Dym papierosowy mieszał się z wonią taniej wody kolońskiej i zapachem wszechobecnej wilgoci. W pomieszczeniu panował półmrok, gdzieś w tle, przez szpary pomiędzy starymi deskami, z których zbudowane było pomieszczenie, przedzierało się światło księżyca, a blask kilku słabych żarówek, skoncentrowany był na stoliku, wokół którego siedziało kilkoro obcych dla siebie ludzi.
Ze wszelkich sił starałam się zachować spokój; w ciszy, spod pół przymkniętych powiek, obserwowałam otaczających mnie mężczyzn i kobiety, byleby nikt nie dostrzegł, jak bardzo żałuje, ze tam jestem. Towarzystwo co prawda uśmiechało się w moją stronę zachęcająco, jeden z obecnych gości, co chwilę puszczał w mą stronę oczko czy niby niezdarnie, niby przez przypadek zaczepiał swym kolanem o moje kolano, próbując mnie poderwać, ja jednak dobrze znałam powód ich zachowania
Pośród kart i żetonów, pomiędzy butelkami drogiej whiskey i wzbudzających w mojej osobie niesmak, kresek kokainy, trwała walka o przetrwanie, a każdy kolejny ruch, kolejne rozdanie i cichy szelest tasowanej przez prowadzącego rozgrywkę talii, wzbudzał we mnie niepokój. Ma twarz nie zdradzała jednak niczego, wyuczony uśmiech goszczący na mych ustach miał za zadanie wzbudzić w nich wszystkich zaufanie, byleby nie domyślili się, że ciągle przeliczam i kalkuluję, oceniam straty i korzyści płynące z wygranej.
Nagle ten marazm, w którym zdawaliśmy się znajdować został przerwany, liche drzwi, zamknięte od środka na zardzewiały zamek wypadły z zawiasów, a do środka wdarło się kilku mężczyzn. W tamtej chwili nie było już czasu na myślenie, w jednej chwili zerwałam się na równe nogi, z impetem przewracając niewygodne krzesło, na którym siedziałam, wyciągnęłam rękę w stronę kupki pieniędzy znajdującej najbliżej mojej dłoni i wpakowałam ją do kieszeni skórzanej ramoneski, by następnie bez zastanowienia, odwrócić się na pięcie, i pobiec przed siebie, pomiędzy półkami uginającym się pod ciężarem starych gratów i paletami worków.
W tle słyszałam odgłosy awantury; ktoś krzyczał, ktoś inny spokojnym, ale i stanowczym tonem rzucił w oddali, chyba do mnie "Stój", ja jednak wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, że kolejne zatrzymanie może grozić czymś więcej niż zawiedziony wzrok przesłuchujących mnie policjantów czy krótka notatka, która trafi na stałe do moich akt, tworząc kolejną skazę na mym życiorysie.
Przede mną majaczyła chyba ostatnia deska ratunku, okno z wybitą szybą - niezgrabnie wgramoliłam się na parapet i wyskoczyłam, lądując po drugie stronie na betonowym bruku - bolało - najważniejsze było jednak, że znalazłam się na zewnątrz. Przez chwilę przystanęłam w miejscu, pozwalając piekącym od wysiłku płucom odetchnąć, na moje nieszczęście, jeden z mężczyzn, którzy wdarli się do pomieszczenia nie dawał za wygraną. Zanim się obejrzałam znów biegłam, przed siebie, w nieznane, modląc się do Boga, który przecież nie istniał, by chociaż raz w życiu okazał mi litość.
Nathaniel Rourke