They cheat on wives, never pay the price
I'm a low-class guy, that sounds pretty nice
To, że Jayden dał się namówić swojemu ojcu na kupno nowego samochodu, było chyba największym błędem w jego dorosłym życiu. O ile faktycznie miał całkiem sporo odłożonych pieniędzy, urządzony dom w Toronto i całkiem dobre źródło dochodu, tak naprawdę długo kwestionował nastawienie Williama Baudeta do całego tego przedsięwzięcia. Jay był święcie przekonany, że jego ośmioletni samochód (który kupił za pierwszą wygraną w Mistrzostwach Panamerykańskich) jest jeszcze dobry i nie ma sensu go wymieniać, a wymarzone Camaro ojca nie jest mu aż tak potrzebne. Możliwe, że jakiś cichy głosik, który gdzieś figurował w jego życiu, przekonał go bardziej, niż cotygodniowe telefony z rodzinnego Montrealu.
Uległ presji, zawsze ulegał, ale tym razem postanowił aż tak bardzo nie rozpamiętywać tego, że musiał zmienić samochód. Nowiutkie, matowe auto, prosto z salonu wkrótce stało się jego własnością i oczywiście było przedmiotem odwiedzin jego rodziców w Toronto. Nie dziwiło go to, że akurat ten zakup skłoni ich do kilkugodzinnej podróży. Zawody stały się dla nich czymś normalnym, na co „nie zawsze mieli czas”, pomimo iż od kilku dobrych lat oboje odpoczywali na emeryturze i co jakiś czas, Jayden odbierał od matki zdjęcia z różnego rodzaju wyjazdów za granicę. Nauczył się więc ignorować ich podejście do niego i po prostu uśmiechał się za każdym razem, kiedy ci przyjeżdżali.
Powoli przyzwyczajał się do prędkości, do tego, jak jeździć tym samochodem, by przypadkiem go nie rozbić (zwłaszcza że dodatkowe ubezpieczenie kosztowało zdecydowanie więcej, niż zakładał), czy finalnie do wzroku ludzi na treningach, którzy zdawali się być w jakiś sposób zazdrośni o to, że Jay szarpnął się akurat na taki model. Wzruszał ramionami na pytania: „jak się jeździ?”, „próbowałeś osiągnąć maksa?”, „pewnie pełno lasek teraz na ciebie leci?”, a większość zbywał krótkim kiwnięciem głowy, niezbyt przemyślanym, na czym łapał się często dopiero po fakcie. Niezbyt jednak ufał im na tyle, by pozwolić się przejechać, a tym bardziej samemu, bo zatłoczonym Toronto. Szukał wymówek, dość banalnych, a większość z nich zazwyczaj brzmiała, że musi do kogoś pilnie jechać.
Opuścił trening jako jeden z ostatnich, zmęczony i głodny, myśląc jedynie o tym, by wrócić do domu i ewentualnie zjeść to, co zostało w lodówce, do której nie robił zakupów przez ostatnie cztery dni. Nie sądził, że trenowanie młodzików może być aż tak męczące, a tym bardziej tak irytujące. Nie przypominał sobie, by sam za dzieciaka był tak rozbieganym i roszczeniowym bachorem, a już na pewno nie tak głośnym. Odgonił chmarę zaciekawionych dzieciaków od samochodu, wrzucając swoją torbę i łuk do bagażnika. Nawigacja wskazywała dwadzieścia minut, wliczając w to wstąpienie na stację, która była pod drogą.
Całe pasmo nieszczęść zaczęło się w momencie, w którym dostrzegł, że jego telefon padł, a on jak na złość, nie zabrał ładowarki z mieszkania. Stacja, której raczej nie odwiedzał (miał już znalezioną ulubioną, kilka minut od swojego domu), miała już swoje lata świetności za sobą. Dziurawy asfalt, nieco przestarzały neon i do tego niezbyt miły sprzedawca jasno dał do zrozumienia Jay’owi, że jest to ostatni raz, jak odwiedza to miejsce. Chciał się ulotnić jak najszybciej, ograniczyć przy tym kontakt z tym miejscem, ale… samochód stwierdził, że zwyczajnie nie odpali. Pierwszy, drugi, trzeci raz – nic. Baudet nie panikował w takich momentach, raczej podchodził do tego z chłodną głową, bo przecież niemożliwe byłoby, że samochód zepsułby się akurat tutaj i akurat teraz.
Był samoukiem, jego ojciec więcej w domu psuł, niż naprawiał, a już na pewno nie zajmował się takimi samochodami. Dość szybko podniósł maskę i chyba sam siebie próbował oszukać, że znajdzie usterkę, która powodowała to, że samochód nie chciał ruszyć. Zimowe, wieczorne powietrze, a do tego słabe światło z lampy podwieszonej pod dachem stacji, bardziej utrudniało, niż pomagało w tej sytuacji. Chciał już zadzwonić po lawetę, kończyły mu się pomysły, gdy usłyszał kroki.
Obejrzał się za siebie, by posłać nieznajomemu lekki uśmiech. Ukryty pod kapturem kurtki Jay, w żadnym stopniu nie pasował do tego sportowego samochodu, a już na pewno do tego, by w nim grzebać. W głowie przeklinał ojca, że dał mu się namówić na ten zakup, a także matkę, że nie odwiodła swojego męża od tego idiotycznego pomysłu.
— Cześć, masz telefon? Mój padł, a chyba muszę zadzwonić po lawetę, a ten typ... — tu jedynie wskazał kciukiem w kierunku stacji, w której sprzedawca oglądał jakąś telenowelę na małym, przenośnym telewizorku — raczej nie będzie skory do pomocy.
Milo Rivera