ODPOWIEDZ
38 y/o, 189 cm
detektyw Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

001.
Sam był w szoku, jak łatwo przychodziło mu zakładanie masek. Ledwo co wrócił do swojej codzienności, gdzie rzeczy osobiste nie musiały być zamknięte w policyjnym schowku, gdzie spokojnie mógł postawić zdjęcie ze swoją mamą na półce w salonie, a już wcielał się w kolejną postać. Tym razem siadał za kierownicą karetki, element swoistego munduru i niesienie pomocy tym, którzy nie umieli pomóc sobie sami, pozostawał więc niezmienny, ta zmiana nie była tak drastyczna jak poprzednia.
Przywykł powoli do tej codzienności, prowadzenie karetki wymagało od niego niezachwianego skupienia, precyzji. Nie pozwalało na rozproszenie myśli, a te gdy nietrzymane na smyczy uciekały w niebezpieczne miejsca, których nie chciał odwiedzać, których zwiedzanie zostawiał sobie na zbyt długie i samotne wieczory między gołymi ścianami mieszkania.
Lubił pewien porządek w chaosie pracy w karetce. Dowieźli ostatniego z pacjentów. Zatrzymał samochód przed wejściem do szpitala na podjeździe dla karetek. Pacjent wyjechał na łóżku, przejęty już przez zespół lekarski, czekający na nich przy wejściu. Wszystko działało jak dobrze naoliwiony mechanizm. Jeden zgrzyt mógł zburzyć całą konstrukcję, nie można było pozostawić przestrzeni na niefrasobliwość, bowiem czy ludzkim życiu margines błędu był naprawdę niewielki, właściwie żaden.
Przeparkował pojazd na wyznaczone miejsce. Guy wyskoczył z karetki jako pierwszy, otwierając tylne drzwi. Lenny wyskoczył ze swojego miejsca kierowcy, z automatu poprawiając robocze spodnie i podszedł do tyłu.
Wdech. Wydech.
Smród.
Potworny smród.
Taki, który automatycznie wykrzywił twarz Lenny'ego w zdegustowanym grymasie. Owszem, w swoim życiu widział wiele rzeczy być może więcej niż przeciętny człowiek, zderzał się ze sceneriami, których jeszcze przez długi czas nie można strzepnąć spod powieki. Nie zmieniało to jednak faktu, że odór, jaki się unosił w powietrzu, pochodzący nie tylko od samego pacjenta, ale także z wydzielin jego ciała był... odpychający.
Świetnie, a mówiłem córce, że będę dzisiaj w domu, żeby pomóc jej z projektem do szkoły — stęknął, przeczesując dłonią włosy. A w głowie Lennarda niemalże od razu zrodziła się myśl. Nie musiał zbyt długo kalkulować, bo przecież właśnie takich okazji powinien łapać się jak tonący brzytwy. Nieco krzywy uśmiech wykwitł na śniadej twarzy mężczyzny, gdy ciężko układał dłoń na ramieniu ratownika. — To leć do córki. My z Slo ogarniemy ten burdel, prawda? — pytające spojrzenie czekoladowych oczu powędrowało w stronę kobiety. Oboje wiedzieli, że Guy to dobry człowiek, zapewne lepszy niż ich dwójka, że nie umykał od pracy, kiedy nie było to konieczne, a miał za sobą kilka wykańczających dyżurów.
Mężczyzna zawahał się chwilę, ale z podziękowaniami na ustach zabrał swoje rzeczy i pobiegł w stronę szpitala, żeby zebrać się do domu. — Sorry. Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów na wieczór, bo chyba trochę tu posiedzimy — przepraszający uśmiech zatańczył na pełnych wargach mężczyzny.

Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#5
trigger warning
medyczne detale (flaki, krew), czarny humor, odniesienia do śmierci
W karetce śmierdziało jak w kostnicy z przeciekającą kanalizacją.
Sloane westchnęła, zsuwając rękawy kombinezonu do łokci i zamaszyście zamknęła tylne drzwi pojazdu, jakby to mogło cokolwiek zatrzymać. Smród wypełniał każdy zakamarek - nie tylko karetkę, ale i jej nozdrza, myśli, cierpliwość. Nawet skóra pachniała teraz jakby... kwaśniej.
- To nie człowiek - mruknęła, zerkając na Lenny’ego, jednocześnie próbuowała rozwinąć zmięty worek na odpady biologiczne. - To była chodząca fermentacja. Jakby ktoś wrzucił ser pleśniowy do ludzkiego mięsa i zostawił na słońcu. Na tydzień. W sierpniu.
Rękawiczki już miała na dłoniach. Naciągnięte, szczelne, z tym charakterystycznym trzaskiem na końcu - jakby gotowała się do walki, nie sprzątania. Sięgnęła po zbiornik z roztworem dezynfekującym i psiknęła nim na brudną plamę na noszach, która nie miała prawa być tylko krwią. Raczej coś z wnętrza. Zbyt wiele wnętrza.
- Guy zostawił nas samych z tym gównem, bo ma córkę, którą kocha. Taki ma dobrze. — Sloane skrzywiła się, sięgając po gąbkę. - Ja mam tylko kota sąsiadki, który mnie nienawidzi i rzuca się na mój cień. - Skupiła się na ogarnianiu plamy na noszach - No może jeszcze babcia, która o tej godzinie pewnie gra w brydża.
Szorowała z furią, jakby sprzątała własne wspomnienia, nie czyjeś płyny ustrojowe. Ręka chodziła automatycznie - góra, dół, obrót, nacisk, jakby miała w tym więcej wprawy niż w oddychaniu. Nie robiła tego pierwszy raz. Karetka była ich narzędziem pracy, musiała lśnić.
- Słuchaj - odezwała się po chwili, nie patrząc na niego, tylko na śluzowatą smugę w kącie pojazdu. - Jak umrę w takiej karetce, to masz mi obiecać jedno.
Spojrzała na niego krótko, podnosząc brew.
- Nie pozwolisz nikomu mówić o mnie, że była zawsze uśmiechnięta albo że miała serce ze złota. Powiesz im prawdę: że przeklinałam pod nosem i nienawidziłam small talku. Że chciałam umrzeć w spokoju, a nie wśród idiotów mówiących czas leczy rany.
Przerwała na moment i poprawiła spryskiwacz.
- I że śmierdziałam chlorem i nadtlenkiem wodoru. Bo to też będzie prawda.
Czuła jego obecność z tyłu głowy - sposób, w jaki Lenny się poruszał, był zbyt cichy jak na zwykłego ratownika. Ale z drugiej strony… może po prostu był jednym z tych ludzi, którzy nie robili hałasu, tylko robotę.
Nie próbował się zbliżać za bardzo. I to było dobre. Sloane nie ufała ludziom, którzy od razu siadają ci z butami w duszy.
Wsunęła zabrudzoną gąbkę do worka i spojrzała na niego z ukosa.
- W sumie nigdy cię o to nie pytałam Hemingway, ale dlaczego akurat prowadzenie karetki? Co cię sprowadza do wieczornego szorowania jelit z podłogi? Pragnienie przygody? Kasa? Niewyparzony język i kara boska?
Uśmiech, który rzuciła, był z tych wyuczonych. Nie flirtowała. Testowała.
- Albo... może po prostu masz złe hobby. Jak ja.
Rzuciła mu paczkę rękawiczek, bo widziała, że jego prawa dłoń jeszcze ich nie miała. Uderzyły go w ramię z miękkim plaśnięciem.
- Chyba że wolisz dezynfekować gołymi rękami. Wtedy nie pytam, tylko wybieram wewnętrzny na psychiatrię.
Zamilkła. Przez chwilę było tylko syknięcie spryskiwacza i ciche mlaskanie gumy o powierzchnię. Czuła, że w tej ciszy jest coś… wygodnego. Może nawet normalnego. Dwoje ludzi, którzy znają krew, nie pytają, skąd pochodzi i sprzątają ją jak kurz z podłogi.
Nie potrzebowała rozmów o emocjach. Potrzebowała rytmu.
Szur, sprysk, przetarcie. Tylko tyle. I kogoś, kto nie zadawał głupich pytań.

lenny hemingway
Slo
kiedyś tego nie było
38 y/o, 189 cm
detektyw Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Prychnął krótko, jakby próbował ukryć śmiech, który niekoniecznie był na miejscu i ściągnął usta, próbując sprowadzić je do linii prostej. Udał, że dużo bardziej interesującym zajęciem jest wciąganie na siebie odzieży ochronnej, bo tego syfu nie dało sprzątać się bez odpowiedniego zabezpieczenia. — Lepiej bym tego nie ujął. Bardzo... graficzne, powołujące obraz do życia, czego o naszym delikwencie powiedzieć nie można — z pewnością poczucie humoru muśnięte czernią było jednym z łatwiejszych aspektów wcielenia się w rolę kierowcy karetki, który widział i słyszał wiele.
Ta, można powiedzieć, że wygrał los na życiowej loterii, czy coś w tym stylu. I zazdroszczę, ja nie mam nawet kota sąsiadki, ani babci grającej w brydża. Mam kaktusa, ale on jak nasz minionek już fermentuje i mamę, która prawdopodobnie wyzywa na wiadomości — lekkość żartu znaczyła każdą wypowiedzianą przez niego sylabę. Natomiast jeżeli miałby być ze sobą kompletnie szczery, to nie byłby taki pewien, czy zazdrościł Guyowi. Im więcej osób kochasz, tym więcej masz do stracenia.
Wziął do ręki worek i zaczął sukcesywnie pozbywać się co większych odpadów. Zaśmiał się pod nosem. Zastygł na chwilę w pół ruchu, uniósł spojrzenie, jakby z natchnieniem. — Sloane, klęła jak szewc i drażniły ją rozmowy o pogodzie. A do tego zawsze śmierdziała chlorem i nienawidził jej kot sąsiadki — głos nosił znamiona przesadzonego patosu. — Może być? Lepiej, żebym to ja przemawiał na pogrzebie, Guy na pewno by się rozryczał — w końcu to dobry człowiek. Lenny z każdym kolejnym dyżurem nabierał przekonania, że on i Sloane mieli grubszą skórę, niby pancerz, którą ciężko byłoby przebić. Co wcale nie znaczyło, że było to niemożliwe.
Cisza w jego sposobie poruszania nie wzięła się nawet z przyzwyczajenia z pracy. To coś wszczepione niemal w jego DNA, to nawyk, którego się nie wyzbył, odkąd każdy szelest stanowił potencjalny zwiastun zagrożenia, odkąd po ciężarze i częstotliwości kroków był w stanie oszacować kiedy drzwi do pokoju otworzą się z impetem, a kiedy świst paska przetnie powietrze. Także stawiał kroki ostrożnie, samemu uznając, że lubił ciszę, bo w niej słyszał więcej. — Yhym, szorowanie jelit to moja pasja — mruknął, zerkając w jej kierunku. — A tak serio? To chyba chciałem pokazać, że mogę zrobić ze swoim życiem coś więcej i nie skończyć jak mój stary alkoholik — nauczył się, że kłamstwo staje się bardziej wiarygodne, gdy ociera się o prawdę. A tu teoretycznie nie kłamał, z tym że mówił o pracy w policji. Chciał zrobić coś więcej ze swoim życiem niż utknąć w odmętach Toronto zapomnianych przez samego Boga i dać się porwać szponom alkoholu, narkotyków i półświatka.
Nie no racja, twoim hobby jest ścieranie flaków z podłogi karetki, ale to mi potrzebny psychiatra — rzucił z żartobliwym oburzeniem na sugestie Sloane, zerkając w jej kierunku. A następnie wrócił do swojej czynności. Rytmiczność wykonywanych ruchów, przewidywalny odgłos gąbki szorującej o powierzchnię dawały mu strzępki spokoju, który wypadł mu z rąk rok temu. — Zastanawiałaś się kiedyś, co byś robiła, gdyby nie hobby? — przerwał ciszę, ale wcale nie dlatego, że była niewygodna. Może nawet nie ze względu na to, że jego zadaniem było dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Po prostu z czystej ciekawości.

Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

- Wybacz, lubię sobie umilać śmierdzącą robotę ciętym dowcipem - rzuciła. Oboje wiedzieli, że to nie był ani pierwszy, ani ostatni pacjent tego typu. Ona miała już w tym trochę doświadczenia i dobrze wiedziała, że najgorsze zawsze były weekendy. Te dni, kiedy wszystko kręciło się wokół alkoholu. I nie chodziło tylko o pijanych pacjentów - często trzeźwi padali ofiarą tych pod wpływem. Wypadki, bójki, prowokacje, potrącenia.
- To może kup sobie chomika? - Zerknęła na niego. Mimo że lubiła wieczory w samotności, nie potrafiłaby funkcjonować bez bliskiej osoby. Nie chciała nawet myśleć o tym, co się stanie, jeśli babcia odejdzie. Odrzucała od siebie takie myśli.
- Już sobie wyobrażam Guya na tym pogrzebie - rzuciła z cieniem rozbawienia w głosie, choć nadal była skupiona na sprzątaniu. - Pewnie zacząłby się zanosić płaczem już na początku. Obstawiam też, że w ramach wspomnień opowiedziałby historię o tym, jak spadłam z noszy razem z pacjentem. W tle leciałoby Time of My Life, a wynajęte hostessy rozdawałyby ulotki z instrukcją szybkiego udzielania pierwszej pomocy - żeby dalej krzewić misję edukowania obywateli.
Wyprostowała się lekko, przeciągając bark. Dawał już znać, że jego cierpliwość kończy się razem z tym wieczorem. Kręgosłup protestował, kark pulsował zmęczeniem, a pod paznokciami czuła już zapach chloru, który zostanie z nią do jutra. I pojutrza.
- Twój stary był alkoholikiem, mój ojciec prawdopodobnie zginął przez jakiś trefny układ. Rodzinna loteria? - rzuciła sucho, tonem pozbawionym goryczy, ale też jakiegokolwiek ciepła. To nie była świeża rana, którą trzeba chronić. To był ślad po gwoździu - wbitym dawno i głęboko.
Wsunęła kolejną gąbkę do worka, po czym usiadła na chwilę na progu karetki. Czoło oparła o zgięte kolano. Zmęczenie czaiło się w kościach, ale jeszcze nie uderzyło z pełną siłą. Potrzebowała chwili oddechu.
- Gdybym nie robiła tego? - powtórzyła pytanie, spoglądając na niego. - Pewnie naprawiałabym motocykle. Albo byłabym na tyle szalona, żeby się na nich ścigać. Nie żeby mi się to nie zdarzało - wzruszyła ramionami. W końcu w czasach nastoletnich robiła różne dziwne rzeczy.
Uśmiechnęła się lekko, bez radości.
Potem sięgnęła po butelkę z płynem i psiknęła nim w podłogę z rozmachem godnym finału filmu o zemście.
- Albo zostałabym tą wariatką, co zbiera kapsle po piwie i gada do kota, który nie istnieje. A potem ktoś nakręciłby dokument o moim życiu, bo byłabym miejską legendą.
Prychnęła. Ten śmiech był już nieco bardziej autentyczny.
Złapała gąbkę. Chciała to skończyć, odpocząć i - przede wszystkim - coś zjeść.
To, co robiła, było tak naprawdę jedynym, co znała. Była twarda, opanowana i uratowała niejedno ludzkie życie. Kilka też straciła.
Zerknęła na niego raz jeszcze, tym razem z autentycznym zainteresowaniem:
- A ty? - zapytała nieco ciszej. - Co byś robił w swoim życiu?

lenny hemingway
Slo
kiedyś tego nie było
38 y/o, 189 cm
detektyw Toronto Police Service Headquarters
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Zaśmiał się pod nosem gardło, nie pozwalając wargom na rozejście się, co najwyżej unosząc kącik ust w rozbawionym uśmiechu. Cięty dowcip, czarne poczucie humory — to z pewnością ułatwiało mu kontakt z Sloane. Sprawiało, że rozmowa stawała się płynna, pozbawiona sztuczności. Nie powiedziałby, że ich relacje były ciepłe, ale powolnymi krokami postępował do przodu, patrząc, jak z każdym wspólnym dyżurem Marlowe mówi coraz więcej. A on słuchał.
Chomika? One robią coś więcej niż bieganie w kółku? — jego wiedza na temat gryzoni ograniczała się właśnie do tego obrazka wyjętego rodem z kreskówki, w którym mała, futrzana kulka biegała bez celu w plastikowym, czerwonym kołowrotku.
Zdecydowanie, musiałbym się zapewne uzbroić w zapas chusteczek — niecodziennie planowało się swój własny pogrzeb, ale być może to także było elementem specyfiki ich zawodu? Niezależnie czy wcielał się w kierowcę karetki, czy mierzył się z wyzwaniami, które stawiała przed nim odznaka, każdego dnia ryzykowali życiem. Humor pomagał oswoić tę myśl, uczynić z niej część siebie, a nie ciało obce. — Ale te ulotki? Szlachetne, rozumiem, że to ostatnia wola zmarłej? — doprecyzował. Budował w głowie jej charakter, wypełniał wszystkie luki. Każda informacja była cenna, pokazywała mu z kim ma do czynienia. Zimnokrwistą, wyrachowaną kryminalistką, czy z osobą, która padła ofiarą okoliczności?
Ignorował zmęczenie, spychał gdzieś na dalszy plan obciążenie kręgosłupa, które tępym bólem rezonowało wzdłuż pleców, przekrzywił jedynie głowę na bok, próbując rozruszać zastygłe, spięte mięśnie. Wiedział, że gdy pojawi się na komisariacie, nie tylko mięśnie, ale także powieki miały być wyjątkowo ciężkie. Tym razem gorzki uśmiech wykrzywił usta Lenny'ego. — Tak tez można to ująć — skomentował. — Mój siedzi od kilku lat w pierdlu, zresztą, równie dobrze mógłby zginąć — dodał, mieląc między wargami jedno pytanie. —Jakiś trefny układ? Czyli nie wiesz dokładnie, o co poszło? — liczył, że wciąż mieści się w granicach kumpelskiej ciekawości kogoś, kto być może naoglądał się zbyt wiele seriali policyjnych w tle.
Szybcy i wściekli, ale wersja motorowa? — podsunął, uśmiechając się delikatnie. Słuchał jej scenariuszy na alternatywną rzeczywistość, w której każdy z nich mógłby być kim innym, wiążąc jeden z worków, któremu wystarczyło już odpadów.
Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, może... byłbym strażakiem? Może uratowałbym kiedyś sobie kota z drzewa, to bym już nie musiał kupować chomika. Albo coś skrajnie innego, może miałbym swoją budę z żarciem? Wiesz, ratując burgerem każdego spragnionego imprezowicza — na pewno życie było wtedy prostsze, wolniejsze. Natomiast nigdy nie wybiegał wyobraźnią tak daleko. Szczerze? Gdy jako przestraszony dzieciak siedział przed blokiem, nigdy nie sądził, że dotrwa do tego momentu. Myślał, że prędzej zdechną z głodu przez alkoholizm ojca albo spod jego zbyt ciężkiej ręki.

Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

- Z chomiczego punktu widzenia, bieganie w kółku to całe życie. - Sloane parsknęła pod nosem, nie odrywając wzroku od podłogi karetki, którą właśnie doczyszczała. - Może to i lepsze niż łazić w kółko po własnej głowie - wykrzywiła usta w uśmiechu, który nie miał w sobie ciepła, ale za to dużo autoironii.
Wsunęła kolejną gąbkę do worka, wycierając dłonie w nogawkę kombinezonu. W myślach odhaczała kolejne etapy sprzątania: płyn, szorowanie, dezynfekcja. Rytuał, który nie pytał, jak się czujesz, tylko kazał robić swoje.
- Szlachetne - powtórzyła jego słowo, podnosząc brew. - To raczej czysty pragmatyzm. Jak już zginę, niech chociaż ktoś nauczy się, gdzie uciskać, żeby zatrzymać krwotok. Edukacja w pakiecie ze zwłokami, czemu nie.
Oparła się na chwilę o framugę drzwi, spoglądając na niego z ukosa, kiedy wspomniał o ojcu. W jej oczach nie było ani współczucia, ani ciekawości - tylko to samo zmęczone zrozumienie, które mają ludzie, którzy widzieli za dużo, żeby się dziwić.
- Wiem tylko tyle, ile dziecko mogło zobaczyć i zapamiętać. Huk. Cisza. Potem krew i ręka matki, której nie mogłam wyrwać. Babcia mówiła, że wpakowali się w coś, co ich przerosło, ale nigdy nie powiedziała w co. - Wzruszyła ramionami, jakby to miało zrzucić z niej ciężar, który i tak nosiła. - Może nie chciała, żebym wiedziała. Może sama nie wiedziała do końca.
Sloane pauzę, skupiając się na docieraniu śladu na podłodze, który uparcie nie chciał zniknąć.
- Więc nie, nie wiem dokładnie, o co poszło. Wiem tylko, że to nie był przypadek. - Jej głos stwardniał, a spojrzenie na moment zrobiło się zimne. - I że niektóre drzwi lepiej otwierać dopiero wtedy, kiedy wiesz, czy masz jak je domknąć.
Psiknęła płynem w ostatni fragment podłogi i starła go zdecydowanym ruchem. Nie zatrzymywała się na dłużej niż trzeba, nie lubiła wiszących w powietrzu pytań, które dotykały zbyt blisko.
- Powiedzmy, że byłoby to coś między Szybkimi i wściekłymi a Final Destination. Nigdy nie wiesz, czy dojedziesz do mety, czy skończysz na drzewie.
Kiedy skończył mówić o alternatywnym życiu, przyjrzała mu się przez sekundę dłużej niż wypadało. Nie komentowała. Wzięła tylko kolejny worek i zaczęła wiązać go ciasnym węzłem, jakby to miało w sobie coś symbolicznego - zamknięcie, którego ona sama nigdy nie miała.
- Strażak albo właściciel budy z burgerami - uniosła kącik ust. - Dobre combo. Ratujesz ludzi, a potem karmisz ich cholesterolem. Bohaterstwo w dwóch odsłonach.
Zasunęła worek na miejsce, odrzuciła gąbkę do wiadra i opadła na próg karetki. Powietrze było ciężkie, ale już bez zapachu śmierci - zostało tylko zmęczenie i echo rozmowy, które dziwnie dobrze pasowało do tej ciszy.
- Wiesz... - odezwała się cicho, bardziej do siebie niż do niego. - Chyba wolałabym burgera od kaktusa.
Nie czekała na odpowiedź. Wstała, zamknęła drzwi karetki i rzuciła przez ramię:
- Chodź, Hemingway. Zanim ten smród wgryzie się w nas na stałe.
Ruszyła przed siebie, z tym swoim krokiem, który mówił więcej niż słowa: zmęczona, ale nie do złamania.

lenny hemingway
Slo
kiedyś tego nie było
ODPOWIEDZ

Wróć do „North York General Hospital”