-
it's complicated, dude.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Było coś dziwnego w tym całym nowym uniwersum, które wytworzyło się w miejscowym sklepie monopolowym o kompletnie nieludzkiej godzinie i w dodatku zupełnie niespodziewane. Bo gdyby ktoś jeszcze kilka tygodni temu (albo chociażby wczoraj) powiedział mu, że będzie przedstawiać Charlotte swojej byłej przyjaciółce, dla której — let’s be honest — nie jeden raz serce biło zdecydowanie szybciej niż powinno, Lucas roześmiałby się tak głośno, że pewnie odwieźliby go na ostry dyżur z podejrzeniem poważnego uszkodzenia mózgu. Myślał, że stracił Indy na zawsze. Pogodził się z tym i przestał wiecznie wykłócać z własnymi myślami tylko po to, by teraz wpatrywać się w jej nieskazitelnie błękitne oczy, za które kiedyś dałby się pokroić. Oczy, w których, chociaż jawiła się wielka tęsknota, było widać żal, smutek i pewnego rodzaju niezrozumienie. Jakby Caldwell nie do końca to wszystko pasowało, a przynajmniej moment, w którym Charlotte pojawiła się w sklepie.
Ale czy to było miejsce na takie rozmowy? Czy środek nocy był odpowiedni do zadawania ważnych pytań, które przez wiele miesięcy pozostawały bez odpowiedzi? Cóż, kiedyś bez zastanowienia powiedziałby, że tak. Bo przecież to właśnie gdy księżyc zawisał na niebie, w ludziach pojawiała się szczerość i prawdziwe pragnienia. To właśnie w nocy miało się najlepsze rozmowy, rozkminy o życiu i długie pogawędki na ławce przy ośce, gdzie Lucas zawsze zamieniał się z Indie miejscem, bo światło z latarni za bardzo świeciło jej w oczy. Tyle że teraz wszystko było inne. On był inny. I pewne rzeczy po prostu nie wydawały się właściwe. Zupełnie jak fakt, że kiedy już sięgał po portfel, by zapłacić za butelkę drogiego wina, ciemnowłosa zapytała go o dowód.
— Dowód? — lewa brew mimowolnie uniosła się do góry, kiedy spojrzał na nią zza portfela. — Serio, Caldwell? — musiała żartować, prawda? Przecież dobrze wiedziała, ile miał lat. Nie znali się od wczoraj, a z tego co Lucas wiedział, Chińczycy jeszcze nie opracowali do perfekcji maszyny pozwalającej cofać się w czasie i nie było wręcz opcji, żeby nagle znowu miał dwadzieścia lat. A szkoda, bo chętnie cofnąłby się do tego prawdziwego czasu beztroski. — Reszty nie trzeba — ułożył na tackę z lekkim wgłębieniem całe piętnaście dolarów, nachylając się do przodu i spoglądając wyzywająco na Indie. Może i nie widzieli się dobre kilkanaście miesięcy, jednak Miller wciąż był tym samym nieugiętym uparciuchem, który uwielbiał postawić na swoim. A w tamtym momencie za punkt honoru postawił sobie nieugięcie się przed Johnson i nie pokazanie zasranego dowodu.
— To dostanę tą butelkę czy nie? — minę miał poważną, chociaż ewidentnie krył się pod tym niekontrolowany uśmiech, a zdradzały go co jakiś czas drgające kąciki i wyraźnie pojawiające się dołeczki. Ton miał stanowczy, a spojrzenie wbite w Indie, jakby w końcu miał pretekst, by przyjrzeć się jej dokładniej i uważnie zakodować wszelkie zmiany, a było ich dużo.
— Oh, Lu — głos Charlotte wybrzmiał gdzieś za jego ramieniem, jednak to wcale nie wybiło go z pozycji. Dopiero gdy ciepła dłoń złapała za jego ramię i delikatnie szarpnęła, uświadomił sobie o jej czynnej obecności. — Po prostu pokażmy jej te dowody — Char jak zwykle bezkonfliktowa, wyciągnęła z torebki swoje ID, po czym wyrwała z dłoni Millera otwarty portfel. — Indiia po prostu wykonuje swoją pracę. Nie utrudniaj dziewczynie życia — Lucas wciąż stał wpatrzony przed siebie, jednak dałby sobie rękę uciąć, że Charlotte właśnie puściła oczko do Caldwell podczas wymachiwania jego dowodem tuż przed jej nosem, jakby ta wcale nie znała go całe, cholerne życie.
Indie Caldwell
Ale czy to było miejsce na takie rozmowy? Czy środek nocy był odpowiedni do zadawania ważnych pytań, które przez wiele miesięcy pozostawały bez odpowiedzi? Cóż, kiedyś bez zastanowienia powiedziałby, że tak. Bo przecież to właśnie gdy księżyc zawisał na niebie, w ludziach pojawiała się szczerość i prawdziwe pragnienia. To właśnie w nocy miało się najlepsze rozmowy, rozkminy o życiu i długie pogawędki na ławce przy ośce, gdzie Lucas zawsze zamieniał się z Indie miejscem, bo światło z latarni za bardzo świeciło jej w oczy. Tyle że teraz wszystko było inne. On był inny. I pewne rzeczy po prostu nie wydawały się właściwe. Zupełnie jak fakt, że kiedy już sięgał po portfel, by zapłacić za butelkę drogiego wina, ciemnowłosa zapytała go o dowód.
— Dowód? — lewa brew mimowolnie uniosła się do góry, kiedy spojrzał na nią zza portfela. — Serio, Caldwell? — musiała żartować, prawda? Przecież dobrze wiedziała, ile miał lat. Nie znali się od wczoraj, a z tego co Lucas wiedział, Chińczycy jeszcze nie opracowali do perfekcji maszyny pozwalającej cofać się w czasie i nie było wręcz opcji, żeby nagle znowu miał dwadzieścia lat. A szkoda, bo chętnie cofnąłby się do tego prawdziwego czasu beztroski. — Reszty nie trzeba — ułożył na tackę z lekkim wgłębieniem całe piętnaście dolarów, nachylając się do przodu i spoglądając wyzywająco na Indie. Może i nie widzieli się dobre kilkanaście miesięcy, jednak Miller wciąż był tym samym nieugiętym uparciuchem, który uwielbiał postawić na swoim. A w tamtym momencie za punkt honoru postawił sobie nieugięcie się przed Johnson i nie pokazanie zasranego dowodu.
— To dostanę tą butelkę czy nie? — minę miał poważną, chociaż ewidentnie krył się pod tym niekontrolowany uśmiech, a zdradzały go co jakiś czas drgające kąciki i wyraźnie pojawiające się dołeczki. Ton miał stanowczy, a spojrzenie wbite w Indie, jakby w końcu miał pretekst, by przyjrzeć się jej dokładniej i uważnie zakodować wszelkie zmiany, a było ich dużo.
— Oh, Lu — głos Charlotte wybrzmiał gdzieś za jego ramieniem, jednak to wcale nie wybiło go z pozycji. Dopiero gdy ciepła dłoń złapała za jego ramię i delikatnie szarpnęła, uświadomił sobie o jej czynnej obecności. — Po prostu pokażmy jej te dowody — Char jak zwykle bezkonfliktowa, wyciągnęła z torebki swoje ID, po czym wyrwała z dłoni Millera otwarty portfel. — Indiia po prostu wykonuje swoją pracę. Nie utrudniaj dziewczynie życia — Lucas wciąż stał wpatrzony przed siebie, jednak dałby sobie rękę uciąć, że Charlotte właśnie puściła oczko do Caldwell podczas wymachiwania jego dowodem tuż przed jej nosem, jakby ta wcale nie znała go całe, cholerne życie.
Indie Caldwell
-
everything i've ever let go of has claw marks on itnieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/on, i don't mindpostaćautor
Musiała pospiesznie upomnieć się w myślach, gdy nieomal pozwoliła sobie na to, aby na słowa Lucasa zareagować szczerze, tak, jak rzeczywiście się czuła — jakimś niezbyt przyjemnym komentarzem, coś o tym, że nie był idiotą i przecież doskonale wiedział, że nie miała wyboru, ale... znów: nie miała do tego prawa, to po pierwsze. A po drugie, ważniejsze — nie chciała przypadkiem odepchnąć go jeszcze bardziej, o ile bardziej rzeczywiście było w ogóle możliwe. Szczęśliwie zdążyła ugryźć się w język jeszcze zanim zdążyła bąknąć cokolwiek w napastliwym tonie, ale wyraźnie skrzywiona w niezadowoleniu twarz zdradzała co tak naprawdę myślała o tych wszystkich przytykach. Ciężko powiedzieć, czy była teraz bardziej urażona, czy sfrustrowana, ale nie trzeba było doktoratu z psychologii żeby zauważyć, że cały ten czas aktywnie ważyła słowa i że... cóż, nie przychodziło jej to z łatwością, bo nikt nigdy nie dał rady nauczyć jej, jak najpierw myśleć, a potem mówić, a nie odwrotnie.
Niedziwne więc, że gdy padło pełne niedowierzania "serio", pierwszą, nieprzefiltrowaną myślą Indie było, rzecz jasna: nie, kurwa, na niby.
Jej brwi drgnęły, ściągnięte w wyrazie dezaprobaty. Obecność Charlotte była teraz tak samo przekleństwem jak i zbawieniem, bo skutecznie powstrzymywała Indigo przed powiedzeniem czegoś, czego z pewnością miałaby żałować — zawsze miała niefortunną tendencję do eskalowania wszelkich okoliczności, w których czuła się niepewnie, bo w ten sposób najłatwiej było zwrócić sobie iluzję jakiejkolwiek kontroli nad beznadziejną sytuacją. Może to lepiej, że nie byli sami.
— Serio, Miller — potwierdziła, momentalnie żałując, że zwróciła się do niego nazwiskiem, mając wrażenie, że w ten sposób tylko zwiększała dzielący ich dystans. Speszona tą świadomością, znów chętnie znalazła sobie wymówkę do odwrócenia wzroku, obracając się nieznacznie aby palcem wskazać na sklepowy monitoring. W Northridge Liquors pozwalano jej na naprawdę wiele — przerwy na papierosa o nieprzyzwoitej częstotliwości, granie w Candy Crush za ladą, okazjonalne spóźnienia i generalne opierdalanie się przez znaczną większość czasu, ale nie na to, aby dowody małolatów sprawdzać wybiórczo. Czy mogłaby zaryzykować? Pewnie tak. Kiedyś na oślep zgodziłaby się o tym dowodzie zapomnieć, niewzruszona perspektywą kłopotów w pracy, bo dla Lucasa przetrwałaby całą wieczność tych kłopotów i byłoby warto, ale... kiedyś. Już nie. Nie była już jego przyjaciółką, tylko starą znajomą i tak też powinna się zachowywać. Tak? — Na monitoringu trochę ciężko zauważyć, że doskonale wiem kiedy się urodziłeś — wyjaśniła spokojnie, nie odmawiając sobie jednak okazji na to, aby podkreślić, że o niczym nie zapomniała. Ba, mogłaby z pamięci wyrecytować mu jego astrologiczny birth chart, z godziną urodzenia włącznie, ale nie zamierzała niczego teraz udowadniać ani kłócić się o to, że fizycznie po prostu nie potrafiłaby wyprzeć Lucasa z pamięci, nawet gdyby bardzo tego chciała. Czasem wydawało jej się, że tak byłoby najłatwiej, ale prawda była taka, że tych ciepłych wspólnych wspomnień od lat trzymała się tak kurczowo, że nigdy świadomie nie zgodziłaby się czegokolwiek zapomnieć. Nawet jeśli w obecnej chwili te wspomnienia wydawały się być bardziej bolesne aniżeli jakkolwiek kojące czy miłe. — Jasne, dostaniesz. Jak zobaczę dowody.
Tak jak i on, Indie na moment zdążyła zapomnieć o Charlotte, zbyt pochłonięta wymianą zdań z Lucasem, więc poczuła się minimalnie zaskoczona, gdy dziewczęcy głos po raz kolejny wyrwał ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się słabo, choć całkiem szczerze, gdy ta stanęła w jej obronie i bez wahania podała dowody, najpierw swój, a zaraz potem jego.
Indie powinna była docenić ten gest, w pewnym sensie tak też zresztą było, ale nie potrafiła posilić się na jakikolwiek wyraz wdzięczności, pochłonięta... poczuciem winy? Bo nie powiedziałaby tego wprost, ba, nawet nie przyznałaby tego porządnie przed samą sobą, ale była o tą całą Charlotte obrzydliwie zazdrosna, ogarnięta niechęcią wobec — jak się wydawało — sympatycznej, życzliwej dziewczyny. I mogłaby się tej niechęci wypierać całą wieczność i nawet jeden dzień dłużej, ale samo krzywe spojrzenie, którym skwitowała pomyłkę dziewczyny było wystarczająco dobitnym świadectwem tego, że k a ż d a głupia drobnostka byłaby dla Indie wystarczająco dobrą wymówką, aby być wobec Charlotte nieprzyjemna. Mówiąc wprost: czekała na powód, żeby jej nie lubić. Jakikolwiek, nawet błahy, a więc ten w zupełności wystarczał.
— Dzięki — rzuciła nieco zmieszana, w pierwszej kolejności łapiąc za dowód Charlotte i oglądając go uważnie i to wcale nie dlatego, że zamierzała szukać jej potem na Instagramie po odczytanym nazwisku, a dlatego, że po prostu rzetelnie wykonywała swoją pracę. Mhm. Dowód Lucasa obejrzała natomiast wyjątkowo pospiesznie, obracając dokument w palcach przez może cztery albo pięć sekund, zanim zwróciła go nie dziewczynie, a bezpośrednio Millerowi. Wyglądała, jakby zamierzała coś powiedzieć, niemniej ostatecznie po prostu przesunęła butelkę po blacie — nie wiadomo, czy skończyła jej się odwaga, energia, czy cierpliwość, ale ostatecznie potrafiła zdobyć się tylko na jeszcze jedno słowo: — Miłego.
Ja pierdolę. Myślami była zupełnie gdzieś indziej, więc nawet nie zarejestrowała dokładnego momentu, w którym odeszli od kasy, a kontakt z rzeczywistością zwrócił dopiero dźwięk zamykających się za nimi drzwi.
Ja pier — do — lę.
/ztx2
Lucas Miller
Niedziwne więc, że gdy padło pełne niedowierzania "serio", pierwszą, nieprzefiltrowaną myślą Indie było, rzecz jasna: nie, kurwa, na niby.
Jej brwi drgnęły, ściągnięte w wyrazie dezaprobaty. Obecność Charlotte była teraz tak samo przekleństwem jak i zbawieniem, bo skutecznie powstrzymywała Indigo przed powiedzeniem czegoś, czego z pewnością miałaby żałować — zawsze miała niefortunną tendencję do eskalowania wszelkich okoliczności, w których czuła się niepewnie, bo w ten sposób najłatwiej było zwrócić sobie iluzję jakiejkolwiek kontroli nad beznadziejną sytuacją. Może to lepiej, że nie byli sami.
— Serio, Miller — potwierdziła, momentalnie żałując, że zwróciła się do niego nazwiskiem, mając wrażenie, że w ten sposób tylko zwiększała dzielący ich dystans. Speszona tą świadomością, znów chętnie znalazła sobie wymówkę do odwrócenia wzroku, obracając się nieznacznie aby palcem wskazać na sklepowy monitoring. W Northridge Liquors pozwalano jej na naprawdę wiele — przerwy na papierosa o nieprzyzwoitej częstotliwości, granie w Candy Crush za ladą, okazjonalne spóźnienia i generalne opierdalanie się przez znaczną większość czasu, ale nie na to, aby dowody małolatów sprawdzać wybiórczo. Czy mogłaby zaryzykować? Pewnie tak. Kiedyś na oślep zgodziłaby się o tym dowodzie zapomnieć, niewzruszona perspektywą kłopotów w pracy, bo dla Lucasa przetrwałaby całą wieczność tych kłopotów i byłoby warto, ale... kiedyś. Już nie. Nie była już jego przyjaciółką, tylko starą znajomą i tak też powinna się zachowywać. Tak? — Na monitoringu trochę ciężko zauważyć, że doskonale wiem kiedy się urodziłeś — wyjaśniła spokojnie, nie odmawiając sobie jednak okazji na to, aby podkreślić, że o niczym nie zapomniała. Ba, mogłaby z pamięci wyrecytować mu jego astrologiczny birth chart, z godziną urodzenia włącznie, ale nie zamierzała niczego teraz udowadniać ani kłócić się o to, że fizycznie po prostu nie potrafiłaby wyprzeć Lucasa z pamięci, nawet gdyby bardzo tego chciała. Czasem wydawało jej się, że tak byłoby najłatwiej, ale prawda była taka, że tych ciepłych wspólnych wspomnień od lat trzymała się tak kurczowo, że nigdy świadomie nie zgodziłaby się czegokolwiek zapomnieć. Nawet jeśli w obecnej chwili te wspomnienia wydawały się być bardziej bolesne aniżeli jakkolwiek kojące czy miłe. — Jasne, dostaniesz. Jak zobaczę dowody.
Tak jak i on, Indie na moment zdążyła zapomnieć o Charlotte, zbyt pochłonięta wymianą zdań z Lucasem, więc poczuła się minimalnie zaskoczona, gdy dziewczęcy głos po raz kolejny wyrwał ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się słabo, choć całkiem szczerze, gdy ta stanęła w jej obronie i bez wahania podała dowody, najpierw swój, a zaraz potem jego.
Indie powinna była docenić ten gest, w pewnym sensie tak też zresztą było, ale nie potrafiła posilić się na jakikolwiek wyraz wdzięczności, pochłonięta... poczuciem winy? Bo nie powiedziałaby tego wprost, ba, nawet nie przyznałaby tego porządnie przed samą sobą, ale była o tą całą Charlotte obrzydliwie zazdrosna, ogarnięta niechęcią wobec — jak się wydawało — sympatycznej, życzliwej dziewczyny. I mogłaby się tej niechęci wypierać całą wieczność i nawet jeden dzień dłużej, ale samo krzywe spojrzenie, którym skwitowała pomyłkę dziewczyny było wystarczająco dobitnym świadectwem tego, że k a ż d a głupia drobnostka byłaby dla Indie wystarczająco dobrą wymówką, aby być wobec Charlotte nieprzyjemna. Mówiąc wprost: czekała na powód, żeby jej nie lubić. Jakikolwiek, nawet błahy, a więc ten w zupełności wystarczał.
— Dzięki — rzuciła nieco zmieszana, w pierwszej kolejności łapiąc za dowód Charlotte i oglądając go uważnie i to wcale nie dlatego, że zamierzała szukać jej potem na Instagramie po odczytanym nazwisku, a dlatego, że po prostu rzetelnie wykonywała swoją pracę. Mhm. Dowód Lucasa obejrzała natomiast wyjątkowo pospiesznie, obracając dokument w palcach przez może cztery albo pięć sekund, zanim zwróciła go nie dziewczynie, a bezpośrednio Millerowi. Wyglądała, jakby zamierzała coś powiedzieć, niemniej ostatecznie po prostu przesunęła butelkę po blacie — nie wiadomo, czy skończyła jej się odwaga, energia, czy cierpliwość, ale ostatecznie potrafiła zdobyć się tylko na jeszcze jedno słowo: — Miłego.
Ja pierdolę. Myślami była zupełnie gdzieś indziej, więc nawet nie zarejestrowała dokładnego momentu, w którym odeszli od kasy, a kontakt z rzeczywistością zwrócił dopiero dźwięk zamykających się za nimi drzwi.
Ja pier — do — lę.
/ztx2
Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
wszystko git, ale daj proszę znać przed rozgrywką