Po ostatnim spotkaniu z Maude James unosił się jakieś dwadzieścia centymetrów nad ziemią – lekko, zwiewnie, marzycielsko, pozwalając sobie, by każdy jego kolejny krok mógł zaprowadzić go do nowych drzwi z tabliczką niezapomniana przygoda. Jego dotychczasowe, klasyczne – jamesowe – oderwanie się od rzeczywistości, osiągnęło jeszcze wyższy poziom, bo teraz niezależnie od samego siebie, nie uciekał myślami już tylko w tematykę sztuki, ale także w tematykę Maude. Ją całą mógł rozebrać na podjednostki, nad którymi mógł się pochylić, podziwiać, wzdychać... rozebrać oczywiście, nie w żadnym rubasznym kontekście, gdyż to było do Rutherforda w ogóle niepodobne.
Dzisiejszy dzień obdarzył Jamesowi odpoczynek po nocnej zmianie, która trwała do ostatniego klienta – który bardzo nie chciał opuścić lokalu. Przez co wstał późnym popołudniem, gdy większość normalnie zsynchronizowanych z rzeczywistością, wracała już z pracy. On wybrał się na miasto, żeby móc zjeść coś ciepłego, zrobił szybkie zakupy i wrócił do swoich czterech ścian, żeby z pełną świadomością darowanej mu wolności, oddać się swojej najczystszej pasji – czyli tworzeniu na płótnie.
Naprzemiennie przymykał powieki, zamyślając się na dłużej i wracając myślami do tamtych chwil spędzonych w jego artystycznym azylu. Odtwarzał tamte kolorowe barwy, które panowały dokoła, cienie malujące się na twarzy jego towarzyszki, zapach ogniska wymieszanego z trawą unoszący się dookoła i ten cudowny gwar ludzkich głosów. Po czym otwierał się, chwytając za pędzel, mocząc go w jednej z barw i przenosząc płynnym pociągnięciem na płótno.
Działał w tym t r a n s i e czas nieokreślony, pozwalając sobie, by natchnienie nim kierowało. Z jego seansu twórczego wytrącił go dopiero pewien hałas. Trudno określić, czy jeden z pierwszych, ale pierwszy na tyle znaczący i wyraźny, że zwrócił jego uwagę. James jednak nie oderwał się od sztalugi, tylko próbował kontynuować, lecz wtedy dotarł do niego kolejny dźwięk – tym razem szkła – charakterystyczny i nieprzyjemny dla ucha. Rutherford odłożył w końcu paletę i powędrował w stronę uchylonego cały czas okna balkonowego. Zrobił to cicho, spokojnie, nasłuchując uważnie najbliższą okolicę i wtedy miał już pewność – owe odgłosy docierały z balkonu tuż obok.
Ponownie wybrał ostrzeżenie odchrząknięciem swojej nocnej towarzyszki przed swoim odezwaniem się.
— Wszystko dobrze? Trochę zabrzmiało to jakby... wazon niechcący stanął na twojej drodze — powiedział, ubierając swoje spostrzeżenie słuchowe w najdelikatniejsze słowa w jakie potrafił, żeby czasem nie sugerować jej żadnej celowości, bo przecież nie był tam i nie widział niczego. Właśnie, ponownie niczego – nikogo – nie widział, nadal nie mając pojęcia, jak jego najbliższa sąsiadka w ogóle wyglądała, gdyż od ich ostatniej rozmowy los nie obdarzył go tą przyjemnością ponownego spotkania. — Mam nadzieję, że to tylko przedmioty poniosły szkody, a nie... ich właścicielka — dodał cicho, lecz z nutą autentycznego niepokoju. — Gdybyś potrzebowała choćby kogoś, kto potrzyma latarkę podczas sprzątania... to jestem dosłownie o wyciągnięcie ręki.
Elena Santorini