-
You understand me, so you know that I don't really wanna take you to Miami; I'd rather go Tunisia and just turn off our phones.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Minął rok.
Dwanaście miesięcy prób, nieprzespanych nocy, cichych frustracji, wyciętych scen i nieodebranych połączeń. Dwanaście miesięcy montowania filmu o kobiecie, która wychodzi: z kuchni, z samolotu, z kartonu po przeprowadzce, z łóżka, z windy, z rozmowy albo z supermarketu. Dwanaście miesięcy zmieniania kolejności scen, tempa, ścieżki dźwiękowej. Dwanaście miesięcy przenoszenia akcji do innych miejsc, modyfikowania koncepcji i angażowania innych kobiet. W każdej scenie widział jednak tylko ją. Tylko ona potrafiła być tak dotkliwie nieopisana i niedefiniowalna, a dzięki temu - nieuchwytna. Jej obecność działała mocniej niż każde słowo, które mogłaby wypowiedzieć, a jednak nie robiła tego; jej nieobecność natomiast zostawiała w kadrze ciszę, której już nie dało się wypełnić. Każda wersja filmu bez niej, choć technicznie dobra, wydawała mu się być pozbawiona oddechu jakby emocjonalnie martwa. Może właśnie dlatego poprosił ją o pomoc przy tej jednej, ostatniej scenie. Tego wieczoru mieli zamknąć to wspólnie, dokładnie tak, jak zaczęli.
Pokój w Gladstone House był prosty, ale miał w sobie coś z teatralnej sceny - światło wlewało się przez zasłony miękkim, miodowym strumieniem; drewniana podłoga skrzypiała jakby znajomo, a na ścianach wisiały grafiki lokalnych artystów, które Marwan pamiętał z poprzednich wizyt w tym miejscu. Scenografia była już gotowa. Na toaletce przygotował kosmetyki, które kiedyś zostawiała wszędzie: perfumy z mlecznobiałą nakrętką, szczotkę do włosów z drewnianym trzonkiem oraz pomadkę, którą czuł zawsze, kiedy pochylała się w jego stronę. Obok ułożył cienkie złote kolczyki przypominające te, które kiedyś często gubiła, a potem szukała w pośpiechu; paczkę gum do żucia i kieszonkowe lusterko z pęknięciem na krawędzi. W małym talerzyku, dodatkowo, rozłożył kilka pierścionków, balsam do ust i zgiętą na pół kartkę z numerem lotu, która stanowić miała swoiste spoiwo wszystkich scen. Walizka - niemal najważniejszy element sceny - leżała otwarta na środku pokoju. Do środka wrzucił niedbale złożoną koszulę, parę czarnych spodni, książkę z zagiętą okładką, parę sneakersów i opaskę na oczy z logiem Air Canada, którą znalazł w jakimś kartonie w swoim mieszkaniu. Lustro, od którego mieli zacząć kręcenie, przetarł niemal do przesady, choć teraz, kiedy po raz kolejny przechadzał się po pokoju, zaczął zastanawiać się czy nie powinien był zostawić na nim przypadkowych śladów pasty do zębów albo fluidu. Przez głowę przemknęło mu również, że powinien był zaczekać na nią w lobby, chociaż nigdy tak nie robili - zawsze to on przygotowywał wcześniej sprzęt, a ona zajawiała się na gotowe. Usiadł na na pościelonym łóżku, a moment później wstał wyrwany z zamyślenia przez dźwięk otwieranych drzwi. Nie spojrzał na nią od razu. Dał sobie chwilę. Dopiero po kilku sekundach podniósł na nią wzrok. - Hej. - powiedział cicho spokojnym, niemal obojętnym głosem, choć w środku wszystko było inne. Była tutaj, a to, co czuł było dziwne. Na pewno nie było czymś, co byłby w stanie w tym momencie opisać słowami. Zbliżył się do niej tylko o tyle, aby móc mówić swobodnie. Jego spojrzenie było miękkie, choć wciąż skupione i uważne. Kiedy moment później zaczął mówić o filmie wszystko się w nim zmieniło: głos, tempo, postawa - jakby w końcu powrócił do miejsca, które naprawdę znał. - Zaczynamy w łazience. Kamera ustawiona jest tak, że widzimy cię w lustrze. Improwizuj. Zapinaj sukienkę, popraw włosy, umyj ręce, nałóż pomadkę. - zamilkł na moment, zatrzymując na niej wzrok jakby sprawdzić chciał czy nadążała. - Potem wychodzisz z łazienki, przechodzisz przez pokój do walizki, próbujesz ją zamknąć, może nawet podnieść, ale tutaj wszystko się zmienia, bo zamiast zabrać ją i wyjść, po prostu siadasz na niej i zostajesz. - wskazał ruchem brody na otwartą walizkę leżącą na środku pokoju z całym tym rozgardiaszem w środku jakby ktoś pakował się w pośpiechu. - I tyle. Nie patrzysz do kamery. Nic nie mówisz. Po prostu zostajesz. - dokończył, ponownie zawieszają na niej swoje spojrzenie, tym razem nie poszukiwał jednak potwierdzenia tego, że nadążała, ale przede wszystkim tego, że akceptowała jego wizję; że w ten sposób również według niej mogli zakończyć ich film.
Lilah Alexandre
Dwanaście miesięcy prób, nieprzespanych nocy, cichych frustracji, wyciętych scen i nieodebranych połączeń. Dwanaście miesięcy montowania filmu o kobiecie, która wychodzi: z kuchni, z samolotu, z kartonu po przeprowadzce, z łóżka, z windy, z rozmowy albo z supermarketu. Dwanaście miesięcy zmieniania kolejności scen, tempa, ścieżki dźwiękowej. Dwanaście miesięcy przenoszenia akcji do innych miejsc, modyfikowania koncepcji i angażowania innych kobiet. W każdej scenie widział jednak tylko ją. Tylko ona potrafiła być tak dotkliwie nieopisana i niedefiniowalna, a dzięki temu - nieuchwytna. Jej obecność działała mocniej niż każde słowo, które mogłaby wypowiedzieć, a jednak nie robiła tego; jej nieobecność natomiast zostawiała w kadrze ciszę, której już nie dało się wypełnić. Każda wersja filmu bez niej, choć technicznie dobra, wydawała mu się być pozbawiona oddechu jakby emocjonalnie martwa. Może właśnie dlatego poprosił ją o pomoc przy tej jednej, ostatniej scenie. Tego wieczoru mieli zamknąć to wspólnie, dokładnie tak, jak zaczęli.
Pokój w Gladstone House był prosty, ale miał w sobie coś z teatralnej sceny - światło wlewało się przez zasłony miękkim, miodowym strumieniem; drewniana podłoga skrzypiała jakby znajomo, a na ścianach wisiały grafiki lokalnych artystów, które Marwan pamiętał z poprzednich wizyt w tym miejscu. Scenografia była już gotowa. Na toaletce przygotował kosmetyki, które kiedyś zostawiała wszędzie: perfumy z mlecznobiałą nakrętką, szczotkę do włosów z drewnianym trzonkiem oraz pomadkę, którą czuł zawsze, kiedy pochylała się w jego stronę. Obok ułożył cienkie złote kolczyki przypominające te, które kiedyś często gubiła, a potem szukała w pośpiechu; paczkę gum do żucia i kieszonkowe lusterko z pęknięciem na krawędzi. W małym talerzyku, dodatkowo, rozłożył kilka pierścionków, balsam do ust i zgiętą na pół kartkę z numerem lotu, która stanowić miała swoiste spoiwo wszystkich scen. Walizka - niemal najważniejszy element sceny - leżała otwarta na środku pokoju. Do środka wrzucił niedbale złożoną koszulę, parę czarnych spodni, książkę z zagiętą okładką, parę sneakersów i opaskę na oczy z logiem Air Canada, którą znalazł w jakimś kartonie w swoim mieszkaniu. Lustro, od którego mieli zacząć kręcenie, przetarł niemal do przesady, choć teraz, kiedy po raz kolejny przechadzał się po pokoju, zaczął zastanawiać się czy nie powinien był zostawić na nim przypadkowych śladów pasty do zębów albo fluidu. Przez głowę przemknęło mu również, że powinien był zaczekać na nią w lobby, chociaż nigdy tak nie robili - zawsze to on przygotowywał wcześniej sprzęt, a ona zajawiała się na gotowe. Usiadł na na pościelonym łóżku, a moment później wstał wyrwany z zamyślenia przez dźwięk otwieranych drzwi. Nie spojrzał na nią od razu. Dał sobie chwilę. Dopiero po kilku sekundach podniósł na nią wzrok. - Hej. - powiedział cicho spokojnym, niemal obojętnym głosem, choć w środku wszystko było inne. Była tutaj, a to, co czuł było dziwne. Na pewno nie było czymś, co byłby w stanie w tym momencie opisać słowami. Zbliżył się do niej tylko o tyle, aby móc mówić swobodnie. Jego spojrzenie było miękkie, choć wciąż skupione i uważne. Kiedy moment później zaczął mówić o filmie wszystko się w nim zmieniło: głos, tempo, postawa - jakby w końcu powrócił do miejsca, które naprawdę znał. - Zaczynamy w łazience. Kamera ustawiona jest tak, że widzimy cię w lustrze. Improwizuj. Zapinaj sukienkę, popraw włosy, umyj ręce, nałóż pomadkę. - zamilkł na moment, zatrzymując na niej wzrok jakby sprawdzić chciał czy nadążała. - Potem wychodzisz z łazienki, przechodzisz przez pokój do walizki, próbujesz ją zamknąć, może nawet podnieść, ale tutaj wszystko się zmienia, bo zamiast zabrać ją i wyjść, po prostu siadasz na niej i zostajesz. - wskazał ruchem brody na otwartą walizkę leżącą na środku pokoju z całym tym rozgardiaszem w środku jakby ktoś pakował się w pośpiechu. - I tyle. Nie patrzysz do kamery. Nic nie mówisz. Po prostu zostajesz. - dokończył, ponownie zawieszają na niej swoje spojrzenie, tym razem nie poszukiwał jednak potwierdzenia tego, że nadążała, ale przede wszystkim tego, że akceptowała jego wizję; że w ten sposób również według niej mogli zakończyć ich film.
Lilah Alexandre
Stefi
dużo przemocy mnie triggeruje, brak interpunkcji również, złoszczę się jak ktoś mnie pośpiesza z postami albo jak czyta mojej postaci w myślach
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Pierwszy raz od bardzo dawna wysiadając z samolotu na płycie lotniska w Toronto czuła niepokój. Niepewność. Jeszcze kilkukrotnie sprawdziła telefon, bezsensownie wpatrywała się w ekran z wyświetloną konwersacją, oczekując dalszego biegu wydarzeń. Bo może jednak to odwoła? Może dojdzie do wniosku, że to faktycznie jest bez sensu i tylko wszystko skomplikuje? Wiadomość ze zmianą planów jednak nie nadeszła, a ona sama nie miała odwagi by taką wysłać.
Zmieniła więc front i uparcie powtarzała sobie, że po prostu pomoże przyjacielowi w realizacji jego projektu. Filmu, który był tak ważnym elementem ich wspólnego życia. Filmu, który w ogóle sprawił, że ich życie można było rozpatrywać w kategoriach wspólnego. Trudno było udawać, że to wszystko się nie wydarzyło i nie miało znaczenia, ale jednocześnie… dawno i nieprawda? Teraz już nic ich nie łączyło, a przyjaciel potrzebował jej pomocy. Przyjaciel potrzebował jej pomocy.
Dlaczego więc serce biło jej niebezpiecznie szybko, gdy podchodziła do hotelowej recepcji, odbierała klucz od odpowiedniego pokoju i czuła na sobie wymowne spojrzenie młodziutkiej dziewczyny po drugiej stronie blatu. Oh, doskonale sobie zdawała sprawę jak to wyglądało… i zawsze sobie z tego żartowała, traktowała to jako element gry. Dzisiaj jednak jej policzki niebezpiecznie się zaczerwieniły, słowa utknęły w gardle i była w stanie wydusić z siebie tylko krótkie i niewyraźne dziękuję zanim ruszyła w kierunku odpowiedniego korytarza.
Wzięła głębszy oddech i zawahała się przy drzwiach z dobrym numerem. Zadzwonić, czy otworzyć? Otworzyć, czy zadzwonić? Szlag, Lily, nie myśl tyle. Więc przekręciła klucz w zamku, nacisnęła klamkę a po chwili znalazła się w pokoju, a jej wzrok zatrzymał się na męskiej sylwetce, która wstała z łóżka i zrobiła kilka kroków w jej stronę.
- Hej – przywitała się i chociaż gardło miała ściśnięte to uśmiech naturalnie pojawił się na jej twarzy. Pomagasz przyjacielowi dokończyć film. Dlaczego miałaby się nie uśmiechnąć do przyjaciela, prawda? Dlaczego miałaby się nie uśmiechnąć do niego. Ale jednak jej uśmiech zbladł w momencie, gdy mężczyzna zaczął tłumaczyć jej swoją wizję, gdy przeszli do interesów, do tego po co się tutaj spotkali.
Nadążała. Przeszła do łazienki, rozejrzała się po niej… dłonią ostrożnie przesunęła po krawędzi umywali, oceniła szczegółowość jego scenografii, rozpoznając w niej rzeczy, które kiedyś u niego zostawiła. Nic jednak nie powiedziała. Wróciła do pokoju, spojrzała na walizkę, ale ostatecznie przeniosła spojrzenie na Marwana.
- Więc wszystko prowadziło właśnie do tego? Od początku tak to właśnie chciałeś skończyć? Chciałeś, żebym… została? – zagryzła lekko wargę, uciekając od niego wzrokiem na ułamek sekundy i znów zawieszając się na walizce. I na własnych myślach. I na pytaniu, które między nimi teraz zawisło. Czy naprawdę chciała znać na nie odpowiedź? Nie. Więc jeszcze zanim zdążył się odezwać – znowu się uśmiechnęła i odezwała – Spróbujmy. Obawiam się, że wyszłam z wprawy, więc mogę potrzebować wskazówek albo kilku podejść, ale nie oszukujmy się… moje umiejętności aktorskie mają tu najmniejsze znaczenie. To ty tu rządzisz. – i wiedział, czego oczekiwał. Czego chciał. Ona tylko nadal nie była pewna, czy potrafiła mu to dać.
Marwan Yassin
Zmieniła więc front i uparcie powtarzała sobie, że po prostu pomoże przyjacielowi w realizacji jego projektu. Filmu, który był tak ważnym elementem ich wspólnego życia. Filmu, który w ogóle sprawił, że ich życie można było rozpatrywać w kategoriach wspólnego. Trudno było udawać, że to wszystko się nie wydarzyło i nie miało znaczenia, ale jednocześnie… dawno i nieprawda? Teraz już nic ich nie łączyło, a przyjaciel potrzebował jej pomocy. Przyjaciel potrzebował jej pomocy.
Dlaczego więc serce biło jej niebezpiecznie szybko, gdy podchodziła do hotelowej recepcji, odbierała klucz od odpowiedniego pokoju i czuła na sobie wymowne spojrzenie młodziutkiej dziewczyny po drugiej stronie blatu. Oh, doskonale sobie zdawała sprawę jak to wyglądało… i zawsze sobie z tego żartowała, traktowała to jako element gry. Dzisiaj jednak jej policzki niebezpiecznie się zaczerwieniły, słowa utknęły w gardle i była w stanie wydusić z siebie tylko krótkie i niewyraźne dziękuję zanim ruszyła w kierunku odpowiedniego korytarza.
Wzięła głębszy oddech i zawahała się przy drzwiach z dobrym numerem. Zadzwonić, czy otworzyć? Otworzyć, czy zadzwonić? Szlag, Lily, nie myśl tyle. Więc przekręciła klucz w zamku, nacisnęła klamkę a po chwili znalazła się w pokoju, a jej wzrok zatrzymał się na męskiej sylwetce, która wstała z łóżka i zrobiła kilka kroków w jej stronę.
- Hej – przywitała się i chociaż gardło miała ściśnięte to uśmiech naturalnie pojawił się na jej twarzy. Pomagasz przyjacielowi dokończyć film. Dlaczego miałaby się nie uśmiechnąć do przyjaciela, prawda? Dlaczego miałaby się nie uśmiechnąć do niego. Ale jednak jej uśmiech zbladł w momencie, gdy mężczyzna zaczął tłumaczyć jej swoją wizję, gdy przeszli do interesów, do tego po co się tutaj spotkali.
Nadążała. Przeszła do łazienki, rozejrzała się po niej… dłonią ostrożnie przesunęła po krawędzi umywali, oceniła szczegółowość jego scenografii, rozpoznając w niej rzeczy, które kiedyś u niego zostawiła. Nic jednak nie powiedziała. Wróciła do pokoju, spojrzała na walizkę, ale ostatecznie przeniosła spojrzenie na Marwana.
- Więc wszystko prowadziło właśnie do tego? Od początku tak to właśnie chciałeś skończyć? Chciałeś, żebym… została? – zagryzła lekko wargę, uciekając od niego wzrokiem na ułamek sekundy i znów zawieszając się na walizce. I na własnych myślach. I na pytaniu, które między nimi teraz zawisło. Czy naprawdę chciała znać na nie odpowiedź? Nie. Więc jeszcze zanim zdążył się odezwać – znowu się uśmiechnęła i odezwała – Spróbujmy. Obawiam się, że wyszłam z wprawy, więc mogę potrzebować wskazówek albo kilku podejść, ale nie oszukujmy się… moje umiejętności aktorskie mają tu najmniejsze znaczenie. To ty tu rządzisz. – i wiedział, czego oczekiwał. Czego chciał. Ona tylko nadal nie była pewna, czy potrafiła mu to dać.
Marwan Yassin