27 y/o, 191 cm
kurier andrews express
Awatar użytkownika
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dog
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

001.
Decydując się na przejęcie dodatkowych zleceń po wujku Hanku, Ernie nie zdawał sobie sprawy z tego, że to będzie aż tak skomplikowana operacja. Na początku miały to być dwie dostawy w tygodniu, głównie z Ottawy do Toronto, które przemieniły się w pięć kursów tygodniowo po okolicznych stanach, przez co Ernie musiał przejściowo wynająć małe mieszkanie w centrum miasta. Standard nie był wysoki, ale cena przystępna i na pewno było to o wiele wygodniejsze niż codzienne powroty do rodzinnego domu albo spanie w busie gdzieś na trasie.
Pomijając zwyczajne przesyłki, wuj wtajemniczył go w najważniejszą misję — przewożenie paczek z ubraniami, które co jakiś czas spływały z różnych stron kraju, a nawet świata. Ernie nie ingerował w legalność sprowadzonych rzeczy, właściwie nawet nie pomyślał, że mogłoby być z nimi coś nie tak, po prostu jak zawsze wykonywał swoje zadania i transportował je z punktu A do punktu B.
Właśnie tego czwartkowego poranka po raz pierwszy zaparkował busa na podjeździe przed second handem, po czym trochę zmęczony nocną, siedmiogodzinną podróżą wyskoczył z samochodu i poprawił na głowie czapkę z daszkiem z logiem rodzinnej firmy. Otworzył bagażnik, gdzie na tyłach piętrzyły się oklejone taśmami pudła, zwarty i gotowy, żeby wnieść je do środka.
Zanim jednak chwycił pierwszy karton, policzył je skrupulatnie (cztery razy, bo za każdym wychodziła mu inna ilość) i wziąwszy paczkę w ramiona, wszedł do sklepu. Już na wstępie powitał go dźwięk zawieszonego nad drzwiami dzwoneczka, który zwiastował przybycie każdego, kto przekraczał próg.
Dzień dobry! — rzucił znad kartonu, jednocześnie wpadając z impetem w wieszak z jakimś futerkiem z mysich cipek. — Dostawa z Andrews Express! Mam osiem takich pudeł. Albo dziewięć, jeśli miało być ich dziewięć. Jest tu ktoś? Halo?! — odpowiedział mu tylko jakiś szelest na zapleczu, więc Ernie pozwolił sobie na umieszczenie paczki na ladzie, tuż przy kasie sklepowej i rozejrzał się po wnętrzu second handu.
Sklep wyglądał całkiem normalnie. Na wieszakach wisiało dużo fikuśnych, damskich ubrań, a w rogu stały manekiny z męskimi marynarkami, które raczej nie były w stylu Andrewsa, chociaż pstrokata w ciapki w sumie wydała się całkiem interesująca, ale jego wzrok przykuła ta zielona w drobną, fioletową kratkę. Odepchnął się od lady i poszedł do manekina, żeby przyjrzeć się marynarce z bliska.


Mio Richardson
bubek
posty ai, posty o niczym, kiedy ktoś nie pcha fabuły do przodu
42 y/o, 169 cm
właścicielka second handu | public butter vintage
Awatar użytkownika
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Toronto
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkione/jej
postać
autor

001.

Popołudniowe słońce przedzierało się przez wysokie szyby w Public Butter Vintage, osiadając leniwie na obszernych monsterach, porozkładanych w kolorowych donicach po całym pomieszczeniu. W sklepie nie było ruchu, zresztą jak zawsze koło godziny dwunastej, kiedy to większość osób była jeszcze w pracy, a ci bezrobotni gotowali obiady i zajmowali się swoim życiem. Z głośników standardowo leciała jedyna kobieta, do której Mio miała odwieczną słabość; Janis Joplin. Richardson może i preferowała mężczyzn, jednak gdyby tylko jakakolwiek kobieta zaśpiewałaby by jej chociaż w dwudziestu procentach tak dobrze jak Janis, ruda zostałaby lesbijka już nigdy nie patrząc się za siebie, oddając się w stu procentach. Serio. Ale jeszcze taka się nie urodziła, co by jej dogodziła, a przynajmniej jak narazie nie stanęły sobie na drodze.
Mio stała w rogu sklepu, probując uporać się z wieczorową, różową sukienką, a raczej halką tuż pod materiałem. Z metrem w zębach i trzema szpilkami pomiędzy palcami usiłowała zaznaczyć miejsca, w których powinien pójść nowy szew. Już dwa tygodnie temu obiecała Gabrieli, że zmniejszy materiał w talii specjalnie dla niej, jednak jakoś wcześniej nie było na to czasu. Albo chęci. Zwinnym ruchem zgarnęła wieszak z materiałem na zaplecze, gdzie trzymała maszynę do szycia i zabrała się za przygotowanie do pracy.
To właśnie wtedy z fontu sklepu dobiegł charakterystyczny dźwięk dzwoneczków. Nie bez powodu nazywała je antywłamaniowymi — w końcu dzięki temu mogła wiedzieć kto miał plan zapierdolić jej ciuchy bez płacenia. Szybkiem krokiem przeszła wąski korytarz, po chwili wyłaniając się zza jednego ze stojaków na ciuchy.
W pierwszej kolejności zwróciła uwagę na jedno z pudeł — stało na ladzie, w lekko naruszonym stanie. Bez żadnego właściciela. Wychyliła się jeszcze wyżej. Kilka metrów dalej tyłem stała młoda, męska postać. Andrews Express. Problem w tym, że chłopak w żadnym stopniu nie wyglądał jej na Hanka. A to mogło znaczyć tylko jedno — PODPUCHA.
Niczym mysz, kompletnie bezszelestnie zakradła się do kolejnego stojaka. Z niego odbiła tuż w stronę kanapy, przeturlała się w okolice przebieralni, a następnie wyrosła tuż za plecami mężczyzny.
Ani drgnij — rzuciła nagle, szybko i kompletnie z zaskoczenia, na co mogla wskazywać bezwarunkowa reakcja chłopaka w postaci wzruszonych ramion. — A spróbuj mi tylko jakiś sztuczek kochanieńki, to przysięgam ci, nie zawaham się użyć igły, której trzymam w dłoni i przebić ci nią tętnice — wyjaśniła po krótce swój plan B, gdyby jednak plan A, którym była kulturalna rozmowa i zwykłe zastraszenie jednak nie zadziałał. — No, a teraz tak: odwrócisz się tutaj w moją stronę powoli, z rączkami do góry, żebym je widziała — poinstruowała powoli, zważając na słowa i każdy najmniejszy ruch podejrzanego. Szplikę, którą od samego początku zaciskała mocno w dłoni, uniosła teraz wysoko, aż do szyi bruneta i szybko tego pożałowała, bo chłop był tak wielki, że już po kilku sekundach ręka jej zdrętwiała, a on był dopiero w połowie obrotu. — Jezus Maria, szybciej no. Nie mam całego dnia — wolną dłonią szarpnęła go za ramię i pomogła stanąć ze sobą twarzą w twarz.
Dopiero teraz mogła mu się dobrze przyjrzeć. Minę miał nie tęgą, chociaż nie widziała w niej złości, a bardziej dezorientacje. Twarz delikatna, przyozdobiona ciemnymi oczami i lekko kręconymi włosami opadającymi na zmarszczone czoło nie przypominała kogoś, kto chciałby ją zabić albo podkopać jej biznes, jednak żyła już na tym świecie wystarczajaco długo by wiedzieć, że pozory potrafiły mylić. I to bardzo.
Kim jesteś, co? — rozpoczęła przesłuchanie, wskazując głowa na paczkę, leżącą na ladzie. — Bo na pewno nikim z Andrews Express. Na twoje nieszczęście znam swoich kurierów aż za dobrze i uwierz mi, zapamiętałabym, gdyby jakiś miał taką ładną buźkę. Więc daj mi lepiej dobry powód, żebym nie użyła zaraz na tobie tej o tu szpileczki.

ernie andrews
kasik
oj tam, wszystko lubię 
27 y/o, 191 cm
kurier andrews express
Awatar użytkownika
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dog
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

A drgnij!
Oczywiście, że drgnął. Poruszył niekontrolowanie ramionami w przekonaniu, że sktoś właśnie grozi mu igłą wielkości kija bejsbolowego. Odwrócił się powoli, choć musiał przyznać, że odwlekał tę chwilę, próbując zyskać na czasie. Tak, jak przypuszczał, głos należał do kobiety. Na głowie miała burzę rudych loków, a w dłoni szpilkę.
Ernie uniósł wysoko brwi, ale posłusznie trzymał dłonie w górze. Na wszelki wypadek, gdyby rudowłosa nie rzucała jednak słów na wiatr. Kto wie, co takiej strzeli do łba? Może faktycznie miała jakieś dziwne zapędy i była gotowa przekłuć mu tętnicę igłą krawiecką?
Ej, tylko spokojnie — powiedział, siląc się na równie spokojny ton. — Nie zamierzam uskuteczniać żadnych sztuczek. Serio. Przyjechałem z towarem z Ottawy. Firma kurierska Andrews Express? Mówi ci to coś? — zapytał i wskazał na czapkę z firmowym logo, które przedstawiał czerwone literki A i E wyhaftowane na wyszytej brązowej paczce. — Nie szukam kłopotów, okej? Wykonuję robotę za mojego wuja, Hanka. Zmienił rewir i teraz ja jeżdżę na trasie Ottawa - Toronto. I okolice — wyjaśnił, jak się sprawy mają i nawet przycisnął sobie prawą dłoń do klatki piersiowej w miejscu, gdzie znajdowało się jego dobre, szczere serce, chcą dać kobiecie do zrozumienia, że nie kłamał. — Jesteś właścicielką, prawda? Mio... — urwał i opuścił rękę, żeby sięgnąć do kieszeni kurtki, ale wtedy rudowłosa wykonała krok w przód, dociskając szpilkę prawie do jego szyi. — Chryste, pogięło cię?! Mam tutaj list przewozowy, widzisz? — wyciągnął kawałek pomiętej kartki i podstawił go kobiecie pod sam nos. — Mio Richardson, właścicielka Public Butter Vintage — przeczytał, zanim oddał jej list przewozowy. — Paczki przywiozłem. Nie wiem, jak mam ci tu udowodnić. Tutaj mam uprawnienia — Ernie wskazał na szlufkę od spodni, gdzie zwykle przyczepiał legitymację kurierską.
Nie wiedział, w jaki sposób powinien to rozwiązać. W najgorszym wypadku będzie musiał zadzwonić do ojca albo do wuja Hanka, żeby potwierdzili jego tożsamość. Czy właścicielka second handu naprawdę uważała, że mógłby być jakimś losowym gościem, który przyjeżdża, żeby... No właśnie, żeby co? Okraść ją? Wydymać na towar w postaci kilku szmat? Komu w ogóle zależałoby na kradzieży ubrań?
Opuścisz igłę? — zerknął wymownie na rudowłosą. — Jeszcze komuś oko wydłubiesz — stwierdził i naturalnie miał na myśli siebie, chociaż ze względu na wzrost Erniego, musiałaby się trochę natrudzić, żeby sięgnąć do jego twarzy. Do szyi miała zdecydowanie bliżej.

Mio Richardson
bubek
posty ai, posty o niczym, kiedy ktoś nie pcha fabuły do przodu
42 y/o, 169 cm
właścicielka second handu | public butter vintage
Awatar użytkownika
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Toronto
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkione/jej
postać
autor

Wyjaśnijmy sobie coś. Mio Richardson była kobietą po przejściach — wiele widziała, o wiele za dużo słyszała i sporo doświadczyła. Obracanie się w szemranych towarzystwach miała wręcz w małym paluszku i to nauczyło ją jednego; zawsze trochę było być gotowym. Gotowym, że ktoś przyjdzie i będzie chciał uciąć ci łeb, za rzeczy, które zrobiłaś za młodu.
Nic więc dziwnego, że kiedy młody mężczyzna pojawił się w jej sklepie z podejrzaną paczką, podszywając się za jej ulubionego dostawcę, zrobiła się podejrzliwa. Czy planowała go zabić? Niekoniecznie. Bardziej po prostu nastraszyć, żeby przyznał się kimś naprawdę jest, a w ewentualności gdyby nie współpracował od biedy ukręcić mu jaja. Tak żeby na przyszłość nie planowal już takich numerów.
No wiec stała nieruchomo, ze szpileczką w dłoni wymierzoną prosto w szyję. Stała na tyle blisko, że była z łatwością w stanie dostrzec pulsującą krew żyłę pod skórą. Była napięta i gruba. Tego typu żyły zazwyczaj pryskały najmocniej i traciło się z nich najwięcej krwi. Skąd to wiedziała? Może z filmów, a może z autopsji..
Posłuchaj no, lalusiu — zaczęła powoli, bo nie miała zamiaru bawić się z nim w żadne gierki. Musiał chłopak wiedzieć, że postanowił oszukać nie tą Richardson, co trzeba. I już miała dalej rzucać w jego stronę pogróżki, by zmusić go do powiedzenia prawdy podczas gdy on faktycznie zaczął mówić. I chociaż Mio nie miała zamiaru wierzyć w ani jednego jego słowo, tak wszystko nagle zaczynało faktycznie składać się w całość.
Czekaj no — pokręciła głowa, wciąż trzymając rękę przy tętnicy (jak się powoli okazywało prawdziwego) dostawcy. — Chcesz mi powiedzieć, że Hank to twój wujek? — spojrzała na niego jak na ostatniego debila, chociaż na dobrą sprawę, to próbował jej to zakomunikować od samego początku. Nie czekajac nawet na skinienie, zaczęła wyrzucać z siebie kolejne pytania, które były tak naprawdę powtórzeniem jego własnych słów. — I że to on cię tu wysłał? I że faktycznie jesteś z Andrews Express? — zarzuciła wzrokiem na oklejoną paczkę z logiem firmy kurierskiej, jego czapeczkę z daszkiem oraz kurtkę, która wyglądała jeden do jednego jak ta Hanka. No czyli faktycznie chłopak był kurierem.
Kurwa. Nie można było tak od razu? — pokręciła głową, robić wielkie oczy, a kilka rudych loków ostało się na lekko przepoconym czole. — Mogłam cię zabić — wskazała wolną ręką na szpilkę krawiecką, którą swoją droga wciąż trzymała w powietrzy zamiast opuścić. To zrobiła dopiero po kilku sekundach w momencie, gdy musiała sobie to wszystko rozchodzić.
No bo co to znaczyło, ze Hank wysyłał jakiegoś amatora na dostawę zamiast przyjechać osobiście? Przecież to mogło się skończyć kontrolą lub co gorsza faktyczną wtopą. Mógł przecież zgubić paczki, podmienić albo kurwa sprzedać gdzieś za jakieś śmieszne pieniądze, żeby mieć na koks. Bo tak chyba robili młodzi w dzisiejszych czasach? Czy nie? Przeszła się kawałek po sklepie, nerwowo stawiając kroki i co jakiś czas drapiąc się po głowie.
Zabije go — przecież to było skrajnie nieodpowiedzialne. Poza tym, dlaczego do cholery nie dał jej znać, że wysyła Kena rodem z nowej kolekcji Barbie, żeby dostarczył jej ciuchy? — No normalnie go zabije — odwróciła się, napotykając wzrok kuriera, który biorąc pod uwagę sytuacje sprzed chwili faktycznie zaczął się zastanawiać nad potencjalną śmiercią własnego wujka. Mio spojrzała na jego twarz, a następnie na szpilkę w swojej dłoni, łącząc kroki. — Oj, kurwa, przecież nie mówię poważnie — wyrzuciła ją z siebie, kręcąc energicznie głową. Bez przesady, może i miała czasami ochotę ukręcić komuś łeb ale raczej na myślach i chęciach wszystko się kończyło, więc młody Ken nie miał się kompletnie czegoś obawiać, a tym bardziej Hank. Był jej za bardzo potrzebny żywy.
Dobra — pokręciła głową, przywracając się do tu i teraz a nie odległego natłoku myśli. Podeszła do paczki ma ladzie i rozrobiła ją jedna przesunięciem paznokcia. Pracowała na codzień z tak wielką ilością paczek i miała już dość wiecznego szukania nożyczek, że od jakiegoś czasu zaczęła prosić laskę o manicure, by na maluch paluszkach zrobiła jej szpiczaste i ostre paznokcie do cięcia taśmy. — Co my tu mamy… — wyprężyła się na palcach i zajrzała do środka. — Masz tylko jedną paczkę? Bo przysięgam, że jak resztę gdzieś przepierdoliłeś albo sprzedałeś za koks, to…

ernie andrews
kasik
oj tam, wszystko lubię 
27 y/o, 191 cm
kurier andrews express
Awatar użytkownika
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dog
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Wyjaśnimy sobie coś. Mio Richardson była wariatką i Ernie nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Zaczynał po cichu zastanawiać się, czy wujek Hank celowo nie wpakował go na minę w postaci dostawy do second handu w Toronto. I szczerze? Ale tak szczerze, z ręką na sercu? Nie dziwił mu się wcale. Kto o zdrowych zmysłach chciałby mieć styczność z taką szajbuską? Nikt. A na pewno nie Ernie.
Właśnie próbowałem ci to wytłumaczyć — wymamrotał i otarł wierzchem dłoni krople potu z czoła.
Nie był przekonany, czy kobieta była tylko głupia, czy również głucha, ale w jej wieku wskazana byłaby jakaś kontrolna wizyta u laryngologa. W porę jednak ugryzł się w język, żeby nie skończyć z igłą w szyi, bo odniósł dziwne wrażenie, że rudowłosa wcale nie żartuje z tym przebiciem tętnicy. Właściwie to wydawało mu się, że była do tego zdolna. Zwłaszcza po tym, jak zaczęła grozić Hankowi śmiercią.
Och, czyżby? — uniósł wysoko brwi, kiedy Mio obróciła wszystko w żart. Niewątpliwie miała specyficzne poczucie humoru. I może Ernie uśmiechnąłby się, gdyby nie chodziło tutaj o życie jego wuja. — Muszę przyznać, że masz dziwne zapędy — stwierdził, obserwując, jak Mio przechadza się po sklepie, a potem podchodzi do paczki i otwierają ja przy pomocy swojego szpona. I po co jej ta szpilka, skoro równie dobrze mogła go potraktować długim i ostrym jak brzytwa paznokciem?
Wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, że rudowłosa jednak nie zamierzała nikogo mordować, dlatego Andrews odetchnął pod nosem i rzucił okiem na pomiętą kartkę, którą wciąż ściskał w dłoni.
Paczek jest dziewięć — oznajmił i teraz musiał liczyć na jakiś jebany cud, żeby faktycznie tak było. Nie śmiał wspomnieć o problemach w przeliczeniu pudeł. Nigdy nie był dobry z matmy. — Koks? Jaki znowu koks? — spojrzał na nią, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Właściwie to widział ją pierwszy raz w życiu. — Nie no, teraz to cię trochę poniosło — dodał, co nie oznaczało, że kobieta już wcześniej nie wygadywała bzdur. — Wtedy nie musiałabyś się fatygować, wujek sam wykręciłby mi sutki i powiesił za jaja — oznajmił zgodnie z prawdą, po czym wyszedł ze sklepu, żeby wypakować resztę kartonów.
Chwilę potrwało, zanim zniósł je wszystkie do środka, niektóre były naprawdę ciężkie i Ernie sam zaczął się zastanawiać, czy paczki Mio zawierały jedynie ubrania. Może to ona była dilerką kokainy, dlatego tak bała się o sprowadzony towar?
To już wszystkie — sapnął, odkładając ostatnie pudło na ladę. — Dziewięć. Sprawdź i zobacz, czy niczego nie brakuje, a potem podpisz tutaj — wskazał na dolną część listu przewozowego, gdzie Richardson musiała złożyć sygnaturę. Lepiej, żeby mieli już to za sobą, bo to spotkanie kosztowało go naprawdę dużo niepotrzebnego stresu. Wujek Hank nie raczył wspomnieć, że rudowłosa właścicielka second handu cierpiała na problemy psychiczne. A szkoda, może wtedy Ernie wiedziałby, czego się spodziewać.

Mio Richardson
bubek
posty ai, posty o niczym, kiedy ktoś nie pcha fabuły do przodu
42 y/o, 169 cm
właścicielka second handu | public butter vintage
Awatar użytkownika
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Toronto
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkione/jej
postać
autor

Faktycznie. Hank nigdy nie dopuściłby do tego, żeby jego kierowca był chociaż w najmniejszym stopniu nieumyślny na tyle, by odsprzedawać towar za koks lub inne głupoty. Z drugiej jednej strony, młody laluś wspomniał, że Andrews był jego wujkiem, a z rodziną to już nic nie było takie oczywiste. Przecież w dzisiejszych czaban na porządku dziennym było na siłę wciskanie członków rodziny na stołki w firmach — i to niekoniecznie takich kompetentnych — dlatego wcale by się Mio nie zdziwiła, gdyby Ken również zaczął pracę na dostawczaku może nawet i nie mając prawdziwego prawa jazdy! Z drugiej strony dojechał i wyglądało na to, że i wszystko razem z nim jednym kawałku więc nie było się co martwić. Ale jak to mówili w telewizji: przezorny zawsze ubezpieczony, czy jakoś tak.
No już dobra dobra — machnęła ręką na te jego usprawiedliwienia i pokwitowania, które trzymał w dłoni, bo ona już swoje wiedziała. I żadnych papierków nie potrzebowała, żeby weryfikować więcej tą sytuacje. Stworzyła jedynie w głowie niewidzianą notatkę, by po ty wszystkim wykonać telefon do Hanka i opierdolić go za to, że nie dał jej wcześniej znać o zmianie planów.
Podczas gdy laluś znosił wszystkie pudła z paki, Mio przeszła na drugą stronę lady i otworzyła swój brązowy kajecik. Odnalazła odpowiednią datę i zaznaczyła szybką fajeczką, że jedna z dostaw zaplanowanych na dzisiejszy dzień dojechała. Sprawdziła jeszcze ilość paczek na zamówieniu i faktycznie, było ich dziewięć. Młody nie kłamał, chociaż tyle, bo bardzo szybko poznałby co to znaczy Mio Richardson. Albo raczej kim jest. No nieważne.
Te, Ken, ale uważaj jak to stawiasz! — poprawiła go, kiedy przyniósł już szóstką paczkę i ustawił na tej wcześniejszej. — Ja wiem, że dla ciebie to są tylko ciuchy ale to tak zajebiste łaszki, że masz je traktować jak najcenniejszą porcelanę. Rozumiemy się? — zagroziła mu palcem, bo przecież szpilkę wyjebała gdzieś za siebie i w sumie jak się nad tym dłużej zastanowić, to było to bardzo głupie, bo teraz albo ona jeszcze w nią wlezie i zrobi sobie krzywdę albo — co gorsza — zrobi to jakaś klientka i tyle będzie z jej nienagannej oceny pięć zero na Googlu.
Rozejrzała się jeszcze dookoła, łudząc się, że może odnajdzie błyszczącą igiełkę swoim sokolim wzrokiem z wadą minus pół na lewym i minus zero siedemdziesiąt pięć na prawym, podczas gdy laluś znosił resztę paczek, jednak bezskutecznie. Wzruszyła wiec ramionami niewzruszona i podeszła do miejsca, gdzie już uformowała się całkiem pokaźna wieża obklejona kartonami z logo Andrews Express, a Ken wyciągał do niej rękę z fakturą między palcami,
Nie tak szybko, kochanieńki — odebrała od niego papier, po czym wcale go nie podpisując odłożyła za ladę, a następnie szybkim krokiem schyliła się pod biurko, wyciągając własnoręcznie dziergany koszyczek, w którym w idealnie rozłożonych kupkach znajdowała się szałwia. Każda sztuka składała się z równo uformowanych liści, obwiązanych białym sznureczkiem na kształt kadzidła. Mio wyjęła dwie sztuki i wróciła do kuriera.
Trzymaj — wcisnęła mu do ręki jedną sztukę, po czym z tylnej kieszeni spodni wygrzebała zapalniczkę. — No co się tak gapisz? Trzeba je pierwsze odkadzić — wyjaśniła mu po krótce, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na całym świecie, a następnie nawet nie czeajać na jego reakcje odpaliła końcówkę, która trzymał. To samo zrobiła ze swoją.
Dobrze, a teraz machamy — poinstruowała, przesuwając się powoli w górę i w dół a następnie na boki. Po kilku sekundach zauważyła, że chłopak wciąż swoi i spogląda to na kadzidło to na nią jak na wariatkę. — Machaj tym piękniutki, albo możesz zapomnie o potwierdzeniu doręczenia paczki — zagroziła, chociaż pewnie gdyby mocno się jej postawił, może i by się zlitowała i podpisała mu ten papier. — Słuchaj no, trzeba wypalić z tych ubrać stare życie. Nie mogę sprzedawać ludziom ciuchów, które wciąż maja na sobie energię starych właścicieli. To chyba oczywiste? A teraz machaj na strony!

ernie andrews
kasik
oj tam, wszystko lubię 
27 y/o, 191 cm
kurier andrews express
Awatar użytkownika
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dog
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie do końca rozumiał tok myślenia rudowłosej szajbuski. Szczególnie kiedy wyrażała się o paczkach w taki sposób, jakby to naprawdę były jakieś cenne naczynia, które otrzymała w spadku po samym George'u Washingtonie. Dla świętego spokoju uniósł rękę w przepraszającym geście i potrząsnął listem przewozowym, ponaglając Mio w złożeniu podpisu. Ale zamiast tego zostały wciśnięte mu w dłoń jakieś chaszcze.
Ernie zamrugał kilkakrotnie, szczerze zdziwiony i równie zdziwione spojrzenie przeniósł na Richardson. W pierwszym momencie myślał, że sobie z nim po prostu pogrywa i chwilę potrwało, zanim zrozumiał, że kobieta wcale nie żartowała.
C-co? — wydusił, obserwując, jak Mio wymachuje nad paczkami bukiecikiem z szałwii. — Chyba nie mówisz poważnie? Nie będę... khe-khe... odprawiał tutaj... khe... jakichś szamańskich rytuałów — wyrzucił między jednym a kolejnym kaszlnięciem, bo aż go przydusiło od tego zapachu.
Dlaczego nikt go nie uprzedził, że Mio Richardson była najzwyczajniej w świecie jebnięta? Czy ona naprawdę wierzyła, że poprzez okadzenie ubrań ziołem wypędzi z nich energię poprzednich właścicieli?
Nie no, nie rób sobie jaj — zmarszczył gniewnie brwi, podczas gdy rudowłosa dyndała liśćmi nad kolejnym kartonem. — Chyba sama w to nie wierzysz? — zapytał, ale dostrzegłszy jej zaangażowanie, ewidentnie pokładała wiarę w sprawczą moc szałwii.
Andrews cofnął się pół kroku, jakby te zielone badyle mogły nagle wpełznąć mu do nosa i zagnieździć się w płucach. Pachniało to jak mieszanka apteki z ogniskiem harcerzy, którzy pomylili gałązki.
Chryste, przecież tym można torturować ludzi, a nie oczyszczać ubrania — mruknął, wachlując się dłonią, bo dym uparcie kręcił się wokół jego twarzy. Ernie wbił wzrok w Mio, czekając, aż powie, że to głupi dowcip. Nie powiedziała. Zamiast tego dalej machała zielskiem nad pudłami jak dyrygentka orkiestry symfonicznej w oparach absurdu. — Poczekaj, ty naprawdę…? — urwał, bo po co kończyć zdanie, skoro odpowiedź i tak była oczywista.
Nie mógł uwierzyć, że stoi tu, patrzy na to i że jest trzeźwy. A już na pewno nie mógł uwierzyć, że ona wykonuje tę całą operację z miną, jakby ratowała świat przed zagładą. I wtedy go olśniło — wcale nie chodziło o energię poprzednich właścicieli. Chodziło o to, żeby sprawdzić, ile jest w stanie wytrzymać, zanim eksploduje.
To nie mogło się dziać naprawdę. To niemożliwe, żeby patrzył teraz na dorosłą kobietę machającą suszoną szałwią nad kartonami. A może to jemu zapomniano wytłumaczyć, w jaki sposób działają w mieście lokalne zwyczaje? Złapał się na tym, że liczy w głowie, ile jeszcze kartonów zostało. Pięć. Jeszcze pięć razy wciągnie ten dym, pięć razy spojrzy na nią, zastanawiając się, czy ktoś mu kiedyś uwierzy, jeśli to opowie. I z jakiegoś powodu, ta świadomość była jeszcze gorsza niż sam zapach.
Ej, wiesz, co myślę? — powiedział, a oczy podeszły mu już łzami od unoszącego się dymu. — Myślę, że musisz zrobić to sama. Ja mam złą energię. Jestem nietutejszy, moje machanie badylami nic tutaj nie wniesie — powiedziawszy to, wystawił rękę w stronę Mio, żeby oddać jej związane sznurkiem liście szałwii.

Mio Richardson
bubek
posty ai, posty o niczym, kiedy ktoś nie pcha fabuły do przodu
42 y/o, 169 cm
właścicielka second handu | public butter vintage
Awatar użytkownika
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Toronto
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkione/jej
postać
autor

Może i machała, jakby jutra miało nie być.
Może faktycznie nie widziała w tym nic dziwnego.
Może i wierzyła w przepędzanie złej energii.
Może i była gotowa odprawiać nawet zasrane egzorcyzmy, byleby tylko upewnić się, że jej ciuszki sprzedane są z dobrą intencją i będą służyć właściciela.
Może faktycznie była jebnięta.
Ale przynajmniej była jakaś.
Mio od zawsze miała swoje zdanie. Widziała świat po swojemu i nigdy nie pozwalała innym wmawiać jej swoich racji. Wolała doświadczać niż słychać o doświadczeniach. Uczyć się na swoich błędach, popełniać błędy i odpierdalać jebaniltkie tańce szamańskie bo taką już miała tradycję. Dlatego też zachowanie Kena i jego niechęć to jej osoby kompletnie ją nie ruszały.
Znała ten wzrok. Taki oceniający i czekający tylko, by ktoś go uszczypnął i powiedział, że to tylko żarty, bo w innym wypadku weźmie ja za szajbuskę. Takich ludzi trzeba było po prostu ignorować i robić swoje. Dlatego Richardson ani na moment nie przestała wymachiwać swoją szałwią, obchodząc każde pudło z osobna i kręcąc nad nim dymem do momentu aż nie uznała, że wszystko jest już czyste.
Oczywiście, że na serio — prychnęła żałośnie nachylając się nad jedną z paczek, nawet nie racząc go spojrzeniem. — Dym z białej szałwii ma właściwości odkażające, chłopcze. Uwalnia jony ujemne, które neutralizują jony dodatnie, takie jak kurz, pleśń i roztocza. Poza tym, każdy jełop wie, że ma też właściwości duchowe, pomagające w odpędzaniu negatywnych energii — wyjaśniła po krótce, wypuszczając z siebie kolejne prychnięcie. Nie, żeby uważała go za jełopa (może trochę), jednak ten jego oceniający ton i spojrzenie sugerowało, że chłopaczyna nie grzeszył za duża ilością szarych komórek.
Spojrzała na niego dopiero w momencie, gdy podszedł bliżej z zamiarem oddania jej swojego kadzidełka i oznajmił, że ma wokół siebie złą energię. Mio wyprostowała się na moment, odswująic od siebie dym, po czym zmierzyła go wzrokiem. Raczej była dobra w czytaniu ludzi i szczerze mówiąc nie powiedziałaby, że miał dookoła siebie nieprzyjemną aurę. Jasne, widać było, że jest wycofany i raczej zamknięty na ludzi, jednak zdecydowanie nie nazwałaby tego czymś bardzo negatywnym. Ale skoro sam tak uważał…
To tym bardziej i ciebie trzeba odkazić, kochanieńki — uśmiechnęła się zalotnie, zadzierając brodę. Laluś był od niej wyższy o jakieś dobre dwadzieścia centymetrów i nawet bycie w solidnych szpilkach nic w tej sytuacji nie pomagało, bo gdyby ich nie miała to chyba ukręciłaby sobie łeb od samego patrzenia na niego. — Tak na wszelki wypadek — przysunęła się nieco bliżej, po czym machnęła mu dymem tuż przed twarzą, oczywiście powodując u niego niekontrolowany napad kaszlu. Ruda nigdy do końca nie wiedziała, czy to przez nałogowe palenie czy może wdzięczność losu sama nigdy nie dławiła się dymem podczas odczyszczania. Był dla niej praktycznie nieodczuwalny, czego nie można było powiedzieć o Kenie.
Ej, a wiesz, co ja myślę? — podeszła jeszcze krok bliżej, imitując jego ton i dokładny zestaw słów sprzed chwili. — Myślę, że albo weźmiesz to kadzidło i odkazisz to ostatnie pudło albo możesz się pożegnać z podpisem na pokwitowaniu, kochanieńki — pizda movie. Dobrze wiedziała, że nie chciał tego robić. I z jednej strony wcale nie chciała go zmuszać, jednak jej skurwysyńska część nie mogła dać za wygraną. Poza tym, powoli zaczynało podobać jej się towarzystwo Kena — zdecydowanie umilało ten nudny poniedziałek — dlatego oddała mu kadzidełko i poklepała męskie ramię, a następnie odwróciła się i odeszła.
Zza lady wyciągnęła popielniczkę, zrobioną ze słoika po musztardzie, obklejonego brokatem i przeróżnymi naklejkami. Powoli przeszła na kanapkę, która znajdowała się na samym środku sklepu, a z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła paczkę fajek. Odpaliła jedną, wywalając nogi na policzek kawowy i zaciągając się mocno tytoniem, wyczekiwała aż laluś w końcu wykona jakiś ruch.
— A tak swoją drogą, masz w ogóle jakieś imię? Czy powinnam po prostu mówić na ciebie Ken?

ernie andrews
kasik
oj tam, wszystko lubię 
27 y/o, 191 cm
kurier andrews express
Awatar użytkownika
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dog
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie oceniał jej. Uważał, że była niepoczytalna, a to zupełnie inna kwestia. Może nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc? Może pieniędzy ze sprzedanych szmat nie starczało na leki? Może w najbliższym szpitalu psychiatrycznym nie było wolnych miejsc? A może była niedorozwinięta umysłowo, bo za dzieciaka przewróciła się i uderzyła głową o coś twardego? Opcji było wiele, dlatego Ernie patrzył na nią współczującym wzrokiem. Mio Richardson była chorutka.
Słuchał jej słów z rozchylonymi w zdumieniu ustami i nie dowierzał. Albo nie rozumiał, bo nie należał do grona najbystrzejszych ludzi. Nie wiedział, czym były jony dodatni i ujemne, i przez całe życie myślał, że roztocza to kwiatki doniczkowe. Takie balkonowe, którymi trudno się opiekować, bo łatwo je przelać albo wysuszyć.
Kiedy rudowłosa zrobiła krok w jego stronę i uniosła nad nim pęk szałwii, Ernie aż podskoczył.
Co ty wyprawiasz?! — obruszył się, próbując odgonić dym dłonią, ale zamiast tego zaniósł się donośnym kaszlem, który zgiął go w pół. Charczał tak przez dobre kilka minut, aż w końcu odsunął się od kobiety na bezpieczną odległość. — Czy ty jesteś normalna? Bo wydaje mi się, że nie do końca — burknął i rzucił jej oskarżycielskie spojrzenie. Teraz uważał, że Mio była niebezpieczna dla otoczenia i już nie dziwił go fakt, że wujek Hank zrezygnował z dostaw do Torronto. On po prostu przed nią uciekł.
Za to Ernie nie miał zamiaru jej ulegać. Chciała go szantażować? Droga wolna. Nie ugnie się, choćby miała go tutaj zaczadzić.
Ach tak? — wyprostował się, podchodząc do lady, na której stały pootwierane pudła. — Skoro nie chcesz podpisać, to ja to zabieram. Nie ma podpisu, nie ma towaru. Jak masz jakieś zażalenia, to zajrzyj do regulaminu na naszej stronie albo zgłoś reklamację — obwieścił, po czym ceremonialnie zatrzasnął karton i wziął go w ramiona. Zapach szałwii osiadł na ubraniach, co sprawiało, że Andrews ledwo powstrzymywał się od puszczenia pawia. — Możesz zwracać się do mnie, jak ci się żywnie podoba. Albo nie gadać do mnie wcale. A jak na infolinii zapytają cię o kuriera, to powiedz im, że Ernie zabrał przesyłki — powiedział, po czym, jak gdyby nigdy nic, ruszył z kartonem w kierunku drzwi i naparł na nie biodrem. Dzwoneczki zawieszone w progu zabrzęczały wesoło, a on podreptał do bagażnika i wrzucił do niego karton, żeby po chwili wrócić po kolejne. Let the battle begin!

Mio Richardson
bubek
posty ai, posty o niczym, kiedy ktoś nie pcha fabuły do przodu
42 y/o, 169 cm
właścicielka second handu | public butter vintage
Awatar użytkownika
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Toronto
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkione/jej
postać
autor

Trochę była zbyt pewna siebie. Trwała w jakimś dziwnym przekonaniu, że Ken jednak się ugnie i faktycznie będzie latał z szałwią, oczyszczając otoczenie. Tak się jednak nie stało.
Mio zaciągnęła się ponownie papierosem, słysząc charakterystyczne świszczenie palonego tytoniu, a kiedy Ernie (jak to się po chwili okazało) zaczął zabierać ze sobą paczki z powrotem to auta aż się zerwała z kanapy na równe nogi, pozostawiając pęta między zębami.
Ej dobra, dobra, kochanieńki, czekaj no — krzyknęła za nim, przy okazji jeszcze potykając się o stolik. Kurwa. Będzie z tego solidny siniak. Ale co prowadzić. Ruszyła w stronę wyjścia, poprawiając po drodze ramiączko, które niebezpiecznie osunęło się zbyt nisko i nim się laluś obejrzał, Mio stała tuż przed nim, kładąc dłonie na pudle, które ten lada moment był gotów wkładać na pakę.
Przecież podpiszę ci to gówno — machnęła ręką w powietrzu, przewracając przy okazji oczami. Kto by pomyślał, że Hank miał w swojej rodzinie takich sztywniaków? Cóż, na pewno nie Mio, bo gdyby była w stanie to przewidzieć, po prostu odprawiła by typka z kwitkiem od razu jak przywiózł towar. — A teraz proszę wróć z tym pudłem do środka, Ernie — postawiła nacisk na jego imię. Wypowiedziała je z przesadną słodkością w głosie, a to wszystko opatuliła firmowym uśmiechem numer cztery, który bardzo często dawała swoim najlepszym klientkom.
Wróciła się do drzwi wejściowych i pociągnęła za nie, ponownie wprawiając w ruch niewielkie dzwoneczki, które w ułamku sekundy rozhuśtały się na boki, wydajać wysokie dźwięki. Oczy zalawioowały gdzieś w okolicę twarzy Erniego, a mina zrobiła się o wiele bardziej łagodna. I podczas tego niekończącego się czekania, aż się chłopaczyna jednak przekona i zrobi odwrót do sklepu, dopaliła papierosa, a kiepa zgasiła o podeszwę buta, biorąc go ze sobą. Przecież nie będzie sobie świntuszyć chodnika tuż przed wejściem do sklepu.
Trochę do zajęło, ale laluś w końcu postanowił ostawić pudło na miejsce. Mio ruszyła za nim, po czym skierowała się do lady, gdzie leżało pokwitowanie i bez najmniejszych dyskusji po prostu je podpisała.
Ty i Hank to chyba jakaś przednia rodzina, co? — podeszła do niego z wypełnionym papierem i wyciągnęła go tuż przed siebie, — Bo raczej nie macie tego samego poczucia humoru — mruknęła, dając dużą cenzurę na to, co faktycznie chciała powiedzieć. Bo ewidentnie laluś był już wystarczająco podirytowany, żeby jeszcze Mio pytała go bezpośrednio dlaczego ma w dupie tak obszerny i sztywny kij.

ernie andrews
kasik
oj tam, wszystko lubię 
ODPOWIEDZ

Wróć do „Public Butter Vintage”