23 y/o, 171 cm
sprzedaje bilety w fox theatre
Awatar użytkownika
everything i've ever let go of has claw marks on it
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
postać
autor

Mnie? Dosyć? Niemożliwe — odparła z szerokim uśmiechem, nawet nie zauważając momentu, w którym ponownie pojawił się na jej twarzy. Oboje doskonale wiedzieli jak wejść sobie nawzajem na nerwy, zdarzało im się to niejednokrotnie, ale z nikim innym wcale nie miałaby ochoty ruszać na drugi koniec świata, bo nie potrafiła wyobrazić sobie do tego lepszego kompana niż Miller.
Było ku temu całe mnóstwo powodów, najróżniejszych, począwszy chociażby od faktu, że mieli na koncie już tyle wspólnych głupot i poważnych przypałów, że miała wrażenie, że wcale nie musiałaby obawiać się że stanie się coś, z czym nie mogliby sobie poradzić. Serio, w jej głowie nie było żadnych wątpliwości, że gdyby przyszło co do czego, to we dwójkę przetrwaliby biwak w aktywnej strefie działań wojennych, ba, nawet nocleg w pierdolonych okopach, gdyby akurat było to konieczne. Że daliby radę przepłynąć kanał Sueski wpław, przejść całą długość Wielkiego Muru Chińskiego a potem jeszcze kawałek dalej, albo wspiąć się na K2 zimą, nawet jeśli musiałaby go na ten szczyt własnoręcznie wnieść, bo prędzej padłaby usiłując to zrobić niż zgodziłaby się kiedykolwiek powiedzieć, że jego kolano przekreślało cokolwiek, z profesjonalnym alpinizmem włącznie. Nieironicznie spróbowałaby wciągnąć go na ośmiotysięcznik na jebanych sankach, gdyby tylko ją o to poprosił. Pewnie googlowałaby najbliższe loty w Himalaje jeszcze zanim zdążyłby dokończyć myśl, bo każdy, nawet najgorszy pomysł brzmiał jak ten najlepszy, jeśli tylko wpadała na niego razem z Lucasem. I to chyba właśnie dlatego łyk browara i może ze trzy słowa klaryfikacji wystarczyły, żeby Indie przyjęła wyzwanie, oczywiście niewzruszona jego głupotą — gdyby nie nadzieje na karierę w rodeo, bez problemu mogłaby zostać zawodowym pajacem, bo autentycznie nie miała wstydu. Jeśli miała jakieś wcielenie przed obecnym, to bez dwóch zdań była w nim nadwornym błaznem i profesjonalnie kręciła fikołki dla średniowiecznej szlachty.
Pfff, ŻADEN kłopot — zapewniła i od razu zaczęła rozglądać się za swoim telefonem, który po kilku sekundach odnalazła pod materiałem torby. Wyszukanie hasła "zakłady pogrzebowe w pobliżu" i wykręcenie pierwszego podanego numeru nie miało prawa zająć jej długo, więc już chwilę później była w pełnej gotowości bojowej, odwracając ekran w stronę Lucasa na dowód, że faktycznie był to pierwszy kontakt, który wypluła wyszukiwarka. — Tak pięknie spytam, że oprócz gratisów wyślą nam całą paczkę PR, zobaczysz. Załatwię Ci firmowy t-shirt od... — zatrzymała się na chwilę i zerknęła w telefon, żeby przypomnieć sobie nazwę biznesu, do którego zamierzała się dobijać, po czym chrząknęła rozbawiona zanim odczytała na głos: — ...zakładu pogrzebowego Bóg tak chciał.
Upiła ze swojej flaszki jeszcze trochę zanim bez słowa wcisnęła ją Lucasowi, najwyraźniej potrzebując dwóch rąk żeby wybrać numer i przyłożyć sobie telefon do ucha. Finalnie i tak przytrzymywała go sobie policzkiem o ramię, bo gdy cierpliwie czekała na odzew po drugiej stronie, ręce zajęły się paczką fajek, z której wyciągnęła od razu dwa pety, w ciszy podając przyjacielowi jeden z nich.
Halo, tak, dobry wieczór! Z tej strony Indigo Caldwell, czy rozmawiam z... — przywitała się głośno i energicznie, gotowa od razu przejść do rzeczy i wpaść w słowotok jeszcze zanim ktokolwiek po drugiej stronie miał szansę się odezwać. Niechętnie pozwoliła sobie przerwać, zresztą tylko na moment, bo gdy tylko męski głos w słuchawce potwierdził, że istotnie rozmawiała z ekipą "Bóg tak chciał", pospiesznie zabrała głos i to bez najmniejszego zamiaru oddania go w najbliższej przyszłości. — Mhm, wspaniale. Chciałam się z Państwem skontaktować w sprawie kilku pytań, jeśli mają Państwo teraz chwilę — zaczęła wyjaśniać grzecznie. — Tak? Cudownie, dziękuję przepięknie. Bo widzi Pan, mam już na lokalnym cmentarzu opłacone trzy nagrobki i tak się zdarzyło, że bardzo wstępnie rozglądam się za miejscem na kolejny, ale to trochę kosztowna sprawa, z resztą co ja będę Panu mówić, nie ucz ojca jak dzieci robić przecież, nie? — Cała jej energia szła aktualnie w zachowanie powagi, więc chwilowo gapiła się w horyzont, pewna, że jedno spojrzenie na Lucasa i całą intrygę szlag trafi. — No ale potem zobaczyłam jakąś reklamę wycieczek do Florydy, no i kliknęłam, ale tylko dlatego, że moja ciocia steraaasznie chce pojechać do Universal Orlando, bo "Mumia Powraca" to jej ulubiony film, co nie? No i kliknęłam, a tam jakaś broszurka o wakacyjnych ofertach dla dużych rodzin, drugi wujek taniej albo pakiet All Inclusive za pół ceny dla grup powyżej pięciu osób i takie tam, mnóstwo różnych super opcji, serio, inspirujące. I wtedy pomyślałam — hej, wiecie, na co powinny być zniżki? GROBY. A potem doszłam do wniosku, że niemożliwe, że ja pierwsza na to wpadłam, więc chciałam Pana spytać: jest tam u Was jakiś program lojalnościowy? Oferta specjalna dla powracających klientów? Jakieś benefity przy kilku pochówkach na tym samym cmentarzu? Na przykład czwarty za pół ceny? I czy można zarezerwować miejsce na czas nieokreślony? Bo nie wiem, ile szwagrowi dokładnie zostało. Kilka miesięcy temu mówili, że nie dożyje wesela, a potem się okazało, że jednak dożył i musieliśmy w ostatniej chwili zmieniać stoły i plan usadzenia... aha, no ale tym razem chyba tak na serio już, jak dobrze pamiętam to trzy albo cztery miesiące... albo moment, dam pana na głośnik i się zaraz dowiemy. — Sprawnie przełączyła na głośnik i przesunęła dłoń z telefonem bliżej Lucasa, na którego patrzyła się teraz z uśmiechem. — Kochanie, Pan pyta, kiedy dokładnie szwagier kopnie w kalendarz. Pamiętasz może?

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
leo
wszystko git, ale daj proszę znać przed rozgrywką
23 y/o, 189 cm
pracownik baru w kinie fox theatre
Awatar użytkownika
it's complicated, dude.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Lucas siedział grzecznie na starannie rozłożonym kocu, popijając ciepłe już po całym dniu piwo i był szczerze przekonany, że Indie jednak będzie chciała wywinąć się z tego całego challengu. Z początku wydawało mu się, że może nie była wystarczająco pijana, żeby na to pójść, ale ta bardzo szybko uświadomiła go, że Indie Caldwell nie odmawiała wyzwań. Niezależnie od tego jk pojebane by one nie były.
Bóg tak chciał? — prychnął tak głośno, że kilka płynących przy wodzie kaczek zerwało się do ucieczki, jakby właśnie ktoś miał plan targnąć się na ich życie. Z jednej strony szkoda, że tak się biedne przestraszyły, z drugiej Indie już wybierała numer zakładu pogrzebowego i w ich scenariuszu nie było miejsca ani czasu na użalanie się nad biednymi stworzeniami.
Poprawił się do pozycji siedzącej i odebrał papierosa z rąk przyjaciółki. Przystawił do ust odpowiednią końcówkę i odpalił. To był błąd. Niby wiedział, że Indie bywała niemożliwa, ale za nic nie obstawiał, że rozbawi go do tego stopnia, że ten zadławi się dymem z peta. Kaszel praktycznie wypluwał mu płuca, do tego w połączeniu ze śmiechem brzmiało to trochę jak zepsuta kosiarka z Temu, próbująca dać z siebie ostatki życia.
Powiedz, że ciotkę już u nich chowaliśmy — szepnął do ucha Indie, chichrając przy tym jak dziecko z downem. Nawet nie zauważył kiedy z całego tego rozbawienia jego dłoń wylądowała na jej udzie, zaciskając się mocno na nagiej skórze. Zanim jednak zdążył poświęcić temu jakąkolwiek atencje, Indie przełączyła telefon a głośnik.
Tak, jasne, kochanie, że pamiętam — podjął tonem tak czułym, że aż sam się zdziwił, jak dobrze mu to wyszło, a dłoń, którą trzymał na jej nodze mimowolnie wprawiła się w ruch. Opuszki palców muskały okolice tuż nad kolanem, podczas gdy wzrok skupiony miał na twarzy Caldwell. — Myślę, że możemy spokojnie założyć początek listopada… no, chyba że znów wywinie numer jak ostatnio i przetrwa święta. Wtedy raczej końcówką grudzień, góra styczeń.
Podrapał się po karku, z całych starając się nie wybuchnąć śmiechem, a jak już można było zauważyć nie był w to najlepszy. Typek po drugiej stronie ewidentnie zaskoczony i kompletnie zbity w tropu ku ich zdziwieniu wciąż próbowała prowadzić z nimi rozmowę, tłumacząc, że raczej nie sądził, by czekanie na czyjąś śmierć i dawanie jej daty ważności było dobrym sposobem na traktowanie rodziny i radzeniem sobie z żałobą.
Wie pan, jak to jest — dodał, jakby rozmawiali o pogodzie. — Chłop żyje na przekór lekarzom od trzech lat, to już nawet nie bukmacherka, to hazard ekstremalny. A tak się składa, że razem z żoną chcielibyśmy jak najszybciej dostać tą działkę z domem, którą nam obiecał — wyjaśnił Panu Albertowi po drugiej stronie słuchawki, przysuwając się jeszcze bliżej Indie i kiwając porozumiewawczo głową. — …no bo wie pan, lepiej wszystko mieć zaplanowane z wyprzedzeniem — ciągnął już swobodniej, obniżając nieznacznie ton głosy. — Wie pan, bez sąsiadów za ścianą, bez nikogo, kto zagląda w okna… — przesunął kciukiem leniwie po jej skórze, jakby zupełnie nieświadomie, w rytm słów, które kierował do Alberta, a ciepło jego ramienia muskało to należące do Indie. Nawet nie zauważył kiedy zrobiło się tak ciepło? — My to raczej lubimy swobodę w czterech ścianach. No i wiadomo, potrzebujemy trochę przestrzeni na wszystkie rzeczy, które będziemy tam robić. Sam Pan rozumie, Panie Albercie — zrobił pauzę, pozwalając, żeby aluzja zawisła w powietrzu. Zatrzymał na niej spojrzenie o ułamek sekundy za długo, a opuszki palców przesunęły się jeszcze kawałek w górę jej uda, jakby testował, ile uwagi zdoła jej tym odebrać od rozmowy. I oddech mu jakoś przyśpieszył? Albo może tylko mu się wydawało.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o, 171 cm
sprzedaje bilety w fox theatre
Awatar użytkownika
everything i've ever let go of has claw marks on it
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
postać
autor

Sama musiała aktywnie walczyć teraz o to, żeby nie roześmiać się na głos, bo pozostanie w roli było łatwe tylko do momentu, w którym Lucas prawie nie wyzionął ducha śmiejąc się z jej Oskarowego występu i tym samym uczynił wszystko jakieś pięć razy zabawniejszym. Zachowanie powagi wymagało od niej tak wiele skupienia, że w pierwszej chwili nawet nie zauważyła jego dłoni na swoim udzie, zbyt zajęta dławieniem własnego chichotu żeby zarejestrować moment, w którym się tam pojawiła. Dopiero kiedy Miller włączył się do konwersacji i tymczasowo przejął odpowiedzialność za jej podtrzymywanie, zapewniając w ten sposób krótką chwilę wytchnienia, jej umysł miał okazję dokonać szybkiej, ale pilnie potrzebnej rekalibracji i Indie wreszcie zreflektowała się, że coś było nie tak. Nie, że źle. Ale nie tak.
Instynktownie obniżone spojrzenie od razu odnalazło dłoń przyjaciela, ale potrzebowała dobrych dwóch sekund — spędziła je gapiąc się w nią bezrozumnie, zupełnie jakby nie wiedziała, na co się w ogóle patrzyła — zanim w końcu zstąpiło na nią olśnienie i faktycznie zatrybiła. A skoro już zaczęła kontaktować, od razu dotarło do niej też to, że nie była w tym wszystkim nawet w połowie tak subtelna, jak jej się wydawało, więc z braku jakiegokolwiek lepszego rozwiązania postanowiła włączyć się z powrotem do rozmowy i udawać, że wcale nie.
Góra styczeń? Ale słońce... — wcięła się w rozmowę aby poskarżyć się najbardziej niepocieszonym tonem głosu, na jaki potrafiła się teraz zdobyć: — przecież obiecałeś, że nie będę musiała w tym roku znów kupować mu prezentu świątecznego? — Potrzebowała na sekundę zakryć sobie usta wolną dłonią, kiedy Pan Albert z tego całego szoku aż stęknął w słuchawkę, najwyraźniej trochę przytłoczony żartami takiego kalibru. — Oj, Panie Albercie, ale spokojnie. Nic się przecież nie dzieje — zapewniła z przekonaniem i entuzjazmem tak wielkim, że mogłaby równie dobrze dzielić się właśnie jakąś prawdziwie wspaniałą, szczęśliwa nowiną. — Proszę Szwagra nie żałować, głosował na prawicę.
Znów była o krok od roześmiania się, tym razem naprawdę zaczynając wątpić w to, że uda jej się powstrzymać głupawkę, więc profilaktycznie postanowiła zamknąć się na moment albo dwa, tak na wszelki wypadek. Błąd. Niepotrzebnie dała sobie w ten sposób kolejną okazję na to, żeby zwrócić uwagę na dotyk, który do tej pory zawzięcie ignorowała, bo tym razem zauważyła więcej niż tylko dłoń błądzącą po udzie. Kiedy niby zaczęli siedzieć tak blisko, co? Chyba jakoś umknął jej moment, w którym dystans kilkudziesięciu centymetrów skrócił się do milimetrów. Żaden problem, rzecz jasna, W OGÓLE jej to nie ruszało — czemu miałoby?? — a być normalna kazała sobie w myślach oczywiście tylko tak zapobiegawczo. Zresztą, mówiła sobie to tylko i wyłącznie wtedy, gdy akurat czuła się niebezpiecznie bliska stracenia wątku, a jedyny problem był taki, że zanim się obejrzała, zapętliła się na tych dwóch słowach jak zdarta płyta, kiedy to poczucie zamiast zostawić ją w spokoju zamieniło się w jej stan domyślny.
Na szczęście nie było niczego, czego nie dało się naprawić sztuką wyparcia, więc w imię tej złotej, uniwersalnej zasady, powtórzyła sobie te same kilka bzdet co zawsze — że wymyślała, że ewidentnie szukała dziury w całym, że po prostu dopowiadała sobie teraz jakieś zupełnie niestworzone, absurdalne rzeczy. I bingo, proszę bardzo, zadziałało, mniej lub bardziej, ale zadziałało i Indie prawie dała radę zapomnieć, że aktywnie odchodziła od zmysłów była odrobinę przytłoczona; wystarczyło tylko zatrzymać wzrok na jakimś losowym, bezpiecznym punkcie który nie był Millerem i skoncentrować się na Panu Albercie, a nie własnym przyspieszonym pulsie, który dudnił w uszach tak głośno, że ledwo usłyszała ostatnie kilka słów. Nauczona wcześniejszym błędem nie zamierzała dać sobie żadnego czasu na myślenie, więc buzię otwierała jeszcze przed końcem ostatniego zdania Lucasa, zdeterminowana, żeby zapełnić ciszę zanim porządnie się zaczęła.
P... — tylko tyle zdążyła z siebie wydusić zanim umysł zamarł w pół myśli, a ona razem z nim. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło jej się zgłupieć tak bardzo jak teraz — instynktownie spróbowała kontynuować, bardziej chyba z potrzeby zachowania twarzy aniżeli szczerego zainteresowania dalszą rozmową, ale sama już w ogóle nie wiedziała, do czego zmierzała. W efekcie jak skończona idiotka gapiła się to na Lucasa, to na jego dłoń, jakby próbowała odczytać z nich jego intencje, a z tego letargu nie wyrwało jej nawet wymowne odchrząknięcie Pana Alberta, który najwyraźniej również nie miał zielonego pojęcia, co na to wszystko powiedzieć.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
leo
wszystko git, ale daj proszę znać przed rozgrywką
23 y/o, 189 cm
pracownik baru w kinie fox theatre
Awatar użytkownika
it's complicated, dude.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Albert był złotym człowiekiem. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Bo nie dość, że w pierwszej kolejności wysłuchał tego ich bezsensownego pierdolenia, tak jeszcze zaangażował się emocjonalnie w rozmowę, która na dobrą sprawę w ogóle nie powinna mieć miejsca. Ale jak każdy człowiek i ukochany Albert miał też swoje granice i kiedy tylko pojedynczy świst śmiechu wydarł się z gardła Lucasa, pracownik zakładu pogrzebowego dobitnie uświadomił sobie, że robiono go w balona. Troche dziwne, że dopiero wtedy, ale z drugiej strony czego można było się spodziewać od człowieka, który na codzień spędza więcej czasu z trupami niż żywymi ludźmi?
Troche pozywyzywał ich od gówniarzy i bezczelnych dzieciaków, który robią sobie żarty z tak poważnego miejsca i jaki był to okaz braku szacunku do tych po drugiej stronie tęczy. Cóż, co za różnica? Przecież i tak finalnie wszyscy tam trafią. No może oprócz Lucasa i Indie, bo akurat dla nich było już przygotowywane specjalne miejsce w piekle.
Albert rozłączył się z Hukiem — tak w pół słowa, jakby nawet sam własnej myśli nie chciał kończyć, bo nie warto strzępić sobie języka. Lucas zareagował na to wzruszeniem ramion, po czym przyszło głośne prychnięcie. Takie gardłowe, które trzymał w sobie od samego początku tej popierdolonej rozmowy. A potem jego wzrok powędrował za własną dłonią, która bez pytania błądziła sobie po udzie Caldwell, zdecydowanie za wysoko niż normalnie sobie na to pozwalał.
I ona też patrzyła.
Próbował wyczytać z tego spojrzenia coś więcej niż tylko zaskoczenie, jednak z jakiegoś powodu nie potrafił. A może nie chciał? Bo po co wszystko komplikować, skoro ich relacja była w mogło się wydawać najbardziej odpowiednim miejscu. Osunął się więc delikatnie, a rękę, którą trzymał na jej nodze przeniósł na butelkę ciepłego piwa. Wyzerował je jednym ruchem i odpalił kolejnego już tego wieczoru papierosa.
Biedny Albercik — stwierdził po chwili ciszy, pozwalając by przyśpieszone adrenaliną serce nieco się uspokoiło i złapało oddechu. — Co prawda nie dał finalnie tej zniżki, ale i tak masz zaliczone — pokiwał głową, tak żeby oficjalnie mogli odhaczyć sobie to jedno wyzwanie. I chyba nie musze wspominać, że Lucas ponownie wbił wzrok w niebo, wypatrując kolejnej spadającej gwiazdy, by na nowo mógł zarzucić Indie kolejną rzecz do zrobienia. Chociaż trochę miał nadzieje, że i ona w końcu coś wypatrzy.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o, 171 cm
sprzedaje bilety w fox theatre
Awatar użytkownika
everything i've ever let go of has claw marks on it
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
postać
autor

Pełna oburzenia tyrada Pana Alberta nie mogłaby obchodzić Indie mniej; niby zarejestrowała wybrane fragmenty tej jego pożal się Boże reprymendy, ale niespecjalnie przyjęła je do wiadomości, niezainteresowana ani treścią kazania, ani tym bardziej okazywaniem jakiejkolwiek skruchy. Było jej bardzo na rękę, że chłop rozłączył się sam, a nieco mniej na rękę był tego rezultat, konkretnie — niezręczna, ciężka cisza, która w rzeczywistości może nie trwała aż tak długo, ale z jej perspektywy dłużyła się niemiłosiernie. W międzyczasie przypomniało jej się o pecie, którego z racji rozmowy z Albertem nie miała okazji nawet odpalić, więc to właśnie tym zajęła ręce i spojrzenie, w ciszy wyciągając rękę w stronę Millera aby przekazał jej zapalniczkę.
Miał farta, że gapił się teraz zawzięcie w niebo, bo w jej spojrzeniu było coś z pretensji — nie do końca miała do niej prawo, była w stanie to przed sobą przyznać, ale ciężko było powstrzymać to dziwne poczucie niesprawiedliwości, którego na potrzeby zachowania poczytalności nawet nie próbowała rozkładać teraz na czynniki pierwsze. Zamiast tego taktycznie nadała mu etykietę ogólnej frustracji, bo tą mogła zrzucić na cokolwiek, z tym jego niechętnym zaliczeniem na czele, a co ważniejsze, w ogóle nie musiała jej wypierać. I nie zamierzała.
Mhm. Widać jednak Bóg tak nie chciał — skwitowała sucho z lekkim wzruszeniem ramion, rzucając swój telefon gdzieś na koc i zaciągając się głęboko papierosem.
Duch rywalizacji zdążył nieco opuścić ją po tym, jak pierwsza spadająca gwiazda przypadła akurat Lucasowi, ale rozdrażnienie tchnęło w nią nową falę determinacji; ze skupionym wyrazem twarzy i należytą czujnością oderwała zatem spojrzenie od przyjaciela i zadarła brodę, żeby utkwić je gdzieś pośród chmur. W efekcie ich zgodnego milczenia miała okazję zauważyć, jak spokojna zrobiła się plaża — nie wydawało jej się, aby z Panem Albertem rozmawiali specjalnie długo, ale widocznie wystarczająco, aby interes zawinęło większość nawet najwytrwalszych plażowiczów. Tak przynajmniej sugerował rekonesans, który z racji na okoliczności musiał odbyć się w tempie ekspresowym i trwać maks dwie sekundy, tak, aby zminimalizować ryzyko kolejnej przegapionej gwiazdy. I albo miała wyśmienite wyczucie, albo po prostu zwyczajne szczęście, bo wzrok z powrotem nad horyzont podniosła w samą porę, aby kątem oka wyłapać wątłe migotanie.
AHA, MAM! — wydarła się bezceremonialnie i palcem pokazała we właściwym kierunku, oczywiście tuż po tym, jak w pierwszej kolejności zasadziła Millerowi kolejnego łokcia w żebro, tym razem mniej dla sportu, a bardziej z rozemocjonowania, chociaż dla sportu w sumie trochę też. — Tamtamtam! — ponagliła, wyciągając dłoń przed siebie tak mocno, że jeszcze kilka centymetrów i z pozycji siedzącej przeniosłaby się w leżącą, wszystko po to, żeby mieć dwieście procent pewności, że Lucas zdążył zobaczyć przebłysk światła zanim ten rozpłynął się na wieczornym niebie. — Widziałeś? — niby spytała, ale nigdy nie dała mu szansy odpowiedzieć, bo natychmiast uprzejmie go w tym wyręczyła: — Widziałeś.
Z usatysfakcjonowanym wyrazem twarzy odepchnęła się jedną ręką od piachu aby wrócić do pionu, po czym wciąż wpatrzona w nocne niebo przechyliła głowę w wyrazie głębokiego zastanowienia. Stawką była adekwatna zemsta, więc zupełnie zrozumiałe, że Indigo potrzebowała trochę czasu na namysł. Nawet rozejrzała się niespiesznie, nie tyle co poszukując inspiracji, co raczej ważąc swoje opcje, tym bardziej, że aktualnie wszędzie patrzyło się łatwiej i przyjemniej niż bezpośrednio na Lucasa.
Okej — odezwała się w końcu, obracając się nieznacznie w stronę przyjaciela. — Czytasz na głos ostatnie pięć wiadomości, które wysłałeś — oznajmiła uroczystym tonem. Oryginalnie zamierzała prosić o treść ostatnich kilku notatek w jego telefonie, ale dość szybko doszła do wniosku, że wszystkie najprawdopodobniej brzmiały względnie tak samo i albo były listą zakupów (coś w stylu "płyn do szyb, marlboro crafty, chleb tostowy" i nic więcej), albo zapisanym bez jakiegokolwiek kontekstu żartem o psie spawaczu lub babie u lekarza, albo spisanym w środku nocy streszczeniem jego kolejnego bardzo głębokiego snu, w którym Barack Obama zorganizował dla nich prywatną wycieczkę do Strefy 51 i zafundował meet & greet z prawdziwym kosmitą. — Ale nie z jednego czatu, tylko po jednej z ostatnich pięciu. Nasz się nie liczy, grupowe też nie — uściśliła od razu, bo wartość rozrywkowa zadania spadłaby drastycznie, gdyby faktycznie była to jedna osoba, a nie pięć. Nie spodziewała się tam co prawda niczego rewolucyjnego, ale jak najbardziej była wystarczająco wścibska, żeby interesować się mimo wszystko. Nawet instynktownie przysunęła się z powrotem bliżej Lucasa aby móc porządnie i elegancko zajrzeć mu w telefon, ale tylko odrobinę, bo przerwała sobie w pół ruchu, jakby nie wiedziała, czy na pewno powinna. — Muszę pilnować, czy mnie nie tniesz w chuja i nie blefujesz — uzasadniła, z jakiejś dziwnej przyczyny czując się zobowiązana aby tłumaczyć się z gestów, nad którymi normalnie nawet nie zastanawiałaby się dwa razy.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
leo
wszystko git, ale daj proszę znać przed rozgrywką
23 y/o, 189 cm
pracownik baru w kinie fox theatre
Awatar użytkownika
it's complicated, dude.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Troche głupio wyszło z tym całym Panem Albertem i prankiem na zniżki, bo jakby się człowiek tak dłużej zastanowił, to dla tego faceta w śmierci nie było nic śmiesznego — była to jego praca, a on faktycznie się przejął umierającym szwagrem. I może Lucasowi zrobiłoby się głupio, gdyby nie ilość browarów, jaką tego wieczoru już zdążył wypić. Bo gdyby to tak zliczyć, to nie wiedział czy przypadkiem nie wyszłaby z tego dwucyfrówka biorąc pod uwagę cały dzień. Czy to już podchodziło pod alkoholizm? Może. Czy miał na to kompletnie wyjebane? Ależ owszem. Kurwa, no bo czego tu żałować? Był ostatni weekend wakacji, lata moment trzeba będzie wrócić do prawdziwego życia, do szkoły, do książek i nudnej codzienności, która nie kończyła się na plaży, łapiąc spadające gwiazdy. Dlatego trzeba było czerpać z tej chwili garściami i to właśnie Miller zacnie czynił. Oczywiście w doborowym towarzystwie jakim była słodka Indie Caldwell.
Nie ma nawet takiej OPCJI, ze znajdziesz cokolwiek przede mną — szturchnął ją w ramię, już zacierając rączki, pewien, że lada moment wypatrzy kolejną gwiazdę i będzie mógł zarzucić KOLEJNYM wyzwaniem. Nawet zaczął sobie w głowie już wertować te swoje durne pomysły, co by tu jeszcze dać przyjaciółce, kiedy nagle tuż obok jego oka wybrzmiał donośny okrzyk.
Lucas sparował kąt patrzenie z tym jej i faktycznie. Po niebie mknęła smuga światła, która równie szybko zniknęła za pola widzenia. Miller uśmiechał się pod nosem na ten widok. Zakład zakładem ale kurwa noc spadających gwiazd była chyba jego ulubionym zjawiskiem na niebie. Te wszystkie zaćmienia słońca i widoczne inne planety mogły się kurwa schować. Takie to było zajebiste.
Kurwa, faktycznie — pokręcił głową z niedowierzaniem, bo szczerze? Nie wierzył, że to się uda. — Strzelaj — rozłożył teatralnie ręce, gotowy poddać się czemukolwiek, co Indiem miała dla niego w planach. A kiedy usłyszał dokładnie co to było, przekręcił głowę i spojrzał na nią w cwanym uśmieszkiem.
Już chcesz mi grzebać w telefonie? — uchylił się nieco na bok, by jednym gestem ręki sięgnąć po swojego smartfona i wykonał nim szybki flip w powietrzu. — Ej, ej ale wiesz, że ja nie jestem taki łatwy, ze mną trzeba trochę pochodzić — oburzył się udawanie, jak te wszystkie typowe Karynki, które pierwsze zarywały do facetów w sowich panterkowych legginsach i szufelkach zamiast rzęs a potem udawały niedostępne. Co prawda Lucas nie miał na sobie ani seksownych geterków ani tym bardziej sztucznych rzęs, ale to przecież nie powstrzymało go w odegraniu odpowiednio dramatycznej sceny.
Ale no dobra, zakład to zakład — pozwolił Indie przysunąć się bliżej. Nawet sam niekontrolowanie przemieścił się o kilka milimetrów i oparł ciężar kolana tym Indie, bo jakoś tak raźniej mu było na sercu, kiedy się dotykali. Następnie odpalił aplikację wiadomości. — Zobaczmy… — wycedził pod nosem zaczynając przeglądać zawartość. — Mamy tutaj SMSa do Bryca o treści ”Rusz tą swoja piękną dupę, bo już czekamy. Bardzo standardowo. Następnie do mamy “Będę dzisiaj późno. Zjadłem cały makaron, nic nie zostawiłem. Był ZAJEBISTY. Serio był zajebisty, Indie. Jak kiedyś znowu zrobi, to koniecznie cię zaproszę — nie wiedzieć kiedy podczas tego czytania stykali się już nie tylko kolanem ale także ich ramieniem, które nagle przyspawało się jedno do drugiego, a po chwili nawet nachylone nad telefonym głowy wydawały się praktycznie o siebie opierać. — Ten jest do ciebie więc się nie liczy. Tu jest grupówka…O tutaj napisałam do Britney Welsh czy zrobiła może przypadkiem przez lato tą prezentację, którą mieliśmy robić razem jako zadanie na lato. Ups. Jeszcze mi nie odpisała. O, a tutaj składałem życzenia urodzinowe mojej ciotce… To już pięć? Nie. Jeszcze jedno. O to jest dobre ”Przestańcie wydzwaniać, bo naśle na was mojego wujka z mafii”. Telemarketerzy ciągle dzwonili z ofertą na nowe garnki, to im puściłem takiego SMSka — zakończył z dumą. W sumie bał się, że mogłoby być gorzej. Przekręcił delikatnie głowę, spoglądając a ciemną twarz Indie, którą oświetlał jedynie blask księżyca i światło z telefonu, po czym uśmiechnął się delikatnie. — Zadowolona?

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o, 171 cm
sprzedaje bilety w fox theatre
Awatar użytkownika
everything i've ever let go of has claw marks on it
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
postać
autor

Z szczerym zaciekawieniem i należytą wścibskością wpatrywała się w telefon Lucasa, niby czujnie — w końcu mianowała się samozwańczym strażnikiem prawdy — choć jednak wcale znów nie aż tak bardzo; nawet bacznie obserwując przeskakujące czaty, nie odmawiała sobie żadnego z tych krótko rzucanych przyjacielowi spojrzeń, przy okazji których wciąż odrobinę zmieszany wzrok zatrzymywał się na jego twarzy o sekundę lub dwie dłużej, niż wypadało. Może wynikało to z faktu, że oboje dzisiejszego wieczoru wydawali się jakoś mniej niż zwykle zmartwieni tym, co im wypadało, a co nie, a może swój udział miał w tym także alkohol, ale w którymś momencie — nawet nie zauważyła kiedy — trochę jakby przestała kitrać się z każdym byle zerknięciem, zwyczajnie przyjmując, że większość z nich tak czy inaczej najpewniej pozostała niezauważona przez Millera. Ta teoria stawała się odrobinę chwiejna i mizerna, gdy raz na jakiś czas ich spojrzenia krzyżowały się na kilka sekund, zanim któreś z nich cofnęło wzrok z powrotem na ekran, horyzont albo inny, losowy punkt gdzieś przed nimi, ale rzucone przyjacielowi wyzwanie i inspekcja czatów szczęśliwie były dla Indie wystarczająco pochłaniające, aby mogła o tych drobnych niespójnościach w swojej własnej narracji po prostu zapomnieć. Przynajmniej na chwilę.
No raczej, że zaprosisz. Jak nie, to się sama wproszę, proste — zadeklarowała tak oficjalnie, jakby składała właśnie przysięgę prezydencką, a nie obietnicę pojawienia się nieproszoną na rodzinnej kolacji Millerów. Nie, nie miała pojęcia, kiedy i jak wrócili do poprzedniej formacji, w której zamiast centymetrów dzieliły ich milimetry, ale uznała to za dostateczny powód i przyzwolenie na to, żeby oprzeć skroń o ramię Lucasa. — A Britney od czterech lat wysyła mi notatki z biologii i coś za Chiny Ludowe nie może ich znaleźć, więc przy dobrych wiatrach spodziewałabym się odpowiedzi jakoś w drugiej połowie 2028 — wtrąciła zaraz, nie zamierzając przecież przegapić szansy na to, żeby poskarżyć się na coś, co w rzeczywistości nie miało na jej życie najmniejszego wpływu, ani teraz, ani cztery lata temu. Życzenia do ciotki były umiarkowanie interesujące, ale wiadomość o wujku z mafii broniącym dynastii przed napływem telefonów o teflonowych garach nie rozczarowała — tą Indie skwitowała głośnym (bo mimowolnym) parsknięciem i szerokim, rozbawionym uśmiechem.
Zadowolona — potwierdziła z energicznym przytaknięciem, rzucając Lucasowi krótkie, twierdzące spojrzenie, zanim znów oparła głowę o jego ramię i przeniosła je na nieruchomą taflę wody. W półmroku nie było widać już tak wiele z otaczającego ich krajobrazu, ale przepięknie mieniące się na powierzchni jeziora światło było uczciwą rekompensatą za to, że większość z malowniczych widoków zniknęło już w ciemności. — Chociaż nie ukrywam, że liczyłam na jakąś kontrowersję, od lat czekam na powód, żeby w końcu zrobić Ci cancel party na Twitterze — rzuciła jakże entuzjastycznie, wyraźnie głęboko uradowana myślą o #LucasIsOverParty, co najmniej tak, jakby zakładała, że cały internet natychmiast przystąpiłby do publicznego linczu przyjaciela tak szybko i jednogłośnie, że z marszu dostałaby retweeta od Oprah, kanadyjskiego ministerstwa obrony narodowej, oficjalnego konta Taco Bell i Kanye Westa, w tej kolejności dokładnie. — Użyłabym do tego jakiejś arcygłupiej foty Ciebie, najlepiej z liceum. — Mimo starań, nie potrafiła powstrzymać rozbawienia: ta wizja rozbawiła ją tak niezdrowo, że próbując dokończyć myśl zaczęła chichotać niczym rozbawiony dzieciak, ogładę i (względną) powagę odzyskując dopiero po kilku sekundach. — O, o! Może jakieś z kortu? Zawsze wszyscy mieliście na nich te same trzy durne miny na krzyż, jak jeden mąż, serio, fascynujące. Normalnie jakbyście to sobie całą drużyną ćwiczyli, i to tak przynajmniej raz w tygodniu, a nie, że dwa razy na sezon czy coś — dodała przekornie, ale oczywiste było, że jej słowa były tylko zaczepką, typową mini-prowokacją, a nie jakąkolwiek złośliwością: ton miała rozbawiony, ale łagodny, odrobinę przyciszony. No, okej, to ostatnie akurat nie było przesadnie odczuwalne, bo Indigo na ogół zamiast mówić wolała ordynarnie piłować ryja, zwłaszcza kiedy czuła się komfortowo, a umówmy się: ciężko było wyobrazić sobie taki scenariusz, w którym czułaby się bardziej komfortowo niż teraz.
Totalnie miałabym z czego wybierać, jak znam życie i sekcję "galeria" na stronie naszego liceum, to starczyłoby nawet na kilkanaście wariantów anty-Lucasowych bannerów — podsumowała, ale z głową skierowaną w stronę jeziora ciężko było jej w dalszym ciągu raz po raz zerkać na Lucasa, więc wraz z tym wyprostowała się, przy okazji odsuwając nieznacznie. Nie na długo, bo na swoim miejscu poprawiła się tak, że ciała nadal stykały się w kilku punktach, a jedyna różnica była taka, że tym razem mogła zadrzeć brodę i do woli wnikliwie przyglądać się znajomym rysom jego twarzy. W mizernym, stopniowo przygasającym błysku ekranu nikt nie wyglądałby więcej niż co najwyżej przyzwoicie, ale jakimś cudem nawet to niepochlebne światło i kontrastująca z nim otaczająca ciemność nie ujmowały Millerowi ani trochę. Właściwie mogłaby kłócić się, że wręcz przeciwnie, bo nowa perspektywa pozwoliła zauważyć całe mnóstwo detali, które czyniło ten widok pięknym, tak bardzo, że całkiem zapomniała, że jej wzrok teoretycznie miał być wbity w wieczorne niebo, a nie Lucasa. — Ale przyznaję, że z księżycem i gwiazdami akurat bardzo Ci do twarzy — wyrwało jej się trochę znikąd, oczywiście na długo zanim zdążyła nawet zacząć zastanawiać się, co w ogóle mówiła, o tym, czy powinna to mówić nawet już nie wspominając.

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
leo
wszystko git, ale daj proszę znać przed rozgrywką
23 y/o, 189 cm
pracownik baru w kinie fox theatre
Awatar użytkownika
it's complicated, dude.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Cancel party? — prychnął, spoglądając na nią znad telefonu tym swoim prześmiewczym wzrokiem. Był on czymś pomiędzy stanem, w którym żart był zabawny, ale jednak nie na tyle, by zaśmiać się na głos i stracić nad sobą panowanie. Taki idealny kompromis, który bardzo często słowa Indie osiągały w jego głowie. Lubił ten stan. Taki drukujący między normalną rozmową, a kompletnie bezużytecznym pierdoleniem, które absolutnie nic i tak nie wnosiło do ich życia. Ba, śmiał nawet twierdzić, że byli w tym wyjątkowo dobrzy. Zawsze dobrze skakali po tematach i nawet kiedy nie jeden gubiłby się w ciszy, ich gesty potrafiły rozmawiać głośniej niż krzyk. — Nie wiem o czym ty mówisz. Jak ja w życiu nie miałem zrobionego ZŁEGO ZDJĘCIA — przywrócił teatralnie oczami i sprzedał jej delikatnego kuksańca w bok. — Każda pojedyncza ciotka zawsze mi mówiła, że byłem NIESKAZITELNIE PIĘKNYM DZIECKIEM — przytoczył słowa rodziny, czyniąc się swoją nową mantrą i dumą. Oczywiście było to jedno wielkie kłamstwo, bo przecież kto jak kto, ale akurat Lucas Miller miał aż za dużo zdjęć na których wyglądał jak ostatni debil. Kurwa, nawet na ostatnim zdjęciu klasowym podczas gdy wszyscy szeroko uśmiechali się do obiektywu, on akurat wyciągał sobie gila z nosa. Tylko, że to wcale nie była jego wina, że kurwa nikt nie powiedział mu, że fotograf akurat robił zdjęcie. A chyba wypadałoby zrobić jakieś odliczanie?!
Chociaż jest to jedno z zeszłego lata.. — ciągnął, chociaż jego wzrok powędrował już do telefonu. Długim palcem sunął po ekranie, skrolując galerię. Nawet nie zauważył kiedy dokładnie wywalił język w skupieniu i ściągnął brwi do tego stopnia, że na czole pojawiło się kilka młodzieńczych zmarszczek. — O mam! — ryknął dumny, przekręcając wyświetlacz w stronę Indie, by mogła w pełnej okazałości podziwiać fotografię, na której Lucas ubrany w sukienkę i piętnastocentymetrowe szpilki stoi na środku ulicy. Na twarzy miał wtedy pełny makijaż wykonany przez Indie i Holly. Kurwa, miał wtedy na sobie nawet jej majtki! Ale tak to było jak człowiek zakładał się o durne rzeczy, nie biorąc pod uwagę, że mogło się w ogóle przegrać. Strachu nie znał i był tak pewny siebie, że rękę by sobie dał uciąć, że to George skończy przebrany za babę. I co? I ręki by kurwa nie miał.
Wciąż rozbawiony podniósł wzrok na twarz Indie, zauważając, że ta przyglądała mu się z wyraźnym zainteresowaniem. Nie był do końca pewien, co takiego tym razem zobaczyła, że przetrzymała na nim spojrzenie, jednak na pewno nie zawsze tak było. No właśnie. Kiedy to te spojrzenia stały się o wiele bardziej przedłużone i podjudzone tym dziwnym drapaniem ekscytacji w okolicy brzucha? Czasami miał wrażenie, że kiedy tak spoglądali sobie w oczy, budowało się między nimi napięcie, które można było ciąć nożem. Ale potem przypominał sobie, że przecież tylko się przyjaźnili. A przyjaźń była rzeczą święta. Nienaruszoną. Nawet jeśli czasami chciałoby się tak…
Ale przyznaję, że z księżycem i gwiazdami akurat bardzo Ci do twarzy
Ah tak? — delikatny uśmiech wypełzł na jego twarz, chociaż oczy wciąż pozostawały poważne i w pełnym skupieniu. Dookoła było już ciemno, a ich twarze oświetlał jedynie wyświetlacz telefonu, blask księżyca i ta jedna latarnia znajdująca się przy deptaku kilkanaście metrów dalej. — Tobie też całkiem niesamowicie — to zdanie wypowiedział już o wiele ciszej. Jakby chciał nadać temu pewnego rodzaju intymności i tajemnicy, chociaż dookoła nie było nikogo. Co swoją drogą było dość dziwne, bo zazwyczaj w noc spadających gwiazd plaża była oblegana.
Cóż, może inni (w przeciwieństwie do Lucasa i Indie) czytali prognozy pogody.
— Chociaż chyba wole cię w blasku słońca — odezwał się po chwili, wodząc uważnie wzrokiem po jej całej twarzy, co jakiś czas zatrzymując się na dłuższą chwilę na jej oczach i ustach, czując w sercu narastające napięcie. — Wtedy o wiele lepiej widać te oczy w kolorze bezchmurnego nieba — dodał, przerzucając spojrzenie z lewego na prawe, jakby nie potrafił się zdecydować, które było piękniejsze i kiedy tak bardzo zaczęły mu się podobać. Jego dłoń leniwie przesunęła się do jej ramienia, na którym ciemne włosy spokojnie odpoczywały, a palce bez pozwolenia zaplotły sobie kilka kosmyków wokół siebie. — A jakby tak—
Nie dokończył.
Nie było mu to dane, bo głośny huk grzmotnął tuż nad nimi, a z chmury w ułamku sekundy oberwał się deszcz tak intensywny, że nim Lucas chociaż zdążył mrugnąć i spojrzeć nad siebie, już był cały mokry.
Kurwa — rozłożył ręce, próbując ogarnąć się w tej nowej sytuacji, chociaż serce wciąż biło o wiele szybciej niż powinno, wariując gdzieś pomiędzy myślami i chęciami, które krążyły po jego wstawionej głowie. — Musimy się gdzieś schować — rzucił błyskotliwą myśli, zbierając się do pionu i zabrał się za zgarnianie rzeczy. Nie mieli ich dużo, ale minęła chwila nim ze wszystkim się zabrali. — Tamto drzewo powinno wystarczyć. Chodź — ruchem głowy wskazał kierunek, podczas gdy dłonią odszukał nadgarstek Indie, a chwile później już ciągnął ją w pod wielki klon.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ W czasie”