23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

4
being intelligent doesn’t protect you from emotional damage


Przez taszczenie wielkiego, nieustawnego pudła pełnego klamotów Dylana na trzecie piętro po schodach Milo nie miał wolnej dłoni, by móc strzelić się w pysk za własną lekkomyślność i przydługi język. I to nie tak, że nie chciał pomóc. Naprawdę c h c i a ł tylko gdyby przemyślał to dwa razy, zaproponowałby inne rozwiązanie. Takie, w którym Gauthier znalazłby kąt za rozsądną cenę, a on zachowałby neutralność własnego, cichego mieszkania.

Zaraz po tym jak wstał z samego rana i na chwilę przysiadł na łóżku, przez moment, tak, jak miał to w zwyczaju, celebrował monotonne mruczenie wiatraków dwóch komputerów, z których jeden wciąż renderował i miał zakończyć... kiedyś na pewno. Tak. Ilekroć Milo budził się przy akompaniamencie białego szumu czuł się od razu lepiej i tak, jak dla większości osób komfortowym dźwiękiem rozpoczynającym dzień był śpiew ptaków, tak dla niego był to dźwięk pracującej wydajnie elektroniki.
Znalezienie okularów zajmowało zwykle trochę czasu, jako, że Rivera nie potrafił ich po prostu odkładać w to samo miejsce. Nie. One zawsze musiały leżeć gdzieś między kubkami pełnymi podsychającej herbaty, koło wybranego do połowy blistra paracetamolu, kilku puszek po energetykach (jakich zasadniczo nie powinien był w ogóle dotykać, bo za każdym razem fundował sobie pięć uderzeń serca w cenie jednego i miał wrażenie, że umiera) i batonikach zbożowych z automatu stojącego pod spożywczakiem zaraz za rogiem. Pomimo, że maszyna parokrotnie zamiast orzechowego batona wydała mu żurawinowy, Milo lubił w cieplejsze noce wciągnąć byle bluzę, założyć klapki i przespacerować się pod bajecznie świecącą na kolorowo maszynę pod nieczynnym o tak późnych godzinach sklepem.
Po znalezieniu okularów i przejrzeniu na oczy chętnie przystępował do obietnic sprzątnięcia pierdolnika, jaki sam się zrobił bóg wie kiedy i jakim sposobem, ignorował piętrzący się stos naczyń i wędrował do kuchni sprawdzić, czy w lodówce ostało się coś poza mlekiem, a jeśli nie, to czy jest ono przynajmniej nieprzeterminowane. ASAP podjeżdżał, Milo prosił o kawę i kolejną godzinę (jeżeli miał czas) spędzał z sympatycznym robotem w kuchni żując płatki, scrollując nowinki z cyfrowego świata i psychicznie szykując się na wyjście do pracy. W przeciwieństwie do większości znajomych z uczelni, on nie świętował laby w żadnym ciekawym miejscu, nie uczestniczył w festiwalach i z pełnym rozmysłem oraz satysfakcją unikał towarzyskich przyjemności, aby w czasie wolnym po powrocie z Simply Fix It znów wrócić do migających diod, półprzewodników, marzeń o Dolinie Krzemowej i łamigłówek z serii inżynierii wstecznej.
Mógł też, choć robił to rzadko i każdorazowo gnębił się później wyrzutami sumienia, spędzić dzień prawie kompletnie bezproduktywnie, w łóżku, w niekoniecznie świeżym dresie, na nieplanowanej głodówce i opływając w ponure wizje związane głównie z Dylanem. Jego osobiste top 10:
1. Dylan zaczyna spotykać się z dziewczyną.
2. Dylan zaczyna spotykać się z chłopakiem.
3. Dylan wyjeżdża na drugi koniec Kanady.
4. Dylan obraża się śmiertelnie za jakąś głupotę, którą on nierozważnie chlapnął.
5. Dylan odkrywa jego zauroczenie i publicznie je wyśmiewa.
6. Dylan odkrywa jego zauroczenie i więcej się do niego nie odzywa.
7. Dylan odkrywa jego zauroczenie i oznajmia, że jest hetero.
8. Dylan znajduje sobie ciekawsze towarzystwo.
9. Dylan jest zbyt miły by zostawić go w tyle.
10. Dylan tylko udaje, że go lubi.
Zapewne gdyby odrobinę się skupił, Milo byłby w stanie naprędce wyprodukować kolejny tuzin takich propozycji, ale dotychczasowe scenariusze i tak zajmowały go dostatecznie, aby myślał o kolejnych.
Bo o tym, że miał ewidentną słabość do najlepszego kumpla wiedział od dawna, niedługo miał stuknąć pełny rok i Rivera nie wiedział, czy z tej okazji powiesić się na kablu sieciowym czy wziąć samochód, stanąć przy punkcie widokowym za miastem, ulać się w trupa na smutno i zadzwonić po Jaya, by zgarnął jego żałosną dupę zanim nabawi się grypy na mrozie.
Były też takie rzeczy, o których nie wiedział nikt i Milo wolałby, aby tak pozostało. Lubił chociażby pośpiewać sobie pod prysznicem, najczęściej jakieś stare hiszpańskojęzyczne piosenki słyszane za dzieciaka w radiu. Lubił też w środku nocy, poza spontanicznymi wypadami pod automat, posiedzieć przy telewizorze z pudełkiem lodów (którymi zawsze musiał się nieludzko upierdolić), albo zarwać trzy noce z rzędu nad konieczną (w jego mniemaniu) automatyką domową czy zaprogramowaniem starszej roomby, aby przeklinała siarczyście za każdym razem gdy obijała się o jakiś obiekt. Głosem Sabriny Carpenter.
Ponadto zasypiał w każdej pozycji, ślinił się przez sen, lunatykował, rzucał jak ryba wyrzucona na płyciznę, mamrotał do siebie w co najmniej dwóch językach (nie licząc Javy, C, C++, Pythona, Java Scriptu, SQLa, Rusta, Asemblera, Kotlina i paru innych, w tym Brainfucka i Brainforka, choć nimi też zdarzało mu się mruczeć pod nosem), czasami przez trzy dni chodził w tym samym dresie, utytłany w smarze, kamforze, czy innym lepiszczu, dysocjował w absolutnie losowych momentach dnia i zdecydowanie zbyt często znosił do domu stare sprzęty celem ich uratowania. Niektórzy wracali z bezpańskim kotem, Milo potrafił stanąć w drzwiach o drugiej nad ranem ze znalezionym na śmietniku gramofonem.
A teraz w tej jego prywatnej, bezpiecznej przestrzeni miał rozgościć się człowiek, o którym myślał ostatnimi czasy zdecydowanie za często – niemal tak często, jak o procesorze Cabeus – i nie na chwilę, a... cóż, nie wiedział nawet na jak długo.
Ktoś inny zapewne dostrzegłby w tym swoją szansę, cieszyłby się i beztrosko snuł plany, natomiast Milo, który dotąd skrupulatnie oddzielał świat zewnętrzny od swojego kilkupokojowego Tardisa, miał ochotę zwymiotować z nerwów. Przerażała go bowiem myśl, że dotąd pilnowana dynamika i środowisko ich relacji miała ulec zmianie, takiej, nad jaką nie miał kontroli, a Dylan miał zobaczyć go w jeszcze mniej atrakcyjnym, zdziwaczałym i odpychającym wydaniu.
Zrobiłem zakupy... rano, uh... i nawet... joder, co ty tu wpakowałeś?! Bierz to ode mnie, to ty jesteś ten usportowiony!
To było co prawda ostatnie piętro, ale Rivera czuł, że jeszcze moment, parę chwil i kręgosłup trzaśnie mu pod ciężarem pudła.



Dylan Gauthier
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
And I'm standing all alone with you
'Cause you're unsteady too
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#4
Dylan podejrzewał, że jego współlokatorzy byli w zmowie. To znaczy już byli współlokatorzy i zmowa odbyła się podczas ich ostatniego miesiąca razem, kiedy to zdecydowali się na raz zrzucić na niego bombę o rezygnacji ze studiów i, co za tym idzie, z przedłużania umowy na mieszkanie. Rozkładali skrzydła i wylatywali z gniazda zwanym Toronto, zostawiając Gauthiera ze zdecydowanie zbyt dużym mieszkaniem za zbyt wysoki czynsz. Poza prostym faktem finansów, których nie uratowałyby nawet darowizny od ojca, przelewającego swoje poczucie winy na konto bankowe syna, zaczął myśleć także o własnym spokoju ducha i tym jak bardzo nie widziało mu się dzielenie przestrzeni z kimś obcym. Dogrywanie się i dogryzanie z nowymi ludźmi potrafiło być dobrą rozrywką, jednak nie kiedy w grę wchodziły własne cztery kąty i chęć komfortu po ciężkim dniu na uczelni i zasuwania w pocie czoła w kuchni.
Podczas jednej z licznych sesji narzekania Milo na potrzebę podjęcia decyzji o tym, co zrobić ze swoim życiem, ze zgrozą dochodząc nawet do potencjalnego rozważania powrotu do domu ojca, otrzymał od niego ofertę nie do odrzucenia. W końcu kto by nie chciał zamieszkać ze swoim najlepszym kumplem? Gdyby nie fakt, że znał jego mieszkanie już prawie na wylot przez czas, jaki w nim spędzał, od kiedy wziął sobie do serca jego zaproszenie by nocować u niego kiedykolwiek, mógłby nawet powiedzieć, że brał w ciemno, bez zbędnych pytań.
I tak oto znaleźli się na środku klatki schodowej, przenosząc cały jego dobytek zapakowany schludnie, a przynajmniej na tyle, by nic nie wysypywało się bokami, w kartony i znalezione w szafach torby. Właśnie wspinał się tuż za gospodarzem z przewieszoną przez ramię torbą sportową, wypełnioną zdaje się zawiniętym w koc teleskopem i materiałami ze studiów poupychanymi w każdą wolną przestrzeń, podpierając na biodrze pękaty, ledwo trzymający się na taśmę karton zawierający książki, gry i zdaje się, że czajnik, którego nie miał już gdzie schować. O ile nauczył się przebywać z ASAPem w jednym pomieszczeniu i nawet potrafił korzystać z jego podstawowych funkcji, żaden gadający ekspres nie był w stanie zastąpić mu najzwyklejszego czajnika elektrycznego. Ich mała ekspedycja zdawała się doświadczać drobnych problemów, jeśli miałby oceniać po coraz cięższych oddechach dochodzących z góry i nieplanowanym postoju w połowie schodów.
- Widzisz, masz idealną okazję na zmianę tego stanu rzeczy - zaoferował z nieukrywanym, rozbawionym uśmiechem. - Zostało ci już jeszcze tylko... - obrzucił szybkim spojrzeniem pozostałe stopnie. - ... jakoś piętnaście powtórzeń. Chyba nie poddasz się na ostatniej prostej? - rzucił, lekko próbując wziąć go pod włos i naruszyć jego pewność siebie, licząc, że ten wystrzeli z nowymi pokładami energii, tylko by mu udowodnić, że może. Wcześniejsze pytanie zwróciło jednak jego wzrok na niesiony przez Milo karton i został postawiony przez zadaniem przypomnienia sobie, co w ogóle tam zapakował. - Pamiątkowe cegły - odparł najpierw, łypiąc na niego kątem oka by sprawdzić czy zarobił sobie to spojrzenie, na które w tej chwili liczył. - Chyba szkicowniki i inne takie, kilka winyli, może trzy kubki... - zmarszczył czoło i przygryzł wnętrze policzka, próbując wrócić do momentu sprzed zaklejenia tego konkretnego pudła. - ... I być może jeden bardzo rozległy atlas gwiazd - dokończył, unikając użycia słowa "ciężki". To Milo już wiedział, nie potrzebował przypomnienia. Rzeczywistość jednak wcale nie była aż tak oddalona od żartu z cegłami. - Jak nie dajesz rady to możesz go tu zostawić, zaraz się cofnę. Tylko się nie złam jak będziesz kucać - upomniał go w razie co, odnosząc się do rozległej lekcji dotyczącej noszenia ciężarów, jaką przeprowadził mu zanim zabrali się za wspinaczkę. Kolanami, nie plecami. A propos kolan, jego własne już od jakiegoś czasu protestowało na każde zgięcie i wyprostowanie, łydka zaczynała dawać mu się we znaki, a nawet krótkie postoje dawały mu zbyt wiele czasu na zrelaksowanie mięśni i zdwojony nawrót objawów.
- To zakupy? - przypomniał mu, odwracając własną uwagę i przechodząc kilka stopni wyżej by ponownie wprawić nogi w ruch. Jeszcze tylko jeden rzut schodków i mieli to z głowy. Nie licząc ostatniego regału czekającego na nich na parterze, jedynego mebla jaki zabierał z poprzedniego mieszkania. I jedynej rzeczy, jakiej przewiezienie przez pół miasta okazało się prawdziwym wyzwaniem. Granie w tetrisa z pudłami było w porównaniu czystą przyjemnością. - Jak z tym skończymy to zamawiamy obiad. Oczywiście stawiam, co chcesz - zaoferował się, jako że mało co robiło za lepszą rekompensatę niż darmowe jedzenie. Przynajmniej dla niego.

Milo Rivera
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Gdyby chodziło o coś związanego z ułożeniem kostki Rubika na czas albo zautomatyzowanie czegoś, Milo zapewne łatwo dałby się urobić i Dylan nie musiałby nawet sięgać po takie metody.
Na wzmiankę o cegłach Rivera momentalnie obrócił głowę, aż mu coś boleśnie przeskoczyło w karku i zmrużył oczy w taki sposób, jakby Gauthier wyraził się nieprzychylnie o Torvaldsie.
Śmieszno ci? 一 fuknął pod nosem, zgięty w pół i z kropelką potu spływającą po skroni. 一 Ten tam kredens czy inny pierdolnik sam zaraz będziesz ciągnął na górę.
Naturalnie obaj wiedzieli, że nie zostawiłby go samego z regałem, Milo po prostu musiał sobie popsioczyć na niewygodę i przymus wykonywania ćwiczeń stricte fizycznych. Zażegnać drażliwość pomogło dopiero zaspokojenie jego ciekawości co do faktycznej zawartości taszczonego na górę pudła i obietnica obiadu, zwłaszcza, że nie jadł tego dnia śniadania, a zatem był bardzo plastyczny gdy w grę wchodziło przekonywanie go do czegokolwiek z jedzeniem jako kartą przetargową. Dwa czy trzy razy zaburczało mu w brzuchu zanim karton ze skarbami Dylana wylądował w przedpokoju, gdzie Rivera zachwiał się po delikatnym odstawieniu go między pozostałe graty i przysiadł sobie na innym pakunku. Obie dłonie wpuścił między włosy, otarł nadgarstkiem stróżkę potu klejącą mu kosmyk do skroni i głęboko nabrał powietrza w płuca. Wstrzymał oddech na kilka sekund i dopiero po chwili przy wydechu, gdy opadały mu ramiona poczuł jak bardzo rozbolał go kark. Sięgnął palcami w tył i rozmasował sobie pospiesznie najbardziej problematyczny fragment przy potylicy, jakby to miało w czymkolwiek pomóc.

Zamów cokolwiek, zjem wszystko 一 przywitał go w drzwiach wyznaniem, trochę półprzytomny, ale wciąż dość spostrzegawczy by zwrócić uwagę na pewien detal. Albo mu się wydawało, albo...
Dylan, czy ty utykasz? 一 zapytał podejrzliwie, nie do końca przekonany, czy mu się to przywidziało czy nie. 一 Ja tylko żartowałem tam na schodach, jak coś zostało na dole to ja przyniosę.
Rivera widocznie zapomniał, że na parterze nie czeka żaden dodatkowy karton, a pełnowymiarowy regał, jakiego samodzielnie nie ruszyłby choćby o cal, mimo to gdyby wiedział, że Gautier boryka się z czkawką po kontuzjowanym kolanie, zapewne zadzwoniłby po Jaya.
Obszedł go łukiem w przedpokoju i stanął znów w progu, tak, jakby próbował ocenić na oko czy Dylan do czegokolwiek się jeszcze tego dnia nadaje. Gdyby chodziło o urządzenie, diagnostyka byłaby kwestią paru minut, a naprawa, zakładając, że w pokoju znalazłyby się odpowiednie komponenty (bardzo możliwe, że tak by było) potrwałaby pewnie najwyżej kwadrans, ale z usterkami obiektów organicznych nie miał doświadczenia.

Zrobimy inaczej 一 zdecydował z rękami splecionymi na piersi, co w podręcznym słowników postaw Rivery oznaczało, że pomysł wskoczył mu już w miejsce gotowości do realizacji i bez wątpienia wykłócałby się pasjami, jeżeli w tym wypadku Dylan nie zechciałby się podporządkować. 一 Ja rozmontuję ten kredens... okay, ten regał, wszystko jedno. Rozkręcę go na dole, przyniosę na raty, a ty skręcisz go z powrotem, ey?
Para ciemnych, nieruchomo wpatrzonych w mężczyznę oczu wyrażała oczywisty upór i oczekiwanie potwierdzenia, mimo że dla Milo w tym wypadku nie było ono do niczego potrzebne. Miał już zresztą w ręce skrzynkę z podstawowym zestawem nasadek i imbusów i właśnie organizował sobie sportową torbę, z jaką Dylan przyszedł ledwie chwilę temu. Nie pytając o zgodę po prostu wybebeszył ją ze szkicowników (zerkając wcale nie tak dyskretnie do środka, ale zdążył najwyżej wypatrzyć jakiś wstępny szkic owcy czy innego pudlowatego stworzenia, zanim dotarło do niego, że to chyba nie wypada), z o wiele większą delikatnością i szacunkiem potraktował teleskop, notatki z uczelni wrzucone w roli upychacza byle gdzie wysypał jak ulotki. Potrzebował pustej torby do przeniesienia rozmontowanych półek i wkrętów, resztę mógł wziąć w ręce.

Mówię poważnie, dam radę.
Być może i dopiero co utyskiwał na ciężar kartonu w połowie klatki schodowej, ale wiedział, że miał w sobie jeszcze dość pary aby wykazać się przydatnością w potrzebie. Trzymaną w ręku skrzynką wskazał bardzo ogólnikowo na piętrzące się w przedpokoju pudła, a brodą na wolny pokój, który Dylan wybrał zanim ruszyli z akcją znoszenia jego dobytku na trzecie piętro.

Możesz zacząć się rozpakowywać czy coś. Tylko nie przenoś, przesuwaj, está claro?
W całym tym zamieszaniu umknął mu ma chwilę pisany od kilku dni czarny scenariusz na najbliższe miesiące życia, co pozwoliło zresztą zmienić kategorie myślenia na bardziej praktyczne i przedwstępnie ucieszyć się na obiecany obiad.



Dylan Gauthier
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
And I'm standing all alone with you
'Cause you're unsteady too
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Bez wątpienia było mu bardzo śmieszno i nie omieszkał tego pokazać, chociaż miał w sobie dość instynktu samozachowawczego by poza głupkowatym uśmiechem nie odezwać się już ani słowem na temat zawartości kartonu i ilości stopni dzielących ich od mety. Gdyby nie pełne ręce zapewne zaakcentowałby to uniesieniem dłoni w teatralnie obronnym geście przed swoim ledwo dychającym, świeżo dogadanym wynajmującym, którego zdążył przetyrać zanim faktycznie się do niego wprowadził. Zostawała nadzieja, że nie dorobił sobie tym podniesienia czynszu już po przekroczeniu progu.
Ledwo powstrzymując się przed braniem dwóch stopni na raz w celu skrócenia drogi, co niezaprzeczalnie odbiłoby się na jego rozklekotanym stawie, dał radę dotrzeć do zawalonego pudłami mieszkania. Na miejscu zamiast nowej umowy znalazł ledwo żywego Milo masującego sobie kark i zanim zdążył dopytać o jego stan, tym razem bez robienia sobie żartów, ten zatrzymał go w wejściu niespodziewanym pytaniem.
- Utykam? - powtórzył po nim jakby pierwszy raz w życiu usłyszał to słowo, po czym zmarszczył czoło i spojrzał w dół oskarżycielsko, jakby próbował wywołać w swoim kolanie poczucie winy. Naprawdę sądził, że chociaż wdrapywanie się po schodach stanowiło niezaprzeczalną katorgę, dawał radę brać to na klatę dość by nie pokazywało się na zewnątrz. W końcu to tylko trzecie piętro. - To nic takiego, mam słabsze kolano - wyjaśnił pokrótce, wzruszając wolnym ramieniem i dopiero po tym zabrał się za odkładanie przytaszczonych rzeczy w wolne miejsca na podłodze oraz na inne kartony. Nieszczególnie widziało mu się ponowne rozpakowywanie wszystkiego i logistyczne rozkładanie rzeczy po pokoju, wolał wierzyć w to, że samo ich przeniesienie było końcem roboty. Jednocześnie nie spodziewał się, że chłopak tak przejmie się jego stanem. Wysłuchał jego planu, powoli się pionując i spoglądając na niego bokiem z nieznacznie zaciśniętymi wargami. Ciężko ukryć, że nieszczególnie mu się ten pomysł podobał. Zwłaszcza, że uderzał bezpośrednio w jego przekonanie, że przecież nic mu nie było.
- Znaczy... okej, można też tak, ale po co? Więcej z tym roboty niż jakbyśmy go złapali we dwóch i raz dwa by był na górze. W całości - wytknął, wycierając dłonie z potu o koszulkę i patrząc z góry na Riverę wysypującego rzeczy z torby. Cień uśmiechu przebiegł po jego twarzy na ciekawskie zaglądanie do szkicownika - musiał pamiętać, żeby dać mu jakiś do obejrzenia - i zmył się przez niekontrolowane wywróceniem oczami na ociekający oporem głos. - Nie twierdzę, że nie dasz rady, tylko że nie musisz - podkreślił różnicę, chociaż już w ciągu tych kilku chwil stania nad nim zaczął czuć igiełki bólu odżywające tuż pod rzepką, które bezwiednie rozruszał przenosząc ciężar na drugą nogę i z powrotem. Momentalnie dalsza dyskusja wydała mu się zwyczajnie bezsensowna. - Ale jak chcesz - poddał się bez walki, siadając ze skrzyżowanymi na piersi rękami na jednym z kartonów by zaakcentować akceptację swojego losu. Uderzał w lekki teatrzyk i zapewne wyszłoby mu to bardzo dramatycznie, gdyby nie trafił na odrobinę zbyt miękki i zbyt pusty karton, który ugiął się pod jego ciężarem, otworzył się do środka i zwyczajnie go wciągnął. Z zaskoczonym dźwiękiem na przełomie urwanego krzyku i niemęskiego piśnięcia zapadł się do środka po nieskoordynowanym spięciu mięśni, które za nic nie dało rady go uratować. Potrzebował kilku chwili w bezruchu by pojąć co tak właściwie się stało i spojrzeć na Milo w czystym szoku, przełamanym dopiero przez atak śmiechu. Spróbował poruszyć się w miejscu by znaleźć nieco bardziej komfortową lokalizację w niezbyt wielkim kartonie i wciąż podśmiewając się pod nosem powoli przyswoił co dokładnie zostało mu zlecone.
- A nie mogę po prostu... wepchnąć tego do środka i zamknąć drzwi? - upewnił się po uspokajającym odchrząknięciu, spoglądając na Milo z dołu z niewinnym uśmiechem przypominającym dzieciaka usiłującego wyłudzić od rodziców dyspensę od sprzątania pokoju przed przyjściem gości. - Ale na pewno zamówię nam żarcie, tylko... wyjmiesz mnie? - poprosił uprzejmie, mrugając na niego w nadziei, że ten zapomniał o wszelkich chęciach na ukręcenie mu karku za żartowanie z jego niedoli zaledwie kilka minut wcześniej. Z drugiej strony utknięcie w pudle było doskonałą wymówką przed rozpakowywaniem manatków.

Milo Rivera
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Mam słabsze kolano.
Milo uśmiechnął się szeroko i dość niedowierzająco, dając mu tym samym jasno do zrozumienia, że nie będzie indagował, ale z pewnością zapamięta. Sam miał teraz inny priorytet, bo regał sam się nie wniesie, a trzeba było jeszcze przeparkować samochód spod klatki, zanim jeden z nadgorliwych sąsiadów postanowi przypieprzyć się do czegoś, czego Rivera nie miał ochoty tłumaczyć w żaden sposób.
Ale przynajmniej Dylan przystanął na twardo postawione dictum i nie protestował, co pozwoliło w spokoju skompletować zestaw śrubokrętów i poręczną wkrętarko-wiertarkę. Czując na sobie spojrzenie Gauthiera, Milo wzruszył ramionami tak, jakby próbował je z siebie strząsnąć.

Nie myślałeś chyba, że będę to robił ręcznie? 一 W jego głosie słychać było jednak śmiech, zwłaszcza pod sam koniec, gdy prawie szczeknął próbując go stłumić. Ledwie chwilę po tym, jak skończył organizować sobie narzędzia, Gauthier wydał z siebie równie komiczny dźwięk przypominający nastąpnięcie na gumowego kurczaka. Rivera obrócił się przez ramię aż coś boleśnie chrupnęło mu w karku, w sam raz, by uświadczyć Dylana zapadającego się w połowicznie zapełniony karton.
Parę sekund kompletnej ciszy i bezruchu nie poprawiło jego sytuacji, kompletne niezrozumienie widoczne nawet z odległości – no bo jakże mogło się to stać? – tylko dodało komizmu absurdalnej scenie, do tego stopnia, że Milo naprawdę nie wiedział, czy winien mu najpierw pomóc, czy zabić go śmiechem.

Sam nie wiem 一 zacmokał gdy odstawił skrzynkę z narzędziami, obie dłonie wsunął dla efektu do kieszeni swoich niemodnie poprzecieranych jeansów (kupił je ponad cztery lata temu i wciąż uważał, że są w porządku, mimo, że sterczące sznureczki i dziury pojawiły się z czasem, a nie wyszły fabrycznie spod maszyny) i stanął przed nim w chwale jednej z bardzo niewielu chwil, gdy miał okazję być tym wyższym. 一 Mówił ci ktoś, że całkiem nieźle wyglądasz na dole?
Dylan był bardzo ciekawym ewenementem w odniesieniu do wielu towarzyskich bolączek z jakimi Milo potykał się od dawna. Był bodaj jedyną osobą, jakiej potrafił spojrzeć prosto w oczy nie czując ani panicznej potrzeby odwrócenia wzroku ani skrępowania, a chociaż nawyk wrośnięty niczym wyszywka alkoholika czasami skłaniał go do ograniczania swobody, w jego towarzystwie częściej drzemał niż krępował mu język.
Nie tak dawno temu pewien muzyk prawie wywindował mu ciśnienie na rejestry nadludzkie, ale dzięki temu jakaś część jego niezbyt dobrze poznanego jestestwa rozwinęła się przed nim jak sklejona strona w książce, którą odnalazło się po kilku próbach zrozumienia niespójnej treści. Dlatego zamiast od razu wyciągnąć do niego dłoń, Rivera przez moment żuł swój policzek od środka, bezczelnie napawał się niecodziennym widokiem i nieprzyzwoicie ilustrował sobie jak by to było, gdyby w pudle wylądował razem z Gauthierem.
Logika w pierwszej kolejności podpowiadała płasko i rozumnie, że ciasno. Zaskakująco tyle wystarczało, aby Milo poczuł osobliwe ciepło pod żebrami, duszność nie mającą żadnego związku z duchotą nieprzewietrzonego mieszkania i irracjonalną chęć, aby wpełznąć do tego kartonu nie tłumacząc się z niczego. Nie wiedział nawet, czy coś takiego w ogóle dałoby się racjonalnie objaśnić.

No dobra, chodź 一 zlitował się wreszcie, obiecując sobie, że nadspodziewanie zajmujące wizje wspólnego gniecenia się w czymś formatu góra metr na metr zostawi sobie na później. Chwycił go za przedramię, zaparł się i szarpnął go w swoją stronę, wpierw bez rezultatu przy dwóch próbach. Dopiero przy trzeciej wyciągnął go z pułapki i wbił wzrok w jego pierś, znów na wysokości jego linii wzroku. Widząc, że na koszulce zostało parę skrawków po papierowym wypełnieniu kartonu samowolnie nadał sobie prawo do wyskubania mu ich z pietyzmem, podobnym do tego, który nakazywał mu projektować płytki z dbałością o najmniejszy detal. To właśnie był jego sposób na Dylana; gdy podchodził do niego jak do naukowego projektu było o wiele prościej, a przynajmniej opierał się na tym podejściu by nie złożył go paraliż towarzyskiej nieelastyczności. 一 Zamówisz mi coś z kluskami? Mam straszną ochotę na makaron.
Ochota na makaron trwała od dwóch tygodni i wyglądało na to, że miała z nim zostać jeszcze przez jakiś czas, a skoro Gauthier był na tyle uprzejmy by wykazać się gestem, wolał mówić wprost, zanim dostałby coś z tofu albo zieloną papryką. Nienawidził zielonej papryki.



❁❁❁


Regał stał w kawałkach w nowym pokoju Dylana i czekał, aż ktoś zlituje się i poskłada go raz jeszcze, ale po maratonie po klatce schodowej Milo nie miał ani sił ani ochoty, aby mu tę serdeczność uczynić. Kluski parzyły przyjemnie ręce przez papierowe pudełko, pałeczki ślizgały mu się po palcach, bo przeparkowując Klekota zajrzał mu na odchodne pod maskę i nie chciało mu się marnować czasu na zmycie tłustej pasty. Uwielbiał tteokbokki.
Mam prośbę 一 zaanonsował pomiędzy jednym kęsem a drugim. Mieli co prawda kanapę i mogli usiąść jak normalni ludzie, ale zamiast tego woleli koczować w sypialni Dylana na pudłach, bo wydawało się to właściwe. 一 Czy mógłbyś nie zmieniać płynu do prania? W sensie, używam płatków mydlanych i konkretnego zmiękczacza.
Jego ostatni współlokator miał uporczywą manierę dorzucania kapsułek do zestawu i choć Henry z pewnością miał jak najlepsze intencje, Milo natychmiast zauważał zmianę i musiał organizować pranie kolejny raz, w innym wypadku faktura i zapach ubrań nie dałyby mu spokoju.

Ewentualnie pierz swoje oddzielnie, co, no, nie jest takim najgorszym pomysłem. Smar ceramiczny nie schodzi łatwo, nie chcesz go mieć na spodniach.


Dylan Gauthier
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
And I'm standing all alone with you
'Cause you're unsteady too
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

O ile sytuacja w jakiej się znalazł bez dwóch zdań należała do niecodziennych, nie była nawet blisko najdziwniejszej czy najbardziej niekomfortowej w jego życiu, zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Niezaprzeczalnie wolałby nie musieć gnieść się między niespodziewanie wytrzymałymi ściankami z twardej tektury, jednocześnie nic go jednak nie uciskało ani nie bolało, nawet wzrok stojącego przed nim Milo przyjmował na klatę z pełnym spokojem, jakby zamiast w kompromitującej pozycji znajdował się na zwyczajnej kanapie. Pomijając fakt, że przez lata życia w dużym stopniu wyzbył się wstydu i niezręczności w sytuacjach społecznych, samo towarzystwo Rivery nie budziło w nim lęku, dyskomfortu czy potrzeby ochrony własnego ego. Wręcz przeciwnie. Nie było innej osoby, przy której tak chętnie lądowałby w takiej sytuacji jak aktualna. Przy kim miałby pełen spokój ducha i nawet śmiech z samego siebie brał za przyjemne wspólne wspomnienie aniżeli ujmę na honorze.
- Właściwie to nieraz - odparł na jego pytanie, unosząc nieznacznie kącik ust, jako że nie byłby sobą jakby odpuścił sobie tak otwartą dwuznaczność. Resztę zostawiał jego wyobraźni.
Sam natomiast znajdował się na jego łasce i cierpliwie poczekał aż ten się namyśli. W międzyczasie zdążył posłać mu kilka różnych błagalnych spojrzeń o różnym poziomie żałości, a kiedy w końcu zobaczył wyciągniętą w swoją stronę, pomocną dłoń, chwycił ją z westchnieniem ulgi. Przy trzeciej usilnej próbie stanął na równe nogi tuż przed Milo, wypchnięty z równowagi ich połączoną siłą, przez co musiał oprzeć dłonie w jego pasie by wyhamować i nie wpaść w niego z pełnym impetem. Odetchnął głęboko po tej chwili intensywnej szarpaniny i ponownie się uśmiechnął, kiedy ten złożył swoje zamówienie.
- Oczywiście, wszystko dla mojego rycerza z wiertarką - odparł i odsunął się krok, kiedy zdał sobie sprawę, że już jest całkowicie stabilny i nie potrzebuje podpórki.

***


Cały czas, podczas którego Milo rozkładał mebel na części pierwsze i znosił go partiami do mieszkania, Dylan spędził na robieniu dokładnie tego, czego próbował uniknąć - organizowaniu pokoju. Na razie wstępnie, lokalizując najbardziej niezbędne pakunki zawierające ciuchy, laptopa, aktualne materiały na studia i pościel, by móc spłaszczyć największe kartony i pochować worki próżniowe w głąb szafy na czas następnej przeprowadzki. Resztę pudeł i toreb zostawionych w korytarzu wepchnął do środka by nie stały w przejściu i po improwizowanej grze w Tetrisa poukładał je na tyle, by w pokoju została w miarę otwarta ścieżka do drzwi. Był w trakcie ustawiania przy oknie porzuconego na środku podłogi teleskopu, kiedy gospodarz wrócił ze swojej eskapady i mogli zabrać się za jedzenie, które od kilkunastu minut stało w parujących pudełkach na blacie kuchennym.
Dopiero siedząc pośród kartonów, zawierających cały jego dobytek, w mieszkaniu, które miało stać się nowym domem, przynajmniej tymczasowym, zajadając się smażonym kurczakiem w sosie słodkie chili ze swoim najlepszym przyjacielem/współlokatorem, zaczął oswajać się z abstrakcyjną myślą, że tak teraz miało wyglądać jego życie. Przeszedł na automacie praktycznie cały proces przeprowadzkowy, podejmując decyzje świadomie, jednak z pewnym dystansem. Teraz tak naprawdę zaczynał się dla nich nowy etap oraz swoisty test, czy w ogóle nadawali się do dzielenia ze sobą przestrzeni. I najwidoczniej pierwszą falą na oceanie okazało się robienie prania.
- Huh? - mruknął wyrwany ze swojej małej bańki zamyślenia, podnosząc wzrok znad upartego kawałka kurczaka, który raz po raz wyślizgiwał mu się spomiędzy pałeczek. Zmarszczył czoło, wracając myślami do wszystkiego co podświadomie zarejestrował, by Milo nie musiał się powtarzać. - Jasne, mogę się dostosować - odparł bez większego zastanowienia, a już chwilę później na ustach zatańczył mu nieco rozbawiony uśmiech. - Albo robić pranie osobno - dodał, by nie było wątpliwości, że do tego także jest w stanie się dostosować. Jak chodziło o dzielenie z kimś przestrzeni był raczej ugodowy, a przynajmniej nie miał zbyt wiele kwestii, których trzymałby się kurczowo. - Chyba że będziemy to dzielić na poziom zabrudzeń i te ze smarem czy moje z tłuszczem z pracy wywabiać w pierwszym cyklu sodą oczyszczoną, a w drugim już wrócić do twoich normalnych środków - zaproponował, już pomijając fakt, że fartuchy z labów wymagały od niego kolejnej, dodatkowej rundy prania. Po ogarnianiu domowej pralni dla czterech do pięciu osób, można powiedzieć, że miał w tym wprawę. - Jak masz jakieś preferencje co do reszty chemii czy marki ręczników papierowych to możesz mi to później pokazać - zaoferował, machając pałeczkami w stronę drzwi prowadzących do reszty mieszkania. Bez dwóch zdań wiele kwestii do dogadania wyjdzie w praniu. Podobnie jak kropelka sosu spadająca mu na jeansy podczas zbyt gwałtownego ruchu, na którą spojrzał z czystą urazą, by po chwili zebrać ją palcem i zlizać.
- Podział obowiązków też możemy rozpisać, na lodówce czy coś. I liczę, że ASAP też się na tej liście znajdzie. Już i tak pomieszkuje za darmo - wytknął, spoglądając na Milo znacząco, chociaż po chwili jego wzrok przeskoczył z powrotem na framugę, jakby spodziewał się zobaczyć wychylającą się zza drzwi twarz robota. Naprawdę się z nim oswajał. Potrzebował tylko odrobinę więcej czasu by nauczyć się z nim mieszkać. - Ale wiesz, jak coś będzie cię gryzło to po prostu mów, nie? Jak zaczniesz mnie unikać, bo zostawiłem szklankę w zlewie, to złamiesz mi serce - wyznał i po odłożeniu pałeczek do pudełka przyłożył dłoń do swojego serca by podkreślić dokładnie który organ znajdował się na linii ognia. Nie zamierzał zakładać najgorszego, jednak niektóre kwestie warto było dogadać na wstępie.

Milo Rivera
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Jeżeli chciał przeżyć w nowej, pełnej Dylana rzeczywistości na swoich kilkudziesięciu metrach kwadratowych, Milo musiał jak najszybciej zdefiniować się jako współlokator, w innym wypadku sprawy mogły skomplikować się jeszcze bardziej. Nawyki dotyczące domowej chemii były dobrym początkiem, ale Rivera miał takich niepisanych reguł uzbieranych przez lata cały pękaty koszyczek i nie do końca wiedział, jak sprezentować go Gauthierowi bez wzbudzania podejrzeń. Nie wszystkie były ładne, nie wszystkie ograniczały się do konsekwencji w stosowaniu mydlanych płatków i niestety, nie każdy z jego rytuałów posiadał logiczne wyjaśnienie.
Kluska, którą Milo zbyt długo trzymał w pałeczkach zamiast wpakować ją sobie do ust, wysunęła się i pacnęła z powrotem w pudełko, ochlapując go przy tym sosem po policzku i nosie.
Wytarł rękawem.
Jasne. Soda. Spoko 一 wymamrotał krótkimi komunikatami, bo raz zawinięty w grubą warstwę rozmyślań nie zawsze potrafił się z niej w pełni i w porę wyplątać. Zawieszał się od czasu do czasu kontaktując połowicznie, w najlepszym wypadku, albo i wcale, choć to na szczęście zdarzało się głównie w chwilach, w których jego myśli zajmował jakiś nowy projekt albo inny dylemat natury inżynieryjnej. 一 Jak dla mnie super.
Wpatrzony w jeden punkt na nieróżniącym się od pozostałych kartonie w kącie pokoju, Rivera właśnie obmyślał w jaki sposób najłagodniej przekazać Gauthierowi które nawyki powinien zignorować, a im bardziej rozkładał poszczególne przypadki na części składowe w swojej głowie, tym gorzej to brzmiało.

Hej, amigo 一 wtrącił się gdzieś pod koniec, wrzucając pałeczki do pudełka i unosząc rękę sygnalizująco; chyba doszedł do jakichś postanowień. 一 Ja świetnie funkcjonuję bez rozpisek, ale jeżeli potrzebujesz czytelnego podziału, to mogę to zautomatyzować. Mógłbym na przykład... och, wiem. Chciałbyś aplikację domową? Zrobisz tę listę, będzie widoczna z obu stron i aktualizowana na bieżąco, hmm?
Oczywiście.
W jego wyobrażeniu, jeżeli dostrzegał w czymś powtarzalność, pierwszą rzeczą o jakiej myślał było odjęcie dodatkowej roboty, a w tym wypadku pisania, zaglądania do kuchni i dopytywania, skoro tę część zadania mogła przejąć najprostsza, napisana w niecałe piętnaście minut aplikacja.
Opuścił obie ręce z wciąż gorącym pudełkiem między uda, które po zauważeniu jak bardzo jest to przyjemne, po prostu zaczął sobie w ten sposób ogrzewać nie kłopocząc się nowo powstającą plamą z sosu na prawej nogawce jeansów.

Słuchaj, a przeszkadzałoby ci... czysto teoretycznie, na przykład, gdyby czujnik dymu był rozmontowany? 一 zaczął bardzo ostrożnie, przeciągając każde słowo, jakby w ten sposób usiłował wybadać stosunek Dylana do takiej ewentualności jeszcze przed dokończeniem zdania. Spojrzenie Milo, dotąd wędrujące sobie bezcelowo od pudła do pudła spoczęło z całym ciężarem skupienia na twarzy Gauthiera, z której również najwidoczniej próbował coś odczytać. 一 Bo być może przy nich majstrowałem, bo możliwe, że włączały się zbyt często, no i ja czasami coś troszeczkę spalę. Ale nic groźnego, lo juro por Dios, no!
Kwestia niedziałającego dzięki jego staraniom czujnika była jedną z tych spraw, co do jakich Milo zupełnie nie wiedział jak się zabrać, ani jak przekazać je w sposób prostu do przełknięcia. Miał wrażenie, że im bardziej skupiał się na tym jak w sposób prawidłowy wylistować Dylanowi pewne nietypowe reguły panujące w domu, tym bardziej jego nieelastyczny w kontekście tonowania przekazu mózg produkował coraz to głupsze propozycje.
Rivera westchnął sobie zatem od serca, w spojrzeniu, którym zaraz na moment odbił w bok pojawiło się bardzo czytelne zagubienie, a palcami odruchowo sięgnął do kolorowych gumek jakie zawsze oblepiały mu lewy nadgarstek. Zapodziała się tam nawet jakaś trytytka.

No i w sumie to dobrze by było, żebyś wiedział o tym, że prysznic wyłącza się samoistnie po dwudziestu minutach. Na wypadek, gdybym zasn... gdyby ktoś przypadkiem zapomniał zakręcić wodę 一 wymamrotał bezbarwnie, obskubując i strzelając zbieraniną pseudobransoletek. 一 Aha, no i jeszcze żebyś mi z butów nie wyskoczył, to w piątki jak otwiera się tu drzwi, ASAP lubi przywitać czymś w stylu „It's Britney, bitch“. A roomba przeklina jak obija się o meble. Albo kostki. No w każdym razie nie wszystkie urządzenia działają tu tak, jak powinny fabrycznie.
Innymi słowy, działały dokładnie tak, jak powinny – zdaniem Milo, który właśnie zauważył plamę sosu przesiąkającą mu przez spodnie i z nawykowo cedzonym przez zęby joder odstawił pudełko z taką miną, jakby zdradził go właśnie najlepszy przyjaciel. Nie spodziewał się, że cios padnie z tej strony, jedzenie zwykle było jego sojusznikiem.
Zawahania natury filozoficznej i inne pomniejsze dramaty nie rzucały się jednak w oczy zbyt długo, w przypadku Rivery większość bolączek albo w ogóle nie wychodziła na światło dzienne albo ich publiczny żywot był krótki, na tyle, że większość osób miała święte prawo je przeoczyć. Rivera wytarł z nową werwą ręce w spodnie, rozpromienił się boleśnie szerokim uśmiechem i uniósł głowę, a wraz z nią spojrzenie, którym powrócił do wciągającego większy kawałek kurczaka Gauthiera.

Och błagam cię, I was raised by a Latina. Nie unikam konfrontacji, JA jestem konfrontacją 一 podkreślił dla jasności, bo wbrew pozorom nie był znowu takie ciele-mele, mimo, że musiał to udowadniać niemal na każdym kroku. 一 Poza tym Estella jest jedyną osobą jakiej autentycznie się boję, więc bez urazy, ale biały kanadyjski chłopak nie będzie spędzał mi snu z powiek.
Parsknął śmiechem, nie do końca pewny, czy dlatego, że było w tym za dużo prawdy, czy może odwrotnie. Pani Flores faktycznie była kimś, przed kim człowiek miał prawo zadrżeć, ale czy Rivera sobie tego życzył czy nie, wspomniany biały kanadyjski chłopak potężnie zaburzył i tak rozkołysane nawyki dobowe wliczając w to spokojny sen.

To jak? Mam cię zostawić na parę godzin z twoim bałaganem sam na sam? Bo nadal nie wiem co się stało z bluzą, którą ci pożyczyłem, ale jeżeli potrzebujesz jej jeszcze na parę dni to możemy udawać, że nie pytałem.
Szczególnie, że sam posiadał jedną, bardzo niechwalebnie podebraną koszulkę z wielkim napisem D. Gauthier na plecach, wstydliwie zwiniętą i trzymaną między ścianą a dosuniętym do niej materacem łóżka. Nie miał pojęcia, czy Dylan w ogóle zauważył jej brak, ale zakładając, że ich nawyki nie rozbiegało się zanadto, Milo wolałby dostać swoją bluzę dopiero po praniu.
Naturalnie było to czyste fantazjowanie i myślenie życzeniowe, bo szczerze wątpił, by powodem dla którego stara bluza wciąż gościła gdzieś u Dylana było cokolwiek zdrożnego.

Żarcik 一 sprostował momentalnie, mimo, że uśmiechnął się tylko jednym kącikiem ust, a ciemne oczy lustrowały Gauthiera badawczo jak projekt naukowy. Przez moment Rivera wyglądał, jakby na coś czekał, ale ostatecznie klepnął się po kolanach, zgarnął porcję niedojedzonych klusek i z boleściwym jękiem podniósł się z podłogi.
No to ja pójdę zobaczyć co z tą aplikacją. Jakby co to wiesz gdzie jestem, tylko pukaj, bo wolałbym, żebyś nie przyłapał mnie na rozbieraniu jakiegoś czujnika, którego nie powinienem ruszać. Czysto teoretycznie, oczywiście.


Dylan Gauthier
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
And I'm standing all alone with you
'Cause you're unsteady too
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Rozmowa o planach na wspólne nawigowanie w ograniczonej przestrzeni mieszkalnej była niezbędna i wcześniej czy później wyszłaby na światło dziennie, jednak Dylan niekoniecznie spodziewał się jej tego samego dnia co taszczenie pudeł i nie był na nią do końca przygotowany. Nie żeby potrzebował pięciu dni roboczych na rozplanowanie punktów dyskusyjnych, jednak z umysłem wciąż nieco zamglonym kwestiami w stylu "czy na pewno zabrałem ten jeden garnek z tyłu szafki" albo "w którym kartonie znajdują się ręczniki?", wyliczane przez Milo kwestie były czymś o czym myślał po raz pierwszy i nie miał co do nich szczególnie wyrobionej opinii. Podrapał się tyłem pałeczki nad skronią, kiedy usłyszał o kodowaniu aplikacji.
- W sumie nie potrzebuję, tak to po prostu ogarnialiśmy u siebie - wyznał, marszcząc brwi. Była to najłatwiejsza metoda na utrzymanie porządku w studenckim mieszkaniu, gdzie każdy przybywał z innego stylu wychowawczego, innej dynamiki rodzinnej i posiadał skrajnie odmienne grafiki. Jemu było to na rękę przynajmniej pod tym względem, by nie ryzykować, że nagle wszystkie obowiązki spadną na niego, a wyrobione przez większość życia przyzwyczajenia nie pozwolą zignorować zaniedbanej, chaotycznej przestrzeni. Dopóki znajdowała się w jego pokoju potrafił przymknąć oko, jednak przełącznik w jego głowie przestawiał się, gdy chodziło o strefę użytkową typu kuchnia czy łazienka. - Ale niegłupie, będziemy to mieli przynajmniej pod kontrolą - zgodził się po krótkiej chwili myślenia, zwłaszcza że Rivera wydawał się chętny na dodanie sobie tej rozrywki do grafiku, a kim był by pozbawiać go tej przyjemności tworzenia nowej technologii.
Za to na następną informację nie był już tak ugodowy. Z każdym słowem wypowiedzianym po "czujnik dymu", jego brew unosiła się coraz wyżej i ostatecznie wyraz niedowierzania na jego twarzy był absolutnie niemożliwy do przeoczenia czy zinterpretowania jako cokolwiek innego. Wpatrywał się w niego przez dłuższy moment, po części mając nadzieję, że ten zaraz przyzna, że był to zwyczajnie żart, jednak zamiast tego upewnił się tylko w tym, że jego nowy współlokator chyba tak naprawdę chcę umrzeć albo spalić tę budę z fundamentami. Odetchnął przez nos.
- Stop - zaczął, unosząc palec w górę by zakomunikować mu, że jeszcze jedno bezmyślnie wypowiedziane słowo może wpakować go w kłopoty. Czuł się trochę jak kiedy tłumaczył swojemu bratu dlaczego wyciąganie chleba z tostera widelcem jest złym pomysłem. - Może inaczej, włączymy czujnik dymu z powrotem, by dać mu wykonywać swoją robotę i nie zaczadzić się przez sen, ale to ja będę gotować - zaoferował się, spoglądając na chłopaka na wpół błagalnym wzrokiem, którym jednak próbował mu przekazać, że raczej będzie upierał się przy swoim. - Ograniczymy twój wkład w spalanie, znaczy się, gotowanie posiłków i czujnik powinien przestać piszczeć. Pasuje? - dopytał z pewną nadzieją. Odnajdywał się w kuchni, w planie zapasowym, gdyby jego kariera akademicka nakryła się nogami, było właśnie profesjonalne gotowanie, co i tak robił już w Archeo oraz wykarmiał samego siebie. Podwojenie porcji by upewnić się, że Milo będzie żywił się potrawami nie będącymi w połowie węglem nie byłoby najmniejszym problemem. Z kolejnym tematem było już łatwiej, a połączenie opowieści o gadających robotach z niezręczną miną gospodarza wypchnęło z niego krótki śmiech.
- Ekspres gada, odkurzacz przeklina, a prysznic oszczędza wodę, raczej zapamiętam. Chociaż nie mogę obiecać, że nie padnę ci tu na zawał, to już wyjdzie w praktyce - machnął dłonią jakby stan jego serca był w tej chwili najmniej istotną kwestią. Mieszkanie Milo go fascynowało, to jak działał jego umysł i poziom kreatywności w najprostszych, zwykle nudnych, aspektach codzienności, niezmiennie zaskakiwało i uznawał to za niezaprzeczalny komplement. Czuł się trochę jakby postawił nogę w jednej z atrakcji w parku rozrywki i dopiero miał odkrywać wszystkie czekające na niego niespodzianki. Bo niezaprzeczalnie zaskoczą go nawet z wcześniejszym ostrzeżeniem.
- Le Blanc te tiendrait éveillé toute la nuit - wymamrotał pod nosem i zapchał sobie usta kurczakiem, kiedy wysłuchał jego tyrady na temat latynoskiego pochodzenia, po czym pokiwał głową ulegle jakby w pełni zaakceptował jego rozumowanie. Nawet dorzucił do tego uprzejmy uśmiech jak na białego kanadyjskiego chłopaka przystało. Rzucił okiem na kartony wkoło siebie i zlizał z kącika ust sos, odkładając puste pudełko na podłogę tuż obok łóżka, by nie kopnąć go przypadkowo przy pierwszej możliwej okazji.
- Masz na myśli moją bluzę? - upewnił się i zamrugał na niego niewinnie, po czym uśmiechnął się z rozbawieniem zarówno na jego insynuację, jak i na odpowiedź, która momentalnie pojawiła mu się w głowie. - Jak chcesz sobie jej poszukać to droga wolna - wzruszył ramionami i zamaszystym ruchem wskazał resztę pokoju zawalonego kartonami. Nawet zrobiłby mu przysługę jakby to wszystko przekopał w poszukiwaniu swojej własności! I o ile faktycznie wciąż posiadał tę bluzę gdzieś między własnymi rzeczami, nie nosił jej szczególnie często. Zdarzało się, że sam jej widok żywo przypominał mu moment w forcie z poduszek, którego jego umysł uparcie nie chciał usunąć pomimo ilości alkoholu jaką wlał w siebie tej nocy. Był święcie przekonany, że przyswoił wszystkie wnioski do jakich wtedy doszedł i wyraźnie dawał radę przyjaźnić się z nim dalej bez najmniejszych potknięć, nawet jeśli czasem wciąż łapał że na łagodnym kłuciu gdzieś w okolicy żołądka, kiedy patrzył na niego zbyt długo. Niemniej jednocześnie nie spieszyło mu się szczególnie do zwracania jego bluzy i sam też nie do końca rozumiał dlaczego.
- Nie rozbieraj już żadnych czujników bez wcześniejszego zatwierdzenia - upomniał go od razu i wywrócił oczami, jakby miał do czynienia z niesfornym szczeniakiem zamiast drugiego, dorosłego człowieka. - I naprawdę mnie z tym wszystkim zostawisz? Nie chcesz, nie wiem, pośmiać się z moich zdjęć z dzieciństwa jak dokopiesz się do albumu? - upewnił się, z nieukrywaną nadzieją w głosie próbując podstępem nakłonić go do pomocy z najgorszym możliwym elementem całego procesu. Chętnie odłożyłby to na później i nawet zajął się problemem rozkręconego regału, gdyby nie fakt że bez zwolnienia miejsca w pokoju nie byłoby gdzie go postawić.

Milo Rivera
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Im Dylan bardziej biadolił na temat jakichś śmiesznych konieczności posiadania sprawnych czujników dymu, tym mniej słuchał. Zamiast tego oddryfował myślami w stronę aplikacji i walczył z pokusą, by nadać jej uprawnienia do grzebania w danych na każdym telefonie, na którym by ją zainstalowano. Mógł, ale teoria dobrych międzykoleżeńskich układów podpowiadała mu, że nie warto.
Jak sobie życzysz 一 odparł nadspodziewanie zgodnie; nie był aż tak głupi by nie wiedzieć, że na ewentualnym konsensusie wyjdzie znacznie lepiej. Kucharzący w jednej z lepszych knajp w mieście Gauthier był znacznie bardziej predysponowany do objęcia władzy nad kuchnią, a Milo, który zaglądał do niej jedynie łutem ostatniej desperacji gdy przestawały wystarczać mu chińskie zupki od ASAP-a nie zamierzał płakać z powodu odjęcia mu tego przykrego obowiązku gotowania spalania posiłków na wiór. 一 Mnie za bardzo nie licz, ja zazwyczaj jem poza domem.
Kłamstwo, na dodatek niezbyt wiarygodne, ale nie chciał narzucać się ze swoim kapryśnym żołądkiem. Ten i tak ostatnimi czasy żywił się głównie gotowcami z osiedlowego warzywniaka, kwaśnymi żelkami i pomarańczowym Capri-Sunem, o ile w ogóle.

Ach, no i jeszcze uważaj na drzwi w łazience, bo strasznie się zacinają. Nie miałem czasu się nimi zająć, może później wreszcie je naprawię 一 uprzedził, zanim Dylan zatrzasnąłby się gdyby akurat nie było go w mieszkaniu. 一 Ale to później.
Czyli prawdopodobnie kiedyś. Może. O ile sobie przypomni mając pod ręką jakiś śrubokręt.
Wyliczając wszystkie potencjalne niespodzianki czyhające na Gauthiera z każdego kąta Rivera nie zająknął się słowem na temat swoich osobliwości, nie wiedząc czy w ogóle jest sens. Istniała szansa, że co poniektórych Dylan i tak by nie zauważył, a co do innych pozostawało mieć nadzieję, że przynajmniej uda, że niczego nie widział.
W ramach wielu eksperymentów (bardziej lub mniej dydaktycznych) Milo potrafił, chociażby, spowodować zwarcie i na parę minut odciąć prąd na ich piętrze, średnio raz na dwa tygodnie. Potrafił również przesiedzieć bez snu nad projektem trzy pełne dni, zanim zaczynał obijać się jak ślepa foka o meble i zalewać płatki Kapitana Cruncha sokiem pomarańczowym. Zdarzało się, że z tego samego powodu przez kilka dni zapominał o bożym świecie, jadł co wpadło mu w ręce (o ile w ogóle) i chodził w tym samym poobklejanym, wytartym i wyciapanym różnymi smarami dresie, bywał bliski osiąganiu stanów kataleptycznych i urojeń.
Tak, to było pamiętne zaliczenie półrocza.
Słysząc ciąg niby-słów w języku, którego nie rozumiał, a słyszał zaskakująco często, Milo zmrużył nieufnie oczy i wyciągnął usta w dzióbek.

Nie jestem pewien czy próbowałeś mnie obrazić czy nie, więc to zignoruję 一 oznajmił z niezadowoleniem, żałując, że nie sprawił sobie jeszcze żadnego urządzenia, które tłumaczyłoby mu ten żabi język na bieżąco. Na uśmiech, jaki niewątpliwie ze złośliwości Dylan przesłał mu ze swojego kawałka podłogi Rivera odpowiedział grymasem podobnym do uśmiechu, przedrzeźniając go dla przykładu. Wiadomym było, że tylko on mógł być sobie hipokrytą bez jakichkolwiek konsekwencji i posługiwać się językami albo egzotycznymi w tych zakątkach świata, albo takimi, które ożywały dopiero na klawiaturze pod jego palcami.
Ach, teraz to twoja bluza? 一 zapytał z udawanym, uprzejmym zaskoczeniem. Splótł przedramiona na piersi i przeszedł parę kroków bliżej, zastanawiając się przy okazji ile jeszcze razy tego samego dnia będzie patrzył na niego z góry. 一 Nie no, nie krępuj się. Moja szafa stoi otworem, wiadomo, zostaw mi tylko parę skarpetek, po co mi więcej.
Mrugnął do niego, zupełnie, jakby celowo podjudzał go do podjęcia dyskusji. Milo uwielbiał słowne przepychanki, niestety nie do końca łapał rozdwojone znaczenia wszystkich wymierzonych w niego zwrotów i zdarzało mu się uczepiać wyłącznie dosłownej warstwy z pominięciem aluzji, przez co na pewnym etapie gry jego zaczepki zaczynały rozmijać się z ogólnym sensem i tematem. Podobnie nie zawsze nadążał za tym co viralowe, wiele z tego, co dla innych zdawało się być oczywiste i na czasie do niego docierało z takim opóźnieniem, że gdy zaczynał orientować się w nowym fenomenie, moda przemijała i zostawał sam z przedawnionym odkryciem, które nikogo już nie interesowało ani nie śmieszyło. Część żartów również trzeba mu było objaśniać, choć ostatnio coraz częściej dyskretnie sprawdzał terminy i odniesienia w internecie, bo nie chciał być zawsze tym ostatnim.

Masz tu zdjęcia z dzieciństwa? Poważnie? Pokaż 一 zainteresował się jednak, a z twarzy zniknął lekko zezłośliwiony uśmiech. Teraz miał odrobinę uchylone usta, bo chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, a ciemne oczy pojaśniały nagłą wesołością. Wiedział, że w normalnych rodzinach ważniejsze momenty uwieczniało się na fotografiach, te następnie rozkładało się po albumach tak, jak w galeriach wystawiało się obrazy we właściwych miejscach, by móc w dowolnym momencie sięgnąć po nie i rozpamiętywać, wskazując osoby, daty i wydarzenia. Sam nie posiadał ani jednego zdjęcia z dzieciństwa, za to nosił w portfelu wycinek z gazety, na którym widać było jego dziadka od strony matki oraz miniaturowego polaroida z ostatnich świąt Bożego Narodzenia, na którym był wraz z Estellą.


Dylan Gauthier
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
And I'm standing all alone with you
'Cause you're unsteady too
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Wysłuchał jego migania się z darmowych obiadów i, chociaż nie zaczął protestować na głos, nie zamierzał przyjmować jego tłumaczeń do wiadomości. Wątpił by musiał wciskać w niego jedzenie siłą, jednak już zakodował sobie na przyszłość by w procesie gotowania uwzględniać dwie gęby do wykarmienia zamiast jednej. Co z tym faktem zrobi Milo, i czy dalej będzie twierdził, że woli jeść na mieście, zostawało do przetestowania w praktyce. Na ten moment miał nadzieję, że przegadali już większość najbardziej naglących kwestii tego wywróconego do góry nogami mieszkania. Powoli zaczynał żałować, że nie poszukał na czas jakiegoś notatnika by zapisać sobie wszystkie potencjalne problemy i niepewne kwestie związane z nowym miejscem zamieszkania. No nic, jeśli nagle zostanie zwyzywany przez roombę, bez wątpienia przypomni sobie o zapodanym przez Riverę ostrzeżeniu.
- Wyjdzie ci to na zdrowie - pochwalił jego decyzję zignorowania jego wtrącenia w języku, który uznawał za ojczysty. Urodził się zaledwie prowincję dalej, na upartego mógłby w ciągu jednego dnia znaleźć się z powrotem na ziemi, którą pamiętał z najmłodszych lat dzieciństwa, i którą kojarzył jako miejsce zakrawające o raj. Po latach doskonale zdawał sobie sprawę, że problemy jego rodziców zaczęły się jeszcze tam, że właśnie przez nie wyprowadzili się do Toronto, zostawiając w tyle całą rodzinę i dotychczasowe życie, a jednak sam odczuł to dopiero w nowym miejscu. Gdyby w pełni wyzbył się emocjonalnego powiązania z rodzeństwem, domem rodzinnym i miastem, w którym ostatecznie spędził większość życia, wyniósłby się stąd już dawno i niewątpliwe, że najpierw celowałby właśnie w Quebec. Jednak aktualnie miał wrażenie, że dla pełni szczęścia musiałby wpakować Milo do walizki i zabrać go ze sobą. Raczej nie powinien mieć z tym większego problemu.
Ten sam Milo właśnie niebezpiecznie się do niego zbliżał i po raz kolejny tego dnia nienaturalnie górował nad Dylanem. Chociaż sam zainteresowany nie planował na to szczególnie narzekać. Podchwycił jego zaczepkę z nieco złośliwym uśmiechem ostrzegającym, że Rivera właśnie nastąpił na metaforyczną minę.
- Nawet chętnie, ale obawiam się, że era crop topów jest już za mną - przyznał, dorzucając do zestawu przejętą, zasmuconą minę, która szybko ustąpiła miejsca rozbawieniu. Rozejrzał się wkoło i chwycił wypakowaną razem z resztą pościeli poduszkę, by zasłonić się nią w razie ewentualnego ataku. Nieczęsto zniżał się do żartów uderzających we wzrost, jednak tym razem uważał, że Milo sam się o to prosił.
Między ciągłymi żartami i przepychankami, oraz potencjalną manipulacją ze swojej strony, nie spodziewał się znaleźć szczerości, którą nagle zobaczył na twarzy kumpla. Wyglądał na realnie zainteresowanego, tym samym wytrącając Dylana z trybu żartownisia i uciszając go na dobre kilka sekund, których potrzebował by przeanalizować na ile ten faktycznie chciał widzieć jego zdjęcia z dzieciństwa. Przesunął wzrokiem po niespodziewanie otwartych rysach twarzy i oczach, z których zdaje się, że mógł czytać jak z książki. Nie żeby zwykle chłopak był dla niego całkowitą enigmą, jednak teraz nie potrzebował rozległej interpretacji by uznać jego intencje za szczere.
- Och, um, mam. Gdzieś na pewno. Czekaj chwilę - spróbował zebrać się z pierwszego momentu zagubienia jego reakcją, lustrując wzrokiem zakopaną w pudłach podłogę. Zagryzł policzek od środka, próbując przypomnieć sobie gdzie pakował wszystkie personalne bibeloty. Bez wątpienia album leżał tam gdzie stare kartki urodzinowe od dziadków i dyplomy ukończenia różnorakich szkół. - Siadaj, to może chwilę zająć - polecił mu, machając ręką w stronę niezaścielonego łóżka, na którym zostawił w nieładzie wyjętą z worka próżniowego kołdrę oraz schludnie poskładane poszewki i prześcieradło. Przeszedł na kolanach w stronę grupki średnich pudeł i zaczął grzebać w nich po kolei, aż nie trafił na jedno usypane po brzegi luźnymi pocztówkami i zdjęciami zdjętymi z tablicy korkowej. Wydając z gardła dźwięk triumfu pochylił się nad niecałym metrem sześciennym wspomnień z całego swojego życia i dokopał się do wąskiego albumu o twardej, czarnej oprawie. Na okładce, w małym kwadracie za warstwą folii, znajdowało się rodzinne zdjęcie sprzed kilkunastu lat. Były to czyjeś urodziny, jeśli oceniać po ilości rozerwanego papieru prezentowego usypanego na podłodze wkoło trójki dzieciaków pochylonych nad wieżą z klocków lego. Abigail, jeszcze w pełni zdrowia, siedząc na kanapie pochylała się nad rozłożoną instrukcją montażu, do której znad jej ramienia zaglądał Cédric. Uśmiechnął się blado na jedno z ostatnich wspomnień z czasów, kiedy jeszcze wszystko było dobrze, po czym wrócił w nogi łóżka by przekazać album Milo. - Pierwsze z brzegu są najstarsze - podrzucił, jako że ukradkiem nazbierał tam zdjęcia z większego albumu rodzinnego zbierającego kurz na biblioteczce w domu ojca.
Na pierwszej stronie widniały dwie fotografie - jego matka odbierająca dyplom ukończenia liceum z niemowlęciem przyciśniętym do piersi oraz zdjęcie ślubne z rocznym Dylanem w miniaturowym garniturze trzymanym między uśmiechniętymi rodzicami. Następne strony zawierały urywki z jego dzieciństwa, doroczne pozowanie przy świątecznej choince, kolejno pojawiające się rodzeństwo, przeprowadzkę, nowe mieszkanie, aż do momentu gdy Dylan skończył 12 lat. Następne zdjęcia zawierały tylko jego rodzeństwo podczas ważnych wydarzeń szkolnych, kiedy to najstarszy Gauthier stał po drugiej stornie kamery. Wrócił na stronice albumu dopiero jako siedemnastolatek pośród drużyny koszykarskiej i stojąc przy nowym motocyklu, a dalsze wspomnienia przeskoczyły już do jego studenckiego życia i okolic, które Milo mógł doskonale kojarzyć. On także znajdował się na kilku zdjęciach pod koniec tej niewielkiej kroniki jego życia, rozwalony na kanapie z otwartymi ustami po imprezie, czy obok wybudowanego wspólnymi siłami bałwana, chociaż Dylan nie planował tego zapowiadać - wolał żeby sam do nich dotarł.


Milo Rivera
ODPOWIEDZ

Wróć do „#12”