Galen miał ochotę na ramen, takie ramen z prawdziwego zdarzenia, albo na kimczi, najlepiej kimczi i ramen, tylko czy można to połączyć? Zamierzał się o to dopytać w restauracji, bo jego znajomość kuchni azjatyckiej nie przewidywała takich dziwnych połączeń, ale wiadomo jedni jedzą placki ziemniaczane z cukrem, inni z sosem, może niektórzy Japończycy wkładali do ramenu kimczi? Galen czuł, że musi to wiedzieć. Właśnie teraz, w tej chwili. W szarym dresie i jakiejś nieco wymiętej bluzie wyszedł z domu i ruszył przed siebie w poszukiwaniu kimczi ramen.
Wybrał małą knajpkę, taką, w której mógł porozmawiać z właścicielem, albo chociażby kucharzem. Albo może trafi na kelnerkę, która się cokolwiek znała? Miał taką nadzieję.
Usiadł przy pierwszym wolnym stoliku, nie było za dużo ludzi, w zasadzie godzina dwudziesta trzecia to była dość dziwna pora na ramen, ale cóż poradzić, kiedy Galen miał takie nocne zachciewajki? Może już zamykali? Rozejrzał się po lokalu, a później zagadał do jakiejś kelnerki, która rzeczywiście oznajmiła, że chcą już zamykać.
Normalny człowiek pewnie by podziękował i wyszedł, ale Galen słyszał jak kiszki grają mu marsz pogrzebowy, który brzmiał jakoś tak, jeśli nie dostarczysz nam dzisiaj ramenu, to nie damy ci usnąć całą noc. Wolał nie ryzykować.
- A może mógłbym porozmawiać z właścicielem? - był gotowy dodatkowo zapłacić, żeby tylko zaspokoić swe pragnienia, właściwie to był gotowy na wszystko, nawet jeśli musiałby to później odpracować na zmywaku, czy coś... Ostatnio nawet nauczył się obsługiwać zmywarkę, więc na pewno dałby sobie radę!
Dziewczyna trochę niechętnie, ale poszła po właściciela, a Wyatt zajrzał do karty. Szukał wzrokiem ramen i kimczi, najlepiej w jednej pozycji. Placem leciał po tych wszystkich daniach, niektórych z nazwy nawet nie umiał wymówić, a trzeba wspomnieć, że kilka słówek po japońsku znał, nauczył się kiedyś, żeby błysnąć na randce. Bo w zasadzie Galen lubił Azjatki, miały w sobie coś takiego słodkiego, to chyba te ich niewinne twarzyczki. Dzisiaj jednak spodziewał się właściciela, pewnie jakiegoś żywiciela rodziny wielopokoleniowej, który pracuje tu w pocie czoła na utrzymanie swoich dzieciątek. Na pewno uda mu się go przekonać, żeby zrobił mu ten kimczi ramen za odpowiedni napiwek. Tyle, że Galen Wyatt nie wyglądał dzisiaj jak milion dolarów, jak facet, który szasta pieniędzmi na prawo i lewo, raczej dość zwyczajnie, w firmowym dresie i bluzie, która może i była droższa niż cały wystrój tej knajpki, ale wyglądała zwyczajnie, jak z chińskiego bazaru. Mógł go zdradzić tylko bajecznie drogi zegarek, dobrze, że go nie ściągnął.
Maemi Eisaka