ODPOWIEDZ
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiźeńskie
postać
autor

Sprawy dotyczące zaginięć potrafiły być diametralnie różne. W niektórych najważniejszy był czas – jak w przypadku zaginięć dzieci – zwłaszcza, jeżeli pojawiało się podejrzenie, że dziecko mogłoby zostać uprowadzone przez jednego z rodziców czy porwane przez typa z nieczystymi intencjami. One zawsze były dla Valentine najważniejsze. Inne wymagały anielskiej cierpliwości – jak te, które wydarzyły się pewien czas temu i stanęły w martwym punkcie – wtedy, praca Marceline polegała głównie na czytaniu raportów, dokumentów, oglądaniu zdjęć i szukaniu czegoś, co wcześniej zostało niezauważone. Były też takie, które wymagały długofalowej, skomplikowanej pracy i współpracy pomiędzy wydziałami – tak zazwyczaj było, gdy znikał ktoś w a ż n y, gdzie z ogromnym prawdopodobieństwem można było założyć, że dana osoba już dawno nie żyje, jednak nie istniały na to żadne twarde dowody. Rozpracowywanie takiego przypadku trwało nawet miesiącami, angażowało wielu śledczych i toczyło się jednocześnie na różnych płaszczyznach.

Marceline pojawiła się w Emptiness w ramach sprawy należącej do tego trzeciego typu. Clint Campbell był znaną osobistością w Toronto – niekoniecznie ze słusznych i szlachetnych pobudek – jednak jego nazwisko odbijało się echem w przestępczym półświatku, znany bardziej pod pseudonimem The Broker, Campbell miał rzadką umiejętność – potrafił dogadywać się z różnymi środowiskami: od ulicznych gangów Jamajczyków, przez motocyklistów, po wschodnioeuropejskich przemytników. Nie był jednak typem impulsywnego awanturnika – wolał planować ruchy jak gracz w szachy, nawet jeśli czasem trzeba było zdjąć z planszy kilka figur bez ostrzeżenia. W ostatnich latach trzymał się raczej w cieniu i sterując interesami przez pośredników. Plotki mówiły, że szykuje się do ostatniego dużego ruchu, po którym miał zniknąć z miasta na zawsze. Problem w tym, że nikt nie wiedział, co ten ruch oznacza – ani kogo może zmieść z drogi. Jednak zanim cokolwiek zdążyło się wydarzyć, to Clint w zaginął w tajemniczych okolicznościach.

Początkowo pojawiły się plotki, że to było właśnie to posunięcie, które zostało przez niego samego zaplanowane. Jednak gdy w jego najbliższym środowisku pojawiły się zamęt i panika, to zrodziły się pytania, czy tajemnicze posunięcie Campbella nie zostało jednak u p r z e d z o n e przez jego przeciwników – takim o to sposobem jego sprawa trafiła do Valentine, która razem ze swoim zespołem z jednostki miała zająć się jednym z bardziej pobocznych wątków, czyli wersją wydarzeń, w której Campbell zaginął i prawdopodobnie jest nadal gdzieś przetrzymywany. Prace jej zespołu toczyły się wokół klubu Emptiness i powiązanych z nim dwóch podejrzanych. Jeden z nich został bardzo dobrze rozpracowany, jednak drugi był niczym d u c h, którego nie potrafili zlokalizować i określić na jego temat podstawowych faktów – zbyt wiele domysłów, za mało informacji.

Tutaj pojawia się Marceline w roli p r z y n ę t y. Ubrana w swoją krótką sukienkę w zwierzęcy wzorek, która nadmiernie eksponowała jej biust, kawirowałą na granicy dobrego smaku i skandalu. Jeden nieostrożny ruch wystarczył, by odsłoniła więcej, niż planowała, a cieniutka tkanina nie pozostawiała wiele wyobraźni, delikatnie zarysowując kontur jej sutków pod sukienką. Miała prowokować, miała zwrócić na siebie uwagę, miała zostać zauważona. Właśnie wróciła z toalety, w której poprawiła swoje wściekle czerwone usta. Jej wcześniejszy adorator na szczęście zrozumiał jej sugestię i zniknął z otoczenia – stanowczo nie był typem, którego tutaj poszukiwała. Uniosła dłoń i po raz kolejny zamówiła swój ukochany gin z tonikiem i limonką – już trzeci tego wieczoru. Gdy tylko wylądował w jej dłoni, to ponownie rozejrzała się po lokalu, poszukując swojej o f i a r y, mężczyzny, który potrafił wtopić się w tłum, ale który jednocześnie pozostawał na straży. Kogoś, kto wpasowywałby się w ramy podejrzanego, którego od tygodni nie byli w stanie rozpracować...

Wtedy g o zobaczyła. Voclain. Niebezpośrednią przyczynę jej bieżącego kryzysu życiowego. Mężczyznę, przez którego pierw poznała swojego obecnego, najlepszego – jakże pozornie – wybranka, który w następstwie stał jej się stałą udręką. Kolejnego, który udowadniał, że służba nieodwracalnie niszczyła nawet najwytrwalszych. Był jej pomyłką, e p i z o d e m, który rozmył się w jej pamięci, zastąpiony przez obrazy bliższe teraźniejszości. Jednak teraz b y ł tutaj, siedział kilka metrów przed nią na kanapie, w towarzystwie jakże niestosownie młodej dziewczyny, która spoglądała na niego z zachwytem i przesadnym uśmiechem.

Jej ciemne spojrzenie powędrowało w jedną i drugą stronę – brak żadnego podejrzanego na horyzoncie. Mogła pozwolić sobie na chwilę prywaty. Zabrawszy swojego drinka, powędrowała w kierunku kanapy, którą zajmowali. Zatrzymała się tuż przed nimi, bardziej przed smarkulą, którą niechętnie – niemal z obrzydzeniem – trąciła lekko swoją szpilką, jednocześnie wyciągając z małej torebki paczkę cienkich papierosów.

— Spadaj, gwiazdeczko. Mam z nim do pogadania — powiedziała, nie patrząc nawet na dziewczynę, więc okazując jej swoją całkowitą zniewagę. W tym czasie zapaliła papierosa, zaciągnęła się nim głęboko i wypuściła ogromną chmurę dymu z płuc.

— Mówię niewyraźnie? — zapytała bardziej dosadnym tonem, kierując na blondynkę swoje nieustępliwe spojrzenie. Biedna, mała przestraszona dziewuszka prędko wstała i zniknęła z jej pola widzenia, a Marcie odprowadziła ją jeszcze swoim niepochlebnym wzrokiem — Nie jest dla ciebie trochę za młoda? Czy to już ten wiek, że zaczynasz gustować w tych niewinnych i niedoświadczonych? — zapytała, przenosząc swoje spojrzenie na mężczyznę i unosząc lekko brew w geście, w którym mieszała się kpina z prowokacją. Powoli wypuściła resztkę dymu, jakby dawała mu chwilę na odpowiedź, choć w rzeczywistości wcale jej nie potrzebowała – znała jego t y p, a przynajmniej chciała myśleć, że zna – że niewiele się zmienił. W kąciku jej ust zatańczył zadziorny uśmiech, a palce leniwie strzepnęły popiół z papierosa na podłogę.

Zacharie Voclain
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
34 y/o, 187 cm
wtyka, wierny pies, ochroniarz w Emptiness
Awatar użytkownika
myśli mam sine
godność stłuczoną
marzenia powybijane

ego pęknięte
wolę zwichniętą
i serca otwarte złamanie
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Masz prawo zachować milczenie,
Nie ulec amnezji sugestii:
Głowa to najlepsze więzienie -
W twej gestii jest kwestia amnestii



Apogeum tej jego wysnutej naprędce przykrywki przypominało kiepską sztukę teatralną graną w opuszczonym barze – niby scenariusz był, ale aktorzy od dawna rozeszli się do domu, a on sam został z mordą wciśniętą w cień, modląc się, żeby żaden z tych jebanych zbirów nie przypomniał sobie jego nazwiska. Ech, w końcu specjalizował się w tym, żeby mieć więcej problemów, niż zdrowy człowiek jest w stanie unieść – i to jeszcze z własnej, głupiej woli. Ale nóż, raz jedyny, da sobie radę. Bo musiał. Chyba że los postanowi inaczej, a los przecież zawsze miał do niego osobistą urazę.
Na brata? Ha. Zapomnij. Ten dawno już poszedł w swoje idealne życie, odcinając się od brudnej roboty Ziggiego, jakby zmywał tłuste plamy z koszuli. A on? On miał serdecznie dość tego cholernego chowania się po dokach, zasyfionych magazynach i obskurnych melinach, gdzie szczury miały lepsze warunki mieszkaniowe niż on. Musiał, po prostu musiał, wyrwać się na chwilę – zaczerpnąć powietrza wolności, choćby na jeden wieczór. Pomoc? Pojęcia nie miał, kto mu ją przyniesie. Może nikt, może jakiś przypadkowy idiota, a może… sam się w to wpierdoli jeszcze głębiej. Ale, jak to Ziggy, życie traktował jak grę w hazard – z tą różnicą, że miał już przegranych więcej niż dziewięć kocich żyć, a i tak uparcie grał dalej, jakby jackpot czekał tuż za rogiem.
Nawet nie silił się na analizowanie tego, ile w niej było młodzieńczej naiwności, a ile czystego, zimnego wyrachowania, kiedy przekroczył próg tego przybytku i natychmiast zarejestrował jej obecność. Może to on ją wypatrzył, a może, kurwa, to ona wycelowała w niego jak w łatwą ofiarę – w końcu ładna była, śmiała się jakby świat nigdy jej nie kopał w żebra, więc czemu nie wpaść w to bagno z gracją spadającego do szamba akrobaty? Stawiał jej drinki jak dżentelmen po przejściach, samemu popijając swoją sprawdzoną whiskey – nie dlatego, że kochał jej smak, ale żeby zachować trzeźwość w razie nagłego koniecznego spierdalania. Przecież chciał tylko jednego: zapomnieć o problemach, o ruskich, którzy deptali mu po piętach tak blisko, że czułby ich oddech, gdyby nie wietrzył koszuli. Ale życie, jak zawsze, postanowiło mu pierdolnąć z łokcia w żebra. Znajomej twarzy w tłumie się nie spodziewał – tej, która nagle wyrosła jak chwast na świeżo skoszonym trawniku. Jak się ona nazywała? Mara? Marcia? Mery? Cholera, to było wieki temu. Wyniuchał twarz z zagłębienia kobiecej szyi, próbując ukryć to nagłe ukłucie świadomości i mruknął coś pod nosem z niezadowoleniem. Ech, udręka biednego faceta – chciał się schlać w spokoju, a życie znowu rozstawiło mu szachownicę bez pytania.
Drogie panie, wystarczy mnie dla każdej z was – uśmiechnął się do pięknej blond mimozy, mlaskając językiem na widok jakże znacznie znajomej twarzy. Ach, chyba przeżyli ze sobą piękne czasy? Chyba, bo nikt nie zamierzał składać zażaleń, które zgoła się mocno przedawniły. – Psujesz mi zabawę, wredna istoto z piekła rodem – jeszcze jej tutaj brakowało. Szepnął czułe słówko do ucha obłędnie pachnącej towarzyszki, wtryniając banknot za pasek jej ślicznej i kusej kiecki. – Zajęty jestem, przyjdź... Zadzwoń do mojej sekretarki, znajdzie Ci miejsce w terminarzu, Lesley – kochał ją denerwować, jak każdego. – Wyglądasz cudownie, jak związek z naszym wspólnym znajomym? Niedawno miałem zaszczyt go przygwoździć do ściany, gdy wracał do mieszkania. Zrobił się... brzydki?

Marceline H. Valentine
mentolowy sztorm
Wszystko i nic
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiźeńskie
postać
autor

Marceline nawet nie zakładała, że ich rozmowa będzie należeć do tych miłych. Zbyt dobrze znała tego człowieka – i zbyt wyraźnie pamiętała ich wspólną historię – żeby spodziewać się ciepłego przywitania, uroczej rozmowy o starych, dobrych czasach i poklepania po plecach. Ten durny, egocentryczny tekst nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia. Zacharie musiałby być ostatnim debilem na świecie, żeby myśleć, że o n a miałaby bić się o jakiekolwiek faceta. Po prostu dosadnie dawała młodej siksie znać, gdzie było jej miejsce. W tym momencie nie w jej otoczeniu. Jak Marcie już sobie zniknie, to ten napalony lachon może w podskokach wrócić do Voclaina i jeszcze na oczach całego klubu zadowolić go – miała to głęboko w czterech literach – aczkolwiek podczas trwania tej rozmowy, nie chciała żadnych niepotrzebnych świadków, którzy obserwowaliby zderzenie jej brudnej przeszłości z wijącą się teraźniejszością.

— Sekretarka, mówisz? — powtórzyła z niedowierzaniem słyszalnym w jej głosie.

Voclain był przewidywalny jak tandetny, chiński zegarek - zawsze próbował robić wrażenie, zawsze udawał kogoś większego, niż był w rzeczywistości. Te jego przechwałki o sekretarce to był klasyczny numer, który miał jej zaimponować albo przynajmniej zbić z tropu. Szkoda tylko, że Marcie znała go na wylot i wiedziała, że pod tą fasadą kryje się ten sam żałosny próżniak, co kiedyś. Zaciągnęła się po raz kolejny i podeszła bliżej, by zająć miejsce na kanapie obok niego. Wystarczająco d a l e k o, żeby nie miał jej na wyciągnięcie swojej ręki i jednocześnie wystarczająco b l i s k o, żeby po skrzyżowaniu nóg mogła trącić jego łydkę czubkiem swojej szpilki.

— Skoro dorobiłeś się sekretarki, to czekam aż wręczysz mi swoją wizytówkę — pociągnęła temat, który był wierutną bajką – żadna wizytówka nie istniała, żadna sekretarka także. — Masz tyle tych swoich dziwek, że mieszają ci się imiona? — powiedziała z pogardą. Jego słowa świadczyły o nim, a nie o niej. Voclain nie był nikim tak ważnym, żeby ewentualna niepamięć jej osoby zrobiła na niej wrażenie. Wszakże szczerze wątpiła, że mogła być ona prawdziwa. Marcusa znał bardzo dobrze, o ich późniejszej wspólnej historii musiał słyszeć... no, chyba że stoczył się tak bardzo, że niewiele pozostało z jego umysłu, ale to właśnie miała zamiar ustalić.

— Wracając do Marcusa. No dalej, opowiedz mi tę bajkę, bo widzę, że fantazji ci nie brakuje — powiedziała, zachęcając go do rozwinięcia owej zagwozdki, w którą nie wierzyła. Marcus nie był typem osoby, której wchodziło się w drogę. Sam z siebie nie szukał też zaczepki, bo bardzo dobrze było mu w skórze oddanego weterana wojennego, który zasłużył się na froncie. Wolał nie niszczyć tego obrazu, więc szczerze wątpiła, że wchodziłby w porachunki z Voclainem.

— Brzydki? — roześmiała się głośno. — A co ty teraz jesteś na etapie udziału w lokalnych wyborach na mistera syropu klonowego? — zakpiła. Co jak co, ale akurat poruszenie tematu wyglądu wydawało się jej zupełnie niepasujące do sytuacji. Co oni byli w szkole podstawowej, żeby nabijać się z kogoś, bo ten obiektywnie był brzydki. Czy może to miało znaczenie dla Zachariego, bo jedyne co mu pozostało to ten ładny pyszczek?

— Skoro już pytasz o nasz związek, to Marcus ma przynajmniej jaja i nie musi płacić za namiastkę bliskości — powiedziała z pogardą, zerkając w kierunku, w którym odeszła młoda blondynka i ponownie wypuściła chmurę dymu ze swoich płuc. Kto w tym zestawieniu wygrywał? Nie facet, do którego dziewczyny kleiły się tylko ze względu na fakt, że obsypywał je banknotami. One były puste, ale on wychodził w tym układzie na idiotę. Facet, który zdobywał przez pieniądze, był dnem w oczach każdej szanującej się kobiety. A te które się nie szanowały lubiły jak wciskało się w ich majtki banknoty.

— Stroszysz piórka, jakbyś był panem i władcą tego przybytku... albo przynajmniej prowadził tutaj nielegalny burdel — zasugerowała, zerkając na niego swoimi lekko przymrużonymi oczami. Istniały dwie możliwości. Pierwsza, Zacharie osiągnął takie dno, że wydawał swoje ostatnie pieniądze, bo pragnął poczuć się ważny. Druga, faktycznie z jakiegoś powodu był ważny, tylko jeszcze nie miała pojęcia, jak miałoby do tego dojść. Obie z tych opcji były możliwe, jednakże pierwsza wydawała się jej bardziej prawdopodobna.

Zacharie Voclain
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
34 y/o, 187 cm
wtyka, wierny pies, ochroniarz w Emptiness
Awatar użytkownika
myśli mam sine
godność stłuczoną
marzenia powybijane

ego pęknięte
wolę zwichniętą
i serca otwarte złamanie
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Zaśmiał się, i to tak, że aż kilku gapiów obróciło łby, bo w tym rechocie było coś z ponurej farsy i równocześnie czystej beztroski desperata. Arcy ponuro, lecz w środku naprawdę szczerze, rozbawiony tym, jak blondi odpaliła swoje zabójcze spojrzenie w stronę nowo przybyłej — tej, co jak zwykle miała niefart wejść w złym momencie i zjebać mu zabawę w najlepszym punkcie. Pamiętał ją doskonale, za dobrze, bo wspólne wojaże miały w sobie więcej chaosu niż jakikolwiek plan, a jednak lubił je wspominać; tylko że jej maniakalne półśrodki i kurewsko precyzyjna składnia zdań doprowadzały go czasami do szału. Ja pierdolę, milczysz ty czasem, dziewczyno? Jak nie, to powinnaś.
Pociągnął łyk alkoholu, duży, tak że palący potok spłynął do trzewi, gdzie rozgościł się jak przyjaciel, którego dawno się nie widziało. Oparł się ciężej o oparcie, wodząc spojrzeniem po długich nogach zakończonych szpilką tak seksowną, że aż sam w duchu wyciągnął białą flagę kapitulacji. Ładna i mądra – kurewsko złe połączenie, śmiertelna mieszanka, która pachniała zarówno obietnicą, jak i egzekucją. Machnął ręką w kierunku kelnerki, pokazując, by przyniosła mu jeszcze to samo, co właśnie wychylał; nie mógł inaczej, musiał zebrać myśli, bo na trzeźwo ta układanka kobiet, wspomnień i kłopotów wyglądała jak scena z kiepskiej telenoweli, tylko że z jego mordą w roli głównej. A on, Ziggy, przecież nie miał talentu do dramaturgii – tylko do robienia burdelu w miejscach, gdzie i tak było już gorąco.
Bawisz mnie i rozczulasz jednocześnie, moya krasavitsa– W tej kobiecie było coś, co z jednej strony drażniło go jak drzazga w palcu, a z drugiej przyciągało jak cholerny magnes do stalowej szafki z kłódką – nęcące i tajemnicze zarazem, podlane aurą wyzwania, którego nie chciał, ale musiał podjąć. Jej obronny szkopuł w rozmowie, sposób w jaki stawiała barykadę z własnych słów i min, wydawał mu się wręcz alegorią całej rzeczywistości, w której od zawsze szamotał się jak ryba w sieci – a jednak, zamiast rezygnacji, czuł w tym znajomą pokusę. – Chociaż się zastanawiam, jak ktoś może wytrzymać dłuższe towarzystwo tak pyskatej osobowości... Wręcz jestem chętny wręczyć laur każdemu, kto wytrzyma z Tobą godzinę w jednym pomieszczeniu – Tyle że nie zawsze miał ochotę odpowiadać, czasem znudził się już na wstępie, bo życie waliło go w łeb z każdej strony, a czas, ten wiecznie kurwa nieadekwatny, drwił z niego jak trefniś na weselu. – Postaraj się bardziej mnie zadowolić, może zwiększę etat i chętnie Cię przyjmę.
A jednak nachylił się ku niej, jakby grał w jakąś niedorzeczną partię szachów, gdzie figury wolały same się przestawiać, a on był jedynie biernym świadkiem farsy. Głos ściszył do szeptu, a i tak musiał przekrzykiwać ten muzyczny potop, co kapał ze ścian, sufitów i głośników, jakby klub chciał ich zatopić w dźwiękach. Wyciągnął papierosa, skrzywił się na myśl o własnych płucach, które i tak pewnie wyglądały jak zgnieciona gąbka, ale odpalił – bo przecież nikotyna była jego groteskową, małą religią, a każdy buch zastępował kawałek modlitwy.
Ach, wydajesz się niezbyt zadowolona nadal tkwiącym w życiu związkiem – Dusił w sobie niechęć, chował ją w chmurze dymu, i pozwalał, by to chwilowe oszustwo przyjemności przykryło braki, smród codzienności i śmiech losu, który znów rozegrał partię jego kosztem. – Czyżby życie ze sztywnym weteranem bywało uciążliwe? Jeśli chcesz, chętnie zagospodaruje Ci czas, by poczuć odrobinę szaleństwa... – mruknął przyjacielską poradę, o którą wcale nie prosiła. Chciał ją zdenerwować jeszcze bardziej, by opuściła ramy bezpieczeństwa i oddała się szaleństwu. – Powiedzmy, że jestem na solidnym zwolnieniu lekarskim, a przeważnie tutaj pracuję. My weterani musimy sobie jakoś radzić – popiół wylądował na podłodze bezwiednie, nadal nastręczając spojrzeniem problemu ulubionej rozmówczyni. – Nie zadowalam odpowiedziami; widzę tą zmarszczkę występującą między brwi. Ech, czego chcesz?

Marceline H. Valentine
mentolowy sztorm
Wszystko i nic
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiźeńskie
postać
autor

Marceline grała w tę grę, by zabić swoją nudę, wynikającą z niezbyt żywiołowego zadania. Osobiście nie uważała, że forma, którą wybrał jej zespół na pozyskiwanie informacji, była najlepszą. Była jedną z najbardziej klasycznych, na które łatwo udawało się złapać niektórych mężczyzn, jednakże ona w postaci tej przynęty, która nie miała zbyt wiele do powiedzenia, czuła się raczej niczym wystawowy pies, a nie wypełniająca ważną misję śledcza policyjna. Jednakże w tym wszystkim rozmowa z Voclainem była intrygującym urozmaiceniem.

Och, rosyjskie czułości? Kochanie, to co nazywasz pyskówką, to po prostu inteligencja. Wiem, że dla niektórych może być to trudne do odróżnienia — odpowiedziała, nie siląc się nawet na zerknięcie w jego kierunku. Jej spojrzenie zaczęło wędrować po twarzach wędrujących po lokalu. Szukała kogoś nowego, kogoś interesującego, kogoś, kto byłby przez nią poszukiwany, jednakże nikogo takiego w zasięgu swojego spojrzenia nie potrafiła zlokalizować. Odpowiedziała mu bezwiednie, nawet nie zastanawiając się nad swoimi słowami czy ich wagą – Zacharie od samego początku umniejszał na każdym kroku, w takim razie ona nie miała zamiaru pozostać mu dłużna.

— Miły z ciebie chłopiec, ale ja nie jestem do wynajęcia czy zatrudnienia na żadnych zasadach. Jestem... jak by to ująć... w kategorii bardziej ekskluzywnych inwestycji podsumowała, odwracając wzrok w jego kierunku i insynuując, że tym razem ten próg był dla niego za wysoki, nie na marną kieszeń byłego weterana, który szlajał się po klubach w celu znalezienia dla siebie rozrywki. Może takie młode, łatwe siksy uganiały się za jego drobniakami, jednak ona wymagała w i ę c e j, na wielu płaszczyznach i szczerze wątpiła, że on potrafiłby obecnie sprostać jej wygórowanym oczekiwaniom.

— Jakie to słodkie, że się martwisz o moje życie prywatne. Ale nie sądzę, żebyś był w stanie zaoferować mi coś, czego już nie mam — odpowiedziała jednoznacznie. Jeszcze tych kilka lat temu pomiędzy Marcusem a Zacharie widać było wyraźną różnicę. Ten pierwszy osiągnął pewien poziom i dążył do tego, żeby wspinać się coraz wyżej. Ten drugi osiągnął bardzo podobny, ale robił wszystko, żeby spaść niżej, kierując samego siebie ku zagładzie. Fakt, że po zakończeniu relacji z Voclainem, Marcie wylądowała w łóżku Marcusa, realnie był do przewidzenia. Miała ona pewną słabość do skrzywionych przez doświadczenia na polu bity mężczyzn, którzy byli emocjonalnie niedostępni i psychicznie niestabilni. Każdy miał pewne swoje preferencje, nie było co oceniać.

— Interesujące połączenie. Chyba że twoja "praca" tutaj ma... niekonwencjonalny charakter — zainsynuowała z nieukrywaną ciekawością, jednocześnie posyłając mu znaczące spojrzenie. Praca na zwolnieniu? I to jeszcze w takim miejscu? Jej wyraz twarzy jawnie pokazywał, iż uważała, że Voclain zaliczył bolesny upadek na dno. — Weterani rzeczywiście muszą sobie radzić, chociaż to trochę smutne, że niektórzy tak kończą — powiedziała z przesadzonym smutkiem w głosie i żalem wymalonym na twarzy. To smutne, współczujące spojrzenie utrzymywało się przez kilka sekund, po czym ponownie przemieniło się w zadziorny uśmiech. Valentine dokończyła swojego papierosa, wyrzuciła jego resztkę, po czym sama przechyliła się w stronę blondyna, by podeprzeć się dłonią na jego barku i nachylić się nad jego uchem, przechylając głowę w bok z fałszywą niewinnością. — Chcę usłyszeć, jak bardzo się posypałeś po tym, jak zniknęłam.

Zacharie Voclain
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
ODPOWIEDZ

Wróć do „Emptiness”