Now she's back in the atmosphere
With drops of Jupiter in her hair
Księżyc już dawno świecił na niebie, kiedy ciężkie, zimowe buty wbijały się w ostały śnieg, wydając z siebie rytmiczne skrzypienie. Lucas trzymał w jednej ręce torbę z resztami jedzenia, których razem z Charlotte nie byli w stanie wepchnąć w siebie podczas imprezy zaręczynowej jej najlepszej przyjaciółki, w drugiej natomiast kurczowo zaciskał dłoń ukochanej. Humory mieli przednie, szczególnie biorąc pod uwagę, że wszystko poszło zgodnie z planem i Jules wypowiedziała charakterystyczne tak, kiedy jej wieloletni partner uklęknął na jedno kolano i zadał tak ważne, życiowe pytanie.
Miller lubił celebrować miłość. Wywodził się z domu, w którym rodzice zawsze wspierali się za wszelką cenę i tak jak obiecali kochać się do grobowej deski, tak jak na razie wywiązywali się z tego w stu procentach. W domu zawsze panowało ciepło. Nigdy nie zaznał dziecięcej samotności, wychowany na zasadach rodzina jest najcenniejszym skarbem, jaki kiedykolwiek otrzymasz, dlatego pielęgnuj te relacje. I przez większość czasu tak właśnie robił. Chociaż nie był jeszcze gotowy sam wykonać tak wielkiego kroku jak oświadczyny, często zastanawiał się, jak wyglądałoby życie z Charlotte na pełnoprawnych papierach. Czy już zawsze robiłaby mu kawę o poranku, a on smażył dla niej najlepsze omlety, jakie kiedykolwiek jadła? Czy dużo by się kłócili? Czy gdyby faktycznie powiedział sakramentalne tak, byłby w końcu w pełni spełnionym człowiekiem? Nie znał odpowiedz na te pytania i chyba nawet nie był jeszcze gotowy je poznać. Było dobrze i tego na razie postanowił się trzymać.
— Kupisz nam coś na wieczór? — głos Char przebił się przez gwar ulicy, a dłoń, która spleciona była z tą Lucasa uniosła się ku górze, wskazując na wciąż otwarty sklep monopolowy.
— Jeszcze nie masz dość? — zażartował, przypominając jej tym samym, że wypili już tego wieczoru z dobre kilka butelek wina. — Jak ty ledwo na nogach stoisz — pstryknął ją prosto w niebieską, wełnianą czapkę, uśmiechając się szczerze. Może faktycznie chodzili nieco koślawo, emanując beztroskością, ale z drugiej strony jutro miał przecież wolne. Nie musiał stresować się wczesnym wstawaniem do pracy, więc pod tym względem noc była jeszcze młoda.
— Proszę — jej słodki, lekko zachrypnięty głos przedarł się w końcu przez niewielki mur oporu w głowie Lucasa i szybko rozmiękczył stanowcze myśli. Kim on był, żeby odmawiać dobrej zabawy własnej kobiecie? Skierował kąciki ust delikatnie w górę, po czym złożył na jej policzku przelotnego całusa.
— Zaraz wracam — tylko tyle zdążył powiedzieć, zanim nogi poprowadziły go na drugą stronę ulicy. Pewnym ruchem chwycił za klamkę i przekroczył próg sklepu. Niewielki dzwoneczek tuż przy framudze zadzwonił wysokim tonem, podczas gdy Miller strzepywał z głowy nadmiar puchatego śniegu, zastanawiając się, kiedy w końcu przestanie padać.
A potem podniósł wzrok, w sekundę stając w kompletnym bezruchu.
Chociaż w rzeczywistości wszystko trwało może kilka sekund, w jego głowie rozgrywała się prawdziwie godzinna gonitwa myśli. W pierwszej chwili myślał, że się przewidział. To przecież niemożliwe. Był przekonany, że to głowa płata mu figle, a dziewczyna za ladą była jedynie bardzo podobna do kogoś, kogo kiedyś znał jak własną kieszeń.
Kogoś, z kim dzielił marzenia, smutki i chwile uniesienia.
Kogoś, kto był jego ostatnią myślą na dobranoc i pierwsza zaraz po przebudzeniu,
Kogoś, kto zniknął z dnia na dzień z jego życia, pozostawiając setkę pytań bez odpowiedzi.
Problem w tym, że tych oczu nie dało się podrobić.
Nie dało się tak po prostu przypominać spokojnego oceanu w słoneczny dzień.
Czy może jednak on po prostu zwariował?
— Indie? — spytał cicho, wydając z siebie kompletnie zdezorientowane westchnienie, połączone z równie zdezorientowanym prychnięciem. Śnił? Miał zwidy? A może ktoś po prostu dosypał mu coś w knajpie i dopiero teraz narkotyki zaczynały działać? Tylko dlaczego na sam ten widok cały jego żołądek podskoczył do gardła, a wokół serca zawinęła się niewidzialna nić, uciskając je aż do bólu?
Indie Caldwell