Tak jak teraz, gdy stała w korytarzu w towarzystwie młodego praktykanta, chcąc zakupić kubek czarnej kawy przed oględzinami denata.
Timothy Wexler, młodziak, którego przydzielili jej na kilka tygodni do pomocy w tych łatwiejszych przypadkach, zaraz po przekroczeniu progu potknął się o własne nogi, potem wypuścił na podłogę stos kartek i uderzył czołem o framugę drzwi. Zaylee spojrzała na niego trochę jak na przedszkolaka, a trochę jak na upośledzonego mózgowo gościa, który nijak nie ułatwiał jej pracy, a zwyczajnie przeszkadzał. Odnosiła wrażenie, że musi go pilnować i niańczyć na każdym kroku, a przecież gdyby chciała pobawić się w opiekunkę, sprawiłaby sobie dzieciaka.
Wrzuciła monetę do automatu, a automat jak to automat — niby prosty w obsłudze, wcale nie chciał współpracować. Wexler próbował pomóc (oczywiście, że próbował, nic innego nie potrafił oprócz próbowania), dwukrotnie uderzając pięścią w drzwiczki, Miller natomiast z uporem maniaka wciskała kolejne guziki, ale nic nie zadziało.
— Może przechylę, a pani doktor podstawi kubek? — zaproponował, na co Zaylee zlustrowała go pobłażliwym wzorkiem. Takim, którym traktuje się trzylatka, kiedy ten zamierza wsadzić palce w kontakt.
— Ty jesteś normalny, Wexler? — zapytała ze wzorowym spokojem. — Mamy zwłoki do ogarnięcia, a ja nie mam najmniejszej ochoty na wykonywanie uników przed fontanną wrzątku. Wciskaj dalej te zasrane guziczki, spróbuję znaleźć kogoś, kto mógłby nam pomóc — oznajmiła, rozglądając się po korytarzu. Nie spieszyła się. Wychodziła z założenia, że denat i tak już nigdzie nie ucieknie. Zresztą każdy koroner wiedział, że w tej pracy potrzebne jest opanowanie, a Miller osiągała zen dopiero po kubku czarnej kawy.
Asteria Herschel