-
Jeśli to oficjalna zgoda na mylenie imion… świetnie. – Zerknęła na Serenę przez ramię z półuśmiechem. -
Następnego faceta nazwę Leonidas. Albo Edzio. I powiem, że pomyliło mi się z pacjentem. Jednym z tych starszych, z demencją.
Oparła się łokciem o stół, jakby to miejsce należało do niej od zawsze. Głowę przechyliła lekko, zrzucając z ramienia kosmyk włosów, który uciekł zza ucha. Kątem oka zarejestrowała kelnera roznoszącego drinki i kłótnię przy sąsiednim stoliku o zbyt głośną muzykę. Taki barowy mikroświat - znajomy, nienachalny.
-
Wystaw to zaświadczenie, będę je trzymać w portfelu - dodała po chwili, dopijając resztkę Frencha. -
Jak karta lojalnościowa na drobne złośliwości.
Kelner wreszcie przyniósł pizzę, a aromat przypraw i ciepłego ciasta oderwał je od medycznych żartów. Sloane sięgnęła po kawałek bez zbędnej celebracji, odgryzła kęs i na moment przymknęła oczy - jakby próbowała uchwycić smak, którego nie da się nazwać. Może to było: „smakuje jak dom”, a może po prostu: „nie muszę nic robić, tylko jeść”.
-
Oficjalnie: to najcieplejsze, co jadłam w tym tygodniu. Nie licząc pierogów z dyżuru… które smakowały jak tektura.
Spojrzała na Serenę, która z apetytem jadła swój kawałek, i uśmiechnęła się pod nosem.
-
Wiesz, że to rzadkie? Tak słuchać, jak ty teraz - powiedziała cicho, bardziej w tonie stwierdzenia niż żartu. To było miłe. Rzadkie. I może dlatego tak zwróciła na to uwagę.
W tle muzyka przeszła w coś bardziej rytmicznego. Miękki podkład kontrastował z gwarą rozmów i stukiem szkła o marmur baru.
Palcami przesunęła po ściance szkła, zostawiając delikatny ślad.
-
Nie wiem, czy chcę drugiego spotkania. A może właśnie chcę… i to mnie przeraża.
Zamilkła, biorąc głębszy oddech. Ramiona lekko jej opadły, jakby ta szczerość przyniosła nie balast, a ulgę.
-
Ale to było przyjemna randka - dodała w końcu, patrząc na Serenę z miękkim wyrazem twarzy. -
Tylko ten facet to... Szara część tego miasta. Powiedzmy, że go trochę poratowałam moimi medycznymi umiejętnościami, a następnego dnia na dyżurce czekał na mnie bukiet kwiatów i zaproszenie na to spotkanie. Poszłam zaintrygowana, ale trochę się boję. To Rosjanin.
Chciała wiedzieć co u niej. Mieć kogoś, kogo może zapytać o życiowy update. Uśmiechnęła się, rozbawiona historią o sąsiadce, i uniosła brwi, gdy padło pytanie o koleżanki po sześćdziesiątce.
-
Koleżanka po sześćdziesiątce to upgrade. One już niczego nie udają. Masz w nich więcej lojalności niż w niejednej trzydziestolatce z Instagrama - mruknęła, podnosząc kieliszek do toastu. Bąbelki musowały, jakby znały moment, w którym trzeba zamilknąć.
Zrobiła pauzę, zanim uniosła szkło z nowym drinkiem, którego zdążył donieść im kelner. W końcu była pora na następną kolejkę.
-
To co... za randki, których się boimy. I za kobiety, które malują paznokcie przy wieczornych wiadomościach, a potem uczą nas więcej niż terapeuci.
Stuknęła kieliszkiem o kieliszek Sereny. Nie potrzebowała już więcej słów. Wieczór był dobry. Brakowało jej takich wyjść i życia poza pracą.
serena almendarez