-
A la cama no te irás sin saber una cosa másnieobecnośćniewątki 18+niezaimkiżeńskiepostaćautor
#1
Po skończonej zmianie Morgan nie zawsze od razu wracała do domu, choć może i to dziwne jak na pielęgniarkę, która kończyła kolejny z długich dyżurów. Dzisiejszy dyżur jednak był jednym z tych w normowanym czasie pracy, nie doświadczali ostatnio w szpitalu braków kadrowych, bo też i sezon nie był teraz wybitnie grypowy. Było słoneczne popołudnie i panna Cortez postanowiła jeszcze z niego skorzystać zanim zaszyje się w swoim mieszkaniu i zakopie w pościeli do czasu kolejnego wyjścia do pracy. Dojazdy do szpitala zajmowały jej sporo czasu, wiedziała więc, że jeżeli już teraz pójdzie do domu, to nici ze spaceru na koniec dnia, a czuła potrzebę odreagowania w jakiś sposób emocji, które pojawiły się w niej w pracy, a najlepiej radziła sobie z nimi właśnie poprzez chodzenie. Przebrana w zwyczajną białą koszulkę i dżinsy, z torbą, która skrywała w sobie jej pielęgniarski scrubs i wiele innych bardziej lub mniej przydatnych przedmiotów, spacerowała po parku zupełnie zatopiona we własnych myślach. Starała się nie analizować zbytnio dzisiejszych wydarzeń, bo roztrząsanie tego, co mogłaby zrobić inaczej nie dawało jej raczej ukojenia, a raczej jeszcze bardziej podważało jej chwiejne poczucie własnej wartości. Jednocześnie czuła się z siebie dumna, że mimo przeciwności swojego dyslektycznego umysłu poradziła sobie i dotarła aż do tego miejsca, w którym była teraz. Z drugiej jednak strony czuła się czasem niewystarczająca, nie dość profesjonalna, niedostatecznie wyszkolona do tej pracy. Ktoś nazwałby to syndromem oszusta, ona jednak wiedziała, że problem leży w niej samej. W tym, że nie pamiętała. Już od dłuższego czasu nie zawracała sobie tym głowy, jakoś nauczyła się pchać życie dalej i nie myśleć o tej części swojego życia, która jej umknęła. Czasem jednak zastanawiała się, a co jeśli... Jeśli to, co się wydarzyło przed tym zanim znaleźli ją na tej plaży miało odmienić jej życie? Ocalić od życia, które wymyślili dla niej inni? Czuła się jakby coś odkryła, a potem wróciła do punktu wyjścia. Decyzja o kontynuowaniu kariery pielęgniarskiej nadal była dla niej po prostu pogodzeniem się z losem, niekoniecznie pełną entuzjazmu, świadomą decyzją. Chciałaby mieć inny plan na siebie, inną przyszłość. Życie jednak nie chciało dać jej tego, czego nadal skrycie pragnęła - dowiedzieć się co się wydarzyło te trzy lata temu. Westchnęła i pozwoliła fali niesprawiedliwości, które ogarnęła jej duszę odpłynąć. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca, żeby usiąść, bo jednak zaczęło dopadać ją zmęczenie po pracy, a przed dalszą podróżą w kierunku mieszkania chciała sobie chwilę odsapnąć. Wtedy zobaczyła jego. Wysoki, ciemnowłosy, spojrzenie jego hipnotyzujących oczu wlepione było w jakąś książkę, czy tam gazetę, a może telefon, które trzymał w ręku? Morgan nie zarejestrowała co to było, bo zwróciła na to uwagę dosłownie na ułamek sekundy, zanim w jej umyśle coś zaskoczyło. Strzępek myśli, wydarzenia, które miało miejsce, bądź nie. Nie potrafiła tego uchwycić, zupełnie jakby tę chwilę rozświetlił chwilowy błysk flesza. Ten sam mężczyzna, tylko z mniej skupioną miną, z twarzą rozjaśnioną uśmiechem, usta wymawiające słowa, których nie mogła teraz rozpoznać, jego wzrok lustrujący jej sylwetkę, jedna z jego dłoni, męska, silna, którą wyciąga w jej stronę. Ten obraz trwał zaledwie moment w jej głowie, a Morgan niewiele myśląc co robi podeszła do mężczyzny, stanęła nad nim rzucając cień na trzymany przez niego przedmiot.
- Przepraszam, wydaje mi się, że cię znam... - Zaczęła, ale słowa popłynęły z jej ust samoistnie, nie panowała nad językiem. W uszach jej dzwoniło, zbliżał się ból głowy. Skupiła na nim spojrzenie. Jego imię nagle pojawiło się w jej umyśle, jakby wymawiała je wcześniej setki razy, choć kiedy wypowiedziała je na głos pomyślała sobie, że to jedno z najdziwniejszych imion, jakie kiedykolwiek słyszała - Galen, jesteś Galen prawda?
Galen L. Wyatt
Po skończonej zmianie Morgan nie zawsze od razu wracała do domu, choć może i to dziwne jak na pielęgniarkę, która kończyła kolejny z długich dyżurów. Dzisiejszy dyżur jednak był jednym z tych w normowanym czasie pracy, nie doświadczali ostatnio w szpitalu braków kadrowych, bo też i sezon nie był teraz wybitnie grypowy. Było słoneczne popołudnie i panna Cortez postanowiła jeszcze z niego skorzystać zanim zaszyje się w swoim mieszkaniu i zakopie w pościeli do czasu kolejnego wyjścia do pracy. Dojazdy do szpitala zajmowały jej sporo czasu, wiedziała więc, że jeżeli już teraz pójdzie do domu, to nici ze spaceru na koniec dnia, a czuła potrzebę odreagowania w jakiś sposób emocji, które pojawiły się w niej w pracy, a najlepiej radziła sobie z nimi właśnie poprzez chodzenie. Przebrana w zwyczajną białą koszulkę i dżinsy, z torbą, która skrywała w sobie jej pielęgniarski scrubs i wiele innych bardziej lub mniej przydatnych przedmiotów, spacerowała po parku zupełnie zatopiona we własnych myślach. Starała się nie analizować zbytnio dzisiejszych wydarzeń, bo roztrząsanie tego, co mogłaby zrobić inaczej nie dawało jej raczej ukojenia, a raczej jeszcze bardziej podważało jej chwiejne poczucie własnej wartości. Jednocześnie czuła się z siebie dumna, że mimo przeciwności swojego dyslektycznego umysłu poradziła sobie i dotarła aż do tego miejsca, w którym była teraz. Z drugiej jednak strony czuła się czasem niewystarczająca, nie dość profesjonalna, niedostatecznie wyszkolona do tej pracy. Ktoś nazwałby to syndromem oszusta, ona jednak wiedziała, że problem leży w niej samej. W tym, że nie pamiętała. Już od dłuższego czasu nie zawracała sobie tym głowy, jakoś nauczyła się pchać życie dalej i nie myśleć o tej części swojego życia, która jej umknęła. Czasem jednak zastanawiała się, a co jeśli... Jeśli to, co się wydarzyło przed tym zanim znaleźli ją na tej plaży miało odmienić jej życie? Ocalić od życia, które wymyślili dla niej inni? Czuła się jakby coś odkryła, a potem wróciła do punktu wyjścia. Decyzja o kontynuowaniu kariery pielęgniarskiej nadal była dla niej po prostu pogodzeniem się z losem, niekoniecznie pełną entuzjazmu, świadomą decyzją. Chciałaby mieć inny plan na siebie, inną przyszłość. Życie jednak nie chciało dać jej tego, czego nadal skrycie pragnęła - dowiedzieć się co się wydarzyło te trzy lata temu. Westchnęła i pozwoliła fali niesprawiedliwości, które ogarnęła jej duszę odpłynąć. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca, żeby usiąść, bo jednak zaczęło dopadać ją zmęczenie po pracy, a przed dalszą podróżą w kierunku mieszkania chciała sobie chwilę odsapnąć. Wtedy zobaczyła jego. Wysoki, ciemnowłosy, spojrzenie jego hipnotyzujących oczu wlepione było w jakąś książkę, czy tam gazetę, a może telefon, które trzymał w ręku? Morgan nie zarejestrowała co to było, bo zwróciła na to uwagę dosłownie na ułamek sekundy, zanim w jej umyśle coś zaskoczyło. Strzępek myśli, wydarzenia, które miało miejsce, bądź nie. Nie potrafiła tego uchwycić, zupełnie jakby tę chwilę rozświetlił chwilowy błysk flesza. Ten sam mężczyzna, tylko z mniej skupioną miną, z twarzą rozjaśnioną uśmiechem, usta wymawiające słowa, których nie mogła teraz rozpoznać, jego wzrok lustrujący jej sylwetkę, jedna z jego dłoni, męska, silna, którą wyciąga w jej stronę. Ten obraz trwał zaledwie moment w jej głowie, a Morgan niewiele myśląc co robi podeszła do mężczyzny, stanęła nad nim rzucając cień na trzymany przez niego przedmiot.
- Przepraszam, wydaje mi się, że cię znam... - Zaczęła, ale słowa popłynęły z jej ust samoistnie, nie panowała nad językiem. W uszach jej dzwoniło, zbliżał się ból głowy. Skupiła na nim spojrzenie. Jego imię nagle pojawiło się w jej umyśle, jakby wymawiała je wcześniej setki razy, choć kiedy wypowiedziała je na głos pomyślała sobie, że to jedno z najdziwniejszych imion, jakie kiedykolwiek słyszała - Galen, jesteś Galen prawda?
Galen L. Wyatt
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Dzisiejszy dzień dał mu w kość, zresztą cały ten tydzień go nie rozpieszczał. W pracy panowało jakieś dziwne napięcie, chociaż przecież nic się tam nie zmieniło, ale szef był nie w humorze, a to po prostu przenosiło się na innych.
Kiedy Galen Wyatt robił swoje Northex Industries działało jak dobrze naoliwiony zegarek, gdy on zawodził - wszystko inne również.
Starał się jakoś od tego odciąć, ale wiele różnych myśli kotłowało się w jego głowie.
Starał się w niej wyprzeć wiele demonów przeszłości, ale teraz miał wrażanie, że one go gonią i są już bardzo blisko...
Najpierw pojawiła się Yvonne, z wyrzutami, które hodowała przez całe dorosłe życie i które urosły do rozmiarów, co najmniej węża boa, ogromnego próbującego go udusić. Przecież wyrzuty nie mogą Cię udusić Galen. A jednak czuł, że tracił dech, kiedy tylko o tym myślał.
Potem wróciła Marcie, a wraz z nią cały rollercoaster uczuć i emocji, które przez lata starał się wyprzeć. Dopiero się okaże z jak opłakanym skutkiem.
Pojawienie się Marceline skutkowało tym, że Galen coraz częściej myślał o tym felernym wieczorze. O niewinnej Morgan, która jeszcze kilka godzin wcześniej z taką nadzieją patrzyła mu w oczy, a którą przecież zawiódł, na całej linii...
Nurkował wtedy kilka razy, a pływakiem był dobrym, za sprawą tego, że jako nastolatek był w drużynie pływackiej. Bezskutecznie. Szukali jej, prawie do momentu aż słońce zaczęło wyglądać zza horyzontu. Ale w końcu odpuścili, a przecież mogli zawiadomić służby, powinni to zrobić. Ale czy wtedy Galen Wyatt wychodziłby z Northex Industries w to słoneczne popołudnie? Czy skończyłby w zupełnie innym miejscu?
Wpadł tylko do mieszkania, wymienił garnitur na dres, a buty z włoskiej skóry na adidasy i poszedł pobiegać, jakby liczył, że wtedy nie dogonią go te demony przeszłości. O, zgrozo, jakże bardzo się mylił.
Biegł do utraty tchu, z muzyką dudniącą w uszach, aż w końcu opadł na ławkę, wyjął telefon szukając jakiejś piosenki. Był tym tam pochłonięty, że nawet jej nie zauważył, dopiero gdy przed nim stanęła, tuż obok.
Poczuł się jakby ktoś wylał na niego kubeł lodowatej wody, po plecach przeszedł mu dreszcz, zrobiło mu się momentalnie niedobrze, jakby miał zaraz zwymiotować, może odrobinę od nazbyt intensywnego biegu, ale przede wszystkim na jej widok.
To przecież nie mogła być prawda. Przecież ona nie żyje, Morgan Cortez zginęła w tym jeziorze. Więc kto stał przed nim?
Wyjął z ucha słuchawkę, najpierw jedną, dotarły do niego strzępki jej słów, wydaje mi się, że cię znam...
Jemu też się tak wydawało, że zna ją, ale przecież ona nie powinna już istnieć. Wyjął drugą słuchawkę, a kiedy wypowiedziała jego imię poderwał się z miejsca na równe nogi. Brzmiało piekielnie znajomo. Galen, prawda?
- Morgan... - tylko tyle zdołał powiedzieć, bo reszta słów uwięzła mu w gardle, bo o co niby miał ją zapytać? Morgan Ty żyjesz? Morgan chyba nie powinno Cię tutaj być? Morgan jak to możliwe?
Stał tak przed nią z milionem pytań, które wirowały mu w głowie. Nie do końca pewny, czy to nie jest jakiś sen, koszmar, który przecież tak często mu się śnił. Koszmar, w którym chciał podać jej rękę, ale nie zdołał. Ale w koszmarach nie miała na sobie jeansów i koszulki, a on dresu do biegania...
- Nie pamiętasz mnie? - zapytał w końcu. Skoro jej się wydaje, skoro jeszcze tu stoi i patrzy na niego, a nie dzwoni na policję, to coś tu musiało być na rzeczy i Galen chciał wiedzieć co.
On doskonale ją pamiętał, te ciemne, głębokie spojrzenie, w którym... mógłby utonąć.
Morgan Cortez
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
-
A la cama no te irás sin saber una cosa másnieobecnośćniewątki 18+niezaimkiżeńskiepostaćautor
Galen...Galen...Galen.... To imię wwiercało się w jej umysł, słyszała jak dudni jej w uszach, może dlatego nie zauważyła na początku miny chłopaka, który wyglądał zupełnie jakby zobaczył przed sobą trupa, albo ducha. Galen. Nie mogła znieść tego poczucia rozbicia, w którym miała wrażenie, że to imię jej usta wypowiadają pierwszy raz, a jednocześnie w jej uszach dzwoniło ono w tak wielu różnych tonach, Galen rozbawione, Galen pełne powagi, Galen wypowiedziane z oburzeniem, Galen wypowiedziane z jakąś miękkością i słodyczą, Galen wykrzyczane z rozkoszą, ale i Galen pełne paniki. Morgan odruchowo dotknęła miejsca w tyłu głowy, gdzie gościła gruba blizna po wypadku. Musiało popłynąć wiele krwi. Musiała zniknąć pod szalejącymi falami, porwał ją prąd i wyrzucił gdzieś daleko. Tak jej mówiono, bo nikt nie mógł odnaleźć jej rzeczy, a przecież gdzieś musiało być jej ubranie i telefon. Nie miała ich przy sobie, jak ją znaleźli. Potarła palcami bliznę, jakby to miało jej pomóc poradzić sobie z bólem głowy, który płynął do niej jak... fala. To cud, że przeżyła.
On wstał, a zapach, który uniósł się wkoło niego, gdy stanął bliżej, sprawił, że ona usiadła, czując, że zaczyna się jej kręcić w głowie.
- O boże... - Wyszeptała, ukrywając twarz w dłoniach, zupełnie straciła poczucie miejsca i czasu.
Siedziała na siedzeniu pasażera obserwowała chłopaka, czując jak uśmiech wpływa jej na twarz. Owionął ją zapach męskich perfum, które zawisły w powietrzu, kiedy rozpylił je przed sobą i wszedł w chmurę zawieszoną w powietrzu. - Nie śmiej się, podobno od tego zapach dłużej unosi się na skórze - Powiedział z miną człowieka zupełnie przekonanego co do słuszności swoich słów, a ona poczuła, jak zaczyna się śmiać. - Nie wiem po co to wszystko, skoro i tak zaraz wskoczymy do wody - Odpowiedziała z lekkością, która była nieco wystudiowana, ale nie wątpiła w jego słowa ani przez moment. Podejrzewała, że wie, po co to zrobił, dla niej.
Spojrzała w twarz Galena, wiedząc doskonale, że to wspomnienie było o nim, że to się wydarzyło, coś pod skórą mówiło jej, że tak właśnie było, albo że ona w taki sposób to pamiętała, a raczej, że przypomniała sobie o tym.
- Nie pamiętam? - Zapytała głosem nieco wyższym, niż jej zwyczajny ton. Spojrzała jednak w jego oczy... W jego spojrzenie jednocześnie obce i znajome - Nie pamiętam niczego przed tym, zanim spadłam z klifu i roztrzaskałam sobie głowę o jakieś skały - Odpowiedziała mocnym głosem, jakby miała do niego, do siebie, do świata jakieś pretensje o to wszystko. - A przynajmniej taka jest wersja, jaką ustaliła policja... - Dodała po chwili już mniej pewna i zmarszczyła brwi. Zaczynało się jej robić niedobrze, a wzrok zaczynał tracić ostrość. Rzuciła na ziemię torbę i zaczęła wyjmować z niej randomowe rzeczy w poszukiwaniu tabletek na migrenę. Znalazła odpowiednią buteleczkę, wyjęła z niej dwie tabletki i połknęła szybko.
-Ale zdaje mi się, że ty mnie znasz doskonale - Powiedziała nagle, kiedy udało się jej w końcu analizować jego reakcję na jej osobę. Zdawało się jakby... się jej bał? Coś ty do cholery narobiła Morgan?
Galen L. Wyatt
On wstał, a zapach, który uniósł się wkoło niego, gdy stanął bliżej, sprawił, że ona usiadła, czując, że zaczyna się jej kręcić w głowie.
- O boże... - Wyszeptała, ukrywając twarz w dłoniach, zupełnie straciła poczucie miejsca i czasu.
Siedziała na siedzeniu pasażera obserwowała chłopaka, czując jak uśmiech wpływa jej na twarz. Owionął ją zapach męskich perfum, które zawisły w powietrzu, kiedy rozpylił je przed sobą i wszedł w chmurę zawieszoną w powietrzu. - Nie śmiej się, podobno od tego zapach dłużej unosi się na skórze - Powiedział z miną człowieka zupełnie przekonanego co do słuszności swoich słów, a ona poczuła, jak zaczyna się śmiać. - Nie wiem po co to wszystko, skoro i tak zaraz wskoczymy do wody - Odpowiedziała z lekkością, która była nieco wystudiowana, ale nie wątpiła w jego słowa ani przez moment. Podejrzewała, że wie, po co to zrobił, dla niej.
Spojrzała w twarz Galena, wiedząc doskonale, że to wspomnienie było o nim, że to się wydarzyło, coś pod skórą mówiło jej, że tak właśnie było, albo że ona w taki sposób to pamiętała, a raczej, że przypomniała sobie o tym.
- Nie pamiętam? - Zapytała głosem nieco wyższym, niż jej zwyczajny ton. Spojrzała jednak w jego oczy... W jego spojrzenie jednocześnie obce i znajome - Nie pamiętam niczego przed tym, zanim spadłam z klifu i roztrzaskałam sobie głowę o jakieś skały - Odpowiedziała mocnym głosem, jakby miała do niego, do siebie, do świata jakieś pretensje o to wszystko. - A przynajmniej taka jest wersja, jaką ustaliła policja... - Dodała po chwili już mniej pewna i zmarszczyła brwi. Zaczynało się jej robić niedobrze, a wzrok zaczynał tracić ostrość. Rzuciła na ziemię torbę i zaczęła wyjmować z niej randomowe rzeczy w poszukiwaniu tabletek na migrenę. Znalazła odpowiednią buteleczkę, wyjęła z niej dwie tabletki i połknęła szybko.
-Ale zdaje mi się, że ty mnie znasz doskonale - Powiedziała nagle, kiedy udało się jej w końcu analizować jego reakcję na jej osobę. Zdawało się jakby... się jej bał? Coś ty do cholery narobiła Morgan?
Galen L. Wyatt
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
To naprawdę był cud, ale nie z serii tych, na które się czeka, liczy, że się wydarzą, błaga o nie Boga, czy kogoś tam innego. to był taki cud, który zapiera dech w piersiach, który wprawia w osłupienie, a potem pozostawia po sobie dudniące głowie pytanie, czy to się naprawdę dzieje.
Galen, Galen, Galen... Nie mógł w to uwierzyć. Bo przecież widział krew i widział te puste oczy Morgan, zanim zniknęła w ciemnej toni jeziora. A teraz stała przed nim. Po plecach przeszedł mu dreszcz, nic przyjemnego raczej taki dreszcz, który łaskocze po kręgosłupie i sunie niżej i niżej, powoli, drażniąco, jak oślizgły wąż.
Może to był żart? A może sen? A może halucynacje?
To na pewno Marceline, pojawia się w jego życiu, żeby je totalnie zniszczyć, zmiażdżyć, rozwalić do cna. Tylko, że Marceline chyba też wcale nie wiedziała, że Morgan żyje.
Nikt nie wiedział, że Morgan żyje.
Przez jakiś czas Galen śledził media, szukał jakiejś wzmianki o zwłokach znalezionych nad tamtym jeziorem, ale w końcu przestał. W końcu stwierdził, że jak się od tego nie odetnie, to zwariuje. Prawie zwariował, bo przecież w któryś momencie swojego życia wyrzuty sumienia wierciły mu w brzuchu taką dziurę, że postanowił je uciszyć narkotykami w ilości hurtowej. W ilości, która mogła już na zawsze sprawić, że zapomnie o niej.
Odratowali go... Ale twarz Morgan w jego wspomnieniach jakby rzeczywiście wyblakła, była gdzieś z tyłu głowy, ale nie pojawiała się we snach. Nie nawiedzała go, nie tak często.
A teraz stała tu przed nim.
Ta sama, odrobinę inna, ale to jednak musiała być ona. Prawdziwa.
Nie żaden sen, nie żart, nie ha-lu-cy-na-cje.
- Morgan czy wszystko w porządku? - zapytał kiedy usiadła. Chociaż chciał spytać - Morgan Ty żyjesz?
Wyciągnął do niej rękę, jakby chciał dotknąć jej ramienia, ale zawiesił ją w połowie drogi, w powietrzu, w bezruchu.
Galen Wyatt na przestrzeni lat się zmienił, podarte dżinsy, które kiedyś zakładał, gdy byli w podróży wymienił na garnitury. Zmienił też wiele w swojej głowie. A jednak te perfumy, których wtedy używał, w tym jakby innym świecie, w innym życiu, gdzie jeszcze była ta nuta dzikości, pozostały. To tak jakby chciał zatrzymać te wspomnienia, te chwile, w tym zapachu. Nie powinien tego robić.
Powinien je wymazać do cna.
Usiadł obok niej na ławce, chociaż właściwie walczył ze sobą, żeby po prostu nie zniknąć. Skoro z Marceline mogli się unikać przez tyle lat, to może z Morgan też by mógł?
Ale wtedy ona się odezwała, a Galen patrzył badawczym wzrokiem w jej twarz. Twarz którą znał doskonale, a która teraz wydawała mu się taka zagubiona, jak wtedy, kiedy powiedziała mu nieśmiało, że nie wie czy ta cała podróż z nimi to był dobry wybór, a on ją zapewnił, że tak. Że to tylko przygoda, którą będą kiedyś wspominać.
Bardzo długo nie chciał jej wspo-mi-nać.
Zanim spadłam z klifu i roztrzaskałam sobie głowę...
Kiedy padły te słowa, to nabrał do płuc powietrze ze świstem. On trochę inaczej to pamiętał.
- Spadłaś z klifu? - zawiesił się i tylko patrzył jak wyjmuje te tabletki. Co jej miał powiedzieć? Jak to pociągnąć, żeby wyjść z tego obronną ręką? O ile Galen Wyatt zawsze wiedział co powiedzieć, do tego stresowe sytuacje tylko napędzały go do działania, to w tej chwili czuł, jak walczą w nim uczucia tak sprzeczne, że nie potrafił wydusić z siebie słowa. Nie potrafił ich jakoś ułożyć.
- Znamy się Morgan - powiedział w końcu, każde słowo powoli, ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Od tego co teraz powie może zależeć bardzo wiele. Jedno źle postawione zdanie może zaważyć na wszystkim, co budował przez lata. Westchnął ciężko. W zasadzie to przecież... umówili się z Marceliną, że Morgan odłączyła się od nich zanim dotarli nad jezioro, nawet jej rzeczy zostawili gdzieś wcześniej, może gdzieś w okolicy tego klifu?
- Nie wiedziałem, że miałaś wypadek. Od tego boli Cię głowa? - wydusił w końcu i podniósł na nią wzrok - bo wiesz... My kilka lat temu spędziliśmy razem trochę czasu, nie pamiętasz tego? - starał się jakoś wybadać teren, ale nie było to proste. Co mógł jej powiedzieć, a czego nie? Na pewno lepiej poradziła by sobie z tym Marceline, w końcu robiła w policji.
Ale spokojnie Galen, na chłodno, powoli, tak jak robisz interesy w swojej firmie. A przecież się na tym znasz.
Morgan Cortez
Galen, Galen, Galen... Nie mógł w to uwierzyć. Bo przecież widział krew i widział te puste oczy Morgan, zanim zniknęła w ciemnej toni jeziora. A teraz stała przed nim. Po plecach przeszedł mu dreszcz, nic przyjemnego raczej taki dreszcz, który łaskocze po kręgosłupie i sunie niżej i niżej, powoli, drażniąco, jak oślizgły wąż.
Może to był żart? A może sen? A może halucynacje?
To na pewno Marceline, pojawia się w jego życiu, żeby je totalnie zniszczyć, zmiażdżyć, rozwalić do cna. Tylko, że Marceline chyba też wcale nie wiedziała, że Morgan żyje.
Nikt nie wiedział, że Morgan żyje.
Przez jakiś czas Galen śledził media, szukał jakiejś wzmianki o zwłokach znalezionych nad tamtym jeziorem, ale w końcu przestał. W końcu stwierdził, że jak się od tego nie odetnie, to zwariuje. Prawie zwariował, bo przecież w któryś momencie swojego życia wyrzuty sumienia wierciły mu w brzuchu taką dziurę, że postanowił je uciszyć narkotykami w ilości hurtowej. W ilości, która mogła już na zawsze sprawić, że zapomnie o niej.
Odratowali go... Ale twarz Morgan w jego wspomnieniach jakby rzeczywiście wyblakła, była gdzieś z tyłu głowy, ale nie pojawiała się we snach. Nie nawiedzała go, nie tak często.
A teraz stała tu przed nim.
Ta sama, odrobinę inna, ale to jednak musiała być ona. Prawdziwa.
Nie żaden sen, nie żart, nie ha-lu-cy-na-cje.
- Morgan czy wszystko w porządku? - zapytał kiedy usiadła. Chociaż chciał spytać - Morgan Ty żyjesz?
Wyciągnął do niej rękę, jakby chciał dotknąć jej ramienia, ale zawiesił ją w połowie drogi, w powietrzu, w bezruchu.
Galen Wyatt na przestrzeni lat się zmienił, podarte dżinsy, które kiedyś zakładał, gdy byli w podróży wymienił na garnitury. Zmienił też wiele w swojej głowie. A jednak te perfumy, których wtedy używał, w tym jakby innym świecie, w innym życiu, gdzie jeszcze była ta nuta dzikości, pozostały. To tak jakby chciał zatrzymać te wspomnienia, te chwile, w tym zapachu. Nie powinien tego robić.
Powinien je wymazać do cna.
Usiadł obok niej na ławce, chociaż właściwie walczył ze sobą, żeby po prostu nie zniknąć. Skoro z Marceline mogli się unikać przez tyle lat, to może z Morgan też by mógł?
Ale wtedy ona się odezwała, a Galen patrzył badawczym wzrokiem w jej twarz. Twarz którą znał doskonale, a która teraz wydawała mu się taka zagubiona, jak wtedy, kiedy powiedziała mu nieśmiało, że nie wie czy ta cała podróż z nimi to był dobry wybór, a on ją zapewnił, że tak. Że to tylko przygoda, którą będą kiedyś wspominać.
Bardzo długo nie chciał jej wspo-mi-nać.
Zanim spadłam z klifu i roztrzaskałam sobie głowę...
Kiedy padły te słowa, to nabrał do płuc powietrze ze świstem. On trochę inaczej to pamiętał.
- Spadłaś z klifu? - zawiesił się i tylko patrzył jak wyjmuje te tabletki. Co jej miał powiedzieć? Jak to pociągnąć, żeby wyjść z tego obronną ręką? O ile Galen Wyatt zawsze wiedział co powiedzieć, do tego stresowe sytuacje tylko napędzały go do działania, to w tej chwili czuł, jak walczą w nim uczucia tak sprzeczne, że nie potrafił wydusić z siebie słowa. Nie potrafił ich jakoś ułożyć.
- Znamy się Morgan - powiedział w końcu, każde słowo powoli, ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Od tego co teraz powie może zależeć bardzo wiele. Jedno źle postawione zdanie może zaważyć na wszystkim, co budował przez lata. Westchnął ciężko. W zasadzie to przecież... umówili się z Marceliną, że Morgan odłączyła się od nich zanim dotarli nad jezioro, nawet jej rzeczy zostawili gdzieś wcześniej, może gdzieś w okolicy tego klifu?
- Nie wiedziałem, że miałaś wypadek. Od tego boli Cię głowa? - wydusił w końcu i podniósł na nią wzrok - bo wiesz... My kilka lat temu spędziliśmy razem trochę czasu, nie pamiętasz tego? - starał się jakoś wybadać teren, ale nie było to proste. Co mógł jej powiedzieć, a czego nie? Na pewno lepiej poradziła by sobie z tym Marceline, w końcu robiła w policji.
Ale spokojnie Galen, na chłodno, powoli, tak jak robisz interesy w swojej firmie. A przecież się na tym znasz.
Morgan Cortez
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia