ODPOWIEDZ
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

#4

Po ostatnim spotkaniu z Maude James unosił się jakieś dwadzieścia centymetrów nad ziemią – lekko, zwiewnie, marzycielsko, pozwalając sobie, by każdy jego kolejny krok mógł zaprowadzić go do nowych drzwi z tabliczką niezapomniana przygoda. Jego dotychczasowe, klasyczne – jamesowe – oderwanie się od rzeczywistości, osiągnęło jeszcze wyższy poziom, bo teraz niezależnie od samego siebie, nie uciekał myślami już tylko w tematykę sztuki, ale także w tematykę Maude. Ją całą mógł rozebrać na podjednostki, nad którymi mógł się pochylić, podziwiać, wzdychać... rozebrać oczywiście, nie w żadnym rubasznym kontekście, gdyż to było do Rutherforda w ogóle niepodobne.

Dzisiejszy dzień obdarzył Jamesowi odpoczynek po nocnej zmianie, która trwała do ostatniego klienta – który bardzo nie chciał opuścić lokalu. Przez co wstał późnym popołudniem, gdy większość normalnie zsynchronizowanych z rzeczywistością, wracała już z pracy. On wybrał się na miasto, żeby móc zjeść coś ciepłego, zrobił szybkie zakupy i wrócił do swoich czterech ścian, żeby z pełną świadomością darowanej mu wolności, oddać się swojej najczystszej pasji – czyli tworzeniu na płótnie.

Naprzemiennie przymykał powieki, zamyślając się na dłużej i wracając myślami do tamtych chwil spędzonych w jego artystycznym azylu. Odtwarzał tamte kolorowe barwy, które panowały dokoła, cienie malujące się na twarzy jego towarzyszki, zapach ogniska wymieszanego z trawą unoszący się dookoła i ten cudowny gwar ludzkich głosów. Po czym otwierał się, chwytając za pędzel, mocząc go w jednej z barw i przenosząc płynnym pociągnięciem na płótno.

Działał w tym t r a n s i e czas nieokreślony, pozwalając sobie, by natchnienie nim kierowało. Z jego seansu twórczego wytrącił go dopiero pewien hałas. Trudno określić, czy jeden z pierwszych, ale pierwszy na tyle znaczący i wyraźny, że zwrócił jego uwagę. James jednak nie oderwał się od sztalugi, tylko próbował kontynuować, lecz wtedy dotarł do niego kolejny dźwięk – tym razem szkła – charakterystyczny i nieprzyjemny dla ucha. Rutherford odłożył w końcu paletę i powędrował w stronę uchylonego cały czas okna balkonowego. Zrobił to cicho, spokojnie, nasłuchując uważnie najbliższą okolicę i wtedy miał już pewność – owe odgłosy docierały z balkonu tuż obok.

Ponownie wybrał ostrzeżenie odchrząknięciem swojej nocnej towarzyszki przed swoim odezwaniem się.

— Wszystko dobrze? Trochę zabrzmiało to jakby... wazon niechcący stanął na twojej drodze — powiedział, ubierając swoje spostrzeżenie słuchowe w najdelikatniejsze słowa w jakie potrafił, żeby czasem nie sugerować jej żadnej celowości, bo przecież nie był tam i nie widział niczego. Właśnie, ponownie niczego – nikogo – nie widział, nadal nie mając pojęcia, jak jego najbliższa sąsiadka w ogóle wyglądała, gdyż od ich ostatniej rozmowy los nie obdarzył go tą przyjemnością ponownego spotkania. — Mam nadzieję, że to tylko przedmioty poniosły szkody, a nie... ich właścicielka — dodał cicho, lecz z nutą autentycznego niepokoju. — Gdybyś potrzebowała choćby kogoś, kto potrzyma latarkę podczas sprzątania... to jestem dosłownie o wyciągnięcie ręki.

Elena Santorini
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Podczas gdy mieszkanie obok James unosił się dwadzieścia centymetrów nad ziemią, w zaspokojeniu naturalnej równowagi wszechświata Santorini zapadała się o podobną odległość pod ziemię.
Wiele rzeczy było mocno nie tak z dniem, który dzięki Bogu już chylił się ku końcowi - zaczynając od poprzedniej nocy, którą spędziła przerzucając się z boku na bok na nagle niewygodnym, gorącym łóżku. Auto zaparkowane pod jej kompleksem mieszkalnym irytowało ją do głębi tak długo, jak była pewna, że należała do ludzi Giovanniego. Spędziła większość czasu wymyślając kolejne epitety, którymi go zwymyśla gdy tylko do jej mieszkania zawita poranek. Ubrała się elegancko, jak na święto i - faktycznie od święta - poprosiła o jeden dzień wolny by załatwić rzeczy prywatne. Rozmowa z Salvatore'm nie przyniosła jej jednak ukojenia, a ziarenko niepokoju w jej sercu urosło gdy zorientowała się, że obserwujący ją mężczyzna nie był na usługach jej kuzyna.
Od wielu miesięcy jej życie było balansem pomiędzy racjonalną ostrożnością a kompletną paranoją. Na granicy tej poruszała się raz lepiej, raz gorzej i jedynie przyjazd do Toronto zdołał uśpić część jej demonów na tyle, by zaczęła coś tutaj dla siebie budować. Nie było tego wiele. Ulubiona kawiarnia, z której codziennie rano zatrzymywała się po kawę. Deski teatru, z którymi już się zaznajomiła, znając każdy ich słabszy punkt. Kilka znajomości, głębszych lub płytszych. Nie zawierała ich świadomie - wręcz przeciwnie, za wszelką cenę starała się trzymać je w tej granicy, w której dostarczały jej społecznych potrzeb konwersacji bez oplatania jej serca mackami przywiązania. Myślała, że wychodziło jej to bardzo dobrze.
Aż do dziś.
Zastanawiała się nad tym, czy Bowie zatęskni za jej brakiem gdy wsiądzie w pierwszy samolot, który zabierze ją gdzieś. Czy Alice zabraknie jej ramienia, o które mogła się oprzeć zawsze, gdy demony przeszłości wyciągną w jej stronę łapska. Czy w opiece, którą zapewniał jej Ernest, była choćby krzta faktycznej sympatii pośród rodzinnego obowiązku.
Poznała zbyt wielu ludzi.
Upewniła się w tym przekonaniu na wyjątkowo podłej randce, na którą zgodziła się w poszukiwaniu tego, czego szukała zawsze w chwilach takich jak ta - ciepłych, otaczających ją ramion, chwili zapomnienia, oderwania od rzeczywistości, która każdego dnia pukała w jej drzwi domagając się uwagi. Wino serwowane w restauracji było najlepszym, co ją spotkało tego wieczoru, nie mogła bowiem powiedzieć tego o mężczyźnie siedzącym z nią przy stoliku. Przy jego odrażających komentarzach, zbyt spoconej dłoni położonej na jej kolanie zbyt wcześnie i podłym nawyku wykłócania się z obsługą o byle szczegół, w pewnym momencie jej nadszarpnięta już cierpliwość wreszcie się skończyła. W jakimś ostatecznym, skrajnie nieeleganckim wyrazie własnego buntu zgarnęła ze stołu butelkę, którą zamówił - a którą wymieniał trzy razy, więc stała jeszcze zamknięta - nim skierowała się do wyjścia i pomaszerowała na zewnątrz, szukając dla siebie taksówki.
Z trwogą - i narastającą paranoją - nakazała taksówkarzowi krążyć w kółko wokół Parkdale nim upewniła się, że nikogo podejrzanego nie było pod jej klatką. Lekkie upojenie poprzednich trzech kieliszków, które jej randka uznał za niewartościowe, nie ułatwiało jej tego zadania. Wręczyła kierowcy stu dolarowy banknot gdy wysiadała, zgodnie z tradycją jej rodziny zalepiając wszystkie, stworzone przez siebie problemy większą sumą pieniędzy, niżby oczekiwała tego od niej druga osoba.
Zapomniała tylko, że jej otwieracz był już mocno wysłużony.
Siłowała się z butelką z wściekłością i zaparciem psa, który szarpał nową zabawkę. W połowie straciła nawet ochotę na wino schowane w środku, ale nie mogła oddać mu swojej wygranej. Gdy wreszcie wyszarpnęła korek ze środka - półtrzeźwo, ale ostrożnie robiąc to na balkonie - z impetem zrzuciła przygotowany kieliszek stojący na parapecie.
- Cazzo - warknęła wściekle, bo wzrok i słuch jej martwej matki nie docierały do jej świadomości w upojne noce. Podskoczyła na dźwięk pytania padającego z balkonu obok - i odetchnęła, uświadomiona, że zna już właściciela tego głosu.
W tej chwili James wydawał jej się zupełnie znajomy.
- Kto by sprzątał o tej godzinie - rzuciła, dmuchnięciem zrzucając kosmyk włosów, który wydostał się z jej koka prosto na twarz. W zasadzie nie miała pojęcia, która była godzina. Odstawiła butelkę na bok, obchodząc ostrożnie szkło i na krótką chwilę zagłębiając się w mieszkaniu - tylko po to, by przynieść dla siebie drugi kieliszek. - Kieliszek nie wytrzymał presji mojego otwierania butelki wina - dodała, stawiając drugi obok. - Albo presji tego całego, pieprzonego dnia.

James A. Rutherford
meow
nuda
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

James najpewniej pośpieszył się ze swoją otwartą propozycją pomocy, jednakże wynikało to z jego niewinnej, przyjacielskiej natury – widząc, czy jak w tym przypadku słysząc, kogoś w potrzebie, nie mógłby przejść obojętnie. Bez próby wyciągnięcia dłoni. Jednak w tych konkretnych okolicznościach Jamie zapomniał, kim była jego sąsiadka, a właściwie, co o niej wiedział – nadal bardzo niewiele, gdyż ostatnim razem nawet nie zdradziła mu swojego imienia – zatem należałoby wziąć poprawkę na jej potrzebę zachowania prywatności, czy aury tajemniczości, którą całą siebie skutecznie oplatała, pozostawiając więcej niedopowiedzeń i zagadek, niż rzeczowych informacji.

Jamesowi ten brak wiedzy o jego nocnej rozmówczyni wcale nie przeszkadzał. Choć z natury bywał bardzo ciekawski, a jego życie artystyczne kręciło się wokół doznawania i poznawania, to jednak nigdy nie czynił tego wbrew czyjejś woli. Rutherford pozwalał sobie na tyle, na ile otrzymywał zgodę. Pomimo własnej otwartości na wszystkich ludzi i wszystkie nowe doświadczenia, rozumiał, że inni potrzebowali własnej przestrzeni, poufności i poczucia stabilności. Inaczej nie znaczyło gorzej, inaczej znaczyło po prostu inaczej.

Zatem odrzucenie jego życzliwej propozycji w tych niebezpośrednich słowach, nie odebrał w najmniejszym stopniu personalnie. Odczytał jej odpowiedź, jako przyznanie, iż cokolwiek usłyszał, nawet jeżeli natężenie tego wydarzenia wydawało się intensywne, to nie wymagało interwencji czy pomocy. W prostszych słowach ⁣nic się nie stało.

— Korki od wina potrafią być nader problematyczne — skomentował pokrótce, bo komu nie zdarzyło się siłować z korkowym, szczelnym zamknięciem, rzucając przy tym kilkoma niecenzuralnymi słowami? Jednak szczelnie zamknięty aromat alkoholu cieszył kubki smakowe, gdy już udało się wygrać tę nierówną rozgrywkę. — Prawdę mówiąc, to nawet nie wiem, która jest godzina... po wyciszonym zgiełku uśpionego miasta, wnioskuję, że późna. Tracę rachubę, gdy pracuję, a później jeszcze tworzę w nietypowych godzinach — odpowiedział lekko, a jego wzrok powędrował na panoramę miasta.

James oparł się ramieniem o framugę okna balkonowego, w którym nieustannie stał. Był lekko wycofany, więc w porównaniu do ich pierwszej rozmowy, jego głos mógł brzmieć na bardziej stłumiony, schowany, nie tak czysty i bezpośredni, jak za pierwszym razem, gdy znajdował się tuż obok, siedząc na płytkach tuż przy barierkach. Jego jasne spojrzenie przeskakiwało pomiędzy oknami bloku, który znajdował się naprzeciwko. Tylko w nielicznych jeszcze paliło się światło, a nawet jeśli to pozostawało stłumione. Większość już śniła lub szykowała się do snu, tylko on walczył ze swoim natchnieniem, a ona z butelką wina.

— Mój dzień rozpłyną się niezauważalnie, a twój brzmi... jakby trwał znacznie dłużej niż zwykle. Najwyraźniej cię nie oszczędzał cię — powiedział, nie wprost odnosząc się do jej ostatnich słów, które były przepełnione negatywną energią. Ten pieprzony dzień musiał być dla sąsiadki wyjątkowo nieprzyjemny czy trudny. Co też prędko wytłumaczyło walkę z butelką wina i potrzebę jego spożycia. Alkohol zawsze sprawiał, że życie stawało się znośniejsze. Rutherford znał to dobrze z autopsji, jednakże na dłuższą metę nie polecał tego rozwiązania, a sama świadomość, że kobieta wybierała taką drogę ucieczki, budził w nim odczuwalny niepokój i troskę.

— Czasem pomaga wypowiedzenie tego na głos — zasugerował. Wydawało mu się, że ta wersja brzmiała bardziej dostępnie dla osoby, która ze swojej natury wydawała mu się zamknięta. Gdyby zasugerował, że ją wysłucha czy porozmawia z nią, dziewczyna ponownie mogłaby wycofać się do swojej strefy komfortu, w której nie było nikogo poza nią samą. Mówił szczerze, bo w przeszłości zdarzało mu się stosować tę metodę radzenia sobie z problemami. Nawet w bardziej e k s p r e s y j n e j wersji. — A czasem nawet wykrzyczenie.

Elena Santorini
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Słowa mężczyzny uświadomiły jej, że w istocie, sama również nie wiedziała która była godzina. Mogła być dwudziesta druga równie dobrze, jak mogła to być znów druga nad ranem. Liczył się tylko ten korek, pieprzona butelka kradzionego wina i kieliszek, który miał czelność spaść na ziemię w huku, który zmroził krew w jej żyłach. Wyszła na zewnątrz po to, by nie narobić w mieszkaniu potencjalnego bałaganu - skończyło się to obudzeniem całej dzielnicy.
A przynajmniej jednej osoby, z której obecnością powoli się oswajała.
Następnego ranka po nocy, w której spotkali się po dwóch stronach dzielącej ich balkony barierki, wychodząc z własnego mieszkania zerknęła na następne drzwi i widniejący w nich numer. James utkwił w jej podświadomości - zastanawiała się nad tym, jak długo mieszkali obok siebie kompletnie nieświadomi. Jak wyglądał mężczyzna, którego słyszała wyłącznie głos. Czy faktycznie był artystą, a sztuka dla niego - czymś, co miało wzbudzać emocje, a nie dzielić ludzi na kategorie?
Czy zwyczajnie jego język nawykł do kłamstwa tak, jak zrobił to język Santorini?
- Każdemu się zdarza - mruknęła, zbyt skupiona na nalewaniu wina do kieliszka by móc zgłębić koncepcję swojego trudnego dnia. Dopiero jego następne zdanie i propozycja - która, nawiasem mówiąc, wydała jej się całkowicie absurdalna - sprawiły, że zatrzymała się w połowie odkładania butelki.
Idea krzyczenia czegokolwiek rozbawiła ją do głębi.

- Czy zdarza ci się krzyczeć w tej dzielnicy, James? - zapytała, siląc się na powagę. - Czy to dlatego nasz czynsz pozostaje tak niski?
Opadła na wysłużone, metalowe krzesło, które właściciel pozostawił na tym balkonie. O ile obecność mężczyzny poprzednim razem wydawała jej się ingerencją w jej przestrzeń osobistą, teraz, gdy jej ciało nosiło ślady gęsiej skórki i niepokój wgryzł się w jej myśli, jego głos wzbudzał w niej komfort. Odległy, wyraźnie wskazywał na to, że mężczyzna nawet nie stoi na balkonie, a mówi do niej z wnętrza własnego mieszkania, a jednak na krótką chwilę wtargnął do jej samotnej przestrzeni.
- Wróciłam z tragicznej randki - wyznała nagle, wbrew wszystkim, stworzonym przez siebie zasadom rozpoczynając jako pierwsza. W jej słowach rozbrzmiała niewypowiedziana potrzeba - nie tyle rozmowy, obecności. Nie chciała tej nocy być sama. - Chciałbyś o niej posłuchać?

James A. Rutherford
meow
nuda
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Pierwsze słowa, które dotarły do uszu Jamesa, kazały mu zamilknąć i słuchać. To nie był najlepszy dzień – to już wiedział, po tym co usłyszał i dowiedział się wcześniej – więc wcale nie spodziewał się odpowiedzi, która nagle wprowadzałaby luźniejszy czy swobodniejszy nastrój. Negatywne emocje nie znikały tak szybko, o czym przecież sam doskonale wiedział, więc nie oczekiwał swobodnej pogawędki, na którą jego sąsiadka zapewne nie miała ochoty.

Natomiast jej późniejsze pytania wywołały w nim pewną konsternację. Kolejny raz, pomyślał James, czując, jak w jego piersi narasta to znajome, ciężkie zmęczenie. Kolejny raz ktoś spojrzał na niego jak na ekscentryka, którego sposób funkcjonowania jest niedorzeczny. Czy ona sama nie widziała, jak bardzo potrzebuje wypuścić z siebie tę frustrację, która się w niej zgromadziła? Krzyczenie nie było dla niego dziwactwem – było koniecznością – sposobem na oczyszczenie się z toksyn, które gromadziły się w jego duszy i wyniszczały go od środka. James na własne oczy widział, co działo się z ludźmi, którzy tłumili swoje emocje – stawali się cieniami samych siebie – sięgali po alkohol, narkotyki, cudze ciała, jakikolwiek środek, który pozwoliłby im n i e c z u ć. On postanowił wybrać inną drogę, pozwalał sobie na bycie sobą, nawet jeśli oznaczało to, że inni będą go uważać za odmieńca. Elena z jej ironicznym dystansem była jak wszyscy pozostali, bała się prawdziwych emocji, autentycznych reakcji. A on? On ponownie pozostawał sam ze swoją naturalnością, którą świat uporczywie odbierał jako s ł a b o ś ć.

— To fascynujące, jak łatwo przyzwyczailiśmy się do odwróconej rzeczywistości. Wyrażanie tego, co naprawdę czujemy – radości, złości, bólu – staje się czymś niepożądanym, zbyt intensywnym, niepasującym do codziennego kamuflażu. A jednocześnie sięganie po używki, żeby te uczucia rozpłynąć i wyciszyć, wydaje się naturalnym, akceptowalnym rozwiązaniem. Jakby nasze prawdziwe emocje były czymś wstydliwym, czego należy się pozbyć, zamiast... po prostu je przeżyć — wyrzucił z siebie tak po prostu, gdy już postanowił się odezwać. Jego słowa płynęły spokojnie, a jego spojrzenie wpatrywało się w blok, który znajdował się naprzeciwko. Tym razem pozwolił sobie nie odpowiedzieć bezpośrednio na jej pytanie, o jego własnych doświadczeniach związanych z krzykiem i możliwym powiązanym z tym niskim czynszem, bo po jej pierwotnej reakcji wiedział, że i tak nie zrozumiałaby jego perspektywy. A James nikomu nie chciał na siłę proponować swojej. Każdy miał własną. On jej nie oceniał, on proponował jej wysłuchanie, a w odpowiedzi uzyskał dystans przykryty drwiną. Dziwny jest ten świat, w którym autentyczność uznaje się za ekstrawagancję, a maskowanie za dojrzałość — pozwolił sobie na to spostrzeżenie, które zakończył cichym westchnięciem.

James odwrócił twarz do tyłu i zerknął do ciemnego wnętrza mieszkania, a konkretnie na sztalugę, która na niego czekała i jego niedokończony obraz. Pewna jego cząstka chciałaby wrócić do swojego świata, w którym oddawał się swojej największej pasji, jednakże inna, ta bardziej ludzka i altruistyczna, nie pozwoliłaby mu zapomnieć o fakcie, iż dziewczyna, która mieszka za ścianą, przeżywała właśnie pewną trudność, o której jeszcze nic nie wiedział, ale która z tego, co zdążył już zauważyć, wywarła na nią znaczący wpływ. James był zbyt empatyczny i wrażliwy, żeby wyrzucić tę świadomość ze swojego umysłu i wrócić do poprzednich czynności.

— Jeśli chcesz mówić, to będę słuchał — odpowiedział łagodnie. W jego głosie nie było ani wścibskiej ciekawości, ani przesadnej litości, po prostu przedstawiał gotowość do bycia obecnym słuchaczem, któremu mogła wylać swoje żale, zmartwienia czy złości, wszystko, co właśnie oddziaływało na nią ze wzmożoną intensywnością.

Elena Santorini
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

W życiu, które prowadziła, nigdy nie było miejsca na szczerość.
Nie było w nim w interesach prowadzonych przez jej rodzinę, na które mogła spoglądać, ale nie powinna p a t r z e ć. W groźbach wściekle rzucanych przez telefon, które słyszała, ale których nie s ł y s z a ł a. W zbroczonej czerwienią podłodze, po której stąpała z ostrożnością, zduszając wszystkie pytania, które tliły się w jej głębi, mordując każdy zalążek p r a w d y, od której odwracała swój wzrok. To nie tak, że życie chwyciło ją w swoje szpony, że zmusiło ją do przyjęcia tej odwróconej rzeczywistości, w której chowała się za powierzchownymi gestami - od najmłodszych lat ów powierzchowność była jej jedyną ostoją bezpieczeństwa. Jedynym sposobem na przetrwanie, na funkcjonowanie w miejscu, w którym lała się krew, w którym ostrze nie zawsze oznaczało kuchennego noża, w którym przyjacielski uścisk jej własnego ojca wiązał się z twardym metalem broni, wbijającej się w jej żebra pod cienką, elegancką marynarką.
Te same zasady zabrała ze sobą wyjeżdżając z Mediolanu.
Ponieważ jak mogłaby żyć dalej po tym, gdy każdy z jej bliskich został jej odebrany? Jak miałaby tańczyć ze wspomnieniami bólu wciąż tak żywymi w jej kończynach? Jak mogłaby spojrzeć we własne lustro wiedząc, że to właśnie ona powinna być m a r t w a, powinna leżeć tam, gdzie polegli pozostali, nie ulegać instynktowi samozachowawczemu, który zmuszał ją do parcia naprzód?
Tysiące myśli wywołanych jego słowami otrzeźwiły ją odrobinę - przedarły się przez błogie odcięcie, którego tak w tej chwili potrzebowała. James jednak nie miał prawa wiedzieć o tym, jak bliski, a zarazem daleki był oddany przez niego strzał. Dla niego nie była nawet Eleną - była tylko sąsiadką, głośno narzekającą na swoje prozaiczne problemy, rozbijającą szkło na balkonie i robiącą raban o n i c.
- Nie chciałam cię urazić - odpowiedziała ze skruchą, podejrzewając, że jej żart przedarł się przez powierzchowność ich konwersacji i natrafił na podatny punkt, którego nie była świadoma. Umilkła na chwilę. - Rzadko piję. Preferuję uciekanie od moich problemów na trzeźwo - dodała, pragnąc rozluźnić atmosferę, która nagle - głównie w głębi niej - stała się napięta. - Poza tym, czy ostatnio gdy rozmawialiśmy nie oferowałeś mi trawki?
W jej głosie nie było zarzutu, jakoby mężczyzna uciekał od siebie z innych powodów - jedynie kolejna, żartobliwa uwaga, rzucona gdy sadowiła się na rozklekotanym krześle.
Jednak to nie wino, a James, skutecznie odwrócił teraz jej uwagę od wydarzeń tego dnia. Jego słowa wciąż migotały w jej podświadomości, odbijały się od ścian jej czaszki podczas gdy język - nabierając śmiałości pod wpływem czerwonego wina - pragnął mu odpowiedzieć. Odpowiedzieć drugi raz, ponieważ jej pierwsza reakcja była odruchem zbyt mocno w niej zakorzenionym by mogła ją dostrzec na tyle wcześnie, by ją zatrzymać.
Odpowiedzieć na prawdę.
- Autentyczność bywa luksusem, na który nie stać każdego człowieka - odrzekła, zupełnie ignorując temat, który przecież sama zaczęła - ale który blakł w obliczu słów, którymi się z nią podzielił, wciąż rezonujących w jej czaszce. - Stać na nią wyłącznie tych, którzy nie mają nic do stracenia.

James A. Rutherford
meow
nuda
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Dla Jamesa charakterystyczny był brak filtra – mówił to, co przychodziło mu do głowy, dzieląc się swoimi przemyśleniami i odczuciami, nie zastanawiając się nad tym, jakie wywoła to reakcje oraz czy jego własne słowa nie odwrócą się na jego niekorzyść. Po prostu płynął wraz ze swoimi przemyśleniami i dzięki swojej niezmiennej otwartości, pokazywał, kim był, jak czuł i o czym myślał. Jego słowa nie opuściły jego ust w żadnym konkretnym celu, nie oczekiwał od nich żadnej sprawczości, jedynie dzielił się swoim spostrzeżeniem odnośnie norm, które funkcjonowały w ich społeczeństwie, nie zastanawiając się nad tym, że to mogłoby spowodować pewne k o n s e k w e n c j e.

— Nie uraziłaś mnie, bardziej... — zawiodła mnie ta reakcja? — Wywołałaś we mnie pewną refleksję — powiedział po krótkiej pauzie. Tym razem powstrzymał się przed zbyt pośpiesznym uwolnieniem myśli, które mogłyby zranić czy ugodzić w coś, czego jeszcze nie rozumiał w swojej rozmówczyni. James był i n n y i przywykł już do tej swojej odrębności i świadomości, że ludzie inaczej odbierali jego, a on inaczej odbierał ich, bo należeli do dwóch różnych w e r s j i rzeczywistości. — Jestem malarzem w Toronto w dwudziestym pierwszym wieku... nie tak łatwo można mnie urazić — sprostował, chcąc w ten delikatny i powierzchowny sposób przekazać, że jego własne życie nie było usłane różami, spotykał z niesprawiedliwością, niezrozumieniem czy nawet szkalowaniem, więc wszelkiego rodzaju niepochlebne reakcje nie były mu obce i nie przeżywał ich dogłębnie. Raczej działało to tak, że w pewnych momentach przypominał sobie o swojej odrębności od współczesnego świata i świadomości, że dla większości pozostanie niezrozumiany.

— Oferowałem — przytaknął bez najmniejszego zawahania, a po chwili mogła usłyszeć, że słyszalnie uśmiechnął się. — Zabrzmi to stronniczo, ale to coś innego — powiedział od razu, nie kryjąc własnego rozbawienia swoimi słowami. Brzmiało to jak najgorsza możliwa wymówka, jednakże fakt był taki, że nie porównałby tych dwóch sytuacji – zwłaszcza że sam znał dokładnie stan, w jakim obecne znajdowała się dziewczyna, znał go zbyt dobrze i rozumiał, czemu sięgała po alkohol, a to nijak miało się do jego palenia skrętów. — Nie jestem cały czas upalony. Ten stan nie pozwala jasno myśleć i tworzyć. Palę głównie w nocy, dlatego, że mam problemy ze snem... Alkohol to inna forma ucieczki, którą też poznałem i którą odrzuciłem, stąd wiem, jaka jest różnica — wyjaśnił pokrótce, nie wnikając zbytnio w szczegóły swojej bliższej relacji z alkoholem. Nie chciał wyjść na egocentryka, jednak nie czuł się też na tyle komfortowo, by opowiedzieć więcej o swojej nieciekawej przeszłości. Jednakże szczerze liczył, że jego słowa pokażą sąsiadce jego perspektywę.

Swoją drogą jego n o c n e niepokoje były sprawą, której na ten moment nie potrafił rozwiązać. James nie wiedział, skąd wzięła się w nim ta niemoc spania w nocy, dokładnie w tych konkretnych godzinach – myślał o tym wielokrotnie, doszukując się jakiejś formy przekazu, jednakże nie uzyskał żadnych konkretnych odpowiedzi. W końcu przywykł do tego stanu, zwłaszcza iż udało mu się znaleźć nieszkodliwe rozwiązanie jego kłopotu.

— Piękne słowa — po dłuższej pauzie podsumował jej wypowiedź. Było w tym coś prawdziwego, gdyż jak wiele do stracenia miał James? Mieszkanie nie było jego, tylko je wynajmował. Prace miał łatwą i przyjemną, nawet gdyby ją stracił, to zapewne wkrótce znalazłby inną w tej samej branży. Nie był za nikogo odpowiedzialny, poza samym sobą, a żył w zgodzie ze sobą – nawet jeżeli powodowało to pewnie niekorzystne turbulencje po drodze – to jednak wybierał drogę prawdziwą, w której był sobą, bo dzięki temu czuł się s p e ł n i o n y. Nic nie tracił, nic nie zyskiwał. Poza tym cichym, głębokim s p o k o j e m własnej duszy, który był dla niego wszystkim.

Jej słowa zawisły w powietrzu między nimi, niosąc ze sobą ciężar, którego James nie potrafił do końca zrozumieć, ale którego p r z y t o m n o ś ć wyraźnie odczuwał. — Zastanawiam się... — powiedział po dłuższej pauzie, jego głos stał się cichszy, bardziej zamyślony. —Czy ktoś, kto tak trafnie opisuje autentyczność jako luksus, nie płaci za tę wiedzę własnym d o ś w i a d c z e n i e m…

Elena Santorini
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
ODPOWIEDZ

Wróć do „#11”