jakieś tam postrzały, krew i almost zgony
Znała dźwięki wystrzału lepiej niż cokolwiek innego. I kiedy ten jeden wybrzmiał zaraz obok, a mięśnie spięły się w ułamku sekundy, kiedy Madox szarpnął ją w dół, a ktoś krzyknął to przeraźliwe
krew, już wiedziała, że było po weselu. Po tym pięknym, kolorowym, Kolumbijskim weselu. Bo nikt już się nie bawił, nikt się nie cieszył, teraz jedni stali jak wryci, a inni pochowali się po kątach, jakby doskonale wiedzieli, jak się zachować. Bo może wiedzieli? W końcu Mieszkali w tej stolicy gangów przez całe swoje życia.
I nawet ta
santa madre, którą ktoś wzywał, ta przenajświętsza panienka nic nie mogła tutaj pomóc. Bo tu kurwa zamiast santa madre było pieprzone
santa muerte. A przynajmniej tak się wszystkim wydawało, kiedy ta czerwona ciecz kapała rytmicznie ze stołu przy którym siedzieli Pedro i Diego. Tylko no właśnie, bo ona lała się z tego stołu bardziej jak sok niż gęsta, świeża krew. I kolor też miała taki nie do końca krwisty, a przecież Stewart swoje się naoglądała.
I całe kurwa szczęście, że okazała się to być smaczną sangrią, chociaż w pierwszej chwili, kiedy Madox zerwał się z podłogi i chciał tam iść, to Pilar już wystawiała rękę, by szarpnąć go równie mocno jak on ją chwile wcześniej. By również kazać mu
zostać. Tylko w tamtym momencie, Stewart nie miała już nic do gadania. Bo przecież on też potrafił być stanowczy, też miewał swoje racje, zupełnie jak ona, i w tamtym momencie nie obchodziło go nic innego, jak rozwikłanie tej sprawy. Zresztą jak i Pilar.
Może dlatego wcale się go kurwa nie posłuchała i już po chwili też przesunęła się wzdłuż parkietu nieco bliżej stołów, przeklinając w duchu, że nie wzięła ze sobą broni. Bo kurwa jak było widać na załączonym obrazku tutaj każdy swoją posiadał i brał ją nawet na w e s e l e. A może przede wszystkim na wesele? Bo może oni wiedzieli, że kiedy ten koks zacznie się sypać, kiedy Medelliński rum wleje się do gardeł prosto z tych wielkich beczek, na których oni wcześniej robili sobie tak pięknie brutalne rzeczy, to że właśnie wtedy mogło dojść do podobnych ekscesów. Szkoda tylko, że jej nikt tego nie powiedział i zamiast jakoś się przydać, Pilar musiała bezczynnie obserwować z boku, jak Diego wyciąga swój pistolet i mierzy nim prosto w głowę Pedro.
Ktoś z tyłu krzyknął paniczne
nie, ktoś obok zaczął się modlić, ona jedyne o czym myślała, to żeby temu narwanemu Madoxowi nie przyszło przypadkiem do głowy tam interweniować. I wraz z tą myślą on rzucił się do przodu na Diego. Na tego cholernego mafiozo z bronią. Serce Pilar stanęło w ułamku sekundy, a potem zabolało kurewsko mocno. Aż się kruwa zgięła w pół. I już chciała tam podbiec, jakoś mu pomóc, cokolwiek, zainterweniować, już się nawet zerwała, kiedy wybrzmiał kolejny postrzał, który tym razem zatrzymał ją w pół ruchu. I ta cholerna Marie, krzycząca z przerażeniem imię Madoxa, takim tonem, jakby naprawdę widziała jego rozpierdoloną na wlot głowę na włąsne oczy. I to chyba podziałało na wyobraźnie Pilar bardziej niż własne oczy, bo na ułamek sekundy ona kurwa naprawdę pomyślała, że on mógł dostać. A ta myśl zaś zrobiła z jej głową i ciałem coś tak przerażającego, że aż się cofnęła pół kroku w tył.
No tylko zanim zdążyła zrobić coś więcej, to Madox już się podnosił, już wykręcał rękę Diego tak, że ten puścił pistolet, sycząc z bólu i szybkim ruchem schował go sobie do z tyłu do spodni.
Pilar wypuściła głośno powietrze i odetchnęła z ulgą tak mocno, że aż zabolały ją żebra. Na moment oparła dłonie na kolanach i schowała głowę, by uspokoić szalejące serce. A to, że przez przypadek jak się okazało tym postrzałem dostał Pedro w UDO, to już ją kurwa nawet nie ruszyło. Bo przynajmniej wszyscy żyli i nikt nie leżał teraz na podłodze z rozpierdoloną głową, więc te wszystkie ciotki mogły się nim teraz zająć, zawieść do szpitala albo zadzwonić po karetkę, żeby się przypadkiem chłopak nie wykrwawił.
I wtedy ktoś tam rzucił, że przecież
Pilar jest lekarzem i ona na pewno pomoże. I może by ją to przejęło, to że nie byłaby przecież w stanie wyciągnąć mu tej kuli czy jakoś należycie opatrzyć, może nawet już myślałaby nad sposobem, jak się z tego wykręcić… gdyby nie podniosła w końcu wzroku i nie zobaczyła jak teraz ten pistolet, który Madox jeszcze chwile temu chował w gaciach, teraz jest wymierzony prosto w jego plecy, na wysokości serca.
A pistolet trzymał nikt inny jak pierdolnięta Rosa.
Twarz miała stalową; nie było ani jednej emocji, jedynie chłód i stanowczość, które w tym wszystkim chyba najbardziej przeraziły Stewart. Bo ona kurwa naprawdę wyglądała, jakby w następnej sekundzie chciała przestrzelić Madoxa na wylot. I to serce Pilar znowu się zapadło. Jeszcze mocniej niż wcześniej. I właśnie dlatego całe, jebane życie unikała tych wszystkich uczuć, tej miłości, bo kurwa przez nią człowiek był słaby. Nie myślał jasno. Bo jedyne o czym ona teraz myślała, to jak uratować Madoxa, a nie jak podejść Rosę. I to był
b ł ą d.
—
Klękaj. Ale już! — pierwsze co wyszło z jej ust, podczas gdy dłoń z pistoletem przycisnęła się jeszcze bardziej do pleców Noriegi. Jej ton był oschły i mówiła to z takim przekonaniem, jakby to wcale nie była pierwsza taka sytuacja, albo tak dobrze grała. Chociaż mierzyła w tak dobre miejsce, że Pilar nie miała najmniejszych wątpliwości, że Rosalinda wiedziała, co zrobić, żeby go faktycznie zabić. A kiedy Madox w końcu padł na te kolana, to rozejrzała się dookoła.
—
To mogliśmy być my, nasze wesele, wiesz — powieka jej drgnęła, podczas gdy usta zacisnęły się w wąską linię, jakby wspomnienia walały się teraz w jej głowie bez większej organizacji. —
Gdybyś wszystkiego nie spierdolił — Pilar spuściła na sekundę z niej wzrok, rozglądając się dookoła, szukając
CZEGOKOLWIEK. Jakiegokolwiek punktu zaczepienia. A najbardziej to chciałą zlokalizować tą drugą broń, która upuścił Pedro, jednak szybko się okazało, że była ona za daleko. W życiu nie uda się jej tam dobiec i jeszcze w nią wymierzyć. No to plan B… —
Gdybyś uwierzył mi, kiedy mówiłam, że cię kocham. Kiedy… Nie ruszaj się kurwa, bo cię rozpierdole — no tylko żadnego planu B nie było, a kiedy ona tak się na niego wydarła, kiedy przycisnęła jeszcze mocniej ten pistolet, a potem odsunęła go na odpowiednią odległość, żeby wymierzyć w jego głowę i była gotowa strzelić, no to Pilar nie wytrzymała.
—
Hej — odezwała się w końcu, równie ostro, co Rosa.
—
O, jest i ona — zaśmiała się, przenosząc cel z Madoxa na Pilar. No ale tego chyba można się było spodziewać? Stewart uniosła ręce w górę. —
Zasrana suka — i tak szybko jak ten uśmiech pojawił się na twarzy Rosy, tak równie szybko z niego zniknął, by na jego miejscu wymalował się grymas pełen nienawiści. — T
y to dopiero wszystko popsułaś. Po chuj tu przyjeżdżałaś? Wystarczyło kurwa, żebyś tylko nie przyjechała, a znowu byłby mój. Wystarczyło… To wszystko twoja wina…
—
Posłucha—
—
ZAMKNIJ SIĘ! — ryknęła już o wiele głośniej, gotowa oddać strzał. I kurwa ten cały plan Pilar, którego nie było, bo przecież ta zimna krew i chłodna głowa były teraz przeplatane gorącym sercem naprawdę poszedłby się jebać, gdyby nie Tio.
—
Rosa — nie było to najmądrzejsze, ale jednak wystarczyło, żeby zwrócić na siebie uwagę kobiety… i ściągnąć z Pilar celownik.
—
I ty… Ty to kurwa jesteś najgorszy z nich wszystkich — no, gorzej, że ona teraz celowała w pana młodego. Wszystkich ich tu chciała wybić? Taki miala plan? —
Złamałeś mi serce, wiesz? — spytała jakimś takim łamiącym się głosem. Chociaż dla Pilar to był typowy głos dla kogoś, kto kompletnie postradał zmysły —
Pieprzyłeś mnie te wszystkie lata, pozwoliłeś mi myśleć, że naprawdę mnie kochasz… — i jakkolwiek to nie było pojebane, to jednak
dobre dla sytuacji. Bo kiedy Rosa tak się skupiała na Tio, kiedy wyrzucała z siebie te wszystkie żale, Pilar zaczęła się przesuwać w jej stronę. —
Nie podchodź! — ryknęła, znowu celując w Stewart. —
Jeszcze jeden krok, a przysięgam, właduje ci tą kulkę prosto w łeb, suko. A on będzie patrzył — przeskakiwała tym pistoletem między Pilar a Madoxem, jakby naprawdę nie potrafiła się zdecydować kogo powinna pierwsze postrzelić. A pewnie chciała obu na raz. I wtedy znowu odezwał się Tio. Jakby wyczuł, że ta przekleta Rosa już sama nie wie, co chce.
—
Nigdy nie powiedziałem ci, że cię kocham.
—
A gesty to za mało?!
—
Nigdy nie będziesz Marie.
—
A co jak Marie NIE BĘDZIE?! — ryknęła, tym razem mierząc w Marie, która płakała już tak mocno, że pewnie nie widziała na oczy, zataczając się na kolanach.
I to był ten moment.
Ten odpowiedni kąt, wystarczająco daleko od miejsca, w którym była Pilar, żeby mogła zareagować.
Ruszyła przed siebie.
Cisnęła ją barkiem w ramię, a w tej samej chwili jej dłoń zamknęła się na nadgarstku tuż nad kością, wciskając kciuk w miękkie miejsce między ścięgnami, wymuszając wygięcie dłoni. Rosa zawyła bardziej z zaskoczenia niż z bólu, ale palec pozostał na spuście.
Szarpnęły się obie i bardzo szybko runęły na podłogę. Z hukiem. Pilar na górze, Rosa pod nią. Wywanie jej tego pistoletu z dłoni nie byłoby wcale problemem, gdyby nie fakt, że ona wciaż trzymała palec na tym przeklętym spuście.
A potem go nacisnęła.
I już trzeci tego wieczoru huk rozległ się w powietrzu.
I znowu ktoś krzyczał.
I znowu była krew.
Tym razem na twarzy Pilar. Jej własna.
Spływała strużkiem po uchu i żychwie, wsiąkając w ciemne kosmyki włosów. Bo jak się okazało, Stewart ledwo z tym życiem uszła, bo pocisk dosłownie
o t a r ł się o jej ucho. Zahaczył jedynie o skórę pokrywającą chrząstkę, tak starannie ukrwioną, że tej krwi mogło się wydawać jak z głowy, kiedy tak leżała bez ruchu na Rosie. Ale co się jej dziwić, skoro w ten wystrzał w tak bliska kompletnie ją otumanił na kilka sekund, aż jej bębenki rozsadziło i nie słyszała nic innego jak przenikliwy pisk w uszach.
Madox A. Noriega