ODPOWIEDZ
23 y/o, 166 cm
studentka lingwistyki/kurier rowerowy
Awatar użytkownika
Forza!
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie mogła uwierzyć we własnego pecha.
Inni studenci z jej grupy wracali już do domów, w drodze do metra czy na przystanek autobusowy rozprawiając jeszcze o zadanych dzisiaj pracach, wymieniając się przypuszczeniami dotyczącymi nadchodzących testów, plotkami, przemyśleniami o pogodzie. wypatrywali wolnego popołudnia albo zaplanowanych zajęć; większość miała niedługo zjeść obiad, rozwalić na kanapie i przejrzeć leniwie social media.
A ona siedziała jak ostatni debil na szpitalnym krzesełku, przytrzymując przy głowie cały kłąb zwiniętych chusteczek i usiłując się w gruncie rzeczy nie ruszać.
Nie było to niestety takie proste. Już i tak odpuściła pomysł, żeby nie pobrudzić niczego wokół siebie, bo krew sączyła się z jej ciała w większej ilości miejsc, niż była w stanie opanować. Wystarczyło nieopacznie przeciągnąć ręką po oparciu plastikowego siedziska, by na szarej powierzchni pojawiły się czerwone smugi. Cała była umorusana własną juchą, ziemią, pyłem, zaś ubrania w kilku miejscach szpeciły zielone plamy. Z białą koszulką można się było pożegnać, chyba że do szpitala zaraz wjedzie znany polski prezenter z reklamą proszku do prania w pomarańczowym opakowaniu.
Nic takiego raczej nie miało prawa nastąpić, bo na SOR raczej nie zgłaszali się pomyleńcy. Tylko takie złamasy jak ona, ludzie którzy mają w życiu trochę za dużo pecha, a za mało refleksu.
Nadal uważała, że to nie była jej wina. Tamten drugi rowerzysta wyskoczył na nią jak kompletny wariat, a jechał zdecydowanie szybciej niż należało. Mogła sobie odbić na bok w próbie uniknięcia stłuczki, jednak kostka chodnikowa postanowiła w tym miejscu być odrobinę zbyt nierówna, a metalowy śmietnik ustawiony obok — trochę zbyt twardy. Nie była pewna, czy pamięta samo zderzenie, czy też dorobiła sobie jego obraz w wyobraźni po tym, jak już wylądowała. Jeśli miałaby zgadywać, to przeleciała nad własną kierownicą, obróciła się i wylądowała na pobliskim krzaku, który postanowił nie utrzymać jej ciężaru i pozwolił jej spaść na ziemię. Łbem wyrżnęła o betonowe obrzeże kwietnika, gałęzie dosięgnęły niemal każdego skrawka skóry, który nie był przykryty ubraniem.
Wyglądała jak siedem nieszczęść, a czuła się jeszcze gorzej.
Jakiś uprzejmy przechodzień pomógł jej doturlać się do szpitala, oddał jej nawet cała paczkę chusteczek, żeby miała czym wytrzeć twarz i powstrzymać krew z rozciętego czoła od lania się do oczu. Potem jednak została sama, odliczając kolejnych przyjmowanych pacjentów, żeby utrzymać się przy świadomości. Wolna ręka zaczynała podejrzanie puchnąć w okolicy nadgarstka, a ten nieszczęsny łeb wciąż krwawił, chociaż na szczęście jakby słabiej. Trochę ją mdliło, nie potrafiła nawet powiedzieć czy z głodu, od zapachu szpitala czy też naprawdę aż tak mocno rąbnęła, że aż żołądek postanowił dołączyć się do buntu organów.
Kiedy w końcu nadeszła jej kolej, najchętniej pobiegłaby do gabinetu — ale nie była w stanie. Podniosła się ostrożnie, żeby nie dostać zawrotów głowy i nie paść na ziemię po raz drugi, po czym doczłapała do drzwi, dla pewności trzymając jedną rękę blisko ściany.
Dzień dobry. — Jak już miała perspektywę uzyskania na wyciągnięcie ręki, dodało jej to nieco sił i w progu zwolniła, wyprostowała się, po czym skinęła uprzejmie lekarzowi czekającemu w środku. Wielu rzeczy nauczono jej o szacunku do starszych, do mądrzejszych i do piastujących funkcje publiczne, a choć często nie miała ochoty wprowadzać tej wiedzy w życie, tak na pewno nie zamierzała ryzykować wywoływania złego wrażenia na kimś, od kogo zależało kiedy i w jakim stanie opuści to miejsce.

Rohan Kim
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Wu (dc: dziarski_tuptacz)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Sinai Hospital”