- 
				 I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Ale zrozumiał faktycznie dopiero po długich sekundach przeciągającej się żenująco ciszy, mimo to uśmiech zgasł jak ręką odjął, Rivera lekko zacisnął dłonie, dość, by poczuć paznokcie wbijające się we wrażliwą skórę wewnątrz i zwęził gniewnie oczy.
一 Touché 一 ofuczał rozdrażniony, ale trwało to zaledwie chwilę zanim połapał się, że właściwie to po pierwsze, najczęściej nosił taki oversize, że niektóre bluzy sięgały mu kolan, a po drugie, chętnie zobaczyłby Dylana w przykrótkiej koszulce odsłaniającej... ach, no, za dużo, by Milo mógł pozwolić sobie tak lekkomyślnie oddryfować w stronę tego przyjemnego skojarzenia.
Rzucił w niego tym, co jako pierwsze nawinęło mu się pod rękę (był to zgnieciony w kulkę bilet z podróży metrem z pracy do domu) po czym zaplótł przedramiona na piersi w mocno defensywnej pozie. Nie ugasiło to jednak jego chęci rzucenia okiem na Gauthiera w bardziej rodzinnym anturażu, bo chociaż wciąż obracał teatralnie głowę ilekroć ten patrzył w jego stronę, trochę się rozjaśnił na widok odnalezionego albumu.
Pierwsze zdjęcie było zupełnie zwyczajne i prawdopodobnie na kimś innym nie zrobiłoby większego wrażenia ponad parsknięcie śmiechem na widok Dylana w stadium larwalnym, ale Milo na niektóre rzeczy patrzył zupełnie inaczej i przez inny pryzmat doświadczeń.
一 Twoja mama wygląda jak jedna z tych ładnych popularnych dziewczyn, do których strach zagadać 一 podzielił się spostrzeżeniem, w zamierzeniu mającym być komplementem. 一 Wiesz, w sensie, że... 一 uciął rozwinięcie na moment, bo na krótką chwilę zabrakło mu słów i próbował przypomnieć sobie co chciał powiedzieć zaledwie kilka sekund wcześniej. Czasami tracił wątek, zwłaszcza, kiedy próbował coś wytłumaczyć i wpadał w słowotok. 一 ...joder. No że ładna naprawdę, nawet z tym kokonem, który... co to jest? Och, lo siento, to ty.
Za to na widok Dylana w niemowlęcym garniturze aż kwiknął niekontrolowanie ze śmiechu, szybko jednak zasłaniając usta dłonią i obracając głowę w bok.
一 Elegancko 一 skwitował krótko, odkaszlnięciem przywołując się do porządku. Palcem obrysował delikatnie brzeg fotografii i pochylił się, by swoimi oczami rasowego krótkowidza dopatrzeć się szczegółów.
一 Twoi rodzice wyglądają na szczęśliwych 一 zakomunikował prosto, co dyktowała mu wewnętrzna potrzeba komentowania wszystkiego na bieżąco, gdy już całkiem się na czymś zafiksował. 一 Och, tutaj... to jest... czekaj. Święta? 一 Musiał przekrzywić głowę aby to stwierdzić. Najwyraźniej w takiej pozycji człowiekowi odejmowało wadę wzroku, a skomplikowana symbolika bożonarodzeniowych elfów, prezentów, choinki i światełek stawała się oczywista.
Możliwe również, że nie załapał od razu, bo ich święta wyglądały zupełnie inaczej i Milo nie miał z tego tytułu żadnej tragicznej traumy. Po prostu nie miał podobnych wspomnień z tamtego okresu, dopiero od niedawna nadrabiał zaległości razem z Estellą pilnującą, aby się przypadkiem zanadto nie oddalił od tradycji.
一 No, robi się was więcej 一 skwitował jakże odkrywczo, wskazując palcem na kolejne pojawiające się na zdjęciach dziecięce twarze. Do tego akurat był przyzwyczajony, w jego rodzinie czasami ciężko było zapamiętać imiona, a pomyłki zdarzały się nawet wśród rodzeństwa. 一 I to jest... aaaaha, okay, wow. To znaczy, no, że hej, niesamowite, ten...! Mhm, drużyna koszykarska, pojęcia nie miałem, że coś grałeś! 一 głos wyraźnie podskoczył mu co najmniej o pół tonu, ale sam Milo skupiony teraz na skubaniu gumek u lewego nadgarstka nie zwrócił na to uwagi. Był beznadziejnym kłamcą i na dodatek paskudnym złodziejem, bo koszulka jaka upchnięta była między jego materac i ścianę bez wątpienia dość klarownie sygnalizowała związek z konkretnym sportem i nosiła nazwisko bardzo konkretnej osoby.
Poczuł, że pieką go koniuszki uszu, więc wbił sztywno wzrok w resztę zdjęć na stronie, nisko pochylony i podgarbiony.
Dalej było zdjęcie przy motocyklu, który zresztą własnoręcznie serwisował od czasu do czasu, za co Gauthier obiecał mu, że kiedyś przewiezie go po mieście nocą, ale dotąd nie potrafili zgrać się z czasem.
一 To coś kojarzę, tu jest... hej!
Właśnie natrafił na swoje zdjęcie w pozycji zupełnie niegodnej i nawet rozpoznawał kanapę.
Nie wypił wtedy dużo, tyle co nic dla samego towarzystwa, w które finalnie i tak nie potrafił się wkręcić żadnym błyskotliwym sposobem. Może dlatego, że śmiał się głośniej niż reszta nawet z tych najbardziej kiepskich żartów, albo za bardzo odstawał od reszty grupy.
Tak czy inaczej zasnął ze zmęczenia niezbyt ładnym, a już z pewnością mocno niefotogenicznym snem; nawet w takiej sytuacji Milo zdawał się unikać jakiejkolwiek jednoznaczności. Leżąc nie do końca ani na boku ani na brzuchu przypominał bardziej renesansowy obraz z pchlego targu niż człowieka z krwi i kości, z jedną ręką ugiętą pod głową i to na jej łokciu wspierał policzek śliniąc się przy tym na poduszkę pod spodem, ale tego na całe szczęście zdjęcie nie uchwyciło dość ostro.
A potem coś zgrzytnęło, zupełnie jakby tryby starej, zaśniedziałej maszyny drgnęły odrobinę, aczkolwiek nie dość by ruszyć pełną parą. Ot, ledwo drgnięcie, ale nagle rozkwitła w nim podejrzliwość. Dlaczego Dylan trzymał w albumie jego zdjęcie?
Dociekliwość musiała jednak ustąpić nagłemu entuzjazmowi, bo właśnie wpadł na fotografię bałwana, którego ulepili (pijani i zziębnięci, choć tego wówczas nie odczuwali) gdy Rivera po raz pierwszy doświadczał śniegu.
Wpatrzony jak sroka w gnat zawiesił się nad tym konkretnym zdjęciem, mimo, że nie było na nim nic szczególnie interesującego ani nie miało żadnego artystycznego sznytu. Sentyment uderzył mocno.
Z lekko przygryzioną wargą i opukując palcami brzeg albumu Milo jeszcze przez moment analizował każdy szczegół, od zaczerwienionych policzków Dylana po trzy ręce wykonane ze zdobycznych patyków znalezionych kawałek dalej.
一 Czy mógłbym zrobić dla siebie odbitkę? Chodzi o śnieg 一 sprostował natychmiast, już typowym dla siebie, mocno rzeczowym tonem.
Dylan Gauthier
- 
				 And I'm standing all alone with you And I'm standing all alone with you
 'Cause you're unsteady too nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
- Tak, ja. Chyba nie odziedziczyłem tego piękna, co? - zaśmiał się, chociaż od momentu wyjęcia albumu było to stonowane. Miał do dźwignięcia trochę więcej emocji niż wcześniej. - Niespodzianka przed zakończeniem liceum, na pewno skakali z radości - mruknął, wykręcając szyję by jeszcze raz rzucić okiem na twarz swojej matki. Ledwo pamiętał ją sprzed choroby, mającą w sobie pokłady młodocianej energii i blask jaki utraciła w ostatnich miesiącach życia. - Ale tak, była. Nie wiem na ile popularna, ale piękna. Do samego końca - dodał, dla wygody opierając podbródek na udzie Milo, by móc mieć strony albumu na oku, ale nie nabawić się skrętu karku. To i tak zapewniał sobie siedząc długimi godzinami nad książkami w niezalecanej przez fizjoterapeutów pozycji. Reakcje chłopaka wyciągały na jego twarz delikatny uśmiech i szybko doszedł do wniosku, że nawet mu się to podobało. Nigdy wcześniej nie chwalił się nikomu historią swojego życia, zwyczajnie nie czuł ku temu potrzeby, jednak nie miał nic przeciwko by zajrzał do niej właśnie Rivera.
- Święta. Uparli się na doroczne zdjęcia z choinką. Później trochę się to sypnęło, ale mamy ich od cholery w praktycznie identycznych pozycjach z różnych lat - przyznał, już nic nie wspominając o kiczowatych sweterkach, co do których się upierali. Jednak tylko kiedy chodziło o dzieciarnię - sami ubierali się elegancko. Dylan nie wątpił, że brali z tego dodatkową rozrywkę.
- Mhm, to Helena - tu wskazał palcem na fotografię zawierającą tylko ich dwójkę, gdzie obejmował jej szyję ramieniem wyglądając jakby próbował oderwać jej głowę z nieopanowanej miłości. Bardzo szybko przywiązał się do tych szkrabów. - A to Oliver - przesunął palec na kolejny prostokąt, tym razem zawierający całą trójkę muszkieterów dzielących się bombonierką czekoladek, którymi mieli upaćkane zarówno dłonie jak i twarze, przed włączonym telewizorem. Zmarszczył czoło kiedy Milo zaczął mieć jakieś zwarcie i wyszukał wzrokiem co mogło być tego powodem. Na informację o koszykówce ponownie podniósł na niego powątpiewające spojrzenie.
- Serio - rzucił w teorii w formie pytania, chociaż całkowicie brakowało w nim intonacji. Prawdę mówiąc nawet by tego nie zakwestionował, gdyby ten nie zaczął zachowywać się... no... tak. - Ale to że teraz gram raczej wiesz? - upewnił się, ponownie pozwalając by na twarz wrócił mu komfortowy uśmiech. - W drużynie byłem praktycznie całe liceum. Brałem dzieciaki na treningi, żeby nie zostawiać ich w domu - dorzucił trochę informacji od siebie, czując się trochę jak przewodnik po tej konkretnej linii czasu. Jakby jego odgórnie narzuconą rolą było zapełnianie możliwych dziur i oferowanie ciekawostek.
Zaśmiał się pod nosem na widok swojej cennej zdobyczy w formie Milo uwiecznionego w pozycji rozjechanej łasicy. Był z siebie dumny, że chociaż niewiele pamiętał z reszty wieczora, miał dość koordynacji ruchowej by wygrzebać telefon i strzelić kilka fotek. Na tej konkretnej na szczęście nie było widać jego kciuka. Lubił tę część albumu, była najbliższa temu kim był teraz i jak układał sobie życie na własnych warunkach. Wszystkie zdjęcia od momentu wyprowadzki z domu wywoływały w nim wyłącznie radość i łagodną nostalgię przy wyjątkowo miłych wspomnieniach, nie posiadały żadnego bagażu emocjonalnego niesionego przez większą część książki.
- Tego? Pewnie - odparł automatycznie, a w następnej chwili wydął wargi. Niepotrzebna kombinacja. - Albo po prostu weź tę. Mam je na telefonie, jak będę wywoływał następne to ogarnę sobie kopię - zaoferował, od razu sięgając pod warstwę folii by wysunąć zdjęcie. - I masz je już opisane - dodał, przewracając fotografię by pokazać nazwę miasta i datę wpisaną w prawym dolnym rogu. Naprawdę cieszył się, że do tego konkretnego wspomnienia poszedł rzeczowo, jako że fotka ze śpiącym Milo posiadała na rewersie żenujące serduszka narysowane w chwili słabości. - W tym roku wyjdzie nam lepiej - zdecydował, odnosząc się do krzywego, niepoprawnego anatomicznie bałwana. Tak jak zdjęcia świąteczne z rodziną, oni mogli zrobić z budowania bałwanków własną zimową tradycję.
- A ty masz jakieś ciekawe zdjęcia? Skoro już obnażyłem przed tobą duszę - dopytał, spoglądając na chłopaka z zaciekawieniem. Wiedział, że nie miał on łatwego dzieciństwa ani okresu dorastania, jednak cicho liczył, że gdzieś między tym wszystkim uchowały się jakieś namacalne wspomnienia, do których chciałby wracać. Jak nie sprzed dwudziestu lat to może chociaż z czasu zanim się poznali.
Milo Rivera
- 
				 I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Helena. Oliver.
Czuł, że gdyby jakimś cudem kiedykolwiek szaleństwo albo alkohol pchnęłyby go do aż tak głębokiej wylewności i przyszłoby mu wyrecytować imiona wszystkich braci i sióstr, Dylan nie zapamiętałby większości z nich.
Chwilowe rozproszenie i bardzo niefortunne poślizgnięcie się na temacie drużyny koszykarskiej podbiło mu ciśnienie, a jedyne o czym potrafił myśleć przez dobry moment było to, czy było po nim widać aż tak.
一 Ach, tak tak, coś mi się o uszy obiło 一 wtrącił lakonicznie i kaszlnął ni to śmiechem ni chrząknięciem, ewidentnie nerwowym i nienaturalnym. Szeroki uśmiech Dylana niczego nie ułatwiał. 一 Czyli... nadal coś grasz? W sensie, gracie? Jakieś, nie wiem, mecze czy coś?
Słysząc własne dukanie tak, jakby przeszło przez mocno opóźniony i zniekształcony filtr, ogólną nijakość zadanego na co najmniej trzy warianty oparte o synonimy pytania oraz to, że Dylan po części i tak odpowiedział mu na nie chwilę wcześniej, Milo miał żarliwą ochotę strzelić się w pysk aż miło, tak, jak ostrzeliwał aktualnie piekący nadgarstek artylerią wszystkich gumek.
Temat zastępczy. Znajdź temat zastępczy.
Z pomocą przyszedł sam sobie w najmniej oczekiwany i nie do końca godny, za to skuteczny sposób; własne zdjęcie skwitował niezadowolonym pomrukiem, prędko przechodząc ze stanu, nad którym nie miał kontroli na rozdrażnienie - nad jakim zwykle również nie panował najlepiej, ale przynajmniej był z nim zaznajomiony.
一 No faktycznie zajebiste i w sam raz do albumu 一 skwitował cierpko, patrząc z ukosa na Gautiera, który zdawał się mieć na ten temat zgoła odmienne zdanie. Z drugiej strony, choć nie było to do końca to samo, Rivera praktycznie od początku ich znajomości, jeszcze zanim wyhodował sobie problem w postaci problematycznie nadaktywnego serca, zbierał wszystko, czym Dylan zechciał się z nim podzielić. Cała kolekcja długopisów, wykorzystanych biletów metra, zwykła, plastikowa zapalniczka, szklana kulka, opakowania po paru cukierkach i metalowe pudełko po miętówkach zajmowała zaszczytne miejsce w dolnej szufladzie nocnej szafki. Normalni ludzie w takich miejscach na ogół trzymali zabawki erotyczne, Milo natomiast miał własną definicję wstydliwych eksponatów i do takowych zaliczał właśnie pamiątki nabyte w trakcie ich znajomości.
一 Neta!? 一 Rivera niemal zachłysnął się z rozpędu śliną. Zestaw listków gumy do żucia, jaką Dylan częstował go przy byle okazji był niczym w porównaniu do takiej perełki, jaką była fotografia, na dodatek z tak przełomowego momentu jakim okazał się śnieg. Na tyle odbitki jaką właśnie trzymał w palcach rzeczywiście widniała data i miejsce, ale i bez tego zapamiętałby tamtą noc w parku.
Obietnica Dylana przebiła się wreszcie przez pancerną warstwę skupienia na tym samym zdjęciu, którym w ciszy zachwycał się przez ostatnie kilka minut, ale zanim dotarł do niego przekaz, Milo zdążył zerknąć na niego z autentycznym rozkojarzeniem w połowicznie obecnym spojrzeniu. Kiedy już wsiąkło, uciekł wzrokiem gdzieś w bok, to znów na fotografię, nie do końca przekonany, czy powinien uśmiechać się do samego siebie tak szeroko.
一 Na pewno. W tym roku, totalnie.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że był to pierwszy raz kiedy ktoś uwzględnił go w jakichkolwiek planach innych niż roboczy grafik, albo przydzielenie do grupy na roku przy pracy na zaliczenie. Poza tym mógł zatrzymać zdjęcie, które planował jak sroka zakopać w swojej specjalnej szufladzie na podylanowe pamiątki, na wypadek, gdyby Gauthier w ten czy inny sposób postanowił go od siebie odciąć. Myśląc praktycznymi i obeznanymi kategoriami, Milo po prostu tworzył backup z przyzwyczajenia i dla własnego poczucia bezpieczeństwa, choć dla osoby postronnej gromadził śmieci, ulotki i przeterminowane słodycze.
Zapytany o własne zdjęcia Rivera spojrzał na niego tak, jakby Gauthier przemówił do niego w suahili.
一 W sensie, że ciekawe-ciekawe, czy ciekawe-moje? 一 Usiłował zawęzić zakres tej prośby, bo nie do końca rozumiał czego w tym momencie od niego oczekiwano. Wyobrażenie, wedle którego miałby zaraz wyskoczyć z rodzinnego albumu okazało się dla niego zbyt abstrakcyjne by postawić jednoznacznie na tę opcję. Czas jednak mijał, a im dłużej to trwało tym bardziej dochodził do wniosku, że Dylanowi chodziło jednak o prywatne archiwa, których...
一 Bo wiesz, ja nie mam za bardzo... no, nie mam tu żadnych. Mam tylko jedno z Estellą, chcesz zobaczyć? 一 zaproponował z gniecącym go od środka zażenowaniem, mimo to oddał Gauthierowi jego własny album i podźwignął się by odnaleźć portfel. 一 O, proszę bardzo. To akurat też ze świąt, nasze pierwsze.
Fotografia była odrobinę wyświechtana i o wiele mniejsza niż pełnowymiarowe w zbiorze jaki oglądali przed chwilą razem, miała miejscami pozaginane brzegi i wytarte krawędzie, mimo to widać było na niej wysoką kobietę w przedziwnym kapeluszu zdobnym w pióra i podsuszone kwiaty, być może niegdyś białej, ale pożółkłej ze starości garsonce z jedwabiu oraz z niegasnącą pomimo wieku czujnością w ciemnych oczach, podobnych zresztą do oczu Milo. Nie byli faktycznie spokrewnieni, ale łatwo było odnieść inne wrażenie.
Rivera trzymany za ramię w żelaznym uścisku kościstych palców ewidentnie nie wiedział jak się zachować i to akurat wcale się nie zmieniło, był natomiast jeszcze chudszy, tonął w za dużym pasiastym swetrze, a zbyt duże oprawki wyglądały, jakby miały lada moment zjechać mu z nosa. Mimo to był uśmiechnięty i ponad wszelką wątpliwość - szczerze.
一 To jest Estella. A ten sweter ciągle mam gdzieś w szafie i zanim coś powiesz, jest zajebiście wygodny.
Dylan Gauthier
- 
				 And I'm standing all alone with you And I'm standing all alone with you
 'Cause you're unsteady too nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
- Gramy. Czasem mecze, ale głównie trenujemy sami, to i tak bardziej dla rozrywki - przyznał, mierząc go uważnym spojrzeniem, w razie jakby któreś z właśnie wypowiedzianych słów miało pogorszyć jego stan. Może to dałoby mu jakąś wskazówkę. - Możesz wpaść na następny. Albo na jakiś trening, jak jesteś zainteresowany - dodał, luźno wzruszając ramionami, jako że widownia im nie przeszkadzała. Miał wrażenie, że kiedyś już oferował mu kibicowanie swojej drużynie, jednak nie potrafił przypomnieć sobie dokładnych szczegółów i wolał nie rozgrzebywać tematu w razie jakby jednak wypadło mu to z głowy. Akurat niezbyt często zdarzało mu się rozmawiać z Milo o sporcie. - Wszystko gra? - dopytał jeszcze, w razie czego, jako że wolał zrozumieć problem. Jeśli z jakiegoś powodu koszykówka go stresowała, dobrze było wiedzieć o tym wcześniej niż dowiedzieć się na faktycznym meczu. Chociaż już teraz cała jego postawa poza gubieniem Dylana, bez dwóch zdań go martwiła. Znał już jego zwyczaje i chociaż w teorii przyzwyczaił się do dźwięku strzelającej gumki, każde uderzenie o zaczerwienioną skórę tylko pogłębiało jego troskę. W końcu przykrył dłonią jego zaciśnięte na gumce palce i nadgarstek, licząc że to przynajmniej powstrzyma go przed krzywdzeniem się.
Komentarz na temat zdjęcia, które trzymał tak blisko serca, wypowiedziany z wyczuwalną dozą niezadowolenia, wyciągnął na jego twarz obruszoną minę. I nie miało w tej chwili znaczenia, że wypowiedziała to osoba znajdująca się w samym centrum fotografii.
- Uważaj sobie, nie akceptuję krytyki moich bliskich - wytknął, gotowy walczyć o honor Milo nawet z samym Milo. Miał więcej podobnych zdjęć, złapanych gdzieś podczas spotkań grupowych czy imprez ze wspólnymi znajomymi, kiedy Dylan potrzebował chwili na oddech i wolał zająć się uwiecznianiem wspomnień niż siedzeniem w bezruchu. Najbardziej lubił te kilka, na których złapał go śmiejącego się i to szczerze, bo potrafił rozróżnić te momenty, na których rozbawienie nie sięgało jego oczu. Osobną kategorię stanowiła garść fotek robionych ukradkiem, podczas wspólnej sesji nauki czy wyjść do kawiarni, kiedy nie informował go o wycelowanym w niego obiektywie z samej sympatii do wspominania chwil tak jak je widział, bez sztucznego pozowania. Wszystko to tłumaczył sobie chęcią posiadania materiału do dalszego wypełniania albumów i by za parę lat mieć do czego wracać. Od poprzedniej zimy zabraniał sobie przyznawania przed sobą, że miał do niego pewną słabość, która zamiast odejść jedynie się pogłębiała. Dla własnego spokoju ducha musiał dać sobie spokój. Tak więc, chociaż radość na twarzy Rivery ścisnęła mu żołądek i wyciągnęła mu na twarz niekontrolowany, ciepły uśmiech, nie skomentował tego inaczej niż skinieniem głową w ramach potwierdzenia.
- W sensie... Twoje wspomnienia, w jakiekolwiek formie - spróbował trochę rozjaśnić o co mu chodziło, bo chociaż chętnie zobaczyłby małego Milo, nie pokręciłby nosem na jakiś inny element jego życia. Nie rozmawiali zbyt często o przeszłości i jak najbardziej mu to pasowało, sam nie miał zbyt wiele dobrego o powiedzenia o swoim wcześniejszym życiu, jednak kiedy już poruszyli temat, chciał dowiedzieć się o nim więcej. Tyle, ile ten był gotowy z nim podzielić. Zdążył skinąć głową w ramach akceptacji braku zdjęć, po czym jednak jego oczy rozświetliły się na ofertę zobaczenia jednego.
- Tą słynną Estellą? No jasne, że chcę! - potwierdził entuzjastycznie i odłożył swój własny album na pierwszy lepszy karton by mieć wolne ręce, siadając prościej w oczekiwaniu aż ten znajdzie wspomnianą fotografię. Odebrał ją od właściciela, ostrożnie chwytając za brzegi by jej nie uszkodzić, i przyjrzał się nieco młodszemu Milo i jego opiekunce. Kobieta wyglądała elegancko i dość specyficznie by przyciągnąć wzrok na dłuższą chwilę, jednocześnie nawet z kawałka papieru fotograficznego wydając się kimś, z kim Dylan wolałby nie mieć na pieńku. Z kolei drobny, stojący obok niej chłopak, wyglądał w pewnym sensie inaczej od tego Milo, jakiego znał na co dzień. Być może chodziło o otoczenie, fakt, że pierwszy raz widział go w sytuacji bardziej rodzinnej niż wśród znajomych, jednak zawieszenie spojrzenia na niezręcznej postawie i szczerym uśmiechu sprawiło, że sam odbił je w stronę zdjęcia, przesuwając opuszką palca tuż nad jego twarzą.
- Powinieneś nosić go częściej - odparł i, po jeszcze jednym rzuceniu okiem na wspomniany sweter, zwrócił mu jego własność. - Dzięki. Wyglądacie na szczęśliwych. Chciałbym ją kiedyś poznać - przyznał, odnosząc się do Estelli, coraz ciekawszy jaka tak naprawdę była na żywo. Oceniając po tym co o niej słyszał - straszna. Jednocześnie zdawała się być bardzo istotnym elementem życia Milo, troszczyła się o niego i z tego co rozumiał dzięki niej w ogóle miał szansę go poznać, czyli przynajmniej dostałby okazję by podziękować za to na żywo. W końcu podniósł się ze swojego wygrzanego miejsca na podłodze by przysiąść na niezaścielonym łóżku, cały czas czując lekki ucisk na sercu. Minęło dopiero kilka godzin od kiedy oficjalnie ze sobą mieszkali i już zaczynał odczuwać efekty uboczne. Być może nie otrząsnął się ze wszystkiego tak dobrze jak myślał jeszcze kilka dni wcześniej.
- Ma więcej takich kapeluszy? - dopytał, próbując odwrócić swoją uwagę od fali emocji, próbującej wciągnąć go pod powierzchnię. Nie potrafiłby przewidzieć, że grzebanie w zdjęciach rodzinnych i wspominanie wspólnych chwil z Milo wykręci mu serce do góry nogami, inaczej nawet by tego nie zaproponował. Tymczasem pozwolił sobie poczuć jak wiele znaczył dla niego znajdujący się tuż obok chłopak i nie potrafił tego stłumić.
Milo Rivera
- 
				 I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
一 Hmm? Sí, claro. 一 Skóra na nadgarstku odrętwiała mu od uderzeń, z każdym kolejnym czuł już tylko mrowienie rozchodzące się dookoła i poniekąd pozwalało mu to pamiętać o tym gdzie i z kim się aktualnie znajdował. Każde kolejne szarpnięcie gumek ponaglało opieszały umysł szukający sposobu na wybrnięcie z sytuacji z twarzą, ale dopiero impuls w postaci interwencji Gauthiera oraz jego dłoni powstrzymującej przed dyscyplinowaniem się za pomocą elastycznych i często zaimprowizowanych bransoletek (wśród nich znajdowała się nawet jedna czy dwie trytytki) pchnął go na rozpęd.
Milo mrugnął, skrzywił lekko usta i nabrał głęboko powietrza, chwilę przytrzymał je w płucach po czym uznał, że równie dobrze mógł przecież udawać przed samym sobą, że nie posiada rąk.
I jakby tego było mało, coś miotnęło mu się po dnie żołądka i był absolutnie pewien, że nie chodziło o tteokbokki.
Moich bliskich. Bliskich. I chodziło o zdjęcie, na którym we śnie zupełnie solo obśliniał poduszkę.
Był b-l-i-s-k-i ?
W jego głowie ruszyły kolejne zębatki, opornie i z zacięciami w postaci kolejnych zawahań. Nie rozumiał czego był właśnie świadkiem - bo jak to często bywało, czuł się bardziej obserwatorem niż uczestnikiem własnego życia - i jak dotrzeć do ukrytych znaczeń czających się za tymi kilkoma gestami i określeniami.
Kiedy wywinął się mu pod pretekstem wyławiania fotografii z portfela nie był do końca przekonany, czy jest bardziej wdzięczny czy niepocieszony brakiem kontaktu fizycznego, od którego zawsze przecież stronił. Nadgarstek parzył, być może dlatego, że potraktował go tak szorstko, albo i stąd, że przez moment całe skupienie ulokowane było w tym jednym miejscu, z pominięciem reszty ciała.
Czy Dylan dotknął go, bo przejmował się tymi cholernymi gumkami? A może, choć ta opcja wydawała mu się mało wiarygodna, po prostu tego chciał? Jeśli tak, czy to oznaczało, że go lubił? A jeśli lubił, czy lubił jak kolega? Milo wolałby, żeby lubił jak przyjaciel, bo nigdy nie miał nikogo, dla kogo nie byłby ostatnią opcją, a gdyby wolno mu było sobie czegoś życzyć, to byłoby miło aby było to więcej niż samo lubienie.
Pytanie w jakim stopniu nadawał się do lubienia.
一 No raczej 一 odparł po przykrótkim zawieszeniu; wzmianka o swetrze i powierzchowne zerknięcie na znajome zdjęcie pomogły mu się ukotwiczyć w niezbyt wygodnej, wymykającej się odrobinę spod kontroli rzeczywistości. 一 Nie myślałeś chyba, że będę się stroił tylko dlatego, że mam cię zaraz za drzwiami?
Ale zdecydowanie planował przyhamować z wałęsaniem się po mieszkaniu w wytartych skarpetkach i przynajmniej raz na jakiś czas sprawdzić, czy na tym co akurat wdarł na grzbiet nie zadomowiła się jakaś widoczna plama. Te mniejsze nie zaprzątały mu głowy aż tak i nie sądził, aby Dylan zwrócił na to uwagę.
Zachęcony spostrzeżeniem raz jeszcze rzucił okiem na fotografię, na sprawiającą pozory najbardziej eleganckiej kobiety na świecie i na kompletnie zdziczałego anemika oswajającego się opornie z nowym sposobem spędzania świąt. Te były pierwsze i pamiętał, że spieprzył wtedy pierwszą partię ciastek Estelli, bo wcześniejszego wieczora strzeliło mu do głowy dla zabicia czasu i stresu rozkręcić kuchenkę. Skręcił ją prawda, z powrotem, ale z powiekami na zapałkach, gdy składał ją z powrotem około czwartej nad ranem odrobinę rozkalibrował termostat.
一 Polubiłbyś ją. Chociaż lemoniadę robi paskudną, a po śmierci męża coś jej odbiło i w niektóre dni opowiada naprawdę niesamowite historie 一 mruknął rozmasowując sobie skroń, choć na usta wkradł mu się pobłażliwy uśmiech. Widząc, że Dylan niewiele z tego rozumie, westchnął i wychylił się głębiej w tył na trzeszczącym materacu. 一 Życie miesza jej się z filmami, więc w niektóre wieczory ciepło wspomina lata młodości w Casablance, gdzie Rick Blaine polewał jej martini, a w inne słuchasz o jej wakacjach w Rzymie i romansie z dziennikarzem. Ale tak poza tym to nie licz na taryfę ulgową, jest piekielnie inteligentna i ma słuch nietoperza.
Poza tym Estella jako jedyna zwróciła na niego uwagę, gdy plątał się po ulicy i nawet nie zgłosiła próby włamania, na jakiej przyłapała go gdy próbował rozmontować zamek do wiaty garażowej. Nie zamierzał niczego z niej ukraść, po prostu chciał przespać w jakimś suchym i spokojnym miejscu, co wytłumaczył jej zresztą po tym, jak z niebywałą u kobiety w tym wieku siłą zaciągnęła go do swojej kuchni, nakarmiła tłustym, porządnym rosołem i parę razy sprała wilgotną szmatą.
一 Trochę? Nie wiem tak na pewno, nigdy nie wchodziłem jej do sypialni i naprawdę nie chcę. 一 Pokręcił głową, sam pomysł przekroczenia tego jedynego progu w dwukondygnacyjnym mieszkaniu nad sklepem przerażał go wystarczająco.
W międzyczasie zdążyli wymienić się miejscami, Milo odstąpił mu trzeszczący materac, znalazł sobie natomiast zajęcie przy opukiwaniu kartonów czubkami palców.
一 Bardziej ciekawi mnie to, co wniosłem na plecach. Masz może więcej tych... no, do magicznych sztuczek? Jak to się nazywa... rekwityzów? Och, możesz też zawsze sprawić, że zniknę na parę godzin, wystarczy odpalić mi Diablo 2 w salonie. Aaalbo, mógłbyś też na przykład sprawić, żebym się zamknął w jakiś niezwykle kreatywny sposób, hmm?
Wymowna cisza miała w zamierzeniu Rivery podkreślić dwuznaczność, odkrył jednak, że wyszło mu aż za dobrze i poczuł nieprzyjemne, paniczne sensacje w żołądku.
一 Nie no, żartuję, luz. Zazwyczaj wystarcza mi paczka kwaśnych żelków, ale niekonwencjonalnie możesz spróbować z czymś, co nie wykręci mi aż tak języka.
Milo parsknął mocno wymuszonym śmiechem i z zażenowaniem zaczął podskubywać róg kartonu, w którym z tego co widział Dylan pochował swoje atlasy gwiazd, mapy nieba i inne kosmiczne cuda. On sam był jednak wystarczająco uziemiony by nie fantazjować, kiedy po raz kolejny sam strzelał sobie w kolano.
Dylan Gauthier
- 
				 And I'm standing all alone with you And I'm standing all alone with you
 'Cause you're unsteady too nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Chwile słabości zdarzały mu się zwykle wtedy, kiedy zbaczali z wygodnej ścieżki - kiedy zgiełk studenckiej imprezy był zastępowany przez szepty w pustym mieszkaniu, kiedy odrobinę zbyt długo patrzył w jego roześmiane oczy, albo kiedy luźna tematyka studiów czy ostatnio rozebranego przez Milo sprzętu elektronicznego przechodziła w rozmowy od serca. Tym razem nie wyczuł chwili, w której powinien się wycofać i ponownie cisnął go ten sam żal, że nic więcej zwyczajnie nie było im pisane. I chociaż uczucie zdawało się nasilać, zamiast przygasać, naprawdę był w stanie z tym żyć.
- Nie myślałem? - powtórzył po nim, grając głupa i spoglądając na niego z niezrozumieniem. To było łatwe, naturalne, nawet kiedy prowadził prywatną żałobę i usilnie starał się to ukryć. - No to uznajmy, że nie myślałem... - zgodził się, rzucając mu zaczepny, rozbawiony uśmiech. Prawdę powiedziawszy to strojenie się było ostatnim czego od niego oczekiwał. Wręcz przeciwnie, możliwość częstszego, wspólnego wywalania się na kanapie w dresach i codzienny widok Milo w rozciągniętych bluzach i kolorowych sweterkach był dodatkowym atutem tego mieszkania. Oczywiście nie planował przyznawać tego na głos.
Zejście tematem na Estellę dało radę przyciągnąć jego uwagę do fascynującej starszej pani, którą, zgodnie z założeniem Rivery, raczej faktycznie by polubił. O ile mieszanie rzeczywistości z fikcją i brak kontroli nad własnymi wspomnieniami brzmiało trochę przerażająco, w tym wypadku naprawdę ciekawiło go jakie historie byłaby w stanie opowiedzieć. I być może pełna wiara w uczestniczenie w fabule ulubionych filmów nie była taką złą opcją na starość. Czasem było to na pewno przyjemniejsze od prawdy. Jednak nie zostali przy tym zbyt długo, bo już w następnej chwili Milo wspomniał o magicznych sztuczkach i, zanim Dylan zdążył podłapać kwestię i zacząć ponownie grzebać w swoich rzeczach, dostał w twarz kolejną dwuznaczną sugestią, która zacięła go w miejscu. Czasem potrafił żartować z nim, raz na jakiś czas zbywał go fałszywym uśmiechem i zmieniał temat, jednak tym razem, znajdując się o tyle daleko od znajomych, przyjacielskich torów, zwyczajnie się wykoleił. Coś ścisnęło go w gardle kiedy znowu usłyszał wycofanie, zapewnienie o żarcie i nienaturalnie brzmiący śmiech, i momentalnie zdał sobie sprawę, że pora by sam wyznaczył pewne granice wspólnego mieszkania. Jeśli mieli dzielić przestrzeń, nie chciał więcej gryźć się w język.
- Milo, możesz... przestać? - spytał, zaciskając palce na nasadzie nosa i biorąc głębszy oddech. Dopiero po tym podniósł na niego zmęczone spojrzenie przebłyskujące mieszanką smutku i irytacji. Chociaż zbierało się to w nim tak długo, nigdy nie dał rady ubrać tego w proste słowa, więc została mu improwizacja. - Wiem, że żartujesz. Zawsze żartujesz i nie spodziewam się, żeby miało to ulec zmianie, przekaz był dostatecznie jasny od początku - przyznał sucho, świadom rumieńca jaki wpływał mu na policzki, chociaż nie był pewny czy wywołało go faktyczne wylewanie przed nim swoich odczuć, czy zażenowanie, że w ogóle musiał poruszyć temat swojego dyskomfortu. - Myślałem, że ci się w końcu znudzi, albo że mi przejdzie, ale nie przechodzi, a ciebie dalej to bawi i nie umiem już tego po prostu ignorować - dodał, pozwalając frustracji przejąć stery, co odbiło się po ciętym tonie głosu. Duszenie w sobie wszystkiego przez tyle miesięcy najwidoczniej nie działało pozytywnie na samokontrolę. Pod tym wszystkim był jednak świadom, że nie była to jego wina i nie powinien wyżywać na nim własnych chaotycznych emocji. Westchnął ciężko. - Pewnie w normalnych okolicznościach też by mnie to bawiło, nie zrozum mnie źle, to jest mój typ humoru, ale nie... nie w tej sytuacji. Nie z tobą, bo chociaż wiem, że to żarty to cały czas mam ten wkurwiający moment nadziei i wolałbym... Jakbyś mógł mi to ułatwić to byłbym wdzięczny - domknął temat, równie nieskładnie jak się w tej chwili czuł. Jak czuł się przez praktycznie cały ostatni rok. Nie wiedział na ile to co z siebie wyrzucił miało sens, ale tak czy siak powiedział o wiele więcej niż planował i zaczął nerwowo skubać brzeg koszulki, wbijając wzrok gdzieś obok głowy Milo jakby nagle obawiał się spojrzeć na niego bezpośrednio.
Milo Rivera
- 
				 I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Wiedział jednak, że z Dylanem było inaczej. Czuł, że posiadali tę koleżeńską bazę, ale w przeciwieństwie do znajomych Gauthier wydawał się autentycznie zainteresowany i Milo mógłby nawet stwierdzić, że wierzył iż mogła to być ta przyjaźń typu one of the kind. Tylko z tego co wyczytał w internecie i wydedukował po trochu na własną rękę, przyjaciele nie kradli sobie nawzajem koszulek by... cóż, mniejsza. Z pewnością za to nie wyobrażali sobie tego, o czym niejednokrotnie myślał i wiedział, że w tych fantazjach mógł widzieć tylko Dylana.
Zastanawiał się czasem, gdy wyłapywał przypadkiem jego spojrzenie nad swoją głową albo nieruchomo utkwione w czymś, co akurat miał za plecami, czy to jego szukał wzrokiem wśród innych twarzy, za każdym jednak razem odsuwał od siebie tak nieprawdopodobną myśl.
Nie oznaczało to jednak, że nie próbował. Problem polegał na tym, a był on jednym z wielu, że Rivera nie miał bladego pojęcia o flirtowaniu i rozumiał z tego tyle, co większość niezwiązanych z tematem osób wyciągnęłaby na widok ezoterycznego języka, takiego jak (nomen omen) Brainfuck. Postawił zatem na wybadanie gruntu za pomocą żartów, które jak dotąd były jedną z najlepszych metod maskowania z jakich korzystał, bo przecież zawsze mógł wrócić do swojej bezpiecznej pozycji chowając się za prostym „tylko żartowałem“.
Być może dlatego, kiedy Dylan odezwał się z drugiego końca pokoju gasząc tym samym jego sztuczną wesołość, Milo faktycznie poczuł się tak, jakby ktoś wyssał z niego całą pewność siebie, a przy okazji pojęcie o czym była mowa.
Nie był do końca świadom, że przez cały ten czas kiedy Gauthier zaliczał swój moment szczerości na jego oczach, trzymał powietrze w płucach zamiast oddychać, ale już ciężej było mu zignorować poczucie kompletnego niezrozumienia, jakiejś goryczy i wewnętrznej pustki mającej odbicie w lekko zmarszczonych brwiach, spojrzeniu układającym klepki w podłodze w kolejności alfabetycznej i bardzo mocno zaciśniętych ustach. Tak, jakby nie mógł się zdecydować czy więcej znaków przemawia za Dylanem Rozeźlonym czy tym Dylanem Rozczarowanym. Był zły za ten żart?
Zapętlony wciąż na pierwszym półwniosku poczuł się nieprzyjemnie lekki, ale poruszył zaraz palcami obu dłoni jakby tę cierpkość chciał z siebie zrzucić, co niestety nie przyniosło efektu ani nie pchnęło go ku jednoznacznej konkluzji. Poganiany presją czasu na reakcję Milo postanowił założyć, że jego poczucie humoru było w najlepszym wypadku mierne, a Dylan jak dotąd z uprzejmości pozwalał mu wierzyć, że jest inaczej.
Przekaz był jasny od początku.
Jaki kurwa przekaz?!
Poruszył ustami rwąc się do udzielania odpowiedzi i jak się szybko okazało, bez żadnego planu, bez choćby jednej mętnej myśli, jaką mógłby przekazać. Zdał sobie sprawę, że nie jest zdolny do wydania z siebie dźwięku i to przerażało go w równym stopniu jak niepokojące przeczucie, że z jakiegoś niejasnego powodu właśnie traci przyjaciela.
Wszystko zdawało się krążyć wokół chaotycznie, nie było nic, czego mógłby się złapać, potrafił jedynie w kanciastym, pospiesznym geście spleść przed sobą palce obu dłoni w koszyczek, a choć kilka z nich zakotwiczył na gumkach, już nimi nie strzelał.
Czuł się zdradzony, zraniony na wskroś i... nie potrafił nazwać tej konkretnej emocji, ale była w nim aż do przesady żywa, dźgnięta i szalejąca.
I kiedy wydawało mu się, że lada moment całkiem rozsypie się przez przygniatające rozczarowanie samym sobą i zażenowanie, Dylan rzucił w niego na koniec czymś, co sprawiło, że Milo zgłupiał jeszcze bardziej.
Zaraz. Zasada sprzeczności określała, że jeżeli pierwsze zdanie było prawdziwe, drugie było fałszywe, to ich koniunkcja w efekcie dawała fałsz. Więc o ile dobrze pamiętał założenia logiki i niczego w tym drętwym dysonansie nie popierdolił, jego żarty powinny go jednak faktycznie śmieszyć. Chyba?
Nie wiedział jak długo sterczał w miejscu i gapił się w jakiś mglisty punkt bóg wie gdzie. Myślał. Bardzo intensywnie, rozbierając wszystko, co Gauthier próbował mu przekazać na atomy i łącząc ponownie, przypasowując do każdej teorii przemawiający za nią przykład.
To było cholernie męczące, podobnie jak ciągłe maskowanie się i dopasowywanie, neurotyzmy też częściej mu szkodziły niż sprzyjały,
Nadal milczał, w pewnym momencie nawet zawahał się, rozważając, czy powinien odpuścić, wyjść, rozchodzić to i spróbować zrozumieć problem innymi metodami, ale przypomniało mu się, że tak nie wypadało. Byłoby prościej, mimo to przypomniało mu się, że nie powinien.
W momencie krótkiego przebłysku względnej klarowności zapercypował ze zdziwieniem, że coś przetoczyło mu się wilgotnie przez prawy policzek, więc wzdrygnął się zaskoczony i rozmazał sobie tę podejrzaną mokrość palcami.
一 O kurwa 一 przebiło mu się przez myśl. 一 Czy ja się właśnie popłakałem?
To była co prawda tylko jedna łza, ale temat przeoczony miał potencjał na przeobrażenie się w jeszcze bardziej żenującą scenę. Postanowił zatem wreszcie coś z siebie wypluć, jakiś wniosek, decyzję, najgłupszą nawet teorię, byle wyratowała go z tego emocjonalnego hazardu. Odkaszlnął udając, że nic się nie stało, tą samą ręką osłonił sobie kark i koślawo wsparł się o pudełko dla poczucia jakiejkolwiek stabilności, skoro w sobie nie odnajdywał żadnej.
一 Więc... 一 zaczął mozolnie, czując się tak niezręcznie jak nigdy dotąd. 一 Bo to chodzi o to, że czasami moje żarty nie są śmieszne i chciałeś mi o tym powiedzieć delikatnie, albo... że miałeś, tak? Miałeś nadzieję, że to się poprawi, że ja się poprawię i niektóre moje żarty lubisz, ale jesteś... zmęczony! Tak, zmęczony, po tym wszystkim i przeprowadzka, dlatego... joder, nic nie rozumiem, za głupi na to jestem.
Dylan Gauthier
- 
				 And I'm standing all alone with you And I'm standing all alone with you
 'Cause you're unsteady too nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Aż do teraz.
Szukając oparcia w kawałku ściany widocznym zza głowy siedzącego na podłodze chłopaka czekał w nadziei na szybkie i bezbolesne rozwiązanie problemu. Liczył na przyjęcie do wiadomości, być może krótką rozmowę o granicach i rozejście się do swoich kątów mieszkania by przetrawić nowe fakty, by następnego dnia wszystko wróciło do względnej normalności. Sama myśl o tym, że wyrzucone bez przemyślenia słowa mogłyby skończyć się gwałtownym zerwaniem wszystkiego co zbudowali wykręcała mu wnętrzności i fizycznie nie był w stanie przyjąć jej do wiadomości.
Pojedyncza kropla cieknąca po policzku Milo momentalnie przyciągnęła jego wzrok, a świadomość, że to on był jej winny przypominała bardziej uderzenie prosto w brzuch.
- Milo..? - wydusił z siebie, nieprzygotowany na taką reakcję. Nie wiedział nawet co dokładnie mogło ją wywołać i z całkowitym zagubieniem malującym się na twarzy zsunął się z łóżka na podłogę by na kolanach przybliżyć się do płaczącego chłopaka. Ostre igiełki poczucia winy wyrzucały mu głupotę. Na cholerę w ogóle się odzywał? Mógł przełknąć kilka żartów zamiast robić scenę i sprawiać przykrość osobie, którą za wszelką cenę chciałby uchronić przed krzywdą. W tej chwili najwidoczniej także przed samym sobą. Wcześniejsza dezorientacja jedynie się pogłębiła, kiedy dotarło do niego, że żadne wypowiedziane przez niego słowo nie trafiło w sedno sprawy.
- To jest nas dwóch - wymamrotał na zgodę co do wiszącego między nimi, bezkresnego idiotyzmu. W takich warunkach naprawdę ciężko było prowadzić sensowną wymianę zdań. Potarł dłonią czoło, hamując się przed pokonaniem reszty dzielącej ich przestrzeni by wziąć go w ramiona. Skoro już to zaczął, równie dobrze mógł to dokończyć, bez gierek i dalszego kręcenia. Wbił w niego zrezygnowane, trochę żałosne i błagalne spojrzenie, jakby samym wzrokiem mógł przekonać go do zrozumienia jego punktu widzenia. - I tak, jestem zmęczony. Ale nie przeprowadzką. No, nie tylko - mruknął i dał sobie ostatni moment na przyjrzenie się jego rysom twarzy, zanim przeskoczył wzrokiem do jego oczu. - Jestem zmęczony udawaniem, że nic do ciebie nie czuję - wyznał ściszonym głosem, jakby w razie niechcianej reakcji mógł się jeszcze z tego wycofać. Przełknął ślinę, jakby to miało pomóc z wrażeniem, że serce próbuje uciec mu gardłem. Miał ochotę stamtąd uciec, zacząć się śmiać i uznać, że to żart, albo samemu się rozpłakać.
- Dlatego twoje żarty czasami nie są śmieszne. Uderzają... za blisko, są zbyt prawdziwe i to... - zwiesił głos, nie wiedząc dlaczego jeszcze próbuje się tłumaczyć. - Przepraszam, jak... Jak wolisz, żebym jednak poszukał innego miejsca to starczy słowo - zapewnił od razu, wahając się między chęcią przytulenia go i wycofania się, by dać mu przestrzeń, zanim ten sam poczuje potrzebę się od niego osunąć. W końcu właśnie tego obawiał się przez cały ten czas. Jakby miał do czynienia z płochliwym zwierzątkiem mogącym w każdym momencie wyślizgnąć mu się między palcami. Nie tak wyobrażał sobie ich pierwszy dzień wspólnego mieszkania i chociaż z jednej strony chciałby cofnąć czas i nigdy do tego nie dopuścić, z drugiej poczuł ulgę, że w końcu przeszło mu to przez gardło. Nie był tylko pewny czy skutki będą tego warte.
Milo Rivera
- 
				 I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
一 Todo bien, yo sé... znaczy się, jest okay 一 skłamał odruchowo, z uprzejmości i poniekąd dlatego, że wolał się tak publicznie na widoku nie rozbierać z ostatnich warstw godności. I tak miał wrażenie, że cokolwiek by w tym momencie zrobił lub powiedział, namieszałby tylko bardziej i pogorszył sytuację. Nie pomogło i to, że Dylan w porywie troski wprawiającej go w jeszcze większą konsternację, postanowił porzucić wygodny materac i miał go teraz zaraz przed nosem, niestety. Nie był pewny, czy aby na pewno chciał w tej sytuacji aż takiej bliskości, skoro nie rozumiał nawet powodu, dla którego atmosferę można było aktualnie kroić nożem.
Podciągnął sobie kolana pod brodę, finalnie ukrył za nimi pół twarzy i tylko patrzył gdzieś w parkiet zamiast wziąć się w garść i... no, nie miał pojęcia, aczkolwiek małym sukcesem było wyjście z trybu pełnego odrętwienia. Przypomniało mu się po czasie, że przecież miał na taką okoliczność dobre narzędzie i powinien zadać pytania doprecyzowujące, podejść do tematu jak do każdej innej diagnostyki urządzeń, z którymi pracował i które, w przeciwieństwie do Dylana, wysyłały mu czytelne komunikaty.
Czuł się tak, jakby miał na wierzchu jakiś nerw, wrażliwy i odsłonięty, nie wiedział tylko kiedy nadejdzie cios, więc z nerwów aż ścierpł mu kark. I kiedy już sądził, że nic więcej nie uda mu się rozcyfrować z tej słownej motaniny, kiedy miał machnąć ręką i wymigać się czymś, zaszyć we własnym pokoju i mieć nadzieję, że Gauthier zapomni i wszystko potoczy się swoim zwyczajnym, dobrze znanym i przewidywalnym torem, Milo usłyszał coś, co bezwolnie, w pełni automatycznie nakazało mu podnieść wzrok.
Patrzył długo, uparcie, choć rzadko w ogóle nawiązywał z kimkolwiek kontakt tego typu, znacznie bardziej odnajdując się w uciekaniu spojrzeniem w trakcie wszelakich rozmów.
Niedowierzanie. Euforia. I gwałtowny spadek.
一 Dylan, bo ja nie wiem czy ja to dobrze... czekaj, ty nie żartujesz? Nie no, żartujesz, co? No bo... 一 Aż sam wydał z siebie jakiś zdławiony, histeryczny śmiech, bo to przekraczało jego i tak ograniczone zdolności docierania do ludzkich intencji. Dłoń, którą dotąd miał uczepioną karku przesunął na policzek, obrócił głowę by ukryć w jej wnętrzu na krótką chwilę usta i odbiegł spojrzeniem gdzieś, gdzie na pewno nie było Gauthiera. A potem podniósł wzrok z powrotem w oczekiwaniu na potwierdzenie swoich domysłów, co jednak nigdy nie nadeszło. Nic. Zero. Null.
Więc milczał przez kolejne kilka minut, kolejny raz wpadając w spiralę bardzo poszarpanych na pozbawione znaczeń strzępki niekoherentnych myśli, wyciągając wszystkie za i przeciw jakie był w stanie wygrzebać w takich warunkach z pamięci i usiłując odnieść się do, o ile dobrze pojął, najwyraźniej miłosnego wyznania, pierwszego w swoim życiu i najmniej prawdopodobnego. To mu się po prostu nie zdarzało - żeby go życie raz jeden zamiast brać pod włos dla odmiany klepnęło w plecy.
Próby odnalezienia się w tym wszystkim przypominało mu bezładne dryfowanie po otwartym morzu, na które został rzucony nie wiedząc jak się pływa.
一 Co? No, ni madres! Nie, nikt się nigdzie kurwa nie wyprowadza, nic... zaczekaj, myślę. W sensie, nie, że źle myślę. To znaczy, może nie najlepiej, ale chodzi mi o konkretnie moje zdolności kognitywne, nie, że negatywnie o tym, po prostu... uh, zaraz, słowa, szukam! 一 wyrzucił z siebie ciągiem, z zamkniętymi oczami, jakby się modlił, ale w gruncie rzeczy Milo właśnie wymieniał pierwiastki w kolejności od największej do najmniejszej liczby atomowej dla uspokojenia.
Kilka głębszych wdechów później wciąż nie miał pojęcia jak ująć w słowa to, co chciał mu przekazać, a z narastającej frustracji miał ochotę powyrywać sobie włosy. Dlaczego wszystko zawsze mu się komplikowało, podczas gdy te same rozterki obserwowane z jego perspektywy u innych wydawały się wręcz banalne.
一 Okay, no to... to co ja teraz powiem może nie zabrzmieć ni chuja składnie ani w ogóle z sensem, może jestem upośledzony, może to bariera językowa... 一 Gówno prawda, był absolutnie przekonany, że gdyby miał mu to przekazać czystym hiszpańskim wyszłoby na to samo. 一 ...ale wiesz ja te żarty to chciałem, myślałem, no wydawało mi się, że zrozumiesz? Bo ja to tak sobie wyobraziłem, że podłapiesz i będziesz wiedział o co mi chodzi i że to, że no jakoś samo się... ale się samo nie no i to jest problem. I, joder, chciałbym umieć to nazwać jakoś zwięźle, a zamiast tego mogę ci co najwyżej wylistować z czym jestem sale y vale i... 一 uciął na moment, właśnie zabrakło mu powietrza, a poza tym wrócił do podskubywania gumek. 一 ...rozumiesz? Bo ja tak samo, tak myślę, i chyba zaraz dostanę zawału? Nie, może nie. Może nie.
Dylan Gauthier
- 
				 And I'm standing all alone with you And I'm standing all alone with you
 'Cause you're unsteady too nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
W międzyczasie stracił zdolność oceny czy sam wstrzymywał oddech, czy może to dusząca gula w gardle aktywnie powstrzymywała go przed podstawowymi funkcjami życiowymi. Powiedział za dużo. To przekonanie odbiło mu się echem w głowie i chociaż nie wiedział jak mógłby tak naprawdę wytłumaczyć męczącą go kwestię dalej unikając bezpośredniego wyznania, jego waga osiadała mu na ramionach i klatce piersiowej z każdą mijającą chwilą przeciągającego się kontaktu wzrokowego. Milo był ostatnią osobą z jaką spodziewałby prowadzić tak intensywną walkę na spojrzenia.
- Nie żartuję - westchnął w ramach rozwiania wątpliwości, w pewnym sensie czując ulgę, kiedy jego rozmówca spojrzał w bok. Nie potrafił do końca rozszyfrować jego emocji, a brak prostej, jednoznacznej reakcji na jego nieumiejętne dzielenie się własnymi uczuciami napędzało jego stres. Wyrzucenie tego z siebie było chwilową ulgą, jednak teraz nie mógł złapać się niczego co zapewniłoby go, że była to dobra decyzja. - I chyba... właśnie w tym rzecz. To nigdy nie były żarty - dodał, krzyżując pod sobą nogi i śledząc wzrokiem ciągnącą się po podłodze szczelinę między panelami.
Nagła reakcja na sugestię wyniesienia się z mieszkania wzięła go z zaskoczenia, jednak przyjął ją skinieniem głową, nie zamierzając się wykłócać. Zaoferował to dla jego komfortu, samemu nie do końca entuzjastycznie podchodząc do myśli o ponownej przeprowadzce, a tym bardziej o potencjalnej wyrwie jaka powstałaby w ich przyjaźni jakby teraz wyszedł. I chociaż dawno nie był tak spięty i zestresowany jak w tym momencie, potykający się o słowa Milo wyciągnął mu na usta niewielki, niekontrolowany uśmiech. Wedle polecenia zebrał w sobie cierpliwość by poczekać aż ten przekopie się przez wszystkie potencjalne słowa i znajdzie te, których poszukiwał. Jednocześnie Dylan skorzystał z chwili spokoju by spróbować uspokoić spanikowane serce. Wbrew pozorom świat się nie walił, a mimo dalszego stania, czy raczej siedzenia, na grząskim gruncie, nie miał już wrażenia, że każde wypowiadane słowo było na cenę złota, a każda mijająca sekunda tą ostatnią.
Kiedy Milo zaserwował mu własną plątaninę słów, zawierającą przynajmniej jakieś ostrzeżenie w odróżnieniu od jego własnej nieudolnej próby ubrania myśli w słowa, zrozumiał jak to jest znajdować się po tej drugiej stronie. Skakał wzrokiem po jego twarzy, ze zmarszczką nad nosem usilnie starając się skleić to, co ten próbował mu przekazać. Z każdym kolejnym momentem był bardziej zgubiony, chociaż wyłowił enigmatyczne "Ja tak samo" wkradające się między cały ten chaos. Zanim jednak dał radę się na tym bardziej zawiesić, prychnięcie śmiechem samowolnie wyrwało mu się z gardła.
- Może nie? - powtórzył po nim, chociaż kontrolnie rzucił okiem na jego klatkę piersiową jakby to miało dać mu wszystkie potrzebne informacje na temat stanu jego serca. - Proszę, nie miej zawału - dodał, korzystając z tej drobnej przerwy w harmonogramie na chociaż odrobinę humoru, który stracił na początku niewygodnej rozmowy. - Ale chyba nie rozumiem - przyznał bez bicia, pocierając palcami skórę nad prawą brwią. - Co wtedy... Co miałem podłapać? O co ci tak naprawdę chodziło? - dopytał, nie chcąc nic zakładać, bo to najwidoczniej nie wychodziło mu najlepiej. Zdawało się, że cała ta rozmowa powinna odbyć się już dawno temu. Na razie jedyne co z niej wywnioskował to fakt, że krążyli w bagnie niedopowiedzeń i naprawdę chciałby się z niego wydostać.
Milo Rivera

 
				