-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Nie był jakimś szczególnym fanem eventów organizowanych przez miasto.
O ile nie stronił od imprez – i trudno było w szkolnym gronie przyjść na jakąś, na której jego nie było lub przynajmniej: nie był zaproszony – o tyle spędy organizowane przez miasto były różną bajką. Chodziło o to, że to zwykle była loteria. O wiele większa niż domówka czy niezobowiązujący wypad na kluby. Było poza większą kontrolą i towarzystwo było różne. I jak nie miał problemów z żadnym towarzystwem, które autentycznie przychodziło się bawić, tak baby z dziećmi czy przegrani faceci po trzydziestce, którzy przychodzą i próbują bawić się jak młodzież, to już zwyczajnie była przesada.
Przecież ci ludzie byli s t a r z y.
Czemu nie siedzieli w swoich idealnych domach? Dbając o swoje idealne rodziny? I czemu nie zostawią imprez dla młodych, którzy jeszcze mają siłę i nie konają na dwie godziny przed północą.
Ale tak, generalnie to miał problem z tym, że tam wstęp mieli prawie wszyscy i nie miało się nad tym większej kontroli. Z domówki to się frajera czy dwóch dało prosto wyrzucić, ewentualnie sklepać takiego za klubem. Ale tutaj?
Wpadało wszystko i to wszystko mieszało się z ludźmi, którzy byli w porządku.
Takimi jak on, oczywiście.
Opuścił smartfona po odczytaniu ostatniego powiadomienia od grupy znajomych, która zbierała się na evencie, grubo po paradzie, a w otoczeniu foodtrucków. Było chwilę po zmierzchu, więc zaczynało robić się przyjemnie rześko, po tym jak słońce przez cały dzień dawało w palnik.
Przyszedł nieco później niż reszta gangu, z którym miał się spotkać, przez własny trening. Nie futbolu a na enduro. Po wszystkim musiał zaliczyć jeszcze prysznic, przebrać się i wyżelować włosy przecież, jak na elo-żelo przystało. I dopiero wtedy mógł zamówić ubera – a i to było problemem przez ten obsrany event. Samochodem nie planował przyjechać, bo nigdzie by nie zaparkował. Motocyklem też nie – bo nie zamierzał ryzykować tego, że ktoś mocno wstawiony przewróci czy to ścigacz czy samo enduro, które na dobrą sprawę było od gleby.
A poza tym: zamierzał się napić. I może uchodził za debila i może uwalił szkołę, ale jednak wszystkie klepki miał na swoim miejscu i jak pił, to nie pił. Może też nie tylko przez samą obawę przed odpowiedzialnością, a szybciej przez to, że konsekwencje takiego działania poszłyby dalej, zaczepiły o jego ojca, a on znowu wysłuchiwałby kilkugodzinnej tyrady.
Wolał sobie tego oszczędzić.
Dostał się na miejsce eventu i zaczął przepychać przez tłumy, w rożnym stanie, pod konkretną budkę która miała być ich obecnym punktem zbiorczym. Gdy się tam dostał, przywitał się ze znajomymi – z kim było trzeba to zbił pionę, którą koleżankę lubił to przytulił jednym ramieniem, no i swoją najwspanialszą, jedyną i niezastąpioną (bardzo zastąpioną i wcale nie jedyną), Malditę pocałował pokazowo. A potem gwizdy, pizdy, smród bielizny, ktoś podał mu piwo z kija, ktoś wciągnął w dialogi i impreza miała po prostu trwać. Jakimś cudem udało im się nawet wywalczyć jeden ze stolików (cudem było to, że jeden z kolegów zastraszył jakiegoś młodego chłopaczka, który trzymał miejsce dla swojej rodziny).
I tak to się żyło u niego w świecie.
Zoe Avery
O ile nie stronił od imprez – i trudno było w szkolnym gronie przyjść na jakąś, na której jego nie było lub przynajmniej: nie był zaproszony – o tyle spędy organizowane przez miasto były różną bajką. Chodziło o to, że to zwykle była loteria. O wiele większa niż domówka czy niezobowiązujący wypad na kluby. Było poza większą kontrolą i towarzystwo było różne. I jak nie miał problemów z żadnym towarzystwem, które autentycznie przychodziło się bawić, tak baby z dziećmi czy przegrani faceci po trzydziestce, którzy przychodzą i próbują bawić się jak młodzież, to już zwyczajnie była przesada.
Przecież ci ludzie byli s t a r z y.
Czemu nie siedzieli w swoich idealnych domach? Dbając o swoje idealne rodziny? I czemu nie zostawią imprez dla młodych, którzy jeszcze mają siłę i nie konają na dwie godziny przed północą.
Ale tak, generalnie to miał problem z tym, że tam wstęp mieli prawie wszyscy i nie miało się nad tym większej kontroli. Z domówki to się frajera czy dwóch dało prosto wyrzucić, ewentualnie sklepać takiego za klubem. Ale tutaj?
Wpadało wszystko i to wszystko mieszało się z ludźmi, którzy byli w porządku.
Takimi jak on, oczywiście.
Opuścił smartfona po odczytaniu ostatniego powiadomienia od grupy znajomych, która zbierała się na evencie, grubo po paradzie, a w otoczeniu foodtrucków. Było chwilę po zmierzchu, więc zaczynało robić się przyjemnie rześko, po tym jak słońce przez cały dzień dawało w palnik.
Przyszedł nieco później niż reszta gangu, z którym miał się spotkać, przez własny trening. Nie futbolu a na enduro. Po wszystkim musiał zaliczyć jeszcze prysznic, przebrać się i wyżelować włosy przecież, jak na elo-żelo przystało. I dopiero wtedy mógł zamówić ubera – a i to było problemem przez ten obsrany event. Samochodem nie planował przyjechać, bo nigdzie by nie zaparkował. Motocyklem też nie – bo nie zamierzał ryzykować tego, że ktoś mocno wstawiony przewróci czy to ścigacz czy samo enduro, które na dobrą sprawę było od gleby.
A poza tym: zamierzał się napić. I może uchodził za debila i może uwalił szkołę, ale jednak wszystkie klepki miał na swoim miejscu i jak pił, to nie pił. Może też nie tylko przez samą obawę przed odpowiedzialnością, a szybciej przez to, że konsekwencje takiego działania poszłyby dalej, zaczepiły o jego ojca, a on znowu wysłuchiwałby kilkugodzinnej tyrady.
Wolał sobie tego oszczędzić.
Dostał się na miejsce eventu i zaczął przepychać przez tłumy, w rożnym stanie, pod konkretną budkę która miała być ich obecnym punktem zbiorczym. Gdy się tam dostał, przywitał się ze znajomymi – z kim było trzeba to zbił pionę, którą koleżankę lubił to przytulił jednym ramieniem, no i swoją najwspanialszą, jedyną i niezastąpioną (bardzo zastąpioną i wcale nie jedyną), Malditę pocałował pokazowo. A potem gwizdy, pizdy, smród bielizny, ktoś podał mu piwo z kija, ktoś wciągnął w dialogi i impreza miała po prostu trwać. Jakimś cudem udało im się nawet wywalczyć jeden ze stolików (cudem było to, że jeden z kolegów zastraszył jakiegoś młodego chłopaczka, który trzymał miejsce dla swojej rodziny).
I tak to się żyło u niego w świecie.
Zoe Avery
-
Sometimes you think that you want to disappear, but all you really want is to be found.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Daj spokój, Zo, będzie fajnie!
Takimi słowami przez kilka dni przekonywał ją Marvin, jej najlepszy przyjaciel od podstawówki, aby iść wspólnie na festiwal. To było spore wydarzenie społeczne, gdzie miało być też wiele różnych atrakcji. To były wakacje, a oni i tak nie mieli co robić. To był ten okres, gdzie mogli odpocząć od nauki, od egzaminów i chodzenia do szkoły. Jedni wyjeżdżali na swoje wakacje życia, za granicę, do rodziny czy nawet na wieś, a inni… inni zostawali w domu, aby zajmować się rodzeństwem lub bawić się w okolicy.
Szukając przy tych różnych obozów naukowych z dziedziny medycyny.
Zoe jednak nigdy nie była jedną z tych super rozrywkowych dziewczyn, które było wszędzie widać i słychać. Nie chodziła na domówki i imprezy, bo nie miała czasu, nie mówiąc o tym, że nie uważała to za coś… leżącego w kręgu jej zainteresowań. Wystarczyło jej, że wiedziała oraz słyszała co się na takich skupiskach dzieje. Laski zachodziły w przypadkowe ciąże, ludzie się zdradzali, ruchali w szafach, badali sobie wzajemnie migdałki, bo tak mówiło wyzwanie przy grze w butelkę. Upijali się do nieprzytomności, popełniali masę błędów i ranili innych.
To raczej nie był jej świat. A może też nigdy nie miała okazji go poznać.
Festwial nie był jednak domówką. To było duże wydarzenie gdzie mogli się zebrać wszyscy. Rodziny z dziećmi, paczki znajomych, a także pojedyncze osoby czy właśnie oni - dwójka przyjaciół, która postanowiła w końcu wyjść do ludzi, zjeść coś dobrego z którejś budki, posłuchać muzyki, pogadać i wypić piwo. Po prostu się wyluzować, zrelaksować, zabawić. Zwłaszcza, że jej ojciec miał w końcu dzień wolny, więc to on, jak na rodzica przystało, mógł się zająć swoim młodszym dzieckiem, które potrzebowało jego obecności.
Gdy tylko się pojawili na miejscu, od razu stwierdzili, że idą zobaczyć co jest tu dobrego do jedzenia. Posmakowali kilku różnych potraw na pół z innych foodtrucków, wypili po dwa piwa, a nawet skorzystali z jakichś głupich konkursów, które były organizowane przy kilku stanowiskach. Oczywiście nic nie wygrali, ale dostali jakieś głupie nagrody pocieszenia w postaci zawieszek do kluczy. I czas im upływał naprawdę udanie. Zoe jak raz się wyluzowała, dużo uśmiechała i naprawdę dobrze bawiła, ale w towarzystwie Marvina to akurat nie było zaskakujące. Znali się nie od dzisiaj i spędzali ze sobą wiele czasu, nie tylko przy nauce, więc można powiedzieć, że znali się jak łyse konie.
Ale nigdy ich do siebie nie ciągnęło romantycznie. Przynajmniej nie jej.
Gdy słońce zaczynało powoli zachodzić, Marvin stracił trochę energii. Powiedział jej, że źle się czuje i czy mogą gdzieś odejść na bok, więc dziewczyna nie myśląc zbyt długo, wzięła ich rzeczy i ruszyła razem z chłopakiem przed siebie, powoli i ostrożnie przebijając się przez tłum.
Przyjaciel był coraz bledszy, ale zanim dotarli tam, gdzie nikogo nie było, usłyszała tylko krótkie
Chyba będę…
I koniec. Marvin zgiął się w pół, odwracając od blondynki, aby przypadkowo zbełtać się na buty osoby obok, którą właśnie mijali.
— O matko, stary przepraszam — powiedział, prostując się chwiejnie, przedramieniem wycierając usta. Tylko, że na twarzy Marvina było widać coś więcej. Było to przerażenie w momencie jak ogarnął kim była osoba, której buty zniszczył.
Bledszy już być nie mógł.
Zoe sięgnęła do chłopaka, co by go wesprzeć w tym… żenującym momencie.
— Marvin, idź może usiądź — poradziła, bo wyglądała jakby za chwilę miał się nie tylko zrzygać po raz drugi, ale też zapaść pod ziemię. Nic tylko czekać, aż znajomi słynnej ekipy, która rządziła szkołą, zaraz się do nich przypierdoli. Już chyba była na to mentalnie gotowa, bo jej przyjaciel nie mógł wybrać gorszego towarzystwa do tego, aby się gorzej poczuć.
Evander Kross
Takimi słowami przez kilka dni przekonywał ją Marvin, jej najlepszy przyjaciel od podstawówki, aby iść wspólnie na festiwal. To było spore wydarzenie społeczne, gdzie miało być też wiele różnych atrakcji. To były wakacje, a oni i tak nie mieli co robić. To był ten okres, gdzie mogli odpocząć od nauki, od egzaminów i chodzenia do szkoły. Jedni wyjeżdżali na swoje wakacje życia, za granicę, do rodziny czy nawet na wieś, a inni… inni zostawali w domu, aby zajmować się rodzeństwem lub bawić się w okolicy.
Szukając przy tych różnych obozów naukowych z dziedziny medycyny.
Zoe jednak nigdy nie była jedną z tych super rozrywkowych dziewczyn, które było wszędzie widać i słychać. Nie chodziła na domówki i imprezy, bo nie miała czasu, nie mówiąc o tym, że nie uważała to za coś… leżącego w kręgu jej zainteresowań. Wystarczyło jej, że wiedziała oraz słyszała co się na takich skupiskach dzieje. Laski zachodziły w przypadkowe ciąże, ludzie się zdradzali, ruchali w szafach, badali sobie wzajemnie migdałki, bo tak mówiło wyzwanie przy grze w butelkę. Upijali się do nieprzytomności, popełniali masę błędów i ranili innych.
To raczej nie był jej świat. A może też nigdy nie miała okazji go poznać.
Festwial nie był jednak domówką. To było duże wydarzenie gdzie mogli się zebrać wszyscy. Rodziny z dziećmi, paczki znajomych, a także pojedyncze osoby czy właśnie oni - dwójka przyjaciół, która postanowiła w końcu wyjść do ludzi, zjeść coś dobrego z którejś budki, posłuchać muzyki, pogadać i wypić piwo. Po prostu się wyluzować, zrelaksować, zabawić. Zwłaszcza, że jej ojciec miał w końcu dzień wolny, więc to on, jak na rodzica przystało, mógł się zająć swoim młodszym dzieckiem, które potrzebowało jego obecności.
Gdy tylko się pojawili na miejscu, od razu stwierdzili, że idą zobaczyć co jest tu dobrego do jedzenia. Posmakowali kilku różnych potraw na pół z innych foodtrucków, wypili po dwa piwa, a nawet skorzystali z jakichś głupich konkursów, które były organizowane przy kilku stanowiskach. Oczywiście nic nie wygrali, ale dostali jakieś głupie nagrody pocieszenia w postaci zawieszek do kluczy. I czas im upływał naprawdę udanie. Zoe jak raz się wyluzowała, dużo uśmiechała i naprawdę dobrze bawiła, ale w towarzystwie Marvina to akurat nie było zaskakujące. Znali się nie od dzisiaj i spędzali ze sobą wiele czasu, nie tylko przy nauce, więc można powiedzieć, że znali się jak łyse konie.
Ale nigdy ich do siebie nie ciągnęło romantycznie. Przynajmniej nie jej.
Gdy słońce zaczynało powoli zachodzić, Marvin stracił trochę energii. Powiedział jej, że źle się czuje i czy mogą gdzieś odejść na bok, więc dziewczyna nie myśląc zbyt długo, wzięła ich rzeczy i ruszyła razem z chłopakiem przed siebie, powoli i ostrożnie przebijając się przez tłum.
Przyjaciel był coraz bledszy, ale zanim dotarli tam, gdzie nikogo nie było, usłyszała tylko krótkie
Chyba będę…
I koniec. Marvin zgiął się w pół, odwracając od blondynki, aby przypadkowo zbełtać się na buty osoby obok, którą właśnie mijali.
— O matko, stary przepraszam — powiedział, prostując się chwiejnie, przedramieniem wycierając usta. Tylko, że na twarzy Marvina było widać coś więcej. Było to przerażenie w momencie jak ogarnął kim była osoba, której buty zniszczył.
Bledszy już być nie mógł.
Zoe sięgnęła do chłopaka, co by go wesprzeć w tym… żenującym momencie.
— Marvin, idź może usiądź — poradziła, bo wyglądała jakby za chwilę miał się nie tylko zrzygać po raz drugi, ale też zapaść pod ziemię. Nic tylko czekać, aż znajomi słynnej ekipy, która rządziła szkołą, zaraz się do nich przypierdoli. Już chyba była na to mentalnie gotowa, bo jej przyjaciel nie mógł wybrać gorszego towarzystwa do tego, aby się gorzej poczuć.
Evander Kross
-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Pomimo niesprzyjających okoliczności – to jest towarzystwa mieszanego, dzień czy popołudnie, a nawet wieczór zdawały się upływać mu całkiem dobrze. Nie to, żeby był zaraz jakiś wielce wybredny, chociaż pozory miał. Otaczał się próżnymi ludźmi, dla których liczył się przede wszystkim hajs, alkohol i dobre imprezy, a jak to się mówi – jeśli wpadniesz między wrony, musisz krakać jak i one. Czy jakoś tak. I to nie tak, że był świadom pustości tych relacji, choć… No tak, to w zasadzie tak. Ale jednocześnie z braku alternatywy i potrzeby akceptacji i podziwu, których po prostu nie miał w domu, akceptował to otoczenie.
A otoczenie, jak wiadomo, wywierało jakiś wpływ na kształtowanie osobowości.
I po czasie ciężko było oddzielić co było tym wpływem, a co jego faktyczną osobowością, która ukształtowała się na tych i innych warunkach.
Najważniejsze jednak było to, że miał swoje grono osób, które przyklaskiwało mu, chciało spędzać z nim czas i które go respektowały. Miał pozycję, miał szacunek i miał podziw. Coś czego absolutnie brakowało mu w domu, a co nadrabiał w środowisku szkolnym. Pomimo pewnej wpadki.
Spędzał dobrze czas na głupich żartach, wymienianiu się uszczypliwościami, opowiadaniu o tym, kto gdzie jedzie na wakacjach, przy okazji też wysłuchiwania opowieści z tego, co działo się na letnim obozie. Włącznie z tym, że jakiś, tak zwany, przydupas Rainy wbił tam pewnego dnia i zaczął wszystkich zastraszyć. Jakaś gadka o tym, że wynajęła sobie frajera – przecież nikt nie przyzna wprost, że się faktycznie obsrał – aby ich postraszyć i podzielone zdania o tym, aby dać jej spokój lub aby docisnąć po powrocie do szkoły.
W końcu nie mógł dać sobie rady z całym gangiem, nie? W kupie siła.
Ulotnił się od grupy, kiedy skończyło mu się piwo. Podpytał swojej szanownej dziewczyny, która żywo opowiadała o tym, jak skandalicznie została potraktowana, bo musiała zbierać jakieś szmaty i pakować do walizki, czy chce jeszcze browara, a następnie oddalił się od grupy.
A w zasadzie – nie zdążył postawić nawet dwóch kroków, kiedy coś chlupnęło mu na buty z głośnym plaskiem, który dało się usłyszeć pomimo zgiełku.
Opuścił spojrzenie, by dostrzec kolorowego bełta nie tyle co na bruku, ale na jego obuwiu. A potem zobaczył zarzyganą gębę sprawcy całego zamieszania.
Było to, co najmniej obrzydliwe. I nie była tu mowa o jego orzyganych butach.
— Zaraz, zaraz — odezwał się, gdy usłyszał głos dziewczyny, która była z miotaczem rzygów najwyraźniej na całym tym zdarzeniu, bo znała jego imię. Głos, który w wypowiedzi namawiał na ulotnienie się. Nawet jeśli brzmiało to rozsądnie dla stanu, w jakim był koleś. — Wycieraj to. — Rzucił to polecenie dość stanowczo, specjalnie również chwytając Marvina za ramię, żeby nie dał dyla.
Wystarczyła chwila, aby znajdująca się nieopodal grupa znajomych zwróciła uwagę na to, że coś się działo. Bo ich kolega się nie przemieszczał, tylko trzymał kogoś i to tak, że raczej nie było sympatyczne powitanie.
— Co jest?
— Rzygciuszek nie dotrzymał na imprezie do północy i zanim uciekł, zbełtał mi się na buty — warknął z niezadowoleniem, oglądając się krótko w stronę reszty. Na wpół rozbawione i wpół zszokowane „coooo” przetoczyło się po grupce, która zaczęła przesuwać się bliżej, by mieć lepszy widok. Najwyraźniej nie widzieli rzygów do tej pory – co było raczej średnio prawdopodobne z racji tego, że byli nastolatkami, którym tylko chlanie i to bez opamiętania było w głowie.
No a on miał faktycznie problem, bo nie zamierzał sam szorować obrzyganych butów. Za to kolega, przyłapany na gorącym uczynku, mógł się odkupić z winy – chociaż to mu raczej nie będzie darowane, nieważne jak dobrze nie wypucowałby obuwia wszystkim tutaj zebranym.
— Fu, ale przecież to jest rzyg! — rzuciła z odrazą, jaśnie oświecona Maldita.
— Dziękuję, kochanie — wyratykułował cierpko ten tytuł, strzelając oczami, pewnie na cześć jej błyskotliwości — że mnie uświadomiłaś. Nie wpadłbym na to. — Opuścił spojrzenie na Rzygciuszka. — Do roboty, organizuj sobie jakieś chusteczki albo będziesz to zaraz wycierał gębą.
Zoe Avery
A otoczenie, jak wiadomo, wywierało jakiś wpływ na kształtowanie osobowości.
I po czasie ciężko było oddzielić co było tym wpływem, a co jego faktyczną osobowością, która ukształtowała się na tych i innych warunkach.
Najważniejsze jednak było to, że miał swoje grono osób, które przyklaskiwało mu, chciało spędzać z nim czas i które go respektowały. Miał pozycję, miał szacunek i miał podziw. Coś czego absolutnie brakowało mu w domu, a co nadrabiał w środowisku szkolnym. Pomimo pewnej wpadki.
Spędzał dobrze czas na głupich żartach, wymienianiu się uszczypliwościami, opowiadaniu o tym, kto gdzie jedzie na wakacjach, przy okazji też wysłuchiwania opowieści z tego, co działo się na letnim obozie. Włącznie z tym, że jakiś, tak zwany, przydupas Rainy wbił tam pewnego dnia i zaczął wszystkich zastraszyć. Jakaś gadka o tym, że wynajęła sobie frajera – przecież nikt nie przyzna wprost, że się faktycznie obsrał – aby ich postraszyć i podzielone zdania o tym, aby dać jej spokój lub aby docisnąć po powrocie do szkoły.
W końcu nie mógł dać sobie rady z całym gangiem, nie? W kupie siła.
Ulotnił się od grupy, kiedy skończyło mu się piwo. Podpytał swojej szanownej dziewczyny, która żywo opowiadała o tym, jak skandalicznie została potraktowana, bo musiała zbierać jakieś szmaty i pakować do walizki, czy chce jeszcze browara, a następnie oddalił się od grupy.
A w zasadzie – nie zdążył postawić nawet dwóch kroków, kiedy coś chlupnęło mu na buty z głośnym plaskiem, który dało się usłyszeć pomimo zgiełku.
Opuścił spojrzenie, by dostrzec kolorowego bełta nie tyle co na bruku, ale na jego obuwiu. A potem zobaczył zarzyganą gębę sprawcy całego zamieszania.
Było to, co najmniej obrzydliwe. I nie była tu mowa o jego orzyganych butach.
— Zaraz, zaraz — odezwał się, gdy usłyszał głos dziewczyny, która była z miotaczem rzygów najwyraźniej na całym tym zdarzeniu, bo znała jego imię. Głos, który w wypowiedzi namawiał na ulotnienie się. Nawet jeśli brzmiało to rozsądnie dla stanu, w jakim był koleś. — Wycieraj to. — Rzucił to polecenie dość stanowczo, specjalnie również chwytając Marvina za ramię, żeby nie dał dyla.
Wystarczyła chwila, aby znajdująca się nieopodal grupa znajomych zwróciła uwagę na to, że coś się działo. Bo ich kolega się nie przemieszczał, tylko trzymał kogoś i to tak, że raczej nie było sympatyczne powitanie.
— Co jest?
— Rzygciuszek nie dotrzymał na imprezie do północy i zanim uciekł, zbełtał mi się na buty — warknął z niezadowoleniem, oglądając się krótko w stronę reszty. Na wpół rozbawione i wpół zszokowane „coooo” przetoczyło się po grupce, która zaczęła przesuwać się bliżej, by mieć lepszy widok. Najwyraźniej nie widzieli rzygów do tej pory – co było raczej średnio prawdopodobne z racji tego, że byli nastolatkami, którym tylko chlanie i to bez opamiętania było w głowie.
No a on miał faktycznie problem, bo nie zamierzał sam szorować obrzyganych butów. Za to kolega, przyłapany na gorącym uczynku, mógł się odkupić z winy – chociaż to mu raczej nie będzie darowane, nieważne jak dobrze nie wypucowałby obuwia wszystkim tutaj zebranym.
— Fu, ale przecież to jest rzyg! — rzuciła z odrazą, jaśnie oświecona Maldita.
— Dziękuję, kochanie — wyratykułował cierpko ten tytuł, strzelając oczami, pewnie na cześć jej błyskotliwości — że mnie uświadomiłaś. Nie wpadłbym na to. — Opuścił spojrzenie na Rzygciuszka. — Do roboty, organizuj sobie jakieś chusteczki albo będziesz to zaraz wycierał gębą.
Zoe Avery
-
Sometimes you think that you want to disappear, but all you really want is to be found.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Marvin nie wyglądał na zadowolonego. Ewidentnie czuł się źle, a fakt, że zrzygał się na buty akurat Evandera Krossa, to… był tylko jego gwóźdź do trumny, bo był bledszy niż kiedykolwiek. I to nie przez to, że było mu słabo i miał nudności. To już bardziej przemawiał przestrach, że przejebał sobie życie szkolne, bo na jego nieszczęście, Kross miał zostać z nimi jeszcze jeden rok w szkole. Wiec to nie mógł być tylko jeden przypał i zjebany dzień o którym zaraz zapomną.
Bu tu mogły nie wystarczyć tylko szybkie przeprosiny.
Zaraz, zaraz.
Tego biedny Marvin najbardziej się obawiał, zwłaszcza, że się nie stawiał. Nie miał siły, ale też charakteru, aby się przeciwstawiać, dlatego zatrzymał się, kiedy został schwycony za ramię. I nieco się wystraszył tym, że… miałby faktycznie czyścić buty. Niby powinien, bo przecież to jego wymiociny, ale z drugiej strony, było to dość publiczne upokorzenie. Zwykle nie był to człowiek, który się wychylał. Nawet w szkole, a teraz był w centrum uwagi. I to nie przez coś pozytywnego.
— Przepraszam, ja- — nie dokończył, bo koledzy Krossa spostrzegli, że coś się dzieje nieopodal i postanowili dołączyć do kumpla, w razie jakby potrzebował pomocy… w czymś.
Marvin wyglądał jakby się miał zapaść pod ziemię ze wstydu, zwłaszcza kiedy pojawiły się kolejne osoby, które patrzyły na niego, jakby był jakimś podczłowiekiem. I to było widać. W ich spojrzeniu, podejściu, wyrazie twarzy. Nie mówiąc o tym, że teraz to już w ogóle był przekreślony, bo przecież zwymiotował na buty ich super kolegi, a to było niewybaczalne.
Wszystko działo się dość szybko, a ekipa, jak to ekipa nastolatków, łatwo się nakręcała.
Zoe zerkała po wszystkich osobach, które się pojawiły, jakby to była zajebista sensacja i największa atrakcja tego festiwalu. Sama nie czuła się najlepiej, zwłaszcza jak poczuła zapach unoszących się rzygowin… bo było też dość ciepło, ale musiała powstrzymać swój własny, ściskający się żołądek oraz poczucie nudności, aby nie być kolejną przeklętą. I jakoś trzymać fason. Chociaż ona.
Wtedy też odezwała się najinteligentniejsza osoba z tej ekipy, Maldita, która twarz od zawsze miała nieskalaną myślą. Jako cheerleaderka była przecież znana na szkolnych korytarzach, często się udzielała, chociaż nie powinna i wypowiadała w tematach, w których nie powinna, więc nie trudno było zauważyć, że nie grzeszyła inteligencją. Ale była ładna, należało jej to przyznać.
Rzygciuszek, znaczy, Matvin, znowu zaczął się jąkać próbując coś powiedzieć, ale Zoe nie mogła patrzeć jak po prostu Król Szkoły go nęka.
— Ej, odczep się od niego — rzuciła, stając pomiędzy dwójką, wcześniej spychając rękę nowego kolegi z ramienia przyjaciela. — Widzisz, że ledwo stoi. Nie zrobił przecież tego celowo. — Wystarczyło spojrzeć na zastraszonego i osłabionego Marvina, który nie dość, że trochę się słaniał na nogach, to jeszcze był blady jak ściana. Wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć, albo co gorsza, zrzygać się jeszcze raz.
Byle tylko nie na jej plecy, bo wtedy to jej żołądek już nie wytrzyma.
— To są tylko buty — powiedziała, zerkając w ich kierunku, ale już czuła, jak adrenalina rośnie jej w żyłach. — A on przeszedł już dzisiaj wystarczająco dużo. Więc daj mu spokój — dodała twardo, nie spuszczając spojrzenia z Krossa. Zwykle trzymała się na uboczu i nie wpierdzielała w nie swoje sprawy, skupiając się na nauce, domu i własnym, wolnym czasie. Życie szkolne, a dokładniej „grupki popularnych dzieciaków” także były nie w jej kręgu zainteresowań, a co za tym szło, nie śledziła ich i nie chciała koniecznie być jedną z nich. Nie mówiąc o tym, że zwyczajnie do nich nie pasowała.
Teraz jednak rozchodziło się o jej przyjaciela, więc musiała interweniować. Nawet jeśli potem sama miała mieć przejebane w szkole. To i tak już tylko ostatni rok… a na Harvardzie nie ma bully. Chyba.
— Jeśli to taki problem, to daj mi swój numer. Oddam ci za czyszczenie. — Bo już lepiej tak, niż żeby kumpel miał przed nim klęczeć i ręcznie mu czyścić buty. Patrząc na to, że były to wymiociny, chyba lepiej będzie je oddać do pralni, aby się upewnić, że pozbędzie się wszystkiego. Chociaż i tak się domyślała, że miał to powierzchownie wyczyścić głównie po to, aby zostać upokorzony i dostać nauczkę… tylko za co? Za nieszczęśliwy wypadek?
Evander Kross
Bu tu mogły nie wystarczyć tylko szybkie przeprosiny.
Zaraz, zaraz.
Tego biedny Marvin najbardziej się obawiał, zwłaszcza, że się nie stawiał. Nie miał siły, ale też charakteru, aby się przeciwstawiać, dlatego zatrzymał się, kiedy został schwycony za ramię. I nieco się wystraszył tym, że… miałby faktycznie czyścić buty. Niby powinien, bo przecież to jego wymiociny, ale z drugiej strony, było to dość publiczne upokorzenie. Zwykle nie był to człowiek, który się wychylał. Nawet w szkole, a teraz był w centrum uwagi. I to nie przez coś pozytywnego.
— Przepraszam, ja- — nie dokończył, bo koledzy Krossa spostrzegli, że coś się dzieje nieopodal i postanowili dołączyć do kumpla, w razie jakby potrzebował pomocy… w czymś.
Marvin wyglądał jakby się miał zapaść pod ziemię ze wstydu, zwłaszcza kiedy pojawiły się kolejne osoby, które patrzyły na niego, jakby był jakimś podczłowiekiem. I to było widać. W ich spojrzeniu, podejściu, wyrazie twarzy. Nie mówiąc o tym, że teraz to już w ogóle był przekreślony, bo przecież zwymiotował na buty ich super kolegi, a to było niewybaczalne.
Wszystko działo się dość szybko, a ekipa, jak to ekipa nastolatków, łatwo się nakręcała.
Zoe zerkała po wszystkich osobach, które się pojawiły, jakby to była zajebista sensacja i największa atrakcja tego festiwalu. Sama nie czuła się najlepiej, zwłaszcza jak poczuła zapach unoszących się rzygowin… bo było też dość ciepło, ale musiała powstrzymać swój własny, ściskający się żołądek oraz poczucie nudności, aby nie być kolejną przeklętą. I jakoś trzymać fason. Chociaż ona.
Wtedy też odezwała się najinteligentniejsza osoba z tej ekipy, Maldita, która twarz od zawsze miała nieskalaną myślą. Jako cheerleaderka była przecież znana na szkolnych korytarzach, często się udzielała, chociaż nie powinna i wypowiadała w tematach, w których nie powinna, więc nie trudno było zauważyć, że nie grzeszyła inteligencją. Ale była ładna, należało jej to przyznać.
Rzygciuszek, znaczy, Matvin, znowu zaczął się jąkać próbując coś powiedzieć, ale Zoe nie mogła patrzeć jak po prostu Król Szkoły go nęka.
— Ej, odczep się od niego — rzuciła, stając pomiędzy dwójką, wcześniej spychając rękę nowego kolegi z ramienia przyjaciela. — Widzisz, że ledwo stoi. Nie zrobił przecież tego celowo. — Wystarczyło spojrzeć na zastraszonego i osłabionego Marvina, który nie dość, że trochę się słaniał na nogach, to jeszcze był blady jak ściana. Wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć, albo co gorsza, zrzygać się jeszcze raz.
Byle tylko nie na jej plecy, bo wtedy to jej żołądek już nie wytrzyma.
— To są tylko buty — powiedziała, zerkając w ich kierunku, ale już czuła, jak adrenalina rośnie jej w żyłach. — A on przeszedł już dzisiaj wystarczająco dużo. Więc daj mu spokój — dodała twardo, nie spuszczając spojrzenia z Krossa. Zwykle trzymała się na uboczu i nie wpierdzielała w nie swoje sprawy, skupiając się na nauce, domu i własnym, wolnym czasie. Życie szkolne, a dokładniej „grupki popularnych dzieciaków” także były nie w jej kręgu zainteresowań, a co za tym szło, nie śledziła ich i nie chciała koniecznie być jedną z nich. Nie mówiąc o tym, że zwyczajnie do nich nie pasowała.
Teraz jednak rozchodziło się o jej przyjaciela, więc musiała interweniować. Nawet jeśli potem sama miała mieć przejebane w szkole. To i tak już tylko ostatni rok… a na Harvardzie nie ma bully. Chyba.
— Jeśli to taki problem, to daj mi swój numer. Oddam ci za czyszczenie. — Bo już lepiej tak, niż żeby kumpel miał przed nim klęczeć i ręcznie mu czyścić buty. Patrząc na to, że były to wymiociny, chyba lepiej będzie je oddać do pralni, aby się upewnić, że pozbędzie się wszystkiego. Chociaż i tak się domyślała, że miał to powierzchownie wyczyścić głównie po to, aby zostać upokorzony i dostać nauczkę… tylko za co? Za nieszczęśliwy wypadek?
Evander Kross
-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Przepraszam wypowiedziane przez chłopaka, raz czy drugi, nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Zasadniczo równie dobrze mogłoby po prostu nie paść. No i nie chodziło o to, że z góry wymyślił sobie, że się po prostu na nim uweźmie pomimo tego „przykrego incydentu”. No, ale patrząc po jego sytuacji to kto by nie miał problemu o to, że obrzygano mu buty?
Oczywiście jak koleżanka Marvina wkroczyła do akcji, stając pomiędzy dwójką (dobrze, że nie w tych marvinowskich rzygach jeszcze) to wśród kolegów poniosło się przeciągłe „uuuu”, o zabarwieniu raczej prześmiewczym. Kpili sobie najwyraźniej z jej lojalności i tego, że postanowiła się postawić.
Tylko że to jedynie przypieczętowało los Marvina, bo przecież Evander Kross nie mógł ustąpić jakiejś lasencji, która jeszcze próbuje go ustawiać. Bo to przecież nie tak, że ta bezimienna blondyna właśnie mu się stawiała. I kazała się odczepić. No przecież gdyby jej posłuchał to straciłby wszystko, co ważne. Czyli szacunek od swojej kliki.
Nie mówiąc już o tym, że Maldita nie dawałaby mu żyć przez następne kilka tygodni. Cały czas wyciągając tę sytuację i obrzucając go zarzutami, że pewnie ładna była i dlatego odpuścił. Więc teraz – dla świętego spokoju – musiał się po prostu dalej czepiać Marvina.
— Koleżanko, ale świat tak nie działa. Chcący czy niechcący – zrobił to i teraz będzie naprawiał szkodę. To nie jest coś, za co można puścić go za zwykłym, jebiącym rzygiem „przepraszam”. — Już nie mówiąc o tym, że jebiący rzygiem to nie był teraz tylko oddech Marvina, ale też on, po tym, co sympatyczny kolega, którego imienia w ogóle nie kojarzył, mu zaserwował. Dobrze, że nie nalało mu się też do tych butów.
A stosując debilne analogie, to jakby przerysowała komuś auto – to też w końcu uszkodzenie mienia – to uznałaby, że zwykłe „przepraszam” sprawę rozwiąże?
— Tak jak ciebie nie obchodzą moje buty i fakt, że będę musiał najpewniej wrócić do domu i mieć zjebaną resztę dnia, tak nie obchodzi mnie to, że on miał dzisiaj jakieś lamusiarskie perypetie. Trzeba było nie pić, jak się nie potrafi. — Bo zakładał, że porzygał się z tego właśnie powodu.
Ale koleżanka nie odpuszczała i dalej walczyła o tego swojego zarzyganego kolegę. A może chłopaka? No, teraz to się raczej nie dowiedzą, bo wątpliwe, aby po takim przednim spawaczu chciała się z nim całować. Niemniej, kiedy zarzuciła swoim argumentem, Evander uniósł brew, patrząc na nią w taki sposób, jakby właśnie rzuciła coś… No coś, czego na pewno zaraz się czepi.
— To całkiem sprytny sposób, aby poprosić mnie o numer — skwitował, oglądając się na kolegów, kontrolując ich reakcję, bo oto uwaga – najwyraźniej według własnych i ich standardów walnął teraz ripostą godną aprobaty, a koledzy właśnie mu wtórowali swoimi gówniarskimi okrzykami i poklepywaniem go po ramieniu. Jak banda Neandertalczyków, którym sam przewodził.
Ech, młodzież.
— Nikt mi nie będzie oddawał za czyszczenie, bo ja nie będę chodził w uwalonych butach, a już na pewno nie wsiądę w nich do auta. Problem jest tu i teraz. — Przeskoczył spojrzeniem na jego nowego, sympatycznego i zarzyganego koleżkę, którego imienia dalej nie znał, ale to w sumie nie było mu potrzebne – został oficjalnie Rzygciuszkiem. — No, Rzygciuszek. Raz, raz. Łap za wodę, jakieś chusteczki i jedziesz. Kto wie, może nawet nakręcisz z tego biznes na tym evencie. — Na czyszczeniu butów. Bo jakby miał chodzić i je najpierw samemu obrzygiwać, to raczej nikt by mu za to nie zapłacił, ale jakby namówił swoją koleżaneczkę, to mogliby całkiem niezły interes na tym wykręcić.
Oczywiście jak koleżanka Marvina wkroczyła do akcji, stając pomiędzy dwójką (dobrze, że nie w tych marvinowskich rzygach jeszcze) to wśród kolegów poniosło się przeciągłe „uuuu”, o zabarwieniu raczej prześmiewczym. Kpili sobie najwyraźniej z jej lojalności i tego, że postanowiła się postawić.
Tylko że to jedynie przypieczętowało los Marvina, bo przecież Evander Kross nie mógł ustąpić jakiejś lasencji, która jeszcze próbuje go ustawiać. Bo to przecież nie tak, że ta bezimienna blondyna właśnie mu się stawiała. I kazała się odczepić. No przecież gdyby jej posłuchał to straciłby wszystko, co ważne. Czyli szacunek od swojej kliki.
Nie mówiąc już o tym, że Maldita nie dawałaby mu żyć przez następne kilka tygodni. Cały czas wyciągając tę sytuację i obrzucając go zarzutami, że pewnie ładna była i dlatego odpuścił. Więc teraz – dla świętego spokoju – musiał się po prostu dalej czepiać Marvina.
— Koleżanko, ale świat tak nie działa. Chcący czy niechcący – zrobił to i teraz będzie naprawiał szkodę. To nie jest coś, za co można puścić go za zwykłym, jebiącym rzygiem „przepraszam”. — Już nie mówiąc o tym, że jebiący rzygiem to nie był teraz tylko oddech Marvina, ale też on, po tym, co sympatyczny kolega, którego imienia w ogóle nie kojarzył, mu zaserwował. Dobrze, że nie nalało mu się też do tych butów.
A stosując debilne analogie, to jakby przerysowała komuś auto – to też w końcu uszkodzenie mienia – to uznałaby, że zwykłe „przepraszam” sprawę rozwiąże?
— Tak jak ciebie nie obchodzą moje buty i fakt, że będę musiał najpewniej wrócić do domu i mieć zjebaną resztę dnia, tak nie obchodzi mnie to, że on miał dzisiaj jakieś lamusiarskie perypetie. Trzeba było nie pić, jak się nie potrafi. — Bo zakładał, że porzygał się z tego właśnie powodu.
Ale koleżanka nie odpuszczała i dalej walczyła o tego swojego zarzyganego kolegę. A może chłopaka? No, teraz to się raczej nie dowiedzą, bo wątpliwe, aby po takim przednim spawaczu chciała się z nim całować. Niemniej, kiedy zarzuciła swoim argumentem, Evander uniósł brew, patrząc na nią w taki sposób, jakby właśnie rzuciła coś… No coś, czego na pewno zaraz się czepi.
— To całkiem sprytny sposób, aby poprosić mnie o numer — skwitował, oglądając się na kolegów, kontrolując ich reakcję, bo oto uwaga – najwyraźniej według własnych i ich standardów walnął teraz ripostą godną aprobaty, a koledzy właśnie mu wtórowali swoimi gówniarskimi okrzykami i poklepywaniem go po ramieniu. Jak banda Neandertalczyków, którym sam przewodził.
— Nikt mi nie będzie oddawał za czyszczenie, bo ja nie będę chodził w uwalonych butach, a już na pewno nie wsiądę w nich do auta. Problem jest tu i teraz. — Przeskoczył spojrzeniem na jego nowego, sympatycznego i zarzyganego koleżkę, którego imienia dalej nie znał, ale to w sumie nie było mu potrzebne – został oficjalnie Rzygciuszkiem. — No, Rzygciuszek. Raz, raz. Łap za wodę, jakieś chusteczki i jedziesz. Kto wie, może nawet nakręcisz z tego biznes na tym evencie. — Na czyszczeniu butów. Bo jakby miał chodzić i je najpierw samemu obrzygiwać, to raczej nikt by mu za to nie zapłacił, ale jakby namówił swoją koleżaneczkę, to mogliby całkiem niezły interes na tym wykręcić.
-
Sometimes you think that you want to disappear, but all you really want is to be found.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Zoe już się ciśnienie podnosiło, bo wiedziała z jakim sortem ludzi ma do czynienia. To nie byli ludzie, którzy pomagali bezinteresownie czy mówili „nic się nie stało” oraz „nie przejmuj się”. Widziała ich na szkolnych korytarzach. Śmiali się, gdy ktoś wyglądał na biedniejszego niż on, gdy w ich standardach był gorszym sortem. Nękali innych dla własnej zabawy, aby poczuć się lepszym, chociaż druga osoba nic wielkiego im nie zrobiła. Nie bez przyczyny jednak cała ta grupka miała reputację „popularnych dzieciaków”, a przy tym „bully”, których lepiej było unikać szerokim łukiem. Mieli swoich przydupasów, którzy latali im do stołówki po żarcie, a dziewczyny miały swoje Duffy, które nosiły im książki i przyklaskiwały cokolwiek nie zrobiły.
Wszyscy ich znali. Niektórzy nawet podziwiali, a inni się zwyczajnie bali.
Zoe była tym typem człowieka, który siedział z boku i wolał skupiać się na sobie, niż szkolnych perypetiach. Nie wychodziła przed szereg, chyba, że było to stricte z powodów naukowych. Nie interesował jej wyścig szczurów w szkole, ani konkursy popularności. A jednak… skończyła tutaj, chroniąc godność przyjaciela przed samym Królem Szkoły.
Gorzej być już chyba nie mogło… chociaż jak się miało okazać - mogło.
— Zanim nazwiesz go lamusem, może pomyśl, że nie każdy rzyga, bo się upił jak idiota. Może ktoś ma problemy zdrowotne. Może komuś coś zaszkodziło — zaczęła, w dalszym ciągu broniąc swojego przyjaciela, który zamilkł, ale to pewnie dlatego, że w dalszym ciągu źle się czuł i jakby zaczął się odzywać, to mógłby wyrzucić z siebie drugiego pawia. — Ale skąd ty masz o tym wiedzieć? Ty przecież diagnozujesz ludzi na podstawie plam na butach. — A może po prostu go to nie obchodziło, Zoe. Może miał wyjebane z jakiego powodu ktoś się gorzej poczuł, tylko obchodził go efekt, że zrzygał się mu na drogie, pełne lansu obuwie.
I to jeszcze, o zgrozo, przed kolegami. Przecież ta zniewaga krwi wymaga.
Mogła się spodziewać, że chwyci się tego nieszczęsnego numeru. Kidy jednak usłyszała jego tekst, a jego koledzy jeszcze mu przyklasnęli, bo przecież to był tak zajebisty tekst, to nie mogła się powstrzymać od pełnego politowania spojrzenia.
— Serio? — rzuciła w niedowierzaniu, chociaż nie powinno być to dla niej zaskoczeniem. W końcu to był ten typ ludzi. — Nie schlebiaj sobie. Nie jesteś numerem, który chciałabym mieć w telefonie — odpowiedziała, wbrew wszystkiemu co uważała każda laska w szkole. Bo w końcu Kross uchodził za tego typa, do którego każda chciałaby mieć numer. Plotkowały o nim, obczajały go spojrzeniem - jak nie w szkole, to na boisku, gdy grał. Chichotały i wzdychały pod nosem, jakby on miałby być ich księciem z bajki.
Dlatego Maldita, królowa cheerleaderek, się tak woziła. Bo wiedziała, że byli parą królewską szkoły.
Marvin wydawał się być jeszcze bledszy niż wcześniej, zwłaszcza gdy Kross nie odpuszczał, a koledzy mu przyklaskiwali. Bo raz jeszcze usłyszał swoje nowe przezwisko, teraz już chyba będąc w pełni świadomy, że nie pozwolą mu uciec, dopóki nie wykona swojego zadania. Dlatego też przełknął tą gulę w gardle, która mu narosła i dość chwiejnie się podniósł, ale został zatrzymany, zanim zdołał zrobić coś więcej.
— Wyglądasz jak trup, zostaw to — upomniała przyjaciela, naciskając na jego ramię i zmuszając go przy tym do siadu. Już wyglądał jak chodząca śmierć, a było duże prawdopodobieństwo, że jak się pochyli nad butami… to się zrzyga znowu. I wtedy już będzie przejebane do całości. — Daj to — rzuciła, zabierając butelkę z wodą, którą przy sobie przecież mieli, bo było tak ciepło, że poza piwem, warto było mieć coś więcej.
— Zoe… — zaczął słabo chłopak, najwyraźniej chcąc się postawić.
— Cicho. Siedź, źle się czujesz. Ja się tym zajmę, bo inaczej nam nie dadzą spokoju — powiedziała, uśmiechając się do niego pociesznie. Zaraz jednak wyciągnęła ze swojej torby chusteczki, bo najwyraźniej to ona zamierzała wypełnić też nieprzyjemny obowiązek.
Przykucnęła i powstrzymując swoje własne nudności, polała wodą buty chłopaka, zmywając większość brudu. Na szczęście przede wszystkim wystarczyło to przemyć, niż faktycznie wydłubywać rzeczy, bo wtedy to ona sama by nie wytrzymała.
— Trochę to żałosne, skoro myślisz, że nękanie innych daje ci jakąś siłę — rzuciła, przejeżdżając suchą chusteczką po designerskich butach, aby je nieco osuszyć. Wydawała się nie słyszeć podśmiechujek ze strony jego kolegów i dziewczyny. Po prostu chciała odwalić zadanie i móc zabrać przyjaciela do domu, bo nie wyglądał dobrze. — To tylko pokazuje, jak mało jesteś wart, skoro musisz kogoś upokarzać, żeby poczuć się kimś — dodała, kończąc swoje zadanie. I nie sądziła, że jakkolwiek cokolwiek do niego dotrze, ale nie umiała siedzieć przy tym cicho. Nienawidziła znęcania się nad słabszymi, zwłaszcza, jak było się takim wyszczekanym w gronie znajomych, którzy jeszcze temu przyklaskiwali.
Jeszcze tylko rok, Zoe, i spierdalasz na Harvard. Jak dobrze pójdzie.
Podniosła się z kucek, wciskając w jego pierś paczkę chusteczek z których korzystała.
— Proszę. Już ci lepiej? — Musiało, bo buty miał już bez rzygowin.
Evander Kross
Wszyscy ich znali. Niektórzy nawet podziwiali, a inni się zwyczajnie bali.
Zoe była tym typem człowieka, który siedział z boku i wolał skupiać się na sobie, niż szkolnych perypetiach. Nie wychodziła przed szereg, chyba, że było to stricte z powodów naukowych. Nie interesował jej wyścig szczurów w szkole, ani konkursy popularności. A jednak… skończyła tutaj, chroniąc godność przyjaciela przed samym Królem Szkoły.
Gorzej być już chyba nie mogło… chociaż jak się miało okazać - mogło.
— Zanim nazwiesz go lamusem, może pomyśl, że nie każdy rzyga, bo się upił jak idiota. Może ktoś ma problemy zdrowotne. Może komuś coś zaszkodziło — zaczęła, w dalszym ciągu broniąc swojego przyjaciela, który zamilkł, ale to pewnie dlatego, że w dalszym ciągu źle się czuł i jakby zaczął się odzywać, to mógłby wyrzucić z siebie drugiego pawia. — Ale skąd ty masz o tym wiedzieć? Ty przecież diagnozujesz ludzi na podstawie plam na butach. — A może po prostu go to nie obchodziło, Zoe. Może miał wyjebane z jakiego powodu ktoś się gorzej poczuł, tylko obchodził go efekt, że zrzygał się mu na drogie, pełne lansu obuwie.
I to jeszcze, o zgrozo, przed kolegami. Przecież ta zniewaga krwi wymaga.
Mogła się spodziewać, że chwyci się tego nieszczęsnego numeru. Kidy jednak usłyszała jego tekst, a jego koledzy jeszcze mu przyklasnęli, bo przecież to był tak zajebisty tekst, to nie mogła się powstrzymać od pełnego politowania spojrzenia.
— Serio? — rzuciła w niedowierzaniu, chociaż nie powinno być to dla niej zaskoczeniem. W końcu to był ten typ ludzi. — Nie schlebiaj sobie. Nie jesteś numerem, który chciałabym mieć w telefonie — odpowiedziała, wbrew wszystkiemu co uważała każda laska w szkole. Bo w końcu Kross uchodził za tego typa, do którego każda chciałaby mieć numer. Plotkowały o nim, obczajały go spojrzeniem - jak nie w szkole, to na boisku, gdy grał. Chichotały i wzdychały pod nosem, jakby on miałby być ich księciem z bajki.
Dlatego Maldita, królowa cheerleaderek, się tak woziła. Bo wiedziała, że byli parą królewską szkoły.
Marvin wydawał się być jeszcze bledszy niż wcześniej, zwłaszcza gdy Kross nie odpuszczał, a koledzy mu przyklaskiwali. Bo raz jeszcze usłyszał swoje nowe przezwisko, teraz już chyba będąc w pełni świadomy, że nie pozwolą mu uciec, dopóki nie wykona swojego zadania. Dlatego też przełknął tą gulę w gardle, która mu narosła i dość chwiejnie się podniósł, ale został zatrzymany, zanim zdołał zrobić coś więcej.
— Wyglądasz jak trup, zostaw to — upomniała przyjaciela, naciskając na jego ramię i zmuszając go przy tym do siadu. Już wyglądał jak chodząca śmierć, a było duże prawdopodobieństwo, że jak się pochyli nad butami… to się zrzyga znowu. I wtedy już będzie przejebane do całości. — Daj to — rzuciła, zabierając butelkę z wodą, którą przy sobie przecież mieli, bo było tak ciepło, że poza piwem, warto było mieć coś więcej.
— Zoe… — zaczął słabo chłopak, najwyraźniej chcąc się postawić.
— Cicho. Siedź, źle się czujesz. Ja się tym zajmę, bo inaczej nam nie dadzą spokoju — powiedziała, uśmiechając się do niego pociesznie. Zaraz jednak wyciągnęła ze swojej torby chusteczki, bo najwyraźniej to ona zamierzała wypełnić też nieprzyjemny obowiązek.
Przykucnęła i powstrzymując swoje własne nudności, polała wodą buty chłopaka, zmywając większość brudu. Na szczęście przede wszystkim wystarczyło to przemyć, niż faktycznie wydłubywać rzeczy, bo wtedy to ona sama by nie wytrzymała.
— Trochę to żałosne, skoro myślisz, że nękanie innych daje ci jakąś siłę — rzuciła, przejeżdżając suchą chusteczką po designerskich butach, aby je nieco osuszyć. Wydawała się nie słyszeć podśmiechujek ze strony jego kolegów i dziewczyny. Po prostu chciała odwalić zadanie i móc zabrać przyjaciela do domu, bo nie wyglądał dobrze. — To tylko pokazuje, jak mało jesteś wart, skoro musisz kogoś upokarzać, żeby poczuć się kimś — dodała, kończąc swoje zadanie. I nie sądziła, że jakkolwiek cokolwiek do niego dotrze, ale nie umiała siedzieć przy tym cicho. Nienawidziła znęcania się nad słabszymi, zwłaszcza, jak było się takim wyszczekanym w gronie znajomych, którzy jeszcze temu przyklaskiwali.
Jeszcze tylko rok, Zoe, i spierdalasz na Harvard. Jak dobrze pójdzie.
Podniosła się z kucek, wciskając w jego pierś paczkę chusteczek z których korzystała.
— Proszę. Już ci lepiej? — Musiało, bo buty miał już bez rzygowin.
Evander Kross
-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— Myślę, że jeśli ktoś ma problemy zdrowotne albo coś mu zaszkodziło, to albo nie powinien był pchać się między tłum ludzi, albo powinien był już dawno się ewakuować, bo nie rzyga się od pstryknięcia. — No, na pewno nie wtedy, kiedy coś faktycznie miało zaszkodzić, bo to się jednak działo w czasie. Niektóre rzeczy, oczywiście, powodowały odruch wymiotny od razu, ale to raczej nie było to. — Ale właśnie skąd ja mogę o tym wiedzieć, przecież diagnozuję ludzi na podstawie zdrowego rozsądku i odrobiny pomyślunku. — Przewrócił oczami. Denerwowała go koleżanka Rzygciuszka, bo zwyczajnie była przemądrzała i zachowywała się, jakby wszystkich już rozpracowała i wydawała opinię.
Ale spokojnie, to miał być dopiero początek jej popisów z serii „pozjadałam wszystkie rozumy i jestem taka wyszczekana”. Laski były jeszcze bardziej denerwujące, zwłaszcza gdy postanowiły się robić wyszczekane i pyskate, bo miały świadomość, że one gonga przecież nie mogą dostać.
Bo kto to widział?
Rzygciuszek za każdą nadprogramową pyskówkę mógłby skleić lepę na ryj, a ona? Ona była wielką obrończynią uciśnionych, która korzystała z przywileju w postaci cycków i waginy, które dyktowały, że tej konkretnej nie można bić. Ale ona tobie już mogła strzelić. A równouprawnienie gdzie?
Nikt jednak się nie przejął jej wyparciem, bo koledzy byli przekonani, że to najsłabsza i chyba jedyna jej linia obrony. W końcu – kto by nie chciał mieć numeru ich kolegi? Zwłaszcza ktoś tak bezimienny jak koleżanka. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że chodzą do tej samej szkoły.
Szczerze to nie podobało mu się, że koleżanka, niczym dobry samarytanin, postanowiła zająć się zadaniem kolegi. Tą kwestią tylko pieczętowała jego los, czego chyba nawet nie była świadoma, bo skoro nie mogli go docisnąć tak, to jeszcze bardziej go dojadą w inny sposób, kiedy znowu go spotkają. A będą spotykali całkiem często bo… no bo chodzili razem do jednej budy.
Więc kolega Marvin swój ostatni rok będzie miał przegwizdany. Bo jak nie tak, to śmak. Kto wie, bo może gdyby dobrze mu wypucował te buty, to by mu odpuścili, a tak? Siedział jak ostatnia pipka, dziewczyna go ustawiała i ta sama dziewczyna sprzątała jego własne rzygi. A on na to nic. Co to za kolega? I co to za facet?
Przewrócił oczami słysząc kolejną mądrość, o którą nikt nie prosił, a którą uraczyła go dziewczyna. Może chciała sobie ulżyć, może myślała że jest potężna, skoro gadała i się stawiała. Jemu to w zasadzie koło dupy latało to, co sobie kłapała, bo też nie zamierzał się nakręcać, zwłaszcza że niewiele byłby w stanie jej zrobić.
Ale od czegoś miał Malditę. A ona się nakręcała jak chińska wiertara i już teraz z oburzeniem patrzyła na koleżankę Rzygciuszka.
— No nie wiem, chyba bardziej żałosne jest to, że próbujesz mnie umoralniać i myślisz, że mnie rozpracowałaś — odpowiedział, posyłając jej szarmancki uśmiech. — Zresztą, sam się upokorzył.
Nawet nie przyjął tych chusteczek, więc albo je głupio trzymała przy jego piersi, albo spadły na ziemię i zaśmieciły event. Wybór był jej. Ciekawe czy była taka eko.
Tylko, że ledwo padło jej pytanie, znów jakże butne, a Maldita stojąca obok, wylała na czubek jej głowy swojego milkszejka, czego nie spodziewał się on. Znaczy może mógłby to przewidzieć, bo była bardzo impulsywna, ale że akurat teraz? W taki sposób? Ze słowami:
— Proszę, już ochłonęłaś? — Bo najwyraźniej Zoe się mocno gotowała, skoro taka wyszczekana była i startowała z jadaczką do jej faceta, a ona przecież nie mogła pozwolić na to, żeby jakaś nuguska go ustawiała. Więc zareagowała.
Kross nie zaśmiał się, ale kącik ust drgnął mu w głupawym, może nieco usatysfakcjonowanym uśmieszku. Koleżanka Rzygciuszka może mogła się domagać tego samego – czyszczenia, ale to, w obliczu ekipy – w dodatku bardzo podjudzonej przez działanie Maldity i strasznie rozhahanej – ktoś zaczął to nawet nagrywać – raczej by po prostu nie przeszło. No ale tak jak Zoe wystartowała by bronić kolegę, wpieprzając się między niego a Evandera, tak i Maldita wystartowała przed swojego szanownego chłopaka, jakby miała dać do zrozumienia, że to z nią będzie się mierzyła.
A ona to była chyba pierwsza do szarpania za włosy.
Zoe Avery
Ale spokojnie, to miał być dopiero początek jej popisów z serii „pozjadałam wszystkie rozumy i jestem taka wyszczekana”. Laski były jeszcze bardziej denerwujące, zwłaszcza gdy postanowiły się robić wyszczekane i pyskate, bo miały świadomość, że one gonga przecież nie mogą dostać.
Bo kto to widział?
Rzygciuszek za każdą nadprogramową pyskówkę mógłby skleić lepę na ryj, a ona? Ona była wielką obrończynią uciśnionych, która korzystała z przywileju w postaci cycków i waginy, które dyktowały, że tej konkretnej nie można bić. Ale ona tobie już mogła strzelić. A równouprawnienie gdzie?
Nikt jednak się nie przejął jej wyparciem, bo koledzy byli przekonani, że to najsłabsza i chyba jedyna jej linia obrony. W końcu – kto by nie chciał mieć numeru ich kolegi? Zwłaszcza ktoś tak bezimienny jak koleżanka. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że chodzą do tej samej szkoły.
Szczerze to nie podobało mu się, że koleżanka, niczym dobry samarytanin, postanowiła zająć się zadaniem kolegi. Tą kwestią tylko pieczętowała jego los, czego chyba nawet nie była świadoma, bo skoro nie mogli go docisnąć tak, to jeszcze bardziej go dojadą w inny sposób, kiedy znowu go spotkają. A będą spotykali całkiem często bo… no bo chodzili razem do jednej budy.
Więc kolega Marvin swój ostatni rok będzie miał przegwizdany. Bo jak nie tak, to śmak. Kto wie, bo może gdyby dobrze mu wypucował te buty, to by mu odpuścili, a tak? Siedział jak ostatnia pipka, dziewczyna go ustawiała i ta sama dziewczyna sprzątała jego własne rzygi. A on na to nic. Co to za kolega? I co to za facet?
Przewrócił oczami słysząc kolejną mądrość, o którą nikt nie prosił, a którą uraczyła go dziewczyna. Może chciała sobie ulżyć, może myślała że jest potężna, skoro gadała i się stawiała. Jemu to w zasadzie koło dupy latało to, co sobie kłapała, bo też nie zamierzał się nakręcać, zwłaszcza że niewiele byłby w stanie jej zrobić.
Ale od czegoś miał Malditę. A ona się nakręcała jak chińska wiertara i już teraz z oburzeniem patrzyła na koleżankę Rzygciuszka.
— No nie wiem, chyba bardziej żałosne jest to, że próbujesz mnie umoralniać i myślisz, że mnie rozpracowałaś — odpowiedział, posyłając jej szarmancki uśmiech. — Zresztą, sam się upokorzył.
Nawet nie przyjął tych chusteczek, więc albo je głupio trzymała przy jego piersi, albo spadły na ziemię i zaśmieciły event. Wybór był jej. Ciekawe czy była taka eko.
Tylko, że ledwo padło jej pytanie, znów jakże butne, a Maldita stojąca obok, wylała na czubek jej głowy swojego milkszejka, czego nie spodziewał się on. Znaczy może mógłby to przewidzieć, bo była bardzo impulsywna, ale że akurat teraz? W taki sposób? Ze słowami:
— Proszę, już ochłonęłaś? — Bo najwyraźniej Zoe się mocno gotowała, skoro taka wyszczekana była i startowała z jadaczką do jej faceta, a ona przecież nie mogła pozwolić na to, żeby jakaś nuguska go ustawiała. Więc zareagowała.
Kross nie zaśmiał się, ale kącik ust drgnął mu w głupawym, może nieco usatysfakcjonowanym uśmieszku. Koleżanka Rzygciuszka może mogła się domagać tego samego – czyszczenia, ale to, w obliczu ekipy – w dodatku bardzo podjudzonej przez działanie Maldity i strasznie rozhahanej – ktoś zaczął to nawet nagrywać – raczej by po prostu nie przeszło. No ale tak jak Zoe wystartowała by bronić kolegę, wpieprzając się między niego a Evandera, tak i Maldita wystartowała przed swojego szanownego chłopaka, jakby miała dać do zrozumienia, że to z nią będzie się mierzyła.
A ona to była chyba pierwsza do szarpania za włosy.
Zoe Avery
-
Sometimes you think that you want to disappear, but all you really want is to be found.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
— No właśnie byliśmy w trakcie ewakuacji pomyśl sobie — odpowiedziała, chociaż wiedziała, że nie ma się co kopać z koniem. Mieli dzisiaj po prostu ogromnego pecha. Nie tylko przez fakt, że jej przyjaciel się struł, ale też przez to, że główną ofiarą był niezbyt przyjemny i wyrozumiały typ. No gorzej trafić chyba nie mogli.
Mogli oczywiście tego uniknąć, gdyby nie Marvin, który gorzej się poczuł, ale to nie tak przecież, że to planowali. Nikt raczej tego nie planuje, to się dzieje, a reszta była tylko nieszczęśliwym wypadkiem. Możliwe, że każda inna osoba by powiedziała, aby się nie przejmowali, ale w przypadku najgorszej ekipy… to po prostu nie mogło przejść.
I oczywiście, że się stawiała. I to nie dlatego, że wiedziała, że nie oberwie, bo jest dziewczyną. Może nie była znana w szkole, nie była kapitanem cheerleaderek, ani nie zarzucała włosami na szkolnych korytarzach, roztaczając wokół siebie aurę królowej, ale umiała zawalczyć o swoje. A już na pewno stawała w obronie swoich bliskich, bo była człowiekiem, który nienawidził nękania słabszych. Możliwe, że wiedziała jak to się skończy, ale i tak się nie ugięła pod presją otoczenia. Czy będzie miała przez to przejebane w szkole? Czy teraz będą ją pamiętać, czy jednak zapomną o jej istnieniu minutę po tym jak zniknie z ich pola widzenia?
Wolałaby, aby zapomnieli. Dla świętego spokoju.
Było to nieco upokarzające, ale chyba gorsze było to, co wydarzyło się później. A dokładniej, kiedy arogancka kapitan cheerleaderek z ich szkoły stanęła w obronie swojego cudownego chłopaka. Mleczny chłód spłynął jej po włosach i karku, a śmiechy kolegów wokół uderzyły mocniej niż sam napój. Zoe zamarła na ułamek sekundy, czując, jakby cały świat przyglądał się tylko jej, czekając, aż się złamie.
Oddychaj, Zoe.
Wsunęła palce we włosy, strzepując z nich gęstą maź, i uniosła głowę z taką godnością, jakby Maldita nie wylała właśnie na nią shake’a, a wręczyła jej jebaną koronę.
Jej spojrzenie wbiło się w dziewczynę.
— Wow, naprawdę? — Jej głos był lodowato spokojny, a kącik ust uniósł się w ironicznym uśmiechu. — Musiałaś zużyć cały swój intelekt na to posunięcie, co? — rzuciła, strzepując z palców chłodny napój. Na moment spojrzała też na Krossa, jakby chciała sprawdzić, czy jest dumny z takiej „obrony honoru”, ale wydawał się być zadowolony… z drugiej strony czego innego mogła się spodziewać po tym typie ludzi?
Pasowali do siebie idealnie. Ona rzucała jedzeniem, on rzucał tekstami i groźbami. Para roku.
Z tymi słowami Zoe odwróciła się po prostu, złapała Marvina za rękę i pomogła mu wstać. Nic tu po nich.
/eot
Mogli oczywiście tego uniknąć, gdyby nie Marvin, który gorzej się poczuł, ale to nie tak przecież, że to planowali. Nikt raczej tego nie planuje, to się dzieje, a reszta była tylko nieszczęśliwym wypadkiem. Możliwe, że każda inna osoba by powiedziała, aby się nie przejmowali, ale w przypadku najgorszej ekipy… to po prostu nie mogło przejść.
I oczywiście, że się stawiała. I to nie dlatego, że wiedziała, że nie oberwie, bo jest dziewczyną. Może nie była znana w szkole, nie była kapitanem cheerleaderek, ani nie zarzucała włosami na szkolnych korytarzach, roztaczając wokół siebie aurę królowej, ale umiała zawalczyć o swoje. A już na pewno stawała w obronie swoich bliskich, bo była człowiekiem, który nienawidził nękania słabszych. Możliwe, że wiedziała jak to się skończy, ale i tak się nie ugięła pod presją otoczenia. Czy będzie miała przez to przejebane w szkole? Czy teraz będą ją pamiętać, czy jednak zapomną o jej istnieniu minutę po tym jak zniknie z ich pola widzenia?
Wolałaby, aby zapomnieli. Dla świętego spokoju.
Było to nieco upokarzające, ale chyba gorsze było to, co wydarzyło się później. A dokładniej, kiedy arogancka kapitan cheerleaderek z ich szkoły stanęła w obronie swojego cudownego chłopaka. Mleczny chłód spłynął jej po włosach i karku, a śmiechy kolegów wokół uderzyły mocniej niż sam napój. Zoe zamarła na ułamek sekundy, czując, jakby cały świat przyglądał się tylko jej, czekając, aż się złamie.
Oddychaj, Zoe.
Wsunęła palce we włosy, strzepując z nich gęstą maź, i uniosła głowę z taką godnością, jakby Maldita nie wylała właśnie na nią shake’a, a wręczyła jej jebaną koronę.
Jej spojrzenie wbiło się w dziewczynę.
— Wow, naprawdę? — Jej głos był lodowato spokojny, a kącik ust uniósł się w ironicznym uśmiechu. — Musiałaś zużyć cały swój intelekt na to posunięcie, co? — rzuciła, strzepując z palców chłodny napój. Na moment spojrzała też na Krossa, jakby chciała sprawdzić, czy jest dumny z takiej „obrony honoru”, ale wydawał się być zadowolony… z drugiej strony czego innego mogła się spodziewać po tym typie ludzi?
Pasowali do siebie idealnie. Ona rzucała jedzeniem, on rzucał tekstami i groźbami. Para roku.
Z tymi słowami Zoe odwróciła się po prostu, złapała Marvina za rękę i pomogła mu wstać. Nic tu po nich.
/eot