Witamy w Toronto! Zachęcamy do rejestracji i wspólnej zabawy! Kliknij tutaj, jeśli chcesz stać się prawdziwym Kanadyjczykiem!
[01/09/25] Witamy wrzesień, a wraz z nim nowe kalendarium, czeka Was trochę swojskiego klimatu na Polish Harvest & Food Festival. Wpadło również nowe ogłoszenie, więc zachęcamy do zapoznania się z jego treścią!
Aby wykonać twardy reset, należy wcisnąć kombinację shift + ctrl + r lub ctrl + F5 (w wersji dla Mac: command + options + r lub command + shift + r)
księgowa, prawnik ds. podatków w Hayward & Co. Legal Advisory
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor
1.
Być może Sylvie nie wyglądała na taką, ale bardzo lubiła wydarzenia takie jak The Toronto Caribbean Carnival. Przede wszystkim, była to ciekawa forma spędzania czasu wolnego, a ona ostatnio miała go aż nadto. Tak jej się przynajmniej wydawało. Odkąd odszedł jej mąż, często łapała się na tym, że nie ma co ze sobą zrobić. Wiele rzeczy robili wspólnie. Mieli podobne hobby, które realizowali wspólnie, bywali razem w restauracjach, na bankietach, na wakacjach. Teraz również robiła to samo, starając się żyć jak normalna kobieta, która musiała ruszyć naprzód. Tyle, że bez męża wszystko wydawało jej się po prostu puste i nijakie. Ze względu na ten aspekt miała zatem dylemat, czy nie odpuścić sobie tegorocznego festiwalu. Mogła zostać w domu, obejrzeć sobie jakiś serial i zajeść depresję lodami. Znajomi mieli jednak wobec niej zupełnie inne plany, co z początku jej się nie spodobało. Potem jednak stwierdziła, że jest jej wszystko jedno. Zaryzykuje - najwyżej będzie potem żałować. Barwność i cała kolorystyka eventu, którą dostrzegła tuż po przyjeździe, była miłą odwrotnością od bladych ścian jej domostwa w Kingsway. Przez krótką chwilę Hayward miała nawet ochotę się uśmiechnąć, widząc nie tylko wszelkie kolory tęczy, ale również i dobrze bawiących się ludzi. W tłumie zawsze mimowolnie czuła się lepiej, choć na głoś zapierałaby się przed tym rękami i nogami. Zwłaszcza teraz, gdy samotność pasowała do jej łatki żony w żałobie. Co z tego, że minęło już tyle czasu - ona dalej miała go w głowie. I w sercu również. Dobry nastrój prysł niczym bańka mydlana, gdy obecność radosnych ludzi dookoła stała się bardziej klątwą niż czymkolwiek pozytywnym. Próbowała znaleźć drogę do występu orkiestry, który bardzo ją interesował - niestety, bez skutku. Na dokładkę znajomy, który namówił ją na to całe przedsięwzięcie, był już na miejscu. Czy jej pomógł? Skądże. Wolał jej wysłać wiadomość ze zdjęciem, gdzie cały w skowronkach pozuje na tle sceny. Muzycy już na niej byli, czyli koncert miał się wkrótce zacząć. To tylko rozwścieczyło Sylvie. Ukryła jednak zdenerwowanie pod maską neutralnej mimiki, skupiając się na rozglądaniu po tłumie. Finalnie jednak zdecydowała się podejść do dość sympatycznie wyglądającej kobiety, która stała nieopodal. — Przepraszam bardzo, czy wie pani jak dojść do głównej sceny? — spytała głośno, by dobrze słychać było ją we wszechobecnym gwarze. W duchu modliła się, by kobieta wiedziała cokolwiek. Nie chciała przegapić czegoś, co ją ekscytowało, nawet minimalnie.
Nic nie mogło jej powstrzymać jej od cieszenia się latem, po prostu nic — ani praca, ani zadania na studiach, ani kolejna kłótnia z młodszymi siostrami i późniejszy ochrzan od matki. Festiwal w klimacie karnawału rodem z południowych wysepek wydawał jej się kwintesencją wakacji. Dziwnie byłoby go po prostu pominąć, nie wchłonąć ani odrobinki z tej eksplozji barw i dźwięku. Nawet samo patrzenie na wystrojonych oryginalnie tancerzy stanowiło doskonałą rozrywkę, a to przecież tylko jeden element wielowymiarowego wydarzenia. Nie spodziewała się, że zaliczy je wszystkie, pewnie nawet nie w dziesięć lat; chciała jednak być tego częścią. Specjalnie nawet odłożyła nieco wypłaty z poprzedniego miesiąca, zachomikowała w metaforycznej skarpecie, żeby w trakcie samej imprezy nie martwić się wydatkami. Na szczęście interesowały ją głównie atrakcje darmowe lub tanie, zamierzała zaś odrobinę rozpieścić się w kwestii jedzenia. Wybiórczy apetyt nie pozwalał na żadne szaleństwa, ale dla oszczędnej młodej damy już samo stołowanie się na mieście było prztyczkiem w budżet. Plan na dzisiaj wybitnie sprytny: skoro odłożyła pieniądze na poczet sprawienia sobie radości, to przy wyborze smakołyków mogła kierować się wyłącznie własnymi chęciami, a nie ceną. Ergo, powinna bez problemu zjeść to, co sobie wymarzy! Układ nie do przegrania, ot co. Na razie nie była jeszcze głodna, miała za to na celowniku jeden z koncertów na wielkiej scenie. Nie co dzień ma się okazję posłuchać najprawdziwszej orkiestry stalowej (najmłodszy braciszek walący łyżkami w patelnie się nie liczy) i miała nadzieję załapać się na chociaż część widowiska. Jedynym problemem na drodze do celu okazywał się tłum ludzi, masa ciał i dusz płynących w najróżniejszych kierunkach, każde w innym tempie. Martino przedzierała się przez te fale gapiów całkiem dzielnie, upychając się pod pachę zbyt wolno idącym osobnikom i okazjonalnie uchylając się przed ciosami z łokcia. W końcu musiała się zatrzymać choćby na kilka chwil, dla złapania oddechu. Może powinna była podjechać od drugiej strony zamiast włazić w sam środek tej gęstwy, ale teraz było już za późno na zmiany taktyczne. Przystanęła na palcach i wyciągnęła szyję, próbując wypatrzeć, czy znajdzie jakąś mniej męczącą ścieżkę do swojego celu, ale nie widziała na to wielkich szans. Pozostawała tylko opcja podstawowa, upór i determinacja. Miała już ruszać, kiedy zaczepiła ją jakaś kobieta. Jej łagodna, uprzejma postawa trochę przypominała Lucky jej ulubioną sprzedawczynię z warzywniaka pod domem, stąd też nieznajoma dostała na start kilka dodatkowych punktów sympatii. — Też tam właśnie idę! — obwieściła wesołym tonem. — I żadna tam pani, Lucky jestem. Chodźmy! — Machnęła dłonią w geście zachęty i wypatrzyła, którędy by się można dalej przecisnąć. Zerknęła przez ramię na blondynkę i poprowadziła do przodu, pilnując skrupulatnie, by nie zgubić nowej towarzyszki. — Czyli też idziesz na orkiestrę? — zagaiła w drodze, spoglądając pobieżnie na zegarek. — Powinnyśmy zdążyć, ale trzeba będzie przebierać nogami.
księgowa, prawnik ds. podatków w Hayward & Co. Legal Advisory
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor
Trzeba było być wybitnie uzdolnionym w sztuce obojętności, by przejść obok takiego festiwalu nawet bez krótkiego zerknięcia w stronę obejmującego je miejsca. Będąc w dużo gorszym stadium żałobnym Sylvie nie potrafiła być bierna. Co prawda czynnie udziału nie brała przez długi czas, przez co trochę stęskniła się za podobnymi wydarzeniami. Lubiła jednak obserwować ludzi i to, co mieli do zaoferowania. A czasami były to naprawdę wyjątkowe umiejętności lub widoki w postaci kreatywnych kostiumów czy nietypowych dzieł sztuki. Nie potrafiła do końca wyjaśnić tego, dlaczego przejawiała tak dziwną pasję. Może dlatego, że sama była wybrakowana pod kilkoma artystycznymi względami? No i była też ograniczona - nie tylko przez niekontrolowane granice postawione przez własny umysł, ale również i przez reputację. Nikt z jej znajomych o zdrowych zmysłach nie potrafiłby sobie wyobrazić Hayward w takich kolorowych, wymyślnych kostiumach. Doskonale za to widziano ją właśnie w roli obserwatora. Lubiła podziwiać, a nie być podziwianą. Uciekała od bycia w centrum uwagi, choć w głębi ducha pragnęła zaznać tego uczucia na nowo. Ale jeszcze nie teraz, nie w tym momencie. Teraz chciała postawić ten jeden z pierwszych kroków naprzód, ku nowemu rozdziałowi. Pierwsze koty za płoty, jak to się mówi. Festiwal mógł być do tego zbędny, ale nikt jej nie bronił zaczynać od przyjemności. Zwłaszcza, że mogła, a wręcz powinna sobie na nie pozwolić. Jej znajomi musieli uważać tak samo. Każdy w końcu zaczynał tracić cierpliwość do Sylvie, która nie bardzo przypominała dawną Sylvie. Finalnie dopięli swego, a nawet sprzedali jej przyjacielskiego przytyka w nos w postaci irytowania jej zdjęciami z miejsca, w którym miała być. Ale nie mogła, bo przeszkadzały jej w tym tłumy, gęsto rozsiane po całej jej drodze. Ale znosiła to z godnością godną kobiety jej pokroju. Przynajmniej do momentu, w którym się zgubiła. Nie mogła przewidzieć, czego konkretnie spodziewać się po kobiecie, do której zagadnęła, ale zawsze było to ryzyko. A ona nie wahała się go podejmować. I nie mogła narzekać na to, co jej rozmówczyni przekazała jej za pomocą tych kilku słów. Od razu dało się od niej wyczuć specyficzny vibe, lecz ten nie przeszkadzał Sylvie. Ba, być może nawet potrzebowała odrobiny słońca w takim momencie. — O, świetnie się… — nie zdążyła nawet się do końca wypowiedzieć, a kobieta… to znaczy, Lucky, już stworzyła z nich dwóch grupkę. Hayward mimowolnie uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia, natomiast nie było to spowodowane niczym negatywnym. Ciężko ją było wytrącić z równowagi, nawet po trudnym okresie w życiu. — ...składa. Jestem Sylvie. — powiedziała tak o, żeby nie było. Nie miała jednak pewności, czy owa Lucky ją w ogóle słyszała. Chcąc nie chcąc, poszła razem z nią, uważnie starając się przemykać między różnymi osobami. — Tak. Mój znajomy już tam jest, ale zamiast pomóc woli się chwalić, że jemu akurat udało się szybciej niż mi. — prychnęła, po krótkim momencie zastanawiając się, czy powinna w sumie mówić takie rzeczy obcej osobie. Wyszła już trochę ze swojej skóry, bo kiedyś była naprawdę towarzyską osobą. Może nie otwartą na oścież, ale wciąż. — To mam nadzieję, że się uda. — dorzuciła jeszcze, chcąc w ten sposób pokazać, że zależy jej na dotarciu na czas.
Nawet kiedy próbowała skupić się na znalezieniu drogi do celu, niełatwo było oderwać wzrok od najróżniejszych zjawisk dookoła. Radosne spotkania przyjaciół, ludzie w barwnych kostiumach, występy, wygłupy, przyjemne zapachy z punktów gastronomicznych, grupki tańczących, śpiewających i śmiejących się ludzi, feeria barw i dźwięków ani na chwilę nie przygasała. W tym miejscu życie tętniło na całego i nie zamierzało zwalniać aż do chwili zakończenia festiwali, dniem i nocą porywając mieszkańców oraz przyjezdnych do wspólnego cieszenia się kulturą i swoim nawzajem towarzystwem. Także tym spontanicznym towarzystwem, oczywiście, można się było pozytywnie zaskoczyć. Akurat nikt ze znajomych Lucky nie miał czasu dokładnie w tych samych widełkach co ona, z niektórymi zamierzała się zobaczyć nieco później. Zaczynać zabawę musiała solo, a przynajmniej o tym była przekonana, dopóki los nie postawił na jej drodze zagubionej blondynki. Nie musiał to być ruch przeznaczenia, który zmieni cała przyszłość; ba, mogły się po tym dniu już nigdy więcej nie zobaczyć, ale na choćby kilka minut ich światy zbliżyły się do siebie. Może nie miałoby to szans się wydarzyć w żadnych innych okolicznościach jak tylko tu. — Jak jak? Sylvie? — powtórzyła za kobietą, chcąc się upewnić, że dobrze ją usłyszała. W końcu po to się przedstawiła, żeby choć trochę poznać swoją przypadkową towarzyszkę! Wyglądała na odrobinkę starszą od studentki, ale to chyba nie stało na przeszkodzie, żeby traktować się równo. Może gdyby przyszło jej nawigować jakąś babuszkę, to Lucky zdobyłaby się na odpowiedni dystans i uprzejmości, w końcu szacunek do starszych miała wpajany od czasów pieluszkowych, ale nie zamierzała z tej sympatycznej damy robić od razu sztywniackiej nudziary. Jak by na to nie patrzeć, były na karnawałowym festiwalu, a nie wykładzie w muzeum. — A to szur — oburzyła się w imieniu rozmówczyni, nadymając nieznacznie policzki i marszcząc brwi z niezadowoloną miną. Wredna zagrywka! Gdyby ktoś z jej znajomych tak się zachował, to dostałby na twarz solidną wiązankę przekleństw na siebie i kilka pokoleń rodziny wstecz, w dodatku w trzech językach. Martino nie traciła panowania nad sobą, często, ale jak już to intensywnie i na krótko. Potem emocje ulatywały i mogła wrócić do bycia milutką. — Damy radę — powtórzyła jeszcze dla dodania otuchy nowej koleżance, bo wyglądało na to, że naprawdę zależało jej na koncercie. W dodatku znajomi nie mieli dla niej ani krzty litości i zostawili ją na pastwę losu, co chwytało za serce z mocą zdjęć szczeniaczków ze schroniska. Tym bardziej trzeba było się spiąć i znaleźć drogę do głównej sceny, żeby pomóc Sylvie, a jej niewdzięcznym ziomkom utrzeć nosa. Jakiś mały fragmencik Lucky cieszył się już namiastką satysfakcji jaką osiągnie, odstawiając człowieka w potrzebie pod samą scenę, nawet jeśli pewnie nie będzie mogła wetrzeć tego faktu w twarz niewdzięczników. Dodatkowo zmotywowana, zaczęła uparcie przebijać się przez tłum, oglądając się tylko na swoją towarzyszkę. Na nic by to było, gdyby się rozdzieliły! Zerkała więc przez ramię, pilnując żeby nie oddalić się zanadto i żeby zawsze mieć blondynkę za sobą w zasięgu ręki, póki morze ludzi nie rozstąpiło się nieco. Dla Martino była to pewna ulga, jako że przeciętny wzrost nie pozwalał jej zbyt skutecznie nawigować wśród ludzi nierzadko wyższych od niej. Kiedy zaś przed sobą miała luźniej zagospodarowaną przestrzeń, zmysł piechura odzyskał nieco polotu. — Za tym budynkiem to powinno być to — wskazała, wyłapując też między festiwalowym harmiderem echo charakterystycznych dźwięków instrumentów orkiestrowych. Najwyraźniej nadal sprawdzano nagłośnienie, więc miały jeszcze szanse dotrzeć pod scenę na czas.
księgowa, prawnik ds. podatków w Hayward & Co. Legal Advisory
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor
Może widziały się po raz pierwszy i ostatni, ale dla Hayward to przypadkowe spotkanie będzie mieć ogromne znaczenie. Oczekiwała drobnego kroku naprzód, nie dosłownego popchnięcia w kierunku, którego bardzo potrzebowała. Ale takie właśnie było życie - pełne niespodzianek na każdym kroku czy zakręcie. Do tej pory świadomie unikała tego wszystkiego, kryjąc się przed dosłownie wszystkim na swojej drodze, ale skoro wyszła z cienia musiała być już gotowa na wszystko, co los miał jej do zaoferowania. — Tak. Sylvie! — potwierdziła, podnosząc nawet trochę głos, żeby zostać na sto procent usłyszaną. Co dziwne, ona tylko z początku odczuwała, że mogła być nieco starsza od Lucky. Wraz z biegiem rozmowy ta linia trochę się rozmyła, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - cieszyła się, że jej samej nie raczono tytułem pani, przez który za każdym razem czuła się jak stara baba. Chyba wręcz tęskniła za takim beztroskim uczuciem związanym z młodością, którego dawno nie doświadczyła. Teraz mogła na nowo je przeżyć. A wcześniej nawet nie pomyślała, że to było możliwe! Jednak dobrze zrobiła, że w końcu zmieniła swoją codzienną rutynę. — Tak. — mruknęła i pokręciła nosem. W tym samym momencie otrzymała kolejną wiadomość - nowe zdjęcie, z jeszcze bardziej rozweseloną facjatą. Aż się w niej zagotowało. — Co za chujek! Patrz, co mi wysłał teraz. — musiała się tym z kimś podzielić, więc z grymasem na twarzy podsunęła ekran smartfona w stronę koleżanki - wszystko to oczywiście w biegu, bo musiały tam dotrzeć. A to mogło im posłużyć jako świetna motywacja. — Oby. Nie przegram w taki sposób z tym kretynem. — odpowiedziała z nieskrywaną zawziętością w głosie. Maszerowała teraz niczym żołnierz, ani na chwilę nie zwalniając tempa po odkryciu w sobie pokładów energii zwanych złością. Kto by pomyślał, że w momencie (i z odpowiednią osobą) tak zmotywuje się do działania. Może faktycznie była wytrącona z naturalnej równowagi przez zbyt długi czas? Dzielnie przepychała się razem ze swoją nową towarzyszką, po krótkim czasie orientując się, że tłum trochę się rozrzedził. Wciąż musiały mijać poszczególne jednostki, ale nie było już takiego ścisku jak na początku. To dało jej pewność, że zbliżają się do celu. Pomógł jej w tym rozwieszony nieopodal szyld, który strzałką wskazywał miejsce owego koncertu, na który zmierzały. — Tak! Już niedaleko, nawet tutaj tak pisze. — w trakcie tej wypowiedzi skinęła głową w stronę baneru, który od razu przykuł jej uwagę. Aż musiała się uśmiechnąć, nie tylko patrząc na to, jak blisko były, ale również i słysząc nastrajane instrumenty. Ten dźwięk zachęcił ją nawet do tego, by resztę dystansu przebyć entuzjastycznym truchtem. Wyprzedziła tym samym Lucky, ale nie zapomniała o jej istnieniu. Przystając kawałek dalej, obejrzała się w tłumie i czekała, aż do niej dołączy.
Co ciekawe, to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości... Albo nie, może inaczej. Może wartość była właśnie w tym spotkaniu, zupełnie niezaplanowanym przez żadną ze stron. Ot, takie czknięcie losu, który bez żadnego szczególnego planu i zamysłu zderzył ze sobą dwie zupełnie różne istoty, pozornie niczym ze sobą niezwiązane. W tym zaś momencie połączyły je poszukiwania, wspólny cel i chęć dobrej zabawy. Chociaż na pierwszy rzut oka to Lucky pomagała nowej koleżance trafić na czas po scenę, to i sama sporo zyskiwała. Nie musiała już czekać na swoje towarzystwo, które miało pojawić się może nawet za kilka godzin, a zyskała kogoś, do kogo można było gębę otworzyć. Nie dało się tego ocenić zaraz po pierwszym wrażeniu, jednak łapała od Sylvie dobre wibracje i miała coraz silniejsze przeczucie, że będą umiały się dogadać. Na pewno łączyła je niechęć do chamskiego zachowanie, gdy bowiem tylko przed oczami studentki pojawiła się kolejna fotka wysłana spod sceny, krew jej zawrzała niczym woda na makaron. Z ust wyrwało jej się kilka włoskich bluzgów. — Gnój totalny — podsumowała, zmarszczywszy nosek w niezadowolonej minie. — Na twoim miejscu nawet bym nie gadała z tym typem. — A już na pewno nie pokusiłaby się o wspólne spędzenie festiwalowej zabawy z kimś, kto w tak wredny sposób odnosił się do drugiego człowieka. Gdyby nie fakt, że blondynce ewidentnie zależało na obejrzeniu występu, to można by było zaproponować znalezienie sobie innej rozrywki; skoro jednak chciała zobaczyć wyjątkowych muzyków, nie było lepszej zemsty na nieuprzejmym koledze jak tylko odnaleźć scenę i bawić się lepiej niż ten dzban. — Choćbym cię tam miała osobiście zanieść. — Aż ułożyła zwiniętą pięść na sercu, nieomal jak do przysięgi. — To sprawa honoru. — Udowadniała zresztą własne słowa, prując dzielnie przez kolejne odcinki ulicy, manewrując między gromadzącymi się zewsząd ludźmi. Dźwięki strojenia instrumentów oraz szyld wskazujący drogę tylko dodały jej energii, zaś opaloną twarz ozdobił wesoły uśmiech. Jak widać nie tylko jej udzielił się ten nastrój, bo teraz musiała gonić tę, którą przed chwilą prowadziła. Nadążała jednak bez problemu, posyłając Sylvie zachęcający uśmiech za każdym razem, kiedy napotykały swoje spojrzenia. Niech idzie i niech pokaże swoim paskudnym kolegom, kto tu rządzi! — Idziemy pod samą scenę, kochaniutka — zadeklarowała, widząc że jej towarzyszka nieco zwalnia kroku. Miały już podwyższenie w zasięgu wzroku, a chociaż tłoczący się widzowie na pewno nie zamierzali łatwo dać się wyprzedzić, swoje pretensje mogli zgłaszać co najwyżej energicznie pracującym łokciom panny Martino. Dogoniła w końcu swoją towarzyszkę i na ten ostatni, najtrudniejszy etap ujęła ją pod ramię, rozpoczynając przepychanie się na barierki. Miała w tym, nie chwaląc się, nawet nieco doświadczenia. W kilka minut, wypełnionych mniej lub bardziej dosadnymi protestami otoczenia, zaciągnęła Sylvie tuż przed oblicze muzyków, czyniących już ostatnie przygotowania do występu. — Pora na zemstę — rzuciła na zachętę, wskazując gestem żeby się dziewczyna zabrała za odesłanie jakiegoś manifestacyjnego zdjęcia. Jeszcze powinna być na to chwila czasu.
księgowa, prawnik ds. podatków w Hayward & Co. Legal Advisory
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor
Przyjemnie, gdy zamiast kłód, los rzucał pod nogi takimi niespodziankami. Zazwyczaj przynosiły one naprawdę pozytywne przyszłe relacje, choć zależy też od osoby. Sylvie nie musiała się jednak obawiać, bo skoro była tak otwarta w stosunku do owej nieznajomej, z pewnością nie uważała jej za jakieś zagrożenie. Uniosła brwi, słysząc włoskie przekleństwa. Rozpoznała każde - w końcu sama doskonale władała tym językiem. I to niemalże na co dzień. Chwilowo jednak nie komentowała tego ani słowem, nie mając pewności, czy powinna o to w ogóle pytać. — Nie no. — zaczęła z lekką rezygnacją w głowie, po czym westchnęła. — On jest całkiem okej. Tylko dzisiaj chyba próbuje mnie zmotywować, ale wybrał sobie debilny sposób. — nie zdziwiłaby się, jeśli tak faktycznie wyglądałyby jego intencje. Sensu w tym zero, ale najwidoczniej uznał to za świetny sposób. Cóż, na nią nie działał - wręcz ją wkurzał. Więc powinna była się mu za to odpłacić, owszem. — Dam radę o własnych nogach, tak myślę. — uśmiechnęła się z rozbawieniem, słysząc kolejne słowa kobiety. Było jej miło, owszem, ale była ciekawa, dlaczego ta jej tak pomagała. Dopiero co się poznały, a ta już walczyła o nią z honorem. Cała ta sytuacja wyglądała jej jak jakiś urywek z horoskopu, które czytała co tydzień dla śmiechu. I nawet nie pamiętała, czy ten obecny przewidywał coś o “nieznajomej, która chciała ją zanosić pod samą scenę w ramach zemsty”. Albo o czymś podobnym. Pokiwała głową, dzielnie trzymając się jednak swojego szybkiego tempa i gracji w wymijaniu tłumów. Nie miała w ogóle planów, by być pod samą sceną i trochę się tego obawiała. Skoro jednak jej towarzyszka zaproponowała coś innego, nie zamierzała oponować. Była jednak w szoku, że kobieta tak łatwo radziła sobie z pokonywaniem zdeterminowanego tłumu, ale była w stanie posyłać jedynie przepraszające spojrzenia wszystkim tym, którym udaremniły dostanie się pod same barierki. — Dobra. Watch this. — zakomunikowała, wyciągając telefon. Zamierzała zrobić sobie selfie, początkowo miało ono ujmować tylko ją, ale po krótkiej chwili od odpalenia aparatu gestem zachęciła nową koleżankę, by również ustawiła się do zdjęcia. Opisała je krótko. Prawdziwy przyjaciel pomaga ci we własnej osobie, nie za pomocą zdjęć w stylu “zazdrościsz mi, co?”. Stwierdziła jednak, że tytuł był chyba trochę za mocny, przez co zawiesiła palec nad przyciskiem “wyślij”.
Ciemne brwi uniosły się w swego rodzaju niedowierzaniu, kiedy Sylvie zaczęła bronić swojego kolegi. Musiała być z natury cierpliwą osobą — albo masochistką — skoro godziła się na takie traktowanie, ewentualnie z jakiegoś innego, nieznanego powodu ów koleś był jej szczególnie bliski. W takie szczegóły Lucky już nie zamierzała wnikać, nie w rozmowie z kimś kogo znała od może kilkunastu minut. To w gruncie rzeczy nie była jej sprawa, a jedyne co mogła zrobić bez przeginania pały, to właśnie pomóc blondynce tam gdzie inni zawodzili. No i może popieklić się też trochę w jej imieniu, żeby występki uszczypliwego kolegi nie przeszły bez odpowiedniego echa. — Spoko — potaknęła, odpuściwszy dalsze dociekanie. — Ale w razie czego mów, mogę zbluzgać typa. — Wzruszyła ramionami, jakby to nie była żadna wielka przysługa... bo nie była. Panna Martino mogła być wychowana zgodnie z nieraz na wyrost uprzejmą kulturą Wschodu, ale i włoskiego temperamentu jej nie brakowało. Kiedy było trzeba, mogła uruchomić awanturniczą żyłkę, żywą gestykulację i potok słów, którego nie sposób przerwać. W ten sposób dało się zagadać niemal każdego, kto nie posiadał tych samych umiejętności, a często nawet i racjonalny argument potrafił umrzeć pod naporem tak intensywnego nacisku. — Jak nogi dobre, to trzeba używać — zgodziła się ochoczo, cytując ty samym jedno z licznych powiedzonek swojej babci. Cieszyła się, widząc jak z oblicza jej nowej znajomej znika frustracja i zagubienie, ustępując miejsca rozbawieniu. Taki miała przede wszystkim cel, nie tylko pomóc kobiecie trafić na miejsce, ale także poprawić jej humor w drodze. W końcu po to każda z nich wybierała się na koncert, żeby dobrze się bawić, a to byłoby utrudnione przy skwaszonym nastroju. Tymczasem atmosfera zrobiła się już nieco przyjemniejsza. Tym samym kiedy już znalazły się pod sceną, wcześniejsza frustracja zachowaniem kolegi zdawała się być wyłącznie echem, mało istotnym wobec osiągniętego właśnie sukcesu. Jeśli to wrażenie było zgodne z rzeczywistymi odczuciami Sylvie, to jej przypadkowa przewodniczka mogła uznać swoje zadanie za spełnione. Nie spodziewała się, że zostanie wciągnięta do zdjęcia, ale nie protestowała ani przez sekundę. Uśmiechnęła się wesoło do obiektywu, na moment pozowania do fotografii obejmując blondynkę wokół ramion. Potem puściła ją, przyglądając się jak jej nowa koleżanka zatrzymuje się nad wysłaniem wiadomości. Nie patrzyła jej na ekran i nie czytała podpisu, nie wiedziała więc, nad czym kobieta tak się zadumała. — Wszystko okej? — zagaiła łagodnie, zaraz spoglądając z ukosa na scenę. Próba dźwięku się zakończyła, a jeden z muzyków wyszedł na środek, zapewne żeby rozpocząć występ jakimś wprowadzeniem. — Zaczynają!
księgowa, prawnik ds. podatków w Hayward & Co. Legal Advisory
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor
Najwidoczniej Sylvie łączyła zarówno cierpliwość, jak i swego rodzaju masochizm. Nie byłoby to dziwne, patrząc na jej dotychczasowe życie. Jedno można było jednak o niej powiedzieć. W sumie nie jedno, a dwie rzeczy - nie dość, że była lojalna, to naprawdę ciężko było ją urazić. Tak, że chciałaby w momencie przerwać jakąś znajomość. Ten kumpel, który ją teraz “motywował” - takie rzeczy nie były u niego nowością. Hayward niekoniecznie za tym przepadała, ale ostatecznie nie był to powód, dla którego miałaby się na niego obrazić na amen. Chyba, że jeszcze bardziej przegnie pałkę. — Dobrze, będę pamiętać. — obiecała z uśmiechem. Sylvie może nie była Włoszką z krwi i kości, ale musiała spędzać za dużo czasu ze swoim mężem. Również miała charakterek, tyle że zostawiała go raczej na specjalne okazje. Ewentualnie na moment, w którym już nie mogła się dłużej powstrzymywać. — Owszem, ale przesadzać w drugą stronę też lepiej nie próbować. — ona od swojej babci zaś nauczyła się, że nawet jak się biegało całe życie, nogi w końcu odmawiały posłuszeństwa. Tym bardziej, jak się ich nadużywało. Sobie jednak nie miała nic do narzucenia, bo nie biegała jak najęta… Chyba. Dzisiejszy wyjątek mógł zatem przejść bez echa. Taką miała nadzieję. Nastrój udzielił się również i Hayward, przez co chęć odegrania się również straciła na mocy. I tak czuła już satysfakcję z tego, że dotarły tam tak szybko i praktycznie na czas. Nic więcej jej do szczęścia nie było trzeba. Nawet zdumionej twarzy kumpla, który myślał, że może ją to ominie. Dlatego też zawahała się nieco nad swoim pociskiem. Zanim padło pytanie, Sylvie zdążyła już wykasować dotychczasowy dopisek, który zmieniła na “ha, udało mi się i co teraz?”. Zanim odpowiedziała, postanowiła finalnie kliknąć opcję wysłania i schować telefon. Dopiero wtedy zwróciła się twarzą w kierunku Lucky. — Jak najbardziej. — pokiwała głową. Była tylko cholernie zmęczona, spragniona chyba też, ale najwidoczniej było warto. Sama dostrzegła też ruch na scenie i od tego momentu już nie spuszczała z niej oczu. Ogarnęła, że faktyczny występ właśnie się zaczyna, więc nie chciała utracić ani sekundy. — No, żeśmy trafiły idealnie. — brzmiała na naprawdę zadowoloną, a jej uśmiech był tylko tego odznaką. Oczy zaczynały jej się świecić, gdy patrzyła na scenę, obserwując i słuchając występu muzyka.
Rzuciła swojej towarzyszce spojrzenie z ukosa, podczas gdy uśmieszek na twarzy przekrzywił się nieco w łobuzerskiej manierze. Nie potrafiła odczytywać natury ludzkiej na pierwszy rzut oka, a zapewne nawet nie na drugi czy trzeci, wyłapywała jednak pewne sygnały ze strony swojej nowej znajomej. I mogła się mylić, miała jednak wrażenie, że ta kulturalna, ułożona kobietka ma w sobie więcej nić widać. Z dużym prawdopodobieństwem poczucie humoru, a może i jakąś zwariowaną nutkę... zbyt wcześnie było, by oceniać. Przeczucia były jednak pozytywne, podsycając tym samym zainteresowanie i potrzebę kontynuowania tej zupełnie przypadkowej znajomości. Nie musiały być zresztą najlepszymi przyjaciółkami, żeby Lucky czuła się uprawniona do składania podobnych deklaracji. Nie znosiła wrednych zagrywek na tyle, że stanęłaby i w obronie zwykłego przechodnia, byle tylko utrzeć komuś zadartego niesłusznie nosa. Tym bardziej skoro już zdążyła polubić Sylvie, bez problemu nakrzyczałaby na każdego, kto próbowałby robić jej na złość. Skoro sama była na tyle cierpliwa, by znosić irytujące zachowanie swoich znajomych, rolę pieska zaczepno-obronnego mogła śmiało zostawić w rękach przepełnionej energią Martino. Gdyby tylko zaszła potrzeba, to znalazłby się i sposób. — Przesadzać nigdy nie należy, chyba że się ma ogródek — zażartowała, nadal trzymając się obszaru babcinych powiedzonek. Seniorka zawsze sypała jak z rękawa takimi sentencjami na wpół serio, a wnuczka chłonęła wszystkie jak gąbka wodę. Nie bez powodu znajomi często zwracali jej uwagę na to, że brzmi czasem jak staruszka. Cóż, przynajmniej mogła się czymś wyróżnić! A te wszystkie teksty uważała za zbyt zabawne, by ich nie powtarzać i tym samym wylądowały w jej naturalnej manierze. Kiwnęła głową na znak zgody, skoro najwyraźniej nie było żadnego niespodziewanego problemu z wymianą wiadomości. — Wyślesz mi też to zdjęcie? Ale później — dodała jeszcze. Musiałyby się trochę pobawić z wymianą numerów albo namiaru na mediach społecznościowych, zależnie od preferencji, a nie chciała poświęcać na to uwagi w trakcie koncertu. Zbyt wiele wysiłku kosztowało dotarcie pod scenę na czas, by teraz z powodu innych spraw opuścić początek. Występ zaczynał się zaś z grubej rury, po krótkim wprowadzeniu i powitaniu zaraz zabrzmiała energiczna muzyka. Po pierwszym utworze solo, do artysty zaczęli dołączać kolejni, aż w końcu zgromadziła się cała, całkiem liczna orkiestra. Raz po raz rozbrzmiewały gromkie oklaski, niewiele było jednak na nie czasu, gdyż występujący prowadzili zabawę niezwykle żywo. Zgromadzony tłum falował w rytm muzyki; z tyłu zaś, gdzie masa ludzka nieco się rozgęszczała, można było dostrzec nawet bardziej energiczne tańce. Wesołe melodie łatwo wpadały w ucho, zachęcając do kiwania głową czy podrygiwania nogami, czego nie odmówiła sobie także oparta o metalową barierkę Lucky. Przyglądając się scenie i zasłuchana w muzyce, niemal całkowicie zaginęła gdzieś w swoim własnym świecie i sygnały z planety Ziemi zaczęły docierać dopiero wtedy, gdy zespół zarządził trzy minuty przerwy na zniesienie i wniesienie kilku instrumentów. — No, dla mnie bomba — zwróciła się do Sylvie z wyszczerzem, zadowolona z oglądanego występu, ale przede wszystkim dumna, że dzięki jej pomocy mogły się cieszyć koncertem od samego początku. Podjęty wysiłek był wart nagrody! — Pytanie poza konkursem — dodała w kilka sekund później, gdy jej wzrok padł na grupkę nastoletnich chłopaków przy drugim końcu sceny. Kiwnęła głową w tamtym kierunku, wskazując swojej rozmówczyni tę barwną gromadkę młodzieży; trudno było ich nie zauważyć, kiedy każdy jeden miał bardziej krzykliwą koszulę od poprzedniego, a wzory i kolory dobierał albo ślepiec, albo nowy geniusz nowoczesnej sceny odzieżowej. — Który ma najlepszą stylówę? Ja głosuję na tego w fioletowej, w nietoperze i wiśnie.