Theo doszukiwał się winnych we wszystkich tylko nie w sobie i było tak za każdym kolejnym razem gdy zrobił coś nieodpowiedzialnego, albowiem jego wielkie ego nie dopuszczało do siebie faktu, że mógłby się mylić. Tym razem winne były okoliczności przyrody, barman, który dolewał mu zbyt dużo alkoholu do drinków (szkoda tylko, że koledzy z drużyny chłopaka, nigdy nie odwalili po nim żadnego szajsu), no i ten gość co go Bauer bez większego powodu zaatakował. Jeszcze bardziej wkurwiał Theo fakt, że nikt nie zwracał uwagi na to, że i on ucierpiał - o czym świadczyło wyraźnie odznaczające się na twarzy chłopaka, piękne limo i plaster zakrywający kilka szwów, które musieli mu założyć w szpitalu, bo oberwał od swego przeciwnika butelką, BUTELKĄ!
Najbardziej wkurwiony był jednak na tego co go tam nagrał; pierdolone pismaki chodziły za nimi wszędzie, gdzie tylko dane im było wejść. Grał już od kilku lat i zdążył się przyzwyczaić do ich stałej obecności, ale nie znaczyło to, że nie przeszkadzało mu to, że nie mógł się nawet spokojnie wyszczać w krzakach w czasie zakrapianych procentami wypadów z kolegami, bo zaraz za jego plecami pojawiał się, jakiś debil z aparatem i robił mu kompromitujące zdjęcie.
Trening opuścił więc w paskudnym humorze, jedyną pocieszającą myślą było to, że w domu czeka na niego ukochany pies, jedyny wierny przyjaciel z którym od dwóch lat dzielił smutki życia doczesnego, Spławik to go dopiero rozumiał. Już miał wychodzić z Scotiabank, gdy na jego drodze stanęła Blackwell. W przypływie geniuszu (albo głupoty), niewiele myśląc o konsekwencjach swego działania, złapał ją pod rękę i uprzednio rozglądając dokoła, by upewnić, że nikt ich nie widzi, zaciągnął swe nemesis z dzieciństwa do składziku, bo potrzebował zamienić z nią kilka słów, na osobności oczywiście.
W pomieszczeniu panował półmrok, ciemność zakłócało kilka głuchych promieni słońca, które z trudem przeciskały się pomiędzy szparami metalowej rolety. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się wcale, patrzył tylko starając się oceniając to,jak bardzo się na niego wścieka. Uczucie niezrozumiałej złości istniało pomiędzy ich dwójką od zawsze, a sam Theo nie potrafił określić dlaczego dziewczyna właśnie tak na niego działa.
– Czasem mam wrażenie, że w tym mieście nie ma już innych fotografów – rozpoczął spokojnie, jego dłoń nieustannie zaciskała się na ramieniu Mary, ale nie było to nic brutalnego, zwyczajny uścisk. – Chociaż może po prostu masz na moim punkcie obsesje i nie możesz przetrawić tego, że ktoś inny mógłby nam robić zdjęcia - dodał, unosząc jedną brew do góry, jego usta wygięły się w drapieżny półuśmiech. Być może zaciągnął ją do tego składziku w zupełnie innym celu i powinien przejść do konkretów, ale lubił z nią igrać, tak po prostu z nudów, a ona zawsze tak słodko się irytowała, nie potrafiąc pozostać obojętną na wszystkie słowa Theodora.
Mara Blackwell