Nawet nie chciała myśleć, co tu by się mogło jeszcze wydarzyć, gdyby oni faktycznie zostali na kolejne trzy dni. Bo to, że pewnie skończyliby przed ołtarzem, to akurat było bardziej niż pewne, biorąc pod uwagę ile etapów przeskoczyli od piątku wieczorem. Chociaż z tym dzieckiem, to nieco go poniosło. Akurat fizjologi nie dało się zagiąć w czasie tak prosto jak uczuć, no ale z drugiej strony Pilar nawet z tymi uczuciami to myślała, że były jakieś nie do ruszenia, a tu proszę. Jedyne czym się faktycznie można by martwić, to czy oni by te trzy dni
przeżyli, bo skoro tyle razy już otarli się o śmierć, brali udział w strzelaninie i licznych bójkach, to wcale ten ich żywot nie był taki pewny. Może nawet wstąpiliby do gangu? Handlowali koksem na złotych tacach? Albo gorzej, Pilar nauczyłaby się gotować? To dopiero byłby kurwa plot twist.
Całe
nieszczęście okazało się, że lot był jedynie opóźniony. A jakby tego było mało, to Gloria ledwo co urodziła. I o tej piątej nad ranem, kiedy w domu powinno już być spokojnie, wszyscy powinni spać, to panował wielki gwar, bo wszystkie ciotki już biegały po kuchni, pakując jedzenie dla świeżo upieczonej mamy i dla jej męża, żeby
nie musieli jeść tego szpitalnego mierda, Marie ładowała do wielkiej torby co to kolejne ciuchy, bo
Gloria oczywiście przygotowała wyprawkę dla dziecka, a dla siebie już nie. I nawet chciała pociągnąć Pilar ze sobą, żeby jej trochę pomogła, ale przecież oni też musieli się spakować. Jasne, nie było tego dużo, bo to głównie szmaty i pozostałości po ubraniach, ale wciąż. I przebrać też się musieli, a Stewart to w końcu musiała założyć na siebie jakąś
bieliznę. Już ostatnią, jaką miała. Wszystko inne skończyło poszarpane. Ale czy ktoś się tym przejmował? Ona na pewno nie. Chociaż pewnie podczas tego pakowania wcale nie omieszkała przypomnieć Madoxowi, że obiecał jej kupić nową sukienkę. Może jeszcze kiedyś będzie okazja, żeby ją z niej zerwał.
Nim szło się obejrzeć, oni już wszyscy ponownie siedzieli w czarnym suvie, jadąc do szpitala po raz TRZECI. Jakby ich tam było mało tego dnia. Oczywiście pielęgniarki z recepcji jak tylko ich zobaczyły, od razu spytały
co teraz, gotowe przewieźć ich na oddział. Jedna to nawet postanowiła zgadnąć i zapytała się Pilar, czy chodzi o
podduszenie i ktoś probował ją zabić, biorąc pod uwagę jej ogromne, czerwone ślady na szyi. I chociaż dwa dni temu faktycznie mogło tak być, tak to, co teraz znajdowało się na jej skórze, nie było nawet w jednym stopniu pozostałościami po Tio czy Alvaro. To był sam Madox. I on również doskonale o tym wiedział, bo nim Stewart zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mogła poczuć jak jego palce szczypią jej skórę na plecach.
W sali poporodowej, gdzie leżała Gloria również panował gwar. Równie duży co w domu. Zupełnie jakby to wielkie wesele przeniosło się teraz do szpitala. Aż Pilar była w niemałym podziwie, że mała
dziewczynka nie płakała, kiedy te wszystkie ciotki przerzucały ją sobie pomiędzy wzajemnymi rękami, kreśląc na jej czole kolejne krzyżyki i całując drobne, pomarszczone jeszcze poliki. I chociaż w tym wszystkim był tak wielki chaos i zero spokoju, Stewart ruszyło to jakoś bardziej niż powinno. Ta
rodzinna atmosfera. To jak wiele miłości i atencji ta kruszynka dostawała już od pierwszych chwil swojego życia. I nie mogła się na moment nie zastanowić, jak to musiało być w jej przypadku. Tam to na pewno nie było żadnych ciotek dookoła i znaków krzyża, pewnie nie było nawet ojca. Sama matka, która kilka godzin później już podrzucała ją na wycieraczkę do bidula.
I może siedziałaby tak jeszcze w zamyśleniu, muskając palcami skórę na karku Madoxa, gdyby i oni nie zostali wywołani do potrzymania dzieciątka.
—
Te conviene —
Pasuje ci, rzuciła całkiem szczerze, przyglądając się temu czarującemu obrazkowi. Jeszcze w tej koszulce
łobuz kocha najbardziej, no kurwa jak tu się nie rozczulić? Tylko Pilar wcale tego nie przemyślała, bo zaraz po jej słowach wszyscy zaczęli się rozprawiać o tym, że oni również powinni już pomyśleć o dziecku, a ciotka Isabel dodała, że koniecznie
po ślubie, który też powinien być jak najszybciej. No tak. Chyba faktycznie gdyby zostali tu jeszcze kilka dni, skończyliby z obrączkami.
Przejęła dziecko od Madoxa, równie ostrożnie i słuchała przy tym wszelkich instrukcji, jak
przytrzymuj główkę i daj rękę niżej, bo przecież to było tak kruche, że jeden zły ruch mógł zrobić jej krzywdę. Całe szczęście dziecku nic się nie stało, za to Pilar standardowo skończyła z kolejną pamiątką tego wyjazdu na sobie. Tym razem nie w postaci siniaków ale bełta na koszulce. Tylko nie mogła się tym nawet jakkolwiek zaaferować ani skomentować, bo wtedy Gloria oznajmiła, że chce tej kruszynce dać na imię Pilar.
—
Jesteś pewna? — spytała z chyba zbyt dużym zdziwieniem niż zamierzała, bo aż Gloria wywaliła na nią oczy, jakby się wystarczyła, że Stewart może to przeszkadzać. Tylko, że to wcale nie chodziło o to, że jej to przeszkadzało, bardziej wydało się jej to jakieś takie… —
Nie wiem, jakie są inne Pilar, ale z własnego doświadczenia wiem, że nie mają takiego łatwego charakteru — rzuciła w końcu, przyglądając się drobnej buzi, owiniętej białymi szmatkami. —
Impulsywne, narwane, bezczelne… — zaczęła wymieniać i mogłaby tak jeszcze przez kolejne pół godziny, gdyby Gloria jej nie przerwała.
—
Ale są też odważne i nieustraszone — wtrąciła, przyciskając małą
Pilar bliżej siebie. —
A tutaj to cechy, które przydadzą się jak żadne inne — może coś w tym było? Przecież na własnej skórze mogła poczuć jak niebezpieczne było Medellin. Jak dzikie i nieprzewidywalne. Życie tutaj z pewnością nie mogło być tylko usłane różami.
—
Skoro tak mówisz — posłała Glorii ciepły uśmiech, jeszcze ostatni raz wyciągając rękę przed siebie, by przejechać opuszkami po drobnej główce.
—
Pilar, ta wariatka celowała prosto w moją siostrę — wymieniły ciemne spojrzenia, podczas gdy Marie aż jęknęła pod nosem gdzieś z tyłu pokoju, chyba na samo wspomnienie tej sytuacji. —
Gdybyś się na nią nie rzuciła, to…
—
Wszystko jest okej — przerwała jej praktycznie od razu. Naprawdę nie było sensu wracać do tej popierdolonej sytuacji, a już na pewno nie kiedy tutaj przed nimi zrodziło się nowe życie. —
Powiedziałabym, że nawet bardziej niż okej — skierowała uwagę Glorii na jej córkę i to chyba wystarczyło. Bo ona już była nią cała zaaferowana, ściskając i całując.
I podczas kiedy całą reszta towarzystwa mogła sobie tutaj tak siedzieć i celebrować, oni naprawdę musieli się już zbierać. Szczególnie kiedy ciotki zaczęły dopytywać się Pilar jakieś lekarskie rzeczy związane ze zdrowiem noworodków i różnych szczepionek, które trzeba było zrobić małej Pilar, o których duża Pilar nie wiedziała absolutnie nic. Idealny czas, żeby się ulotnić.
Ucałowali wszystkich, ciotka Katherina kazałą obiecać Madoxowi, że przyleci do nich szybciej niż za dziesięć lat i że koniecznie ma wziąć ze sobą Pilar, Isabel dopytała jeszcze kiedy ten ślub, a Gloria to nawet zrobiła im na czołach jakiś znak krzyża. Chyba
krzyżyk na drogę, bo czekała ich całkiem spora.
A po chwili już siedzieli w aucie z Tio i Marie, kierując się na lotnisko. Na to jedno miejsce, w którym Pilar tak kurewsko nie chciała być. Bo przecież to oznaczało już definitywny koniec Medellińskiej przygody (i tego wątku), koniec tej bezmyślności, życia chwilą i bez większego planu.
Odczuła to zdecydowanie w chwili, kiedy w końcu włączyła swój telefon. Bo oprócz dziesięciu nieodebranych połączeń i setek wiadomości od Nicka Daltona, były tam też te z pracy, które bardzo szybko sprowadziły ją na ziemię i przypomniały gdzie będzie ich miejsce po powrocie.
Nie powiedziała jednak nic na ten temat przez resztę drogi, próbując chociaż minimalnie chłonąć jeszcze te ostatnie chwile w Kolumbii.
—
Może przylecimy do was na Sylwestra? — zaproponowała Marie, kiedy Tio wyciągał z bagażnika walizkę Pilar. —
Jak wygląda Toronto w grudniu? Może załapalibyśmy się jeszcze na jakieś śmieszne jarmarki? Albo na imprezę w tym twoim klubie — rozmarzyła się, łapiąc pod jedno ramię Stewart a Madoxa pod drugie i pociągnęła ich w stronę głównego wejścia. —
Jakie macie mieszkanie? Moglibyśmy się u was zatrzymać?
Madox A. Noriega