pasie. Na początku ociężale, ale z każdą sekundą coraz szybciej. Senna skupiła się na trzymaniu kierunku, opierając odruchowo rozciętą dłoń na wolancie. Zerkała kontrolnie na wskaźnik prędkości maszyny, który stopniowo się zmieniał. Ze stu pięćdziesięcu, na sto osiemdziesiąt, dwieście. Ale to wciąż było za mało.
  Transportowiec telepał się na kończącym się pasie.
  Zacisnęła zęby. Przy samej krawędzi wyrzuciła z siebie odruchowe rotate i pociągnęła za wolant do siebie. Czuła, że rana się na nowo otwiera, ale przede wszystkim, że brakuje jej siły aby ustawić kąt nachylenia maszyny. Choć wydawało się to jakby to była bułka z masłem, bo co to za filozofia – pociągnąć za jedną dźwignię do siebie, to jednak wymagało to sporej siły.
  — Pomóż mi. — Nie zastanawiała się długo czy go o to prosić. A raczej: kazać. Pas się skończył, linia drzew się zbliżała nieuchronnie, a Iljuszyna trzeba było dźwignąć. Potrzebował, aby przyłożył do wolantu swojej siły, ale jednocześnie zatrzymał się tam, gdzie ona chciała. Jak przeciągną kąt, to przeciążą silniki i skończą jak Tupolev. Wystarczyło jej drgnięcie, by odprowadzić wolant na konkretną odległość i aby transportowiec podniósł się z pasa.
  — Przełącz Gear Up i przesuń Flaps na jeden pięć. Jak rozpędzi się do trzystu, przesuwasz je na zero.
  Radzieckie bydle zadrżało w utbulencjach na niskiej prędkości, ale powoli i stabilnie wznosił się. Aż w końcu uruchomiła autopilota, a ryk silników przycichł, przechodząc w jednostajny pomruk przelotowy.
  — Za wysoko na strzał z ziemia-niebo, zaraz będziemy poza radarem. Wyłączyłam mu antenę. — Mówiła bardziej do siebie. Sprawdziła na szybko zaległą awionikę, którą odpuściła sobie na początku. A potem zostawiła maszynę samej sobie. Lecącą w kierunku syberyjskiego chujoświtu.
  Odwróciła się w stronę Damona.
  — Siedź. — Krótkie polecenie, podczas gdy ona wstała i przeszukała oczywiste miejsce na pokładzie w celu znalezienia apteczki. Rosjanie chociaż dbali o BHP. Wróciła do niego, rozkładając apteczkę na swoim fotelu. — Jak się czujesz? — I znów, jak kiedyś, nie było to pytanie o samopoczucie, a raczej wezwanie do raportu z tego, jakie miał jeszcze objawy. — Zajebiście — odpowiedziała, jak to kiedyś, naśladując jego odpowiedź. Kiedy jeszcze bujała się z nim i jego zakażeniem. Bez słowa, tak po prostu, rozcięła mu tę nieszczęsną koszulkę i zdjęła ją. Nie, żeby popatrzeć. Ale żeby móc lepiej obejrzeć to, w jakim jest stanie. Miał pewnie coś na przebranie w plecaku.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Zawsze na siebie uważał. A przynajmniej się starał. Nie zawsze to wychodziło tak samo, czasami trochę się przejechał na swojej pewności, a czasami oberwał od rzeczywistości za mocno. I chociaż był zwykle porównywany do psa (policyjnego, obronnego, jebanego K9), to w tym przypadku często bywał jak kot, co spadał na cztery łapy niezależnie od sytuacji. I niezależnie od tego w jakim gównie się znalazł. Wystarczyło chociaż spojrzeć na to, co się podziało po jego ucieczce z Korei. Normalnie by tego nie przeżył, ale miał szczęście wpaść na pewną osobistość, która uratowała mu tyłek. Osobistość, po którą poleciał na Syberię i teraz próbował się z nią wydostać.
To było zadanie jak każde inne. Strzelanina, wielu wrogów. Odciąganie uwagi, aby reszta mogła zrobić swoje. To była część jego życia i jak dla niektórych mogło to być przytłaczające, dla niego było… częścią życia, pracy. Było częścią tego kim był. A był jak maszyna do zadań. Nie zadawał pytań, tylko przyjmował polecenie, kiedy był w trybie zadaniowca, a chcąc nie chcąc Rosja to na nim wymuszała od samego początku.
Przede wszystkim chciał i musiał być skuteczny. Powiedziała dziesięć minut, to zamierzał jej dać dziesięć minut. Tak działał. Gdyby powiedziała mu dziewięć i dwadzieścia trzy sekundy, to dałby jej dokładnie tyle. Był prostym człowiekiem. Potrzebował jasnych instrukcji i poleceń, aby robić robotę dobrze, ale gdy przychodziło improwizować… to też się sprawdzał, tylko często działał wtedy na swoich warunkach, które czasami mogły komuś nie pasować.
No, często komuś nie pasowały. I wyrywały się ponad oczekiwania. I zasady.
Dalej jesteś mi potrzebny.
Oczywiście, że tak. Nie miał nawet chwili na odpoczynek, ale nie zamierzał narzekać. Dopóki był w trybie pracy i przetrwania, to robił to, co do niego należało. Przeszedł za nią. Zanim zdążył się jeszcze dobrze rozsiąść, kokpit już huczał jak wnętrze jebanego, starego piekarnika. Albo pralki. Wcisnął się w fotel po prawej stronie i spojrzał na wszystkie te lampki i guziki przed nim, które absolutnie nic mu nie mówiły. Zgodnie z jej poleceniem założył słuchawki, odcinając się częściowo od reszty świata. Słuchał jej poleceń, wzrokiem przelatując na wszystkie wskazywane jej pokrętła. Nawet jeśli brzmiały jak jakieś postaci z kreskówek. Nawet jak nie znał kreskówek.
Robił wszystko na czuja. Pewnie gdyby się pomylił, to by go zjebała, dlatego po prostu działał, ignorując rwący ból w ramieniu. Wiedział, że krwawi, że kula znajdowała się w jego ramieniu. Czuł niemalże to, jak przemieszcza się przez jego mięśnie za każdym razem jak je napinał. Dlatego się nie odzywał. Zaciskał zęby, skupiając się przede wszystkim na tym, aby ich stąd zabrać. Aby pomóc jej poderwać do bydle do lotu.
Ufał jej w tym temacie. I w kilku innych, ale teraz polegał przede wszystkim na niej.
Nie bardzo wiedział jak improwizować w tym momencie, więc jedyne co mógł zrobić, to czekać na dalsze polecenia. Zerkał na nią kątem oka, ale to właśnie wtedy nakazała mu sobie pomóc. Podniósł się, aby przyjąć lepszą pozycję i sięgnął do dźwigni, kładąc dłoń nieco ponad jej, ale częściowo na nią nachodząc, co by wspomóc ją swoją siłą. I zdrową ręką. I ciągnął dopóki nie kazała mu przestać, bo pozycja była, heh, odpowiednia.
Wrócił na swoje miejsce i wcisnął wskazane przez nią przyciski, które na jego szczęście były podpisane. Wszystko drżało. Miał wrażenie, że jak nie zajebią ich Rosjanie z ziemi, to ten samolot zaraz się zwyczajnie rozpadnie. Może jebnie silnik, a może jakaś klapa się oderwie. Wszystko było możliwe patrząc na to w czym się znajdowali, ale… zamiast się rozlecieć, to ta trzęsąca się pralka zaczęła się powoli stabilizować, a oni w pewnym momencie znaleźli się na odpowiedniej wysokości. Przynajmniej tak mógł przypuszczać po tym, jak Senna oderwała się od sterów, a wszystko przycichło.
Wtedy dopiero też mógł odetchnąć.
Ściągnął słuchawki z głowy, zawieszając je na szyi. Miał zamiar się podnieść, ale wtedy dostał kolejne polecenie, tylko już nie związane z pilotowaniem. Brew mu drgnęła, gdy rzucał jej krótkie spojrzenie, po którym już wiedział co planuje zrobić. Kolejna część bawienia się w jego prywatną pielęgniarkę. Chyba po tej nieszczęsnej Rosji przywyknie już w miarę do tego, że go opatruje, kiedy nawet o to nie prosi.
Zajebiście — powtórzył za nią z wymownym smirkiem na mordzie. Nawet nie protestował jak robiła z niego człowieka topless. Syknął dość odruchowo gdy znalazła się przy jego ranie wlotowej, kolejnej zresztą, tylko ta była świeża i mocno krwawiąca. — Dasz radę ją wyciągnąć? — spytał, bo wiedział, że będzie trzeba i… będzie to kurewsko bolesne. I nie pytał czy ma umiejętności, ale czy w tych warunkach da radę. Ale hej, to nie było jego pierwsze rodeo. Sęk w tym, że do tego nie dało się przyzwyczaić i bolało zawsze tak samo.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Zajebiście
  — Nie potrafię zdecydować, czy ta twoja buta bardziej mi się podoba czy jednak mnie denerwuje — powiedziała, uśmiechając się nieznacznie pod nosem i przenosząc spojrzenie na jego ramię.
  Spokojnie, Senna, zwolnij. Bo jeszcze pomyśli, że go podrywasz.
  — Nie będę tego wyciągała. Mam rozwaloną rękę, brakuje mi narzędzi, a nie widzę też, jak ten pocisk tam siedzi. Może się okazać, że jak go wyciągnę, to się po prostu wykrwawisz więc… Jedyne co ci mogę zaproponować, to zatamowanie krwawienia. I temblak. Z tego, co zostało z twojej koszulki. Abyś machał tą łapą jak najmniej. — Odwróciła się do rozłożonej apteczki, aby wybrać z niej sól fizjologiczną. Bez słowa ostrzeżenia przemyła jego ranę solidnie. Nie uprzedzała go, bo raczej już wiedział, co będzie robiła. I nie był tym zaskoczony. Przyłożyła do rany odpakowaną gazę. Jedną, drugą, trzecią, a potem nawet czwartą. A potem wyciągnęła elastyczny bandaż, aby sprawnie go poowijać. Tak, by był nacisk na miejsce.
  Otarła swoje czoło dłonią, zostawiając za sobą smugę z jego krwi. Ale biorąc pod uwagę, że oboje byli cali umorusani, nie przejmowało jej to. Już pomijając w tym wszystkim fakt, że trudno było stwierdzić kto gdzie miał swoją krew, a gdzie była krew partnera.
  Zamknęła z kliknięciem apteczkę.
  — Oszczędź mi tylko tym razem atrakcji i nie miej wstrząsu, dobra? — rzuciła, odkładając przedmiot za siebie. Wróciła na fotel ze świeżym zawiniątkiem z bandaża i zaczęła owijać swoją rękę. — Możesz spróbować zasnąć na chwilę. Raczej ciężko o kanibala z nożem do chleba tutaj, a jak jakimś cudem znajdzie samolot i będzie chciał podlecieć, to pewnie go usłyszysz na radarze. — Który, notabene, miał być wyłączony, ale zamierzała go włączyć, kiedy już się oddalą odpowiednio. — Jak już znajdziemy się nad Arktykiem, to będzie chwila spokoju.
  Chwila, która się skończy, kiedy zaczną zbliżać się do wybrzeża Alaski.
  Upchnęła na nim tę jego kurtkę, wicskając mu tym samym prowizoryczną kołderkę, ażeby nie świecił gołą klatą. Sama jej już nieszczególnie potrzebowała. Zarzuciła nogi na jedno z niewielu wolnych od przycisków i przełączników miejsce na dece rozdzielczej i skrzyżowała ramiona na piersi.
  Dopóki był autopilot, a ten klekot nie wydawał z siebie podejrzanych dźwięków, też mogła spróbować zasnąć.
  Bo była wykończona.
  A mieli niecałe trzy godziny spokoju, zanim radar Iła nie odezwał się. Ciche, narastające pikanie, które wybudziło ją skutecznie z drzemki. To był dźwięk zbyt znajomy. I taki, którego mogła się spodziewać.
  Najpierw na horyzoncie przed nimi pojawiły się dwie kropki, szybko skracające dystans między nimi i równie szybko nabierając kształtu charakterystycznego dla myśliwców. Sprawnie odwróciły się tak, że jeden leciał równolegle do Iljuszyna przy jednym skrzydle, a drugii przy drugim. Najpierw jeden z nich zakołysał się w sposób charakteystyczny i dobrze jej znany, bo sygnalizował, że będzie podejmował próbę kontaktu.
  A potem odezwał się głos w radio.
  — Niezidentyfikowany rosyjski transportowiec. Tu Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych. Wchodzisz w przestrzeń powietrzną Stanów Zjednoczonych Ameryki. — Welcome home, Senna. — Zidentyfikuj się natychmiast.
  — Candace Callahan, callsign Senna. Były pilot US Navy. Maszyna została przejęta awaryjnie do celów operacji ratunkowej na terytorium Rosji. Na pokładzie jest dwóch rannych. — Bo przecież i ona i Danon. — Nie mamy wrogich zamiarów.
  — Powtórz callsign i podaj numer służbowy.
  — Senna, trzy osiem siedem lima, ostatnia jednostka Top Gun, NAS Falcon.
  Zapanowała cisza. Radio trzaskało, ale nikt po drugiej stronie się nie odzywał. Nie pozostało jej nic innego, niż trzymać kciuki za weryfikację. Ale obawiała się jednego.
  — Callaghan, challenge: iron.
  Westchnęła ciężko.
  — Nie znam obecnych haseł. Koniec służby ponad rok temu.
   — Potwierdzam niezgodność challenge'u. Zachowaj kurs, Iljuszyn, NORAD weryfikuje twoje dane.
Senna znów westchnęła. Nie opierała nawet dłoni na wolancie. Ani nie sięgała do przepustnicy. Teraz to mogli trzymać kciuki, że Amerykanie jednak mają ją dalej w bazie i przejdzie pomyślnie sprawdzenie danych.
  W końcu radio znów zatrzeszczało a głos, który odezwał się po drugiej stronie, zabrzmiał o ton łagodniej.
  — Potwierdzam dane historyczne, status i autentyczność ID. — Kamień z serca. — Senna, przejmujemy cię w eskortę. Bierzemy kurs trzy-pięć-zero i wprowadzimy was do Elmendorf, Alaska. Trzymaj się kursu i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów.
  Sąsiedni Raptor przechylił skrzydła, dając tym samym sygnał, więc sięgnęła do przepustnicy, aby nabrać kurs.
  — Patrz, jeszcze nas nie zestrzelą. Ale pewnie będą przesłuchiwać. — No, to brzmiało super. Oby Damon poczuł się jeszcze słabiej, to może chociaż jemu wstępnie tego oszczędzą, ale pewnie warto by było ustalić zezznania.
  Ale zanim w ogóle mieli okazję do tego przejść, radar znów zaczął intensywnie pikać, niosąc informację o kolejnym, a raczej – kolejnych zbliżających się obiektach. A radio znów zatrzeszczało.
  — Iljuszyn siedem sześć, tu Siły Powietrzne Federacji Rosyjskiej. — No, to troszkę przejebane. Pan, który komunikował się angielskim z mocnym rosyjskim akcentem nie brzmiał zbyt sympatycznie. — Natychmiast zmieniacie kurs na dwa-siedem-jeden. Podejmujemy eskortę powrotną.
  — Nasi koledzy nas znaleźli. — Senna powiedziała to dziwnie, podejrzanie spokojnie. Równie podejrzanie się uśmiechając pod nosem.
  — SU-35, tu Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wchodzicie w zakazaną strefę powietrzną Stanów Zjednoczonych Ameryki. Natychmiast zawróćcie, pod rygorem otwarcia ognia. — To powiedział ich kolega, z którym chwilę temu oni sami mieli pogadankę przez radio. Jak się okazywało – Amerykanie nie zamierzali teraz oddać eskortowanego Iljuszyna. I to pewnie dlatego Senna była taka wyczilowana, kiedy podjął ich rosyjski myśliwiec.
  Nastąpiła krótka wymiana przez radio między Rosją a Ameryką, podczas której jeden z myśliwców Ameryki ustawił się za Iljuszynem, co było widoczne na radarze, a co znaczyło dla niej tyle, że faktycznie szykowali się do obrony transportowca przed rakietami.
  A Senna patrzyła wyczekująco na radio, przekręcając nieco pokrętło od głośności.
  W końcu rozbrzmiał inny, nowy głos.
  — NORAD, autoryzacja użycia broni. — Uśmiechnęła się na samo brzmienie nazwy. — Utrzymujecie Iljuszyna w formacji, priorytet: ochrona transportowca. Elmendorf wysyła dwa patrole.
  Na jaśniejącym niebie, daleko od nich, faktycznie pojawiły się cztery kolejne kropki. Mogli się spodziewać, że to wspomniane dwie pary myśliwców.
  — SU-35, to ostatnie ostrzeżenie. Zawracajcie kurs. Jesteście namierzeni, ostatnia szansa.
  — Chyba nie są aż tak głupi — mruknęła pod nosem. Bo gdyby jednak Rosjanie zdecydowali się podjąć walkę, to wyciągnęłoby to znacznie większe konsekwencje polityczne, bo w zasadzie można byłoby tu mówić o otwartym ataku. W końcu to oni weszli w przestrzeń powetrzną Ameryki. To, że ktoś jumnął im samolot to już inna sprawa. I ich problem, którego nie mogli rozwiązywać wlatywaniem w amerykańską przestrzeń powietrzną bojowymi myśliwcami bez autoryzacji.
  Wrogie myśliwce złamały swój szyk, zmieniając kurs i faktycznie zawracając. Zdało się słyszeć groźby po rosyjsku. Nieszczególnie je rozumiała.
  — Jeden problem z głowy.
  No, pozbyli się jednego wojska, to teraz czekała ich przeprawa z drugim. To drugie przynajmniej nie chciało ich zestrzelić. Na razie.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Oczywiście, że musiał żyć z kulą w ciele, dopóki nie dolecą do domu. Czy gdziekolwiek, gdzie jest stabilnie i mają sojuszników, którzy nie będą chcieli im wbić noża w plecy. Była niedysponowana, jej ręka była w opłakanym stanie, a oni… potrzebowali odpoczynku. W jego życiu często się odpierdalały rzeczy. Polegało ono na misjach, na życiu w trasie, w biegu, na granicy bezpieczeństwa i względnego spokoju, więc był przyzwyczajony do takiego tempa, ale to nie zmieniało faktu, że dalej był człowiekiem. I nawet jeśli był przede wszystkim zadaniowcem, to wcześniej nie musiał jeszcze dbać o dodatkową osobę.
A to podwójnie wyczerpywało.
Spoko. Nie pierwszy śrut w moim ciele — mruknął, próbując ruszyć ręką, ale każde napięcie mięśni powodowało dyskomfort. Jakby zrobić mu RTG, zapewne wyszłoby, że ma w ciele już kilka niewyjętych kul czy jakichś skrawków, które dawno temu powinny zostać wyjęte.
Zacisnął zęby i już się nie odzywał, kiedy próbowała oczyścić i zająć się jego raną wlotową. Bolało, oczywiście, że bolało. Dalej odczuwał, tylko nie panikował i miał trochę wyższy próg bólu niż inni. Po tym wszystkim co już przeszedł, to przyzwyczaił się do widoku krwi, ale też do robienia na nim rzeczy na żywca, bez znieczulenia. Nie mówiąc o tym, że ufał jej już po tym wszystkim na tyle, że po prostu jej na to pozwalał. Niezależnie jak bardzo go nakurwiało.
Gdy w końcu się nim zajęła, czuł jak niemalże cała ręka go pali. Jak kurewsko boli i promieniuje. Odetchnął ciężej i oparł się drugim bokiem wygodniej o siedzenie pilota. Kącik ust mu drgnął wyżej na jej prośbę. Bardzo chciałby jej obiecać, że tym razem nie będzie już żadnych atrakcji, a także zapewnić, że zaśnie, ale… po ostatnim razie raczej miał już dosyć snu w obcych, niestabilnych miejscach. A pokład wielkiego, rosyjskiego samolotu, był raczej mało pewny.
Wiele ode mnie wymagasz — mruknął pod nosem, odchylając głowę do tyłu, co by spojrzeć na sufit maszyny. Musiał przyznać, że czuł zmęczenie. Znużenie. Jakby nie było, to wiele ostatnio przeszli, a to pochłaniało ogromne pokłady energii.
Przymknął oczy, ale tylko na chwilę. Tylko na moment. Nie mówiąc tym, że i tak nie był to prawdziwy, regularny sen, tylko jego słynne czuwanie. Część musiała odpocząć, ale druga nie mogła się w pełni wyłączyć.
Wystarczył dźwięk, który odbiegał od normy, aby się obudził. Otworzył oczy i rozprostował skrzyżowane na klatce piersiowej ręce. Szybko spojrzał na radar, a potem na Sennę, bo to ona w tej chwili dowodziła. Domyślał się co oznaczały kropki, zwłaszcza, że kropki wkrótce przybrały formę myśliwców, które mogli zobaczyć.
A potem już tylko słuchał.
Słuchał wymiany zdań, rozkazów, nakazów oraz haseł.
Candace? — wtrącił cicho, zerkając na nią katem oka, ale zaraz się zamknął. No, na dobrą sprawę nie znał jej… pełnego imienia i nazwiska. Zawsze była tylko Senną, bo tak mu się przedstawiła, a on nie pytał o więcej. Początkowo go to nie obchodziło, a potem… już była Senną i tak miało zostać. Teraz jednak zdołał poznać jej pełne dane.
Słuchał, nie wtrącał się. Wiedział kiedy powinien był zamknąć mordę i kiedy jego zdanie oraz opinia nie były potrzebne. Senna wiedziała wszystko i wiedziała także co robi. I z każdym kolejnym słowem wydawała się być tego pewna, nawet jeśli sytuacja była nieco napięta. Nie miał pewności jak zareagują Amerykanie, ale w tym momencie i tak nie mógł nic zrobić. Albo ich zestrzelą, albo odprowadzą do kraju. Wóz, albo przewóz.
Chociaż tyle — mruknął w odpowiedzi na to, że ich nie zestrzelą. Co prawda nie podobała mu się wizja przesłuchiwania, bo to jednak Amerykańskie wojsko, więc nie mogli być niczego pewni. Zwłaszcza on. Już teraz musiał zacząć myśleć o tym co powie oraz jak się zachowa. Obmyślić cały plan.
I wtedy pojawiła się Rosja.
Momentalnie się spiął. Nawet jeśli nic nie mógł zrobić, to obserwował. Słuchał tego co mówili Amerykanie i szczerze miał nadzieję, że tamte myśliwce się wycofają. W powietrzu był całkowicie bezradny. Na ziemi chociaż miał wiele różnych możliwości. Tu był zdany na cudzą łaskę.
Wkurwiające uczucie.
Szczęście jednak było po ich stronie. Przynajmniej na ten moment.
Jeden problem z głowy.
Wracajmy do domu. Mam dość podróży na ten miesiąc.



/eot.
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Świecie”