23 y/o
Welkom in Canada
170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjigłównie przeszły
postać
autor

Milo nigdy nie był w centrum czyjegokolwiek zainteresowania.
Jako najmłodsze z ich parszywej jedenastki nie załapał się nawet na ochłapy matczynej atencji, na które kobieta ponoć siliła się jeszcze do czasów Flory, ale na niego już nie wystarczyło. Ojciec prawdopodobnie nie pamiętał jego imienia, traktując najmłodszą część familii jako bezużyteczny, hałaśliwy kolektyw. Starsze rodzeństwo próbowało trzymać go z daleka od zabaw, na jakie często nie był gotowy, być może z troski albo ze zmęczenia jego dziecięcą, niegasnącą energią. Nie wiedział, ale wówczas każda odmowa i zatrzaskiwanie w szafie (pierwszy zamek, jaki nauczył się otwierać za pomocą matczynej wsuwki do włosów) brzmiało jak odrzucenie i ciągnęło się to za nim aż do Toronto, gdzie chociaż miał już za sobą etap czytelnego manifestowania niezadowolenia i proszenia się o atencję, nadal nadinterpretował sygnały i doszukiwał się w nich objawów niechęci. Czegoś, co dałoby mu ten znajomy sygnał i przygotowało na najgorsze odpowiednio wcześnie.
Wiedział również jak to jest po latach dostać wreszcie upragnione miejsce przy przysłowiowym stole; Pillesterowie na parę miesięcy pozwolili mu poczuć, że przynależy, podlewali go pochwałami, na jakie chłopak w tym wieku i po takich perypetiach był szczególnie łasy, zakorzenili w nim wizję stabilności i dopasowania.
A potem pojawił się Christian i mimo, że Milo był wystarczająco duży by zrozumieć sytuację, znów został odepchnięty na boczny tor, z którego uciekł z jednym plecakiem i drobnymi na najtańszy bilet do kolejnego miasta na mapie wybrzeża. To doświadczenie nadpisało dotychczasowy strach przed brakiem akceptacji, wykręcając je i przekształcając w jeszcze bardziej okrutny twór: w bycie prawdziwie chcianym, owszem - ale tylko na chwilę. Póki wygodnie. Tak długo, jak pasował.

Kiedy Dylan patrzył na niego w taki sposób - może nie dokładnie tak, jak robił to teraz, gdy ewidentnie pajacował - jakby Milo był czymś więcej niż problematycznym, odstającym od reszty cudakiem z kieszeniami wypchanymi elektronicznymi komponentami i od biedy jakąś jednodolarówką, Rivera nie wiedział do końca dlaczego ani na jak długo.
Czasami, choć znacznie rzadziej niż jeszcze miesiąc temu, zastanawiał się również czy naprawdę.
Jeżeli zatem miał dopełnić statystyki, co nie byłoby w jego życiu niczym nowym, Milo pragnął przynajmniej zgromadzić dość, aby mieć co wspominać na wypadek gdyby po raz kolejny przyszło mu stanąć na dworcu z połataną torbą i tym niewygodnym rodzajem wolności pchającym w kolejny autobus zmierzający do następnej pustej plamy na mapie.
Okay, sale, ya estuvo... Dylan! 一 Poddał się jako pierwszy, żałośnie nieodporny na poczucie humoru i zaangażowanie w tę błazenadę Gauthiera. Wetknął pusty kubek między poduszki i przegonił sobie zaraz palcami parę loków z czoła, niestety nie był w stanie wytłumić parsknięcia chrypliwym śmiechem. Chwila błądzenia spojrzeniem bez celu zakończyła się zakotwiczeniem go w ich splecionych palcach, pstrokatych od farby, szukających się wzajemnie bezwiednie nawet wtedy, kiedy zbliżali się do awantury. 一 Dylan! 一 Próby mitygowania go poprzez śmiech nie miały prawa zakończyć się sukcesem. Z zapominalstwa i poniekąd zawstydzenia, Rivera zrobił sobie daszek z jednej ręki i posłał mu znacznie weselsze spojrzenie, choć wciąż żywe i sugerujące, że jedno niewłaściwe słowo i znów znajdą się na skraju pełnowymiarowej kłótni rodem z sitcomu.
Wiedział, że to żart, mimo to brzmiał dość przekonująco, by roztopił się jak kostka cukru w gorącej herbacie.

Oh sí, sí, dam ci co zechcesz, tylko już przestań!
Sam był sobie winny, wiedział o tym doskonale.
Poduszeczka jego dolnej wargi utraciła swoją sztuczną biel, Milo zbyt często i niefrasobliwie zasysał się na niej i gryzł, ilekroć brakowało mu słowa (czyli dość często). W ten sposób również porządkował bezskutecznie gotowość ust do krzywienia się w uśmiechu, mimo, że tak naprawdę przecież nie musiał.
Lekko rozprostował palce, pozostawiając jednak ich dłonie złączone ze sobą na kolanie, chciał tylko poobtykać opuszką kciuka wewnętrzną, delikatniejszą część ręki Dylana wiedząc, że jest wrażliwsza na łaskotanie.

Postaram się nie wyglądać jak szczur, który wypełzł z kanału w porze deszczowej 一 zapowiedział się uroczyście, po tym, jak znacząco najpierw wciągnął powietrze głęboko do płuc, a później z widocznym opuszczeniem ramion odetchnął sobie od serca. 一 To moja pierwsza randka, tak w ogóle-w ogóle.
Wyznanie tego, z czego Dylan zapewne i tak zdawał sobie sprawę, przyszło mu łatwiej niż się spodziewał, może dlatego, że ciężar szczerości został odrobinę złagodzony przez śmiech. Przyklejony do twarzy infantylnie samozadowolony uśmiech i spojrzenie wciąż uparcie trzymające się ich dłoni dawały przedwczesny obraz tego, przez co Rivera miał przechodzić w kolejnych dniach; panika. Panika i satysfakcja.
Kliknął cicho językiem czując, że nie wytrzyma zbyt długo w bezruchu, ani z Gauthierem, który zaczynał przeciążać mu kolana.

W każdym razie cieszę się, że to ty. Że z tobą, i że to wszystko... 一 zawiesił głos, nie wiedząc jak to wszystko wyklarować ani co dokładnie miał na myśli - czy całą otoczkę związaną z zaproszeniem czy dosłownie każdy najbardziej błahy element ich obecnej codzienności. Zamiast szukać klarownej, werbalnej definicji czytelnej dla obu stron, Milo rozplątał ich palce i zanim Gauthier zdążyłby odebrać to jako zachętę do wycofania się, Milo delikatnie chwycił go za przedramię, lekko podrygującymi palcami badając delikatniejszą, wewnętrzną część podobnie, jak to wcześniej robił z jego dłonią. Sam natomiast przechylił się w przód pilnując, by niezależnie od tego jak bardzo był teraz niewygodny, Dylan nie spadł mu z kolan. Prawie zetknął się z nim czołem - prawie, bo różnica wzrostu w tej pozycji była znacząca i Rivera mógł co najwyżej z dość bliskiej odległości spojrzeć mu w oczy. 一 Powoli się oswajam.
Choć brzmiało to bardziej jak dziękuję za wszystkie rzeczy, na które być może sam Gauthier nie zwracał szczególnej uwagi, ale dla Milo były kamieniami milowymi w relacjach międzyludzkich.
Wydał z siebie bezgłośny, osiadający ciepłem na wargach Dylana śmiech, a mimo, że miał je od siebie na odległość krótszą niż pół płytkiego oddechu, tylko na nie spojrzał.

Powiesz mi, jeżeli cokolwiek będzie nie tak? Teraz, później, kiedyś?


Dylan Gauthier
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
24 y/o
Welkom in Canada
179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
'Til now, I always got by on my own
I never really cared until I met you
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Z każdą mijającą chwilą zdobywał nowe, przydatne informacje na przyszłość, jak chociażby plan działania przy nadchodzącej awanturze i to jak szybko Milo odpadał przy konfrontacji z najbardziej kiczowatymi, romantycznymi gestami. Doskonale, Dylan miał ich na pęczki i mógł sypać nimi z rękawa na prawo i lewo, nawet jeśli w danym momencie nie posiadał fizycznych rękawów. Wątpił by podobnie miało to zadziałać podczas dyskusji na nieco bardziej naglące i poważniejsze kwestie niż błędnie sformułowane zaproszenie na randkę, jednak nigdy nie szkodziło mieć w zanadrzu kilku skrajnie wylewnych wyznań. W tym wszystkim pomagał fakt, że mówił dokładnie to co myśli, jedynie porzucając wszelkie filtry i przekraczając o krok granicę "przesady". A tak się składa, że miał mu do powiedzenia jeszcze więcej, jeśli sytuacja by tego wymagała.
Tymczasem uśmiechnął się zaczepnie, może nawet trochę groźnie, kiedy usłyszał wyciśniętą z niego zgodę w formie, jaka dawała mu więcej niż by się spodziewał.
- Co zechcę? Uważaj na to, co obiecujesz, ja nie zapominam, skarbie - ostrzegł, sięgając głęboko do swoich pokładów samokontroli by nie zacząć rozpływać się nad tym jak urokliwy był jego chłopak w stanie zakłopotania. Jego imię nigdy nie brzmiało tak melodyjnie jak kiedy wylewało się z ust Milo przy akompaniamencie niekontrolowanego śmiechu, a marne próby schowania się, tylko by ponownie złapać z nim kontakt wzrokowy, przekazujący mu więcej niż jakiekolwiek składne słowa, wywoływały w nim głęboką potrzebę wycałowania każdego centymetra jego twarzy. Powstrzymywał go przed nim tylko fakt tego, że prowadzili jeszcze dostatecznie istotną rozmowę mogącą zaważyć na planach randkowych, które na ten moment stanowiły dla niego priorytet.
- Uczepiłeś się tego... Po pierwsze, przestań obrażać mojego chłopaka. Po drugie, pierwotnym planem było zgarnięcie cię spod pracy bez ostrzeżenia, ale nie chciałem cię tak stresować, więc wiesz z wyprzedzeniem i to nie po to, żebyś znalazł sobie dodatkowy powód do stresu. Wyglądasz dobrze, będziesz wyglądać dobrze, ma ci być przede wszystkim komfortowo - dorzucił jeszcze, kiedy temat zakręcił z powrotem w stronę prezencji. Dylan coraz to bardziej zdawał sobie sprawę z głębokości dna na jakim leżała samoocena Rivery i zaczynał widzieć wyłowienie jej jako nowe, bardzo naglące zadanie. Zgiętymi palcami dłoni, która nie była zajęta przez rękę Milo, przesunął tuż pod linią jego szczęki, głaszcząc bok szyi, by nie naruszyć precyzyjnie nałożonej farby. I tak kolorowa maska nie miała przetrwać za długo, między zgryzieniem jej z ust już w pierwszych sekundach, rozmazaniem wzoru na czole i skruszaniem przez nieopanowaną mimikę twarzy, Gauthier już żegnał się ze swoim małym projektem plastycznym. Następnym razem będzie musiał zainwestować w lepsze farbki. - Resztę zostaw mi. Pierwsza z wielu i zrobię wszystko, żeby była warta zapamiętania - obiecał bez najmniejszego przejęcia faktem, że właśnie nakładał na siebie coraz większą presję. Chciał się dla niego postarać, zwłaszcza że kopnął go zaszczyt by zaprosić go gdzieś jako pierwszy. Nie domyślił się, pomimo otrzymania informacji na temat jego braku doświadczenia związkowego nie wybiegał myślami dość daleko by dopowiadać sobie resztę historii i o ile nie robiło mu to większej różnicy, teraz zamierzał stanąć na głowie, by Milo bawił się dobrze.
Przechylił się w przód by pokonać resztę dzielącej ich przestrzeni i stuknąć go czołem, chętnie łapiąc z nim kontakt wzrokowy i rozprostowując palce u nasady jego szyi. Nie na karku, tam nie zapędzał się nieproszony, a nachodząc połową dłoni na obojczyk i gładząc kciukiem skórę tuż pod jabłkiem Adama. Uśmiechał się do niego łagodnie, naturalnie, zwyczajnie ciesząc się chwilą, nawet kiedy otrzymał pytanie, na które miał ochotę wskoczyć prosto w niedowierzanie i zapewnianie go, że przecież wszystko pójdzie dobrze. Zamiast tego dał sobie moment na przyswojenie jego niepewności i wzięcie jej na poważnie. Nie chciał go zbywać.
- Jakby cokolwiek mi nie pasowało, dowiesz się o tym jako pierwszy, od razu - zapewnił go, porzucając wcześniejszy, żartobliwy ton głosu. - I liczę na to samo w zamian - odparł, by mieć całkowitą klarowność co do tego, na czym stali. - Teraz wszystko gra. Jesteś tylko odrobinę za daleko - podzielił się pierwszą krytyką jaką względem niego miał, skoro już sam o nią poprosił. Nie miało dla niego najmniejszego znaczenia, że dosłownie na nim siedział, od dobrej godziny przyszpilał go do kanapy i chyba musiałby się na nim całkowicie położyć, żeby wypełnić swoją definicję dostatecznej bliskości.

Milo Rivera
23 y/o
Welkom in Canada
170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjigłównie przeszły
postać
autor

Miasto za oknem wytłumione i poruszające się w swoim stałym, monotonnym rytmie jeszcze nie spało. Ich małe, ciche mieszkanie również, choć jego dynamika miała w sobie tę wyjątkową, nową kruchość i łagodność jaka wprowadziła się wraz z Dylanem, a Milo zauważył to dopiero niedawno.
Przez krótki okres w którym mieszkał sam, zmagając się z podwojonym czynszem i opłatami, poznał się dobrze z własną obecnością, sam nadawał rytm życiu w znajomych czterech kątach pod sympatyczną dwunastką, ale w chwilach, w jakich nie miał siły na samodzielne odbarwianie ponurej atmosfery gnieżdżącej się tam, gdzie nie dosięgała muzyka ani odblask telewizora, zauważał zalegającą, ciężką pustkę.
Teraz, nawet gdy sam nie angażował się w tak często w domatorstwo i przemykał przez pokoje w pośpiechu, pustki nie było. Na jej miejsce wkradły się wyraźne ślady współistnienia Dylana, nie zawsze fizycznie, ale wciąż obecnego w postaci porzuconych bluz, drugiego pustego kubka obok tego, z którego zeszłego wieczora Milo pił herbatę czy karteczki na papierze śniadaniowym w jaki zawinięto kanapkę, z przypomnieniem, by zabrał ją ze sobą zanim wyjdzie z domu.
Gauthier wpasował się we wszystkie luki, których Rivera nie był w stanie wypełnić samodzielnie, nieinwazyjnie, bardzo naturalnie i tak, jakby w gruncie rzeczy był tam od zawsze.
Słuchając go jednym uchem - był senny i gdyby nie mrowiące, odrętwiałe kolana pewnie zacząłby odpływać już jakiś czas temu - Milo kiwał cierpliwie głową, rozdawał uśmiechy, czasami mruknął na tak, czasami na nie, nie zwracając uwagi na to, że poniekąd potwierdził swoją kapitulację i dał Gauthierowi niebezpieczną broń do ręki.
Przypomnę ci te słowa. Nie wiem kiedy, ale nie omieszkam wykorzystać 一 mruknął dopasowując się do konwencji, nie chcąc demilitaryzować swoich możliwości w stu procentach. Tym sposobem obaj zyskali cenne karty przetargowe na przyszłość, co przy ich uporze i pamiętliwości prawdopodobnie miało szansę nabrać kształtów i koloru. Stuknięcie czołem przyjął jako zachętę; odpowiedział mu tym samym, barankując jak zaczepiony przyjaźnie kot.
I o ile przed momentem był rozkosznie bezkostny, wyciągnięty na kanapie, przygnieciony Gauthierem i senny, tak w chwili w której palce Dylana przywitały się próbnie z jego jabłkiem Adama, Milo wstrzymał oddech.
Momentalnie coś w jego rozespanym spojrzeniu uległo zmianie, nie w sposób widowiskowy i możliwe, że niezauważalny na pierwszy rzut oka, a delikatny akcent krągłej wypukłości krtani drgnął pod kciukiem mężczyzny gdy przełknął ślinę.
Odczucie nie było inwazyjne - nie było też do końca zrozumiałe i przez chwilę Rivera debatował nad jego naturą, dostrzegając podobieństwo z sytuacją z Bowiem na zapleczu Simpy Fix It. Spłycony oddech, suchość w ustach, przyspieszona akcja serca, co odbiło się pierwszym bardziej zauważalnym sygnałem w postaci rozszerzonych źrenic, paru plam różu pod białą farbą - i Milo już wiedział w czym rzecz.
W pewnym sensie przynajmniej.

Czekaj. 一 Lekko zmarszczył brwi i chwycił go najpierw za nadgarstek, potem za rękę i opuścił je obie w komfortowo neutralne miejsce na swojej piersi. 一 Okay, więc... chciałem powiedzieć, żebyś się nad tym za bardzo nie łamał. Nad randką 一 dodał dla jasności, nie wychodząc z wyjaśnieniem powodu dla jakiego przepłoszył dłoń Dylana ze swojej szyi, w dodatku ze strefy dotąd uznawanej za terytorium akceptowalne. 一 Mógłbyś mnie zabrać choćby do Subwaya i też byłbym zadowolony. Pod warunkiem, że nie skończyłoby się im jalapeño, wtedy mógłbym być rozczarowany.
Prawda była taka, że Rivera od dawna pchał się wszędzie tam, gdzie istniał choćby cień szansy na spotkanie Gauthiera. Znienawidzone domówki, na których albo sunął za nim jak upiorny, aspołeczny cień albo obserwował go z kąta jak rasowy stalker, znad książki lub telefonu. Kilka treningów drużyny koszykarskiej, na które trafił zupełnym przypadkiem bo miał coś do załatwienia w okolicy. Klaustrofobiczna kawiarenka, której wifi posysało i aby utrzymać pozory, łączył się z siecią swoim podstawionym pająkiem połączeń między jednostkami w okolicy, kiedy udawał, że spędza tam czas siedząc nad projektem na studia, siedząc z laptopem i bezkofeinową kawą. Bo Dylan czasami tam zaglądał, czasami przysiadał się i zagajał rozmowę, a Milo między jednym słabym żartem a drugim wyobrażał sobie, że tak właśnie mogłaby wyglądać ich randka. Nigdy mu o tym nie powiedział.
To jednak miało miejsce zanim sytuacja się wyklarowała. Teraz został zaproszony oficjalnie i to zmieniało absolutnie wszystko.

Dylan, literalnie miażdżysz mi kolana, jak to miałoby niby być za daleko? 一 sarknął w odpowiedzi, nie zauważając oczywistej aluzji. Klepnął go nawet w udo poganiając, by uwolnił go wreszcie zanim całkiem odetnie mu krążenie. 一 Korzystam z nowej funkcji i sygnalizuję: złaź zanim sparaliżuje mnie od pasa w dół.


Dylan Gauthier
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
ODPOWIEDZ

Wróć do „#12”