Marceline pojawiła się w Emptiness w ramach sprawy należącej do tego trzeciego typu. Clint Campbell był znaną osobistością w Toronto – niekoniecznie ze słusznych i szlachetnych pobudek – jednak jego nazwisko odbijało się echem w przestępczym półświatku, znany bardziej pod pseudonimem The Broker, Campbell miał rzadką umiejętność – potrafił dogadywać się z różnymi środowiskami: od ulicznych gangów Jamajczyków, przez motocyklistów, po wschodnioeuropejskich przemytników. Nie był jednak typem impulsywnego awanturnika – wolał planować ruchy jak gracz w szachy, nawet jeśli czasem trzeba było zdjąć z planszy kilka figur bez ostrzeżenia. W ostatnich latach trzymał się raczej w cieniu i sterując interesami przez pośredników. Plotki mówiły, że szykuje się do ostatniego dużego ruchu, po którym miał zniknąć z miasta na zawsze. Problem w tym, że nikt nie wiedział, co ten ruch oznacza – ani kogo może zmieść z drogi. Jednak zanim cokolwiek zdążyło się wydarzyć, to Clint w zaginął w tajemniczych okolicznościach.
Początkowo pojawiły się plotki, że to było właśnie to posunięcie, które zostało przez niego samego zaplanowane. Jednak gdy w jego najbliższym środowisku pojawiły się zamęt i panika, to zrodziły się pytania, czy tajemnicze posunięcie Campbella nie zostało jednak u p r z e d z o n e przez jego przeciwników – takim o to sposobem jego sprawa trafiła do Valentine, która razem ze swoim zespołem z jednostki miała zająć się jednym z bardziej pobocznych wątków, czyli wersją wydarzeń, w której Campbell zaginął i prawdopodobnie jest nadal gdzieś przetrzymywany. Prace jej zespołu toczyły się wokół klubu Emptiness i powiązanych z nim dwóch podejrzanych. Jeden z nich został bardzo dobrze rozpracowany, jednak drugi był niczym d u c h, którego nie potrafili zlokalizować i określić na jego temat podstawowych faktów – zbyt wiele domysłów, za mało informacji.
Tutaj pojawia się Marceline w roli p r z y n ę t y. Ubrana w swoją krótką sukienkę w zwierzęcy wzorek, która nadmiernie eksponowała jej biust, kawirowałą na granicy dobrego smaku i skandalu. Jeden nieostrożny ruch wystarczył, by odsłoniła więcej, niż planowała, a cieniutka tkanina nie pozostawiała wiele wyobraźni, delikatnie zarysowując kontur jej sutków pod sukienką. Miała prowokować, miała zwrócić na siebie uwagę, miała zostać zauważona. Właśnie wróciła z toalety, w której poprawiła swoje wściekle czerwone usta. Jej wcześniejszy adorator na szczęście zrozumiał jej sugestię i zniknął z otoczenia – stanowczo nie był typem, którego tutaj poszukiwała. Uniosła dłoń i po raz kolejny zamówiła swój ukochany gin z tonikiem i limonką – już trzeci tego wieczoru. Gdy tylko wylądował w jej dłoni, to ponownie rozejrzała się po lokalu, poszukując swojej o f i a r y, mężczyzny, który potrafił wtopić się w tłum, ale który jednocześnie pozostawał na straży. Kogoś, kto wpasowywałby się w ramy podejrzanego, którego od tygodni nie byli w stanie rozpracować...
Wtedy g o zobaczyła. Voclain. Niebezpośrednią przyczynę jej bieżącego kryzysu życiowego. Mężczyznę, przez którego pierw poznała swojego obecnego, najlepszego – jakże pozornie – wybranka, który w następstwie stał jej się stałą udręką. Kolejnego, który udowadniał, że służba nieodwracalnie niszczyła nawet najwytrwalszych. Był jej pomyłką, e p i z o d e m, który rozmył się w jej pamięci, zastąpiony przez obrazy bliższe teraźniejszości. Jednak teraz b y ł tutaj, siedział kilka metrów przed nią na kanapie, w towarzystwie jakże niestosownie młodej dziewczyny, która spoglądała na niego z zachwytem i przesadnym uśmiechem.
Jej ciemne spojrzenie powędrowało w jedną i drugą stronę – brak żadnego podejrzanego na horyzoncie. Mogła pozwolić sobie na chwilę prywaty. Zabrawszy swojego drinka, powędrowała w kierunku kanapy, którą zajmowali. Zatrzymała się tuż przed nimi, bardziej przed smarkulą, którą niechętnie – niemal z obrzydzeniem – trąciła lekko swoją szpilką, jednocześnie wyciągając z małej torebki paczkę cienkich papierosów.
— Spadaj, gwiazdeczko. Mam z nim do pogadania — powiedziała, nie patrząc nawet na dziewczynę, więc okazując jej swoją całkowitą zniewagę. W tym czasie zapaliła papierosa, zaciągnęła się nim głęboko i wypuściła ogromną chmurę dymu z płuc.
— Mówię niewyraźnie? — zapytała bardziej dosadnym tonem, kierując na blondynkę swoje nieustępliwe spojrzenie. Biedna, mała przestraszona dziewuszka prędko wstała i zniknęła z jej pola widzenia, a Marcie odprowadziła ją jeszcze swoim niepochlebnym wzrokiem — Nie jest dla ciebie trochę za młoda? Czy to już ten wiek, że zaczynasz gustować w tych niewinnych i niedoświadczonych? — zapytała, przenosząc swoje spojrzenie na mężczyznę i unosząc lekko brew w geście, w którym mieszała się kpina z prowokacją. Powoli wypuściła resztkę dymu, jakby dawała mu chwilę na odpowiedź, choć w rzeczywistości wcale jej nie potrzebowała – znała jego t y p, a przynajmniej chciała myśleć, że zna – że niewiele się zmienił. W kąciku jej ust zatańczył zadziorny uśmiech, a palce leniwie strzepnęły popiół z papierosa na podłogę.
Zacharie Voclain