-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Leo nienawidził wystawiać się na widelec, nienawidził komunikacji miejskiej, nienawidził ludzi obijających się o miejskie uliczne arterie bez planu, jak ćmy o klosz lampy, nienawidził doprowadzającego do mdłości miksu podrabianych perfum i nienawidził, kiedy szturchano go łokciami. Tłum przechodniów traktował wyłącznie jako przykry, irytująco obecny kolektyw i po każdorazowym, wywartym presją otoczenia czeku uprzejmości wystawionym in blanco odchorowywał ten nienaturalny przymus na różne sposoby.
Wiedział, że każdy (albo przynajmniej większość) posiadał jakiś cel do którego dążył, rodzinę, pracę, znajomych albo inne obowiązki wypychające człowieka poza dom, mimo to od lat na myśl o byciu wchłanianym przez tę szorstką, wyzbytą wrażliwości tłuszczę Leo miał przemożną ochotę domontować kolejny zamek w drzwiach.
Z nieoczekiwaną odscieczą przyszedł deszcz, smagnął szare, brudne Toronto ulewą i szczęśliwie dla niego i mniej dla reszty przechodniów szukających schronienia pod markizami, zadaszeniami i umykających w bramy, ruch uliczny zelżał.
Perella bardzo lubił deszcz, nawet taki, który lizał go po twarzy, przyklejał do ciała cienki, kaszmirowy golf i pchał się lubieżnie pod ubranie, dlatego pomimo, że jeden przy sobie akurat miał, nie kłopotał się dołączaniem do morza rozkładających się jak na zawołanie parasolek. Skoro już musiał opuścić swoją strefę komfortu, chciał mieć z tego przynajmniej jedną małą przyjemność.
Grateau Antiques okazało się być małym, łatwym do przeoczenia lokalem pośród mrowia nachalnych reklam sklepów o identycznym zresztą asortymencie i Leo mógłby przysiąc, że nawet jeśli przechodziłby tędy co najmniej tuzin razy dziennie, pewnie w ogóle by go nie zauważył. Mokry od stóp do głów, z idiotycznie bezużytecznym parasolem przyciśniętym do piersi odważnie wszedł do środka i już od progu powitał go znajomy zapach.
Znał tę mieszankę oliwy z oliwek z cytryną, sam stosował podobną do zabezpieczania swojej drewnianej duńskiej biblioteczki, czasami traktował nią po rozcieńczeniu parkiet.
Dzwonek nie rozdzwonił się o dziwo, być może zawieszono go zbyt daleko, albo zwyczajnie pozbawiono serca, tak, jak podobno i Perellę, o czym czasami plotkowano gdy zabrakło lepszych tematów, a jego nie było w pobliżu aby tę teorię potwierdzić.
Na honorowym miejscu spotkał piękny kredens z orzechowego drewna o pięknym, wyraźnym usłojeniu, stylizowany na wczesny barok i pękaty, w sam raz aby pomieścić...
Kawałek dalej przyuważył komplet trzech etażerek, każda z drewnianą rozetą, szufladką i miejscem na...
Za XIX-wiecznym serwisem do herbaty przycupnęła lampa w geometrycznej stylizacji art deco, z pięknym pudrowo-różowym kloszem i Leo nie byłby sobą, gdyby nie pomyślał o...
Stuk-stuk.
Płaski obcas wytłumił gruby dywan, nie na sprzedaż, ale Perella docenił go jako element wystroju. Sam raczej nie chciałby mieć podobnego w mieszkaniu, wystarczająco męczył się odsyłając raz na kwartał swoje mniejsze szenilowe odpowiedniki do pralni.
一 Panie Grateau, przyszedłem po samowar 一 zaanonsował w głąb pustki za ladą, błyszczącą od częstego natłuszczania i gładko wyrobioną na krawędziach, do której pomimo widocznych rys i obłupań na froncie Leo momentalnie zapałał sympatią. Może jednak miał serce, tylko po rozmiłowaniu każdego jednego kontuaru, witrynki, nadstawki czy biurka nie starczało go już na cokolwiek innego.
Swoje zamówienie wypatrzył parę sekund później i jego skupienie od drobnych defektów związanych z oczywistym użytkowaniem mebla poszybowało w stronę rosyjskiego samowara. Rozpoznał go po charakterystycznej koronie wieńczącej herbacianą czaszę, specyficznie rzeźbionym kraniku i korpusie z płaskim wgnieceniem wielkości kciuka, które okazało się niewystarczające aby go od zakupu zniechęcić. Błyszczące srebro cieszyło jego zielone oczy, najchętniej już niósłby go do domu aby parzyć godzinami herbatę, a to, że urządzenie prawdopodobnie miało ważyć dość aby pokrzyżować mu plany – no cóż. Tego jeszcze nie brał pod uwagę.
Usłyszał kroki dobiegające z zaplecza, skrzypnięcie drzwi, ciche sapnięcie, a ruch wychwycił jedynie kątem oka.
一 Wysłałem panu wczoraj potwierdzenie przelewu, druga transza poszła w... 一 Leo z ogromnym i widocznym wszem i wobec trudem nie udusił się na widok sąsiada w miejscu, w jakim spodziewał się zastać sędziwego, wąsatego staruszka w okularach. Cisza aż dzwoniła w uszy gdy nie potrafił ani wydać z siebie pojedynczego dźwięku ani przekleństwa, jakich miał w tym momencie na myśli wyjątkowo dużo. Po prostu stał obok swojego pięknego, posrebrzanego i drogiego jak diabli samowara i starał się nie przegrzać od środka przy analizie najbardziej zaskakującego splotu przypadków, jakie przytrafiły mu się w ostatnim czasie.
一 Nie rozumiem 一 stwierdził wreszcie, całkiem dyplomatycznie jak na człowieka, który nadal rozważał, czy w obecnej sytuacji nie byłoby lepiej, gdyby okręcił się na pięcie i wyszedł.
orpheus grateau

-
Do you want the house tour?
I could take you to the first, second, third floor
And I promise none of this is a metaphornieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
I've heard all the bad news and the bad reviews
Od rana krzątał się na zapleczu, co jakiś czas wychodząc tylko do klientów, którzy przychodzili odebrać swoje zamówienie, albo rozejrzeć się po sklepie. Miał tak wyczulony słuch, że nawet najmniejszy ruch drzwiami sprawiał, że ten potrafił wyskoczyć zza stosu kartonów i udawać (a właściwie nieudolnie próbować), że jest super sprzedawcą, gotowym odpowiedzieć na każde, nawet najdziwniejsze pytanie, jakie mogło paść z ust kolekcjonera antyków.
I o ile większość osób wychodziła ze sklepu z kwitkiem, tak trafiali się stali klienci, którzy co jakiś czas wpadali do Grateau Antiques licząc, że spotkają tutaj właściciela, z którym można było pogadać na wszystkie tematy. Dziadek Orpheusa był prawdziwym znawcą historii, ze szczególnym uwzględnieniem numizmatyki. Złote medale, stare monety... a nawet meble, które ostatnimi czasy zdawały się zabierać zdecydowanie zbyt dużo przestrzeni, którą młodszy Grateau chciał przeznaczyć na witryny z książkami. Jego miłość do starych woluminów, pachnących czasem książek była tak ogromna, że zdecydował się nawet na małe przemeblowanie. W lewej części sklepu znajdował się specjalny kącik, w którym ten (za zgodą babci) przygotował wystawę najznamienitszych książek, jakie udało mu się pozyskać do rodzinnego sklepu.
Po wyjściu ukochanej babci, która przyniosła mu obiad, zabrał się za katalogowanie ostatnich zamówień. Wiedział, że część klientów przyjdzie odebrać zamówienia dzisiaj, część jutro. Wystawił je więc na przód sklepu, wiedząc, że wkrótce dokona finalizacji transakcji i na zawsze rozstanie się z częścią tych rzeczy, które nadawały sklepowi duszy. Być może, gdyby Orpheus urodził się w innych czasach, w innym miejscu, żyłoby mu się szczęśliwiej. Wychodził z założenia, że ludzie nie doceniali historii i tego, jaka prawda jest zaklęta w tych z pozoru zwykłych przedmiotach, które sprzedawał. Zawsze jednak starał się opowiedzieć chociaż trochę na temat przedmiotu, który sprzedawał. Był to swoisty gratis, a także szansa na chociaż krótką rozmowę. Gadatliwość szatyna nie znała granic, a on sam, zdawał się potrzebować kontaktu z innymi ludźmi, niczym tlenu. Nic więc dziwnego, że zagadywał starą sprzedawczynię pieczywa na jednej z wysp w galerii, albo pana, który zajmował się dostawami za każdym razem, kiedy przywoził mu kilka pudeł.
Słysząc, jak z wnętrza sklepu dobiega głos, odstawił posiłek w plastikowym pojemniku na jeden z regałów, przeszukując też stare, podniszczone biurko w poszukiwaniu chusteczki, którą wytarł kąciki ust. Nie spodziewał się klienta tak szybko, większość, zdecydowana większość, przychodziła w godzinach późnopopołudniowych, najczęściej po własnej pracy. Na dłonie włożył białe, materiałowe rękawiczki i słysząc, że jakiś mężczyzna przyszedł po samowar, zabrał odpowiedniej wielkości pudło, do którego włożył jeszcze parę książek, które miał ułożyć na wystawie.
Jego zdziwienie wymalowane na twarzy, z lekko otworzonymi ustami mówiło wszystko. Tak jak i jego rozmówca, nie spodziewał się spotkać tutaj sąsiada. I dwie sekundy później uśmiechał się od ucha do ucha, zyskując przy tym dziwną aurę szczęścia.
一 O! Cześć! Leo, łaaał, nie spodziewałem się, że ciebie tu spotkam. Lubisz antyki? No tak, inaczej byś tutaj nie przyszedł... 一 dodał, prawie że na jednym wdechu odkładając pudło na ladę, a następnie ostrożnie wyciągając z wnętrza pięć książek, na których malowało się pozłacane nazwisko Verne. Spojrzał pytająco w kierunku Perelli, po chwili też pstrykając palcami w powietrzu, co przez założone rękawiczki wydało stłumiony, w żadnym stopniu nieprzypominającego charakterystycznego pstryknięcia, dźwięk. 一 Samowar! No tak. Nie domyśliłem się po przelewach, no raczej patrzę na tytuły, a nie nazwiska, wiesz jak to jest 一 był pewny, że nie wiedział, a tym bardziej że na pewno nie rozumie tego, jak ktoś taki jak Orpheus, który był chyba najbardziej chaotycznym człowiekiem, mógł zarządzać takim miejscem. 一 Dobra. Samowar. Obejrzałeś? Na pewno jesteś zdecydowany? Wiesz, w razie co warunki reklamacji są na naszej stronie.
Po chwili dopiero złapał głębszy oddech, jakby dopiero teraz przypominając sobie o takiej czynności jak oddychanie. Powoli złapał za metalowe urządzenie, chcąc je jeszcze obejrzeć, czy na pewno wszystko jest z nim w porządku. Tam, gdzie jeszcze chwilę temu był chaos, teraz było można zauważyć precyzję i spokój. Tam, gdzie królowały nieprzerwane komentarze Orpehusa, teraz była wszechobecna cisza. Która jednak nie trwała długo.
一 Wiesz, że kupił go mój dziadek? Chcesz znać jego historię? Trochę jednak przeszedł, ale cały czas jest na chodzie! 一 zapytał, licząc, że tym razem miło się zaskoczy i Leo nie trzaśnie mu drzwiami przed nosem, jak zdarzało się wtedy, gdy mijali się na klatce schodowej w ich kamienicy.
Leo V. Perella
-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Orpheus Grateau, aka Największe Utrapienie Perelli zmaterializowało się nagle za ladą i przez dłuższy moment słowotoku, jakim mężczyzna zaatakował go na dzień dobry Leo milczał, próbując ustalić jak to się stało, że nie połączył oczywistości, jaka właśnie na niego spadła.
Orpheus Grateau.
Grateau Antiques.
一 Boże drogi 一 westchnął sobie od serca pod nosem, mniej więcej w połowie potoku (bo nazwanie trajkotania Orpheusa strumieniem byłoby eufemizmem) jakim okazał się obszerny słowozbiór nadziany radością, polany zachwytem i oprószony pytaniami, produkowany niestrudzenie przez kłębek ruchu i entuzjazmu tak intensywnego, że aż mdliło.
Leo cmoknął cicho, z przyzwyczajenia, nasiąknięty deszczem płaszcz ciążył mu na ramionach, czuł również, jak kaszmirowy golf podsychając zamienia się w drapiący, mechaty kaftan. Gdyby wiedział, przygotowałby się na tę konfrontację dużo wcześniej. Nie, w ogóle by pewnie nie przyszedł, a samowar zamówił gdzieś indziej, z daleka od ciepłookich, nadgorliwych olbrzymów wpychających się ze swoją nadnaturalną szczęśliwością tam, gdzie nie proszono.
„(...) wiesz jak to jest.“
Uniesiona sceptycznie brew w sposób dobitny wskazywała, że Peralla nie wiedział jak to jest.
一 Wyglądam ci na kogoś, kto dla przyjemności przeprawiałby się w deszcz metrem przez miasto w godzinach szczytu dla nieprzemyślanego zakupu? 一 odbił twardo, nadspodziewanie szorstko jak na osobę noszącą się w miękkim koźlim podszerstku. Czy on, ten kretyn rozkoszny, ten safandułowaty gaduła naprawdę sądził, że Perella pchałby się w deszcz i tłumy bez konkretnego celu?
Bardzo ostentacyjnie i powoli przeniósł wzrok z Oprheusa na swój cenny samowar, który widać musiał być jednak wart zachodu. Leo cenił sobie ładne rzeczy. Na piedestale zazwyczaj stawiał te, które posiadały również walory praktyczne, jako że sama estetyka nie zawsze wystarczała. Do drugiej kategorii wliczało się wszystko, co miało potencjał ładnego, choć nie do końca potrzebnego bibelotu i właśnie w takiej klasyfikacji na jego liście śliczności uplasował się Grateau, z całą plejadą ciepłych, słonecznych brązów i mimo, że Perella prędzej odgryzłby sobie swój żmijowaty język niż przyznał to oficjalnie, miał drażniącą słabość do jego głosu. Przypominał mu gryczany miód, który wyjadało się z łyżki łutem niemożliwego do przezwyciężenia łakomstwa, słodki, bursztynowy i gęsty, natomiast drapiący w gardło i wywołujący kaszel po tym, jak pierwsze przyjemne wrażenie przemijało.
一 Nie wiem, chcę? 一 zaryzykował, kątem oka patrząc jak deszcz bezlitośnie chłoszcze sklepową witrynę. Parasol stuknął cichutko, gdy Leo postawił go prosto i wsparł się oburącz o obłą nasadę drewnianej rączki. Nie wyglądał, jakby miał ochotę na rozległy opis i pełną sagę przeżyć nowego nabytku, ale z drugiej strony pchanie się w ulewę z prawie dziesięciokilowym samowarem też mu się nie uśmiechało. Mógłby jeszcze, prawda, zbyć natręta tak, jak robił to zwykle na korytarzu jaki dzielili mieszkając pod tym samym adresem z różnicą jednej cyferki na drzwiach i przejść się w ciszy między innymi ciekawymi eksponatami, aczkolwiek czuł, że ugaszenie tak rozbuchanego entuzjazmu byłoby równie wyczerpujące co słuchanie. Walka byłaby bezcelowa, wiedział. Wiedział, pieklił się w ciszy i co jakiś czas poruszał skrzydełkami nosa w westchnieniach, jakie ktoś bardziej spostrzegawczy rozpoznałby jako oznaki wymuszonej cierpliwości.
Sam był sobie winny, ale też, żeby od razu taki zbieg okoliczności?
Iskierki w oczach Grateau sugerowały, że prawdopodobnie nawet gdyby stanowczo zaprzeczył, mężczyzna i tak znalazłby sposób, aby mu tę garść anegdotek wepchnąć jak ulotkę, więc z braku lepszych opcji i niechęci do walki z wiatrakami, Perella uległ.
一 To dobrze 一 odparł płasko, cicho, i utkwił nieruchome spojrzenie gdzieś na wysokości ażurowej korony herbacianej czaszy. 一 Zamierzam go używać, dlatego zależało mi na czymś, co nie będzie tylko kurzącym się bibelotem cieszącym oko. Rozumiesz co mam na myśli?
Wątpił, by ktoś tak niewrażliwy na aluzje rozpoznał w jadowitym akcencie przytyk, aczkolwiek nie potrafił inaczej. W duchu życzył sobie, aby ta chodząca personifikacja słońca poszła sobie świecić i razić w oczy gdzieś indziej. Grateau był jednak w dziwny sposób odporny na jego arogancję, przytyki godne rozkapryszonego pięciolatka i tupanie nogą. To było niespotykane. Nienaturalne wręcz. Bogate doświadczenie w materii odstraszania każdego potencjalnego frajera jaki próbował wkraść się między zasieki przestrzeni osobistej Perelli nie znało dotąd takiego przypadku.
一 Jak oceniłbyś wagę? 一 wtrącił, chcąc wbić się klinem w monolog Orpheusa, zanim rozgadałby się na dobre i wszedł w mało istotne szczegóły. Leo przechylił lekko głowę, wyczekująco uniósł na niego wzrok i zignorował kroplę, która wcześniej formowała się na jego skroni pod mokrym kosmykiem włosów, a teraz spłynęła mu bokiem i wpadła za kołnierzyk. Wzdrygnął się tylko ledwo zauważalnie, gdy poczuł ją bliżej lewego obojczyka.
orpheus grateau
Orpheus Grateau.
Grateau Antiques.
一 Boże drogi 一 westchnął sobie od serca pod nosem, mniej więcej w połowie potoku (bo nazwanie trajkotania Orpheusa strumieniem byłoby eufemizmem) jakim okazał się obszerny słowozbiór nadziany radością, polany zachwytem i oprószony pytaniami, produkowany niestrudzenie przez kłębek ruchu i entuzjazmu tak intensywnego, że aż mdliło.
Leo cmoknął cicho, z przyzwyczajenia, nasiąknięty deszczem płaszcz ciążył mu na ramionach, czuł również, jak kaszmirowy golf podsychając zamienia się w drapiący, mechaty kaftan. Gdyby wiedział, przygotowałby się na tę konfrontację dużo wcześniej. Nie, w ogóle by pewnie nie przyszedł, a samowar zamówił gdzieś indziej, z daleka od ciepłookich, nadgorliwych olbrzymów wpychających się ze swoją nadnaturalną szczęśliwością tam, gdzie nie proszono.
„(...) wiesz jak to jest.“
Uniesiona sceptycznie brew w sposób dobitny wskazywała, że Peralla nie wiedział jak to jest.
一 Wyglądam ci na kogoś, kto dla przyjemności przeprawiałby się w deszcz metrem przez miasto w godzinach szczytu dla nieprzemyślanego zakupu? 一 odbił twardo, nadspodziewanie szorstko jak na osobę noszącą się w miękkim koźlim podszerstku. Czy on, ten kretyn rozkoszny, ten safandułowaty gaduła naprawdę sądził, że Perella pchałby się w deszcz i tłumy bez konkretnego celu?
Bardzo ostentacyjnie i powoli przeniósł wzrok z Oprheusa na swój cenny samowar, który widać musiał być jednak wart zachodu. Leo cenił sobie ładne rzeczy. Na piedestale zazwyczaj stawiał te, które posiadały również walory praktyczne, jako że sama estetyka nie zawsze wystarczała. Do drugiej kategorii wliczało się wszystko, co miało potencjał ładnego, choć nie do końca potrzebnego bibelotu i właśnie w takiej klasyfikacji na jego liście śliczności uplasował się Grateau, z całą plejadą ciepłych, słonecznych brązów i mimo, że Perella prędzej odgryzłby sobie swój żmijowaty język niż przyznał to oficjalnie, miał drażniącą słabość do jego głosu. Przypominał mu gryczany miód, który wyjadało się z łyżki łutem niemożliwego do przezwyciężenia łakomstwa, słodki, bursztynowy i gęsty, natomiast drapiący w gardło i wywołujący kaszel po tym, jak pierwsze przyjemne wrażenie przemijało.
一 Nie wiem, chcę? 一 zaryzykował, kątem oka patrząc jak deszcz bezlitośnie chłoszcze sklepową witrynę. Parasol stuknął cichutko, gdy Leo postawił go prosto i wsparł się oburącz o obłą nasadę drewnianej rączki. Nie wyglądał, jakby miał ochotę na rozległy opis i pełną sagę przeżyć nowego nabytku, ale z drugiej strony pchanie się w ulewę z prawie dziesięciokilowym samowarem też mu się nie uśmiechało. Mógłby jeszcze, prawda, zbyć natręta tak, jak robił to zwykle na korytarzu jaki dzielili mieszkając pod tym samym adresem z różnicą jednej cyferki na drzwiach i przejść się w ciszy między innymi ciekawymi eksponatami, aczkolwiek czuł, że ugaszenie tak rozbuchanego entuzjazmu byłoby równie wyczerpujące co słuchanie. Walka byłaby bezcelowa, wiedział. Wiedział, pieklił się w ciszy i co jakiś czas poruszał skrzydełkami nosa w westchnieniach, jakie ktoś bardziej spostrzegawczy rozpoznałby jako oznaki wymuszonej cierpliwości.
Sam był sobie winny, ale też, żeby od razu taki zbieg okoliczności?
Iskierki w oczach Grateau sugerowały, że prawdopodobnie nawet gdyby stanowczo zaprzeczył, mężczyzna i tak znalazłby sposób, aby mu tę garść anegdotek wepchnąć jak ulotkę, więc z braku lepszych opcji i niechęci do walki z wiatrakami, Perella uległ.
一 To dobrze 一 odparł płasko, cicho, i utkwił nieruchome spojrzenie gdzieś na wysokości ażurowej korony herbacianej czaszy. 一 Zamierzam go używać, dlatego zależało mi na czymś, co nie będzie tylko kurzącym się bibelotem cieszącym oko. Rozumiesz co mam na myśli?
Wątpił, by ktoś tak niewrażliwy na aluzje rozpoznał w jadowitym akcencie przytyk, aczkolwiek nie potrafił inaczej. W duchu życzył sobie, aby ta chodząca personifikacja słońca poszła sobie świecić i razić w oczy gdzieś indziej. Grateau był jednak w dziwny sposób odporny na jego arogancję, przytyki godne rozkapryszonego pięciolatka i tupanie nogą. To było niespotykane. Nienaturalne wręcz. Bogate doświadczenie w materii odstraszania każdego potencjalnego frajera jaki próbował wkraść się między zasieki przestrzeni osobistej Perelli nie znało dotąd takiego przypadku.
一 Jak oceniłbyś wagę? 一 wtrącił, chcąc wbić się klinem w monolog Orpheusa, zanim rozgadałby się na dobre i wszedł w mało istotne szczegóły. Leo przechylił lekko głowę, wyczekująco uniósł na niego wzrok i zignorował kroplę, która wcześniej formowała się na jego skroni pod mokrym kosmykiem włosów, a teraz spłynęła mu bokiem i wpadła za kołnierzyk. Wzdrygnął się tylko ledwo zauważalnie, gdy poczuł ją bliżej lewego obojczyka.
orpheus grateau

-
Do you want the house tour?
I could take you to the first, second, third floor
And I promise none of this is a metaphornieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Nie przypuszczał, że jego małoprzyjemny w obyciu sąsiad (często będący powodem kilkusekundowych napadów smutku), postanowi odwiedzić jego sklep. Nie zamierzał mu się odpłacać za te wszystkie przykrości, które zdarzało mu się zauważać podczas ich krótkich interakcji, a potraktować jak zwykłego, przeciętnego klienta. No, na ile Leo Perella mógł być przeciętnym.
Nie byłby sobą, gdyby nawet przez chwilę nie zajął się też czymś innym. Jego dłonie powędrowały w kierunku pracowniczego laptopa, na którym wystukał kilka słów w jakiejś tabelce, zapewne odhaczając jednocześnie towar, który był wpisany w inwentarz sklepowy. Jego dziadek preferował tabele rysowane ręcznie, schowane w starym, nadgryzionym już przez ząb czasu dzienniku, do którego mężczyzna wkładał jedynie kolejne kartki, które powoli przestawały się mieścić się w skórzanej oprawie. To Orpheus po raz pierwszy zdecydował się nieco unowocześnić antykwariat, a elektroniczny inwentarz był pierwszym krokiem, który poczynił, aby pracowało mu się tutaj lepiej.
Zbity z tropu Grateau, być może ugodzony jakąś niewidzialną strzałą, charakterystyczną dla japońskich animacji, która przebijała serce głównego bohatera w momencie, w którym otrzymywał komunikat nieco odmienny od tego, który przewidywał, nie dawał jednak za wygraną. Zmieszanie na jego twarzy trwało zaledwie kilka sekund, a zakłopotanie przykrył szerokim uśmiechem i krótkim skinięciem głową. Na ten moment, w którym aktualnie się znajdował, nikt chyba nie był w stanie wyprowadzić go z dobrego humoru na dłużej niż kilka minut.
一 Racja! Ale... metro? Wiesz, że mamy opcje dostawy, nie? 一 zapytał, drapiąc się palcem po policzku, zaraz też kiwając głową w kierunku drzwi, na których wisiała karteczka świadcząca o ewentualnych współpracach z firmami dostawczymi, z którymi młodszy Grateau nawiązał kontakt, kiedy przejmował sklep. To była kolejna zmiana, mająca usprawnić przepływ towaru, a także sprawić, że antykwariat będzie przynosić większe obroty. 一 No, zawsze mógłbym go dostarczyć osobiście, aż tak daleko nie mam, prawda sąsiedzie? Nie no, to taki żarcik. Nie mam czasu zbytnio wychodzić ze sklepu. Nawet jak nie ma tutaj za dużo klientów, to trzeba dbać o te cudeńka.
I jeżeli czemuś w życiu Orpheus poświęcał się bezgranicznie, było dbanie o wszelkiego rodzaju antyki. Nawet jeżeli czuł się zmęczony, powinien pójść do domu, potrafił spędzić dwie, czasem trzy godziny na próbie doprowadzenia ich do stanu jak najbardziej naturalnego. Odbyty kurs z konserwacji zabytków, co prawda nie przyniósł mu praktycznej wiedzy, jak dbać o stare woluminy, monety z czasów wiktoriańskich, czy starą porcelanę, ale pozwolił na nieco szersze spojrzenie na problematykę, jaką było zabezpieczanie towaru przed ewentualnym uszkodzeniem. Nic więc dziwnego, że nawet jak Orpheus lubił dzieci, tak starał się pilnować każdego małolata, który z ciekawości pojawiłby się w jego sklepie. Był pewny, że nie byłby w stanie pokryć ewentualnych szkód, a jego rodzice, wcale nie byliby skorzy do tego, by to zrobić.
一 Myślisz, że sprzedałbym ci jakiś szrot? 一 spojrzał na niego, marszcząc lekko brwi, by po chwili zbyć ewentualny komentarz machnięciem ręki. Ponownie na jego twarzy zagościł pogodny uśmiech, a w policzkach dało się dostrzec małe, kształtujące się dołeczki. 一 Spokojnie, nikt jeszcze nie złożył zażalenia, staramy się z dziadkiem, aby każde urządzenie działało, a jeżeli jest już w bardzo opłakanym stanie, to informujemy. Czyli co, zapowiada się dzisiaj wieczór z gorącą herbatką? 一 zapytał, przenosząc tylko wzrok na kartę, którą otworzył chwilę temu w przeglądarce. Przejechał wzrokiem po opisie przedmiotu, próbując ustalić, czy dziadek przypadkiem nie pomylił się podczas przypisywania czasu powstania, albo fabryki, w której wytworzono to cudo techniki.
一 Jeżeli chodzi o ten samowar, jeżeli dobrze się orientuje to mamy całkiem sprawny unikat. Rok powstania około 1900, jest to robota Jegora Wanykina. Niklowany mosiądz, drewniane rączki... 一 dodał tylko, wskazując palcem w rękawiczce na ciemnobrązową rączkę, która zdawała się być świetnie zakonserwowana i pomimo upływu lat, nie było na niej widać żadnych śladów użytkowania. Nie chciał zdradzać, że spędził prawie pięć godzin, doprowadzając ten samowar do takiego stanu, w którym trudno było dostrzec jakąkolwiek smugę. 一 Dziadek mówił, że pozyskał go jakieś trzy lata temu, jak byli z babcią na wakacjach z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu. Wyobrażasz sobie dożyć takiego czasu razem? Rany, to musi być miłość! Taka wiesz, z romanty-... tak, samowar! 一 skarcił sam siebie za zbytnie odbieganie od tematu, zaraz tylko stukając palcem w jedno miejsce, gdzie można było dostrzec pomniejsze wgłębienie. Nie było to wielkie uszkodzenie, ale wpływało na końcową cenę produktu. 一 To wgłębienie, podobno było spowodowane transportem tego samowaru przez uciekającą arystokratkę po... jak się nazywał ten przewrót w Rosji? No pewnie wiesz, o co mi chodzi. W każdym razie jest sprawny, nie próbowałem robić w nim herbaty, ale jak czyściłem to wszystko śmigało jak ta lala 一 na ten tragiczny żart, nawet sam autor się nie zaśmiał, ale Orpheus nie zamierzał jednak przerywać dialogu, jaki udało mu się nawiązać z klientem. Nawet jeżeli jego interlokutor wcale nie zamierzał odpowiadać.
一 Hm? Ciężar? Na oko... dziesięć? Może dwanaście kilogramów. Spokojnie, karton wytrzyma, jest wzmocniony na dole sklejką. Na pewno doniesiesz do domu i nie uszkodzisz. No mam taką nadzieję! Wtedy już zwrotu nie przyjmę 一 uśmiechnął się szeroko, bez problemu podnosząc samowar i umieszczając go w pudle, gdzie znajdowała się już wcześniej przygotowana folia bąbelkowa, mająca zapewnić bezpieczny transport. 一 Lubisz strzelać folią bąbelkową? Podobno odstresowuje, a wydajesz się... no. Nie, że jakoś mocno, ale jak na ciebie to całkiem grymaśny dzisiaj jesteś 一 nawet nie oderwał wzroku od kartonu, na który właśnie naklejał przeźroczystą taśmę. Czasem miał wrażenie, że Leo to mitologiczna Meduza i gdyby mógł, zamieniłby go w kamienny posąg.
Leo V. Perella
Nie byłby sobą, gdyby nawet przez chwilę nie zajął się też czymś innym. Jego dłonie powędrowały w kierunku pracowniczego laptopa, na którym wystukał kilka słów w jakiejś tabelce, zapewne odhaczając jednocześnie towar, który był wpisany w inwentarz sklepowy. Jego dziadek preferował tabele rysowane ręcznie, schowane w starym, nadgryzionym już przez ząb czasu dzienniku, do którego mężczyzna wkładał jedynie kolejne kartki, które powoli przestawały się mieścić się w skórzanej oprawie. To Orpheus po raz pierwszy zdecydował się nieco unowocześnić antykwariat, a elektroniczny inwentarz był pierwszym krokiem, który poczynił, aby pracowało mu się tutaj lepiej.
Zbity z tropu Grateau, być może ugodzony jakąś niewidzialną strzałą, charakterystyczną dla japońskich animacji, która przebijała serce głównego bohatera w momencie, w którym otrzymywał komunikat nieco odmienny od tego, który przewidywał, nie dawał jednak za wygraną. Zmieszanie na jego twarzy trwało zaledwie kilka sekund, a zakłopotanie przykrył szerokim uśmiechem i krótkim skinięciem głową. Na ten moment, w którym aktualnie się znajdował, nikt chyba nie był w stanie wyprowadzić go z dobrego humoru na dłużej niż kilka minut.
一 Racja! Ale... metro? Wiesz, że mamy opcje dostawy, nie? 一 zapytał, drapiąc się palcem po policzku, zaraz też kiwając głową w kierunku drzwi, na których wisiała karteczka świadcząca o ewentualnych współpracach z firmami dostawczymi, z którymi młodszy Grateau nawiązał kontakt, kiedy przejmował sklep. To była kolejna zmiana, mająca usprawnić przepływ towaru, a także sprawić, że antykwariat będzie przynosić większe obroty. 一 No, zawsze mógłbym go dostarczyć osobiście, aż tak daleko nie mam, prawda sąsiedzie? Nie no, to taki żarcik. Nie mam czasu zbytnio wychodzić ze sklepu. Nawet jak nie ma tutaj za dużo klientów, to trzeba dbać o te cudeńka.
I jeżeli czemuś w życiu Orpheus poświęcał się bezgranicznie, było dbanie o wszelkiego rodzaju antyki. Nawet jeżeli czuł się zmęczony, powinien pójść do domu, potrafił spędzić dwie, czasem trzy godziny na próbie doprowadzenia ich do stanu jak najbardziej naturalnego. Odbyty kurs z konserwacji zabytków, co prawda nie przyniósł mu praktycznej wiedzy, jak dbać o stare woluminy, monety z czasów wiktoriańskich, czy starą porcelanę, ale pozwolił na nieco szersze spojrzenie na problematykę, jaką było zabezpieczanie towaru przed ewentualnym uszkodzeniem. Nic więc dziwnego, że nawet jak Orpheus lubił dzieci, tak starał się pilnować każdego małolata, który z ciekawości pojawiłby się w jego sklepie. Był pewny, że nie byłby w stanie pokryć ewentualnych szkód, a jego rodzice, wcale nie byliby skorzy do tego, by to zrobić.
一 Myślisz, że sprzedałbym ci jakiś szrot? 一 spojrzał na niego, marszcząc lekko brwi, by po chwili zbyć ewentualny komentarz machnięciem ręki. Ponownie na jego twarzy zagościł pogodny uśmiech, a w policzkach dało się dostrzec małe, kształtujące się dołeczki. 一 Spokojnie, nikt jeszcze nie złożył zażalenia, staramy się z dziadkiem, aby każde urządzenie działało, a jeżeli jest już w bardzo opłakanym stanie, to informujemy. Czyli co, zapowiada się dzisiaj wieczór z gorącą herbatką? 一 zapytał, przenosząc tylko wzrok na kartę, którą otworzył chwilę temu w przeglądarce. Przejechał wzrokiem po opisie przedmiotu, próbując ustalić, czy dziadek przypadkiem nie pomylił się podczas przypisywania czasu powstania, albo fabryki, w której wytworzono to cudo techniki.
一 Jeżeli chodzi o ten samowar, jeżeli dobrze się orientuje to mamy całkiem sprawny unikat. Rok powstania około 1900, jest to robota Jegora Wanykina. Niklowany mosiądz, drewniane rączki... 一 dodał tylko, wskazując palcem w rękawiczce na ciemnobrązową rączkę, która zdawała się być świetnie zakonserwowana i pomimo upływu lat, nie było na niej widać żadnych śladów użytkowania. Nie chciał zdradzać, że spędził prawie pięć godzin, doprowadzając ten samowar do takiego stanu, w którym trudno było dostrzec jakąkolwiek smugę. 一 Dziadek mówił, że pozyskał go jakieś trzy lata temu, jak byli z babcią na wakacjach z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu. Wyobrażasz sobie dożyć takiego czasu razem? Rany, to musi być miłość! Taka wiesz, z romanty-... tak, samowar! 一 skarcił sam siebie za zbytnie odbieganie od tematu, zaraz tylko stukając palcem w jedno miejsce, gdzie można było dostrzec pomniejsze wgłębienie. Nie było to wielkie uszkodzenie, ale wpływało na końcową cenę produktu. 一 To wgłębienie, podobno było spowodowane transportem tego samowaru przez uciekającą arystokratkę po... jak się nazywał ten przewrót w Rosji? No pewnie wiesz, o co mi chodzi. W każdym razie jest sprawny, nie próbowałem robić w nim herbaty, ale jak czyściłem to wszystko śmigało jak ta lala 一 na ten tragiczny żart, nawet sam autor się nie zaśmiał, ale Orpheus nie zamierzał jednak przerywać dialogu, jaki udało mu się nawiązać z klientem. Nawet jeżeli jego interlokutor wcale nie zamierzał odpowiadać.
一 Hm? Ciężar? Na oko... dziesięć? Może dwanaście kilogramów. Spokojnie, karton wytrzyma, jest wzmocniony na dole sklejką. Na pewno doniesiesz do domu i nie uszkodzisz. No mam taką nadzieję! Wtedy już zwrotu nie przyjmę 一 uśmiechnął się szeroko, bez problemu podnosząc samowar i umieszczając go w pudle, gdzie znajdowała się już wcześniej przygotowana folia bąbelkowa, mająca zapewnić bezpieczny transport. 一 Lubisz strzelać folią bąbelkową? Podobno odstresowuje, a wydajesz się... no. Nie, że jakoś mocno, ale jak na ciebie to całkiem grymaśny dzisiaj jesteś 一 nawet nie oderwał wzroku od kartonu, na który właśnie naklejał przeźroczystą taśmę. Czasem miał wrażenie, że Leo to mitologiczna Meduza i gdyby mógł, zamieniłby go w kamienny posąg.
Leo V. Perella
-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Maszyna poszła w ruch, Grateau się rozgadał i Perella wierzył, że na tym etapie nie istniała żadna siła zdolna wyhamować jego entuzjazm. Uważał, że było w tym coś pięknego, kiedy z młodzieńczymi wypiekami na policzkach i plamami różu na skroniach opowiadał o wycieczce dziadków i spacerował odzianymi w rękawiczki dłońmi po gładkiej tafli samowara.
Bo tak naprawdę, bardzo głęboko, w swoim sercu ukrytym pod klatką z żeber i warstwą służącego głównie do samoobrony cynizmu, Perella za każdym razem gdy werbalnie chłostał to nazbyt ufne i serdeczne stworzenie czuł się cholernie podle. Po ostatnim, niezasłużonym zresztą zmitygowaniu chłopaczyny za to, że Hiacynta znów przewędrowała do niego przez szparę w przepierzeniu w teorii oddzielającym ich balkony, Leo przez cały wieczór walczył z chęcią wymierzenia sobie siarczystego policzka. Nie, żeby nie zasłużył. Za bycie tak żmijowatym sąsiadem powinno się w jakiś sposób płacić rekompensatę.
Może dlatego, że sam nie rozumiał jak w tak skurwysyńskim, egoistycznym świecie mogły zaistnieć tak niedostosowane do wszechobecnego wyzysku i dwulicowości przypadki jak Orpheus Grateau.
Od dnia w którym spotkał go po raz pierwszy, to jest – o ile dobrze pamiętał – od jego głośnej i stawiającej w stan czujności całej kamienicy przeprowadzki, Leo obserwował go bardzo uważnie, nasłuchiwał zza ściany i wysiadywał w progu swojego balkonu zastanawiając się, czy to będzie ten ostatni raz. Wszystko, poczynając od wdzięcznie poetyckiego imienia, przez zamiłowanie do winyli, których sam posiadał całkiem sporo, aż do tych rozkosznych dołeczków (które jakaś siła wyższa musiała najwyraźniej dorzucić mu na dobitkę, jakby już było mu mało) jakie pojawiały się na złość nawet wówczas, gdy zdarzało mu się skurwić Grateau jak psa za jakąś pomniejszą głupotę. Uśmiechał się bez względu na to ile razy i jak jadowicie Perella by go nie pokąsał, ale w ostatnich tygodniach dało się wyczuć różnicę. Interakcji było coraz mniej, uśmiech wciąż obecny, mimo to Leo zidentyfikował dystans i tak, jak początkowo nie wiedział co poczynić z oczywistym szczeniackim zauroczeniem zza ściany w salonie, tak teraz niemal wyrżnął przy konstatacji oczywistej i jak się nad tym zastanowić, łatwej do przewidzenia. Ile razy można było próbować?
Powinien był się ucieszyć, ale tamtego wieczora chociaż otworzył wino, uchylił balkonowe drzwi (zamknął wcześniej Hiacyntę w gabinecie) i nalał sobie wody do wanny by w przedramatyzowany sposób celebrować odzyskany spokój, nie potrafił nawet wychylić jednej lampki, bo poczucie straty po raz kolejny odbierało mu apetyt. Jakiś wewnętrzny alarm krzyczał, wył i dzwonił żądając, by zamiast siedzieć jak ten cymbał ostatni i z przyzwyczajenia brodzić w minionych żałobach przywdziać szlafrok, czym prędzej rozplanować jakieś zgrabne przeprosiny i liczyć, że nie odbije się od drzwi w sensie zarówno literalnym jak i metaforycznym. Bo przecież po wszystkich niesprawiedliwych w dużej mierze przytykach jakimi go poczęstował, Grateau miał wszelkie prawo wyśmiać go w progu.
Początkowo Perella nie rozumiał. Z góry założył, że delikatność i zdawać by się mogło, niewyczerpalne zasoby cierpliwości i zaangażowania są przejawem sprytnie przemyślanej techniki, jakimś fortelem, który miał na celu uśpić jego czujność by wkraść się w łaski. Dopiero z czasem doszedł do wniosku, że Orpheus cały był taki, czyli nie do końca pasujący, zbyt dobrotliwy i okwiecony tym ewidentnym zauroczeniem jak wiosna, na którą Leo reagował alergicznie.
Grateau był wszystkim, o czym Perella skrycie marzył odkąd tak naprawdę pamiętał i właśnie dlatego to prawie dwumetrowe uosobienie słońca tak bardzo go przerażało. Bezpieczniej było spędzać wieczory w pustym salonie, z kotem na kolanach, nad starymi filmami z Audrey Hepburn, butelką wina i wśród kwiatów, które sam sobie kupował w jakimś dziecinnym manifeście przeciwko jakiejkolwiek zależności od drugiego człowieka, wypłakiwać sobie oczy i wzdychać idiotycznie: dlaczego mi się to nie przytrafiło?
一 Myślę, że nie 一 odparł krótko i rzeczowo, usilnie starając się wyrzucić z głowy to, o czym myślał zbyt intensywnie ostatniego wieczora. Zżymał się wówczas na braki w pamięci, przez które nie był w stanie przywołać dokładnie koloru oczu Orpheusa, ale ostatecznie i tak okazało się, że do wyobrażenia o oglądaniu wspólnie Małych Kobietek w jakim to mężczyzna zasypiał mu z głową złożoną na kolanach nie było to aż tak potrzebne. 一 Mieszkam ścianę obok, nie chciałbyś, żebym zapukał z reklamacją.
Przez pogłębiające się w policzkach Orpheusa dołeczki Leo poczuł, jakby ktoś wymierzył mu właśnie precyzyjny cios prosto w żołądek. Odkaszlnął zatem w zwiniętą dłoń, wsparł na niej na krótko usta i obrócił głowę w inną stronę, spojrzenie natomiast utkwił w rozklekotanym, czekającym zapewne na konserwację szezlongu. Cokolwiek, byle nie te dołeczki.
Dziadek mówił, że pozyskał go jakieś trzy lata temu, jak byli z babcią na wakacjach z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu. Wyobrażasz sobie dożyć takiego czasu razem?
Absolutnie sobie tego nie wyobrażał, ale chyba nie musiał mu o tym mówić. Wiedział natomiast w teorii czym jest miłość romantyczna i dla Perelli nie było w niej ani krztyny piękna, jakkolwiek dla rozmarzonego wizją wspólnej emerytury i uczucia do grobowej deski Orpheusa zapewne wyglądało to zupełnie inaczej.
一 Masz na myśli... hmm, Pucz Moskiewski? 一 podpowiedział sennie, czując, jak zaczyna mu się udzielać deszczowa wrześniowa aura i lekko somnambuliczny charakter sklepu. 一 Rosja ma bogaty dorobek powstań i rewolucji, z różnym skutkiem. Mnie natomiast o wiele bardziej niż ich zdolność dokonania skutecznego przewrotu interesuje biegłość wytwarzania samowarów. Jeżeli mówisz, że jest sprawny, to zakładam, że jest.
Jak ostatni gbur i prostak Leo zgasił obcesowo wywód, zanim Grateau wczułby się w rolę i zechciał wejść w detale, a on jak to ciele-mele dałby się urobić, nadstawił uszu i spędził tu więcej czasu niż to konieczne.
A potem nagle poczuł słabość w nogach, pustkę w głowie i uchylił nieelegancko usta, spojrzenie zaś odkleiło się od wypłowiałej tapicerki szezlonga i z mocą zostało wymierzone prosto w ciemno-brązowe (teraz już uzupełnił tę informację) oczy zerkające na niego z łagodnością.
(...) dziesięć? Może dwanaście kilogramów.
一 ...I-ile? 一 zapytał bezbarwnie, a jego brwi o kształcie jaskółczych skrzydełek powędrowały zgodnie ku górze. 一 Dwana... jesteś pewien, że niczego nie pomyliłeś?
Być może dla kogoś, kto nawykł do noszenia takich eksponatów w tę i z powrotem kategoria wagowa samowara plasowała się na pułapie półśmiesznej, ale dla Perelli, który dostawał zadyszki wjeżdżając swoją liliową damką pod górkę ciężar nowego nabytku przekraczał tę dopuszczalną. Przełknął nerwowo ślinę, zwilżył podsuszone wargi koniuszkiem języka i stuknął nerwowo szpicem parasola o drewnianą klepkę w podłodze. Nie, to należało przekalkulować.
Ignorowanie Orpheusa bajdurzącego trzy po trzy o folii bąbelkowej i jej terapeutycznym wpływie na nerwy nie było trudne, prawdziwym utrapieniem okazało się natomiast przyznanie, póki co samemu przed sobą, że samowara o własnych siłach nie przetransportuje, mógłby najwyżej przenieść go z półki na półkę, a i to jak najbliższą. Co on sobie myślał?
一 Myślisz, że mógłbyś mi to zapakować do taksówki? 一 zaryzykował, bo już bardziej wykonalne wydawało mu się dotaszczenie na raty wielkiego kartonu po schodach na trzecie piętro ich kamienicy. 一 Dopłacę za fatygę.
Nie chciał być mu dłużnym, mimo, że jak go znał, Grateau prawdopodobnie wzbroni się rękami i nogami byle nie dać sobie wcisnąć ani dolara ponad rachunek.
orpheus grateau
Bo tak naprawdę, bardzo głęboko, w swoim sercu ukrytym pod klatką z żeber i warstwą służącego głównie do samoobrony cynizmu, Perella za każdym razem gdy werbalnie chłostał to nazbyt ufne i serdeczne stworzenie czuł się cholernie podle. Po ostatnim, niezasłużonym zresztą zmitygowaniu chłopaczyny za to, że Hiacynta znów przewędrowała do niego przez szparę w przepierzeniu w teorii oddzielającym ich balkony, Leo przez cały wieczór walczył z chęcią wymierzenia sobie siarczystego policzka. Nie, żeby nie zasłużył. Za bycie tak żmijowatym sąsiadem powinno się w jakiś sposób płacić rekompensatę.
Może dlatego, że sam nie rozumiał jak w tak skurwysyńskim, egoistycznym świecie mogły zaistnieć tak niedostosowane do wszechobecnego wyzysku i dwulicowości przypadki jak Orpheus Grateau.
Od dnia w którym spotkał go po raz pierwszy, to jest – o ile dobrze pamiętał – od jego głośnej i stawiającej w stan czujności całej kamienicy przeprowadzki, Leo obserwował go bardzo uważnie, nasłuchiwał zza ściany i wysiadywał w progu swojego balkonu zastanawiając się, czy to będzie ten ostatni raz. Wszystko, poczynając od wdzięcznie poetyckiego imienia, przez zamiłowanie do winyli, których sam posiadał całkiem sporo, aż do tych rozkosznych dołeczków (które jakaś siła wyższa musiała najwyraźniej dorzucić mu na dobitkę, jakby już było mu mało) jakie pojawiały się na złość nawet wówczas, gdy zdarzało mu się skurwić Grateau jak psa za jakąś pomniejszą głupotę. Uśmiechał się bez względu na to ile razy i jak jadowicie Perella by go nie pokąsał, ale w ostatnich tygodniach dało się wyczuć różnicę. Interakcji było coraz mniej, uśmiech wciąż obecny, mimo to Leo zidentyfikował dystans i tak, jak początkowo nie wiedział co poczynić z oczywistym szczeniackim zauroczeniem zza ściany w salonie, tak teraz niemal wyrżnął przy konstatacji oczywistej i jak się nad tym zastanowić, łatwej do przewidzenia. Ile razy można było próbować?
Powinien był się ucieszyć, ale tamtego wieczora chociaż otworzył wino, uchylił balkonowe drzwi (zamknął wcześniej Hiacyntę w gabinecie) i nalał sobie wody do wanny by w przedramatyzowany sposób celebrować odzyskany spokój, nie potrafił nawet wychylić jednej lampki, bo poczucie straty po raz kolejny odbierało mu apetyt. Jakiś wewnętrzny alarm krzyczał, wył i dzwonił żądając, by zamiast siedzieć jak ten cymbał ostatni i z przyzwyczajenia brodzić w minionych żałobach przywdziać szlafrok, czym prędzej rozplanować jakieś zgrabne przeprosiny i liczyć, że nie odbije się od drzwi w sensie zarówno literalnym jak i metaforycznym. Bo przecież po wszystkich niesprawiedliwych w dużej mierze przytykach jakimi go poczęstował, Grateau miał wszelkie prawo wyśmiać go w progu.
Początkowo Perella nie rozumiał. Z góry założył, że delikatność i zdawać by się mogło, niewyczerpalne zasoby cierpliwości i zaangażowania są przejawem sprytnie przemyślanej techniki, jakimś fortelem, który miał na celu uśpić jego czujność by wkraść się w łaski. Dopiero z czasem doszedł do wniosku, że Orpheus cały był taki, czyli nie do końca pasujący, zbyt dobrotliwy i okwiecony tym ewidentnym zauroczeniem jak wiosna, na którą Leo reagował alergicznie.
Grateau był wszystkim, o czym Perella skrycie marzył odkąd tak naprawdę pamiętał i właśnie dlatego to prawie dwumetrowe uosobienie słońca tak bardzo go przerażało. Bezpieczniej było spędzać wieczory w pustym salonie, z kotem na kolanach, nad starymi filmami z Audrey Hepburn, butelką wina i wśród kwiatów, które sam sobie kupował w jakimś dziecinnym manifeście przeciwko jakiejkolwiek zależności od drugiego człowieka, wypłakiwać sobie oczy i wzdychać idiotycznie: dlaczego mi się to nie przytrafiło?
一 Myślę, że nie 一 odparł krótko i rzeczowo, usilnie starając się wyrzucić z głowy to, o czym myślał zbyt intensywnie ostatniego wieczora. Zżymał się wówczas na braki w pamięci, przez które nie był w stanie przywołać dokładnie koloru oczu Orpheusa, ale ostatecznie i tak okazało się, że do wyobrażenia o oglądaniu wspólnie Małych Kobietek w jakim to mężczyzna zasypiał mu z głową złożoną na kolanach nie było to aż tak potrzebne. 一 Mieszkam ścianę obok, nie chciałbyś, żebym zapukał z reklamacją.
Przez pogłębiające się w policzkach Orpheusa dołeczki Leo poczuł, jakby ktoś wymierzył mu właśnie precyzyjny cios prosto w żołądek. Odkaszlnął zatem w zwiniętą dłoń, wsparł na niej na krótko usta i obrócił głowę w inną stronę, spojrzenie natomiast utkwił w rozklekotanym, czekającym zapewne na konserwację szezlongu. Cokolwiek, byle nie te dołeczki.
Dziadek mówił, że pozyskał go jakieś trzy lata temu, jak byli z babcią na wakacjach z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu. Wyobrażasz sobie dożyć takiego czasu razem?
Absolutnie sobie tego nie wyobrażał, ale chyba nie musiał mu o tym mówić. Wiedział natomiast w teorii czym jest miłość romantyczna i dla Perelli nie było w niej ani krztyny piękna, jakkolwiek dla rozmarzonego wizją wspólnej emerytury i uczucia do grobowej deski Orpheusa zapewne wyglądało to zupełnie inaczej.
一 Masz na myśli... hmm, Pucz Moskiewski? 一 podpowiedział sennie, czując, jak zaczyna mu się udzielać deszczowa wrześniowa aura i lekko somnambuliczny charakter sklepu. 一 Rosja ma bogaty dorobek powstań i rewolucji, z różnym skutkiem. Mnie natomiast o wiele bardziej niż ich zdolność dokonania skutecznego przewrotu interesuje biegłość wytwarzania samowarów. Jeżeli mówisz, że jest sprawny, to zakładam, że jest.
Jak ostatni gbur i prostak Leo zgasił obcesowo wywód, zanim Grateau wczułby się w rolę i zechciał wejść w detale, a on jak to ciele-mele dałby się urobić, nadstawił uszu i spędził tu więcej czasu niż to konieczne.
A potem nagle poczuł słabość w nogach, pustkę w głowie i uchylił nieelegancko usta, spojrzenie zaś odkleiło się od wypłowiałej tapicerki szezlonga i z mocą zostało wymierzone prosto w ciemno-brązowe (teraz już uzupełnił tę informację) oczy zerkające na niego z łagodnością.
(...) dziesięć? Może dwanaście kilogramów.
一 ...I-ile? 一 zapytał bezbarwnie, a jego brwi o kształcie jaskółczych skrzydełek powędrowały zgodnie ku górze. 一 Dwana... jesteś pewien, że niczego nie pomyliłeś?
Być może dla kogoś, kto nawykł do noszenia takich eksponatów w tę i z powrotem kategoria wagowa samowara plasowała się na pułapie półśmiesznej, ale dla Perelli, który dostawał zadyszki wjeżdżając swoją liliową damką pod górkę ciężar nowego nabytku przekraczał tę dopuszczalną. Przełknął nerwowo ślinę, zwilżył podsuszone wargi koniuszkiem języka i stuknął nerwowo szpicem parasola o drewnianą klepkę w podłodze. Nie, to należało przekalkulować.
Ignorowanie Orpheusa bajdurzącego trzy po trzy o folii bąbelkowej i jej terapeutycznym wpływie na nerwy nie było trudne, prawdziwym utrapieniem okazało się natomiast przyznanie, póki co samemu przed sobą, że samowara o własnych siłach nie przetransportuje, mógłby najwyżej przenieść go z półki na półkę, a i to jak najbliższą. Co on sobie myślał?
一 Myślisz, że mógłbyś mi to zapakować do taksówki? 一 zaryzykował, bo już bardziej wykonalne wydawało mu się dotaszczenie na raty wielkiego kartonu po schodach na trzecie piętro ich kamienicy. 一 Dopłacę za fatygę.
Nie chciał być mu dłużnym, mimo, że jak go znał, Grateau prawdopodobnie wzbroni się rękami i nogami byle nie dać sobie wcisnąć ani dolara ponad rachunek.
orpheus grateau

-
Do you want the house tour?
I could take you to the first, second, third floor
And I promise none of this is a metaphornieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Orpheus, nawet jeżeli świat mógł być okrutny, zły i podły, zawsze wstawał kolejnego dnia z podniesioną głową i wszem wobec ogłaszał, że nic takiego się nie stało. Owszem, były sytuacje, kiedy myślał, że jego mały, intymny świat się walił — pierwsze zauroczenie, pierwszy raz jak dostał przysłowiowego kosza, to jak nie zdał egzaminu z literatury odrodzenia celtyckiego... Mimo to, w ogólnym rozrachunku były to sytuacje tak nic nieznaczące (w perspektywie jego całego życia), że ten zapominał o nich zaledwie kilka godzin później.
Nawet jeżeli początkowy entuzjazm zupełnie nowym i całkiem przystojnym kawalerem, jak zwykła mówić jego babcia o Leo, za każdym razem, kiedy tylko odwiedzała Orpheusa w jego mieszkaniu, nie ustępował, a w niektórych sytuacjach zdawał się potęgować, sięgając tym samym stadium krótkiego zauroczenia. Kobieta, nawet jeżeli nie dostrzegała żadnych realnych szans na to, by ta dwójka kiedykolwiek się zeszła, zawsze o samym Perelli wspominała w superlatywach. A bo taki pomocny, taki dojrzały, taki... no właśnie. Finalnie i młody Grateau uległ jej propagandzie i sam zaczął dostrzegać, że faktycznie w tym gburowatym mężczyźnie są pewne przebłyski czegoś, co można nazwać dobrymi cechami charakteru.
Po pierwsze tam, gdzie Orpheus miał problem z odpowiednim ustawianiem roślin na balkonie i w salonie, tak Leo radził sobie znakomicie. Jego cotygodniowe podróże do kwiaciarni nie umykały uwadze szatyna, który co prawda nie rozumiał jego fascynacji kwiatami, ale uważał to za całkiem urocze. Być może w zupełnie innym świecie, w innej rzeczywistości, to właśnie takie bukiety kupowałby mu Grateau w ramach.
Po drugie lenistwo Orpheusa zmuszało go do podróżowania metrem, a brak prawa jazdy, skutecznie utrudniał mu wszelkie spontaniczne wypady do znajomych, czy za miasto. Owszem, miał szansę zrobić kurs, nawet dziadkowie zgodzili się go sfinansować, ale dla szatyna nie było natomiast potrzeby, aby dokładać do swoich wydatków jeszcze koszty użytkowania samochodu. Podziwiał natomiast to, że Leo poruszał się rowerem, którym (czego cholernie się wstydził i chyba nigdy na głos nie powiedział) Grateau nigdy nie nauczył się jeździć.
Po trzecie, widząc często jego grymas na twarzy, Orpehus za punkt honoru wziął sobie próby sprowadzenie uśmiechu na usta Leo. Były to próby żenujące, często kończące się trzaskiem drzwi przed nosem, albo wymownym wywracaniem oczami. Nawet to nie przeszkadzało mu uparcie tkwić przy słowach babci, że jest z niego całkiem wyględny kawaler (w oczach Grateau nawet boski!).
一 Och 一 wydusił z siebie, kiedy jego chwilowy napad entuzjazmu został stłumiony. Przygryzł lekko policzek od wewnątrz, widocznie chcąc ułożyć sobie w głowie jakąś odpowiedź, może nawet jakoś dogryźć Leo za te wszystkie przytyki z ostatnich tygodni. Zamiast tego uśmiechnął się pociesznie, zaraz też machając niedbale ręką. 一 Zwrot na adres mojego mieszkania też możesz zrobić! Co prawda wolałbym mieć towar tutaj, niż na wycieraczce, ale... nasz klient nasz pan, prawda? 一 rzucił w jego kierunku kolejny potok słów, zaraz też ponownie wklikując kolejne dane do tabelki na laptopie. Chciał mieć sfinalizowaną sprzedaż, zapomnieć o tym, że ten samowar kiedykolwiek zajmował miejsce w jego antykwariacie. Owszem, był cennym nabytkiem, ale miejsce, na którym wcześniej stał, wkrótce miały zająć zupełnie nowe książki z XVIII wieku.
Zmarszczył brwi na wzmiankę o historycznym wydarzeniu, które raczej nie było tym poszukiwanym przez Orpheusa. Nawet jeżeli znał historię, to przez kierunkowe studia ograniczył obszar swoich zainteresowań do Irlandii i ludów celtyckich rozproszonych po Europie. Pokręcił energicznie głową, a burza loków, jaka przez deszcz zdawała się jeszcze bardziej kręcić na głowie Grateau, wędrowała za jego ruchami w harmonijnym rytmie. W końcu bardziej dla uporządkowania własnych myśli, niż zwrócenia uwagi Leo, pstryknął palcami, zaraz unosząc nieco swój rozentuzjazmowany ton głosu.
一 Rewolucja październikowa! Dziadek trochę bardziej się w to zagłębił, jak będzie cię to kiedyś interesować, to mogę go podpytać. Warto czasem znać historię takich przedmiotów... 一 stuknął dłonią o kartonowe pudło, które podczas swoich wywodów skleił do końca, ograniczając tym samym szansę na ewentualny uszczerbek spowodowany upadkiem. Entuzjazm zdawał się rosnąć logarytmicznie, a informacja o potrzebie pomocy, jaką usłyszał z ust Leo, niemalże sprawiła, że Orpheus zaczął skakać w miejscu. Ostatkami sił powstrzymał się przed nadmierną ekspresją swoich pozytywnych emocji, a zamiast tego... znów zabrał głos.
一 Więc potrzebujesz silnej, męskiej ręki, tak? 一 już nawet zaczął podwijać rękaw swojego swetra w kolorze błękitu bruskiego, ale spodziewając się gromkiego spojrzenia, pewnie kilkunastu, jak nie kilkuset uwag, postanowił przerwać chwalenie się efektami kilkumiesięcznych treningów na siłowni. 一 Nie? A może... po prostu potraktujmy to jako sąsiedzką pomoc? Po prostu pomoc? Hehe... 一 zaśmiał się niezręcznie, rozmasowując też swoją potylicę, chcąc chyba pozbyć się niechcianego zażenowania własnymi słowami. Na wzmiankę o pieniądzach pokręcił głową na boki 一 Nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nie ma mowy! Wliczam to w koszta prowadzenia firmy, paa! 一 dodał z zakłopotaniem, od razu też wyciągając spod lady klucze do sklepu, które przesunął w kierunku Leo, jakby niemo przekazując mu informację o tym, by ten zamknął drzwi po ich wyjściu. Poderwał pudło do góry, z szerokim uśmiechem dreptając w kierunku drzwi wyjściowych, w swoich kaczych krokach przypominając bardziej Kubusia Puchatka, który właśnie targa wielki dzbanek miodu. Oczywiście, że robił to teatralnie, ale... czym by było życie bez odrobiny zabawy?
Wyszedł na zewnątrz, od razu też mrużąc oczy, kiedy pierwsze krople zimnego, jesiennego deszczu odbiły się od jego twarzy. Wyjście tutaj bez płaszcza było idiotyzmem, ale Orpheus nie miał casu na to, aby teraz przejmować się ciepłem własnego ciała. Postój taksówek znajdował się raptem kilkanaście metrów od sklepu i nie trzeba było nawet przechodzić przez pasy. Odwrócił się na pięcie w kierunku Leo, posyłając mu szeroki uśmiech, kiedy ten poradził sobie z dopasowaniem odpowiedniego klucza do zamka.
一 Łał, to trochę jak z tego filmu nie? Deszczowa piosenka? O tak, istne arcydzieło kinematografii! 一 rzucił z nieukrywanym entuzjazmem, dopiero w ostatnim ułamku sekundy dostrzegając kątem oka snop światła, jaki wydobywał się z lampy samochodu, za którym jechał zupełnie świeży kierowca. Może był to szesnastolatek, może osiemnastolatek, który nie dał rady wyhamować na mokrej nawierzchni.
Pamiętał jedynie pisk opon i to, jak poleciał kilka metrów dalej, w wyniku jednego z praw fizyki. Otumaniony hukiem, tym, że karton z samowarem odleciał w zupełnie innym kierunku niż biedny Orpheus. Mokry, posiniaczony, nie tylko ignorował wrzask ludzi dookoła, ale również ból, który zaczął powoli, aczkolwiek dość znacząco, pojawiać się w jego kości strzałkowej.
Nawet jeżeli początkowy entuzjazm zupełnie nowym i całkiem przystojnym kawalerem, jak zwykła mówić jego babcia o Leo, za każdym razem, kiedy tylko odwiedzała Orpheusa w jego mieszkaniu, nie ustępował, a w niektórych sytuacjach zdawał się potęgować, sięgając tym samym stadium krótkiego zauroczenia. Kobieta, nawet jeżeli nie dostrzegała żadnych realnych szans na to, by ta dwójka kiedykolwiek się zeszła, zawsze o samym Perelli wspominała w superlatywach. A bo taki pomocny, taki dojrzały, taki... no właśnie. Finalnie i młody Grateau uległ jej propagandzie i sam zaczął dostrzegać, że faktycznie w tym gburowatym mężczyźnie są pewne przebłyski czegoś, co można nazwać dobrymi cechami charakteru.
Po pierwsze tam, gdzie Orpheus miał problem z odpowiednim ustawianiem roślin na balkonie i w salonie, tak Leo radził sobie znakomicie. Jego cotygodniowe podróże do kwiaciarni nie umykały uwadze szatyna, który co prawda nie rozumiał jego fascynacji kwiatami, ale uważał to za całkiem urocze. Być może w zupełnie innym świecie, w innej rzeczywistości, to właśnie takie bukiety kupowałby mu Grateau w ramach.
Po drugie lenistwo Orpheusa zmuszało go do podróżowania metrem, a brak prawa jazdy, skutecznie utrudniał mu wszelkie spontaniczne wypady do znajomych, czy za miasto. Owszem, miał szansę zrobić kurs, nawet dziadkowie zgodzili się go sfinansować, ale dla szatyna nie było natomiast potrzeby, aby dokładać do swoich wydatków jeszcze koszty użytkowania samochodu. Podziwiał natomiast to, że Leo poruszał się rowerem, którym (czego cholernie się wstydził i chyba nigdy na głos nie powiedział) Grateau nigdy nie nauczył się jeździć.
Po trzecie, widząc często jego grymas na twarzy, Orpehus za punkt honoru wziął sobie próby sprowadzenie uśmiechu na usta Leo. Były to próby żenujące, często kończące się trzaskiem drzwi przed nosem, albo wymownym wywracaniem oczami. Nawet to nie przeszkadzało mu uparcie tkwić przy słowach babci, że jest z niego całkiem wyględny kawaler (w oczach Grateau nawet boski!).
一 Och 一 wydusił z siebie, kiedy jego chwilowy napad entuzjazmu został stłumiony. Przygryzł lekko policzek od wewnątrz, widocznie chcąc ułożyć sobie w głowie jakąś odpowiedź, może nawet jakoś dogryźć Leo za te wszystkie przytyki z ostatnich tygodni. Zamiast tego uśmiechnął się pociesznie, zaraz też machając niedbale ręką. 一 Zwrot na adres mojego mieszkania też możesz zrobić! Co prawda wolałbym mieć towar tutaj, niż na wycieraczce, ale... nasz klient nasz pan, prawda? 一 rzucił w jego kierunku kolejny potok słów, zaraz też ponownie wklikując kolejne dane do tabelki na laptopie. Chciał mieć sfinalizowaną sprzedaż, zapomnieć o tym, że ten samowar kiedykolwiek zajmował miejsce w jego antykwariacie. Owszem, był cennym nabytkiem, ale miejsce, na którym wcześniej stał, wkrótce miały zająć zupełnie nowe książki z XVIII wieku.
Zmarszczył brwi na wzmiankę o historycznym wydarzeniu, które raczej nie było tym poszukiwanym przez Orpheusa. Nawet jeżeli znał historię, to przez kierunkowe studia ograniczył obszar swoich zainteresowań do Irlandii i ludów celtyckich rozproszonych po Europie. Pokręcił energicznie głową, a burza loków, jaka przez deszcz zdawała się jeszcze bardziej kręcić na głowie Grateau, wędrowała za jego ruchami w harmonijnym rytmie. W końcu bardziej dla uporządkowania własnych myśli, niż zwrócenia uwagi Leo, pstryknął palcami, zaraz unosząc nieco swój rozentuzjazmowany ton głosu.
一 Rewolucja październikowa! Dziadek trochę bardziej się w to zagłębił, jak będzie cię to kiedyś interesować, to mogę go podpytać. Warto czasem znać historię takich przedmiotów... 一 stuknął dłonią o kartonowe pudło, które podczas swoich wywodów skleił do końca, ograniczając tym samym szansę na ewentualny uszczerbek spowodowany upadkiem. Entuzjazm zdawał się rosnąć logarytmicznie, a informacja o potrzebie pomocy, jaką usłyszał z ust Leo, niemalże sprawiła, że Orpheus zaczął skakać w miejscu. Ostatkami sił powstrzymał się przed nadmierną ekspresją swoich pozytywnych emocji, a zamiast tego... znów zabrał głos.
一 Więc potrzebujesz silnej, męskiej ręki, tak? 一 już nawet zaczął podwijać rękaw swojego swetra w kolorze błękitu bruskiego, ale spodziewając się gromkiego spojrzenia, pewnie kilkunastu, jak nie kilkuset uwag, postanowił przerwać chwalenie się efektami kilkumiesięcznych treningów na siłowni. 一 Nie? A może... po prostu potraktujmy to jako sąsiedzką pomoc? Po prostu pomoc? Hehe... 一 zaśmiał się niezręcznie, rozmasowując też swoją potylicę, chcąc chyba pozbyć się niechcianego zażenowania własnymi słowami. Na wzmiankę o pieniądzach pokręcił głową na boki 一 Nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nie ma mowy! Wliczam to w koszta prowadzenia firmy, paa! 一 dodał z zakłopotaniem, od razu też wyciągając spod lady klucze do sklepu, które przesunął w kierunku Leo, jakby niemo przekazując mu informację o tym, by ten zamknął drzwi po ich wyjściu. Poderwał pudło do góry, z szerokim uśmiechem dreptając w kierunku drzwi wyjściowych, w swoich kaczych krokach przypominając bardziej Kubusia Puchatka, który właśnie targa wielki dzbanek miodu. Oczywiście, że robił to teatralnie, ale... czym by było życie bez odrobiny zabawy?
Wyszedł na zewnątrz, od razu też mrużąc oczy, kiedy pierwsze krople zimnego, jesiennego deszczu odbiły się od jego twarzy. Wyjście tutaj bez płaszcza było idiotyzmem, ale Orpheus nie miał casu na to, aby teraz przejmować się ciepłem własnego ciała. Postój taksówek znajdował się raptem kilkanaście metrów od sklepu i nie trzeba było nawet przechodzić przez pasy. Odwrócił się na pięcie w kierunku Leo, posyłając mu szeroki uśmiech, kiedy ten poradził sobie z dopasowaniem odpowiedniego klucza do zamka.
一 Łał, to trochę jak z tego filmu nie? Deszczowa piosenka? O tak, istne arcydzieło kinematografii! 一 rzucił z nieukrywanym entuzjazmem, dopiero w ostatnim ułamku sekundy dostrzegając kątem oka snop światła, jaki wydobywał się z lampy samochodu, za którym jechał zupełnie świeży kierowca. Może był to szesnastolatek, może osiemnastolatek, który nie dał rady wyhamować na mokrej nawierzchni.
Pamiętał jedynie pisk opon i to, jak poleciał kilka metrów dalej, w wyniku jednego z praw fizyki. Otumaniony hukiem, tym, że karton z samowarem odleciał w zupełnie innym kierunku niż biedny Orpheus. Mokry, posiniaczony, nie tylko ignorował wrzask ludzi dookoła, ale również ból, który zaczął powoli, aczkolwiek dość znacząco, pojawiać się w jego kości strzałkowej.
-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Dla Perelli nie miało znaczenia, czy samowar uzyskał charakterystyczne wgniecenie na skutek rejteru arystokratki w dobie puczu moskiewskiego czy rewolucji październikowej. Był nim zainteresowany w kontekście użyteczności, ponadto cenił sobie estetykę, a w mniejszym stopniu historię (chyba, że Grateau zaspokajałby jego ciekawość bez tej ślicznej koszuli, a zaraz po tym doznał utraty pamięci).
I kiedy już myślał, że w życiu usłyszał dość bzdurnych i chybionych wniosków czy to na swój temat czy rzuconych ogólnikowo, Orpheus przepchnął się przez kandydatów na ten najbardziej absurdalny i stanął na piedestale.
Początkowo Leo z osobliwą blendą niedowierzania i niezakłamanego zaskoczenia patrzył prosto na Orpheusa w niemym oczekiwaniu na jakieś sprostowanie, ale zamiast tego na krótką chwilę dał się rozproszyć podwiniętym rękawom i zapewne efektom ciężkiej fizycznej pracy. Albo siłowni. Cholera, naprawdę wcześniej tego nie zauważył?
一 To może ja udam, że tego nie słyszałem, a ty po prostu nic już nie mów 一 zaproponował miłosiernie, by wyratować ich obu z konieczności tłumaczenia się z obu stron. 一 Nic nie mów.
Bo chętniej dałby się oskórować niż przyznał, że w tym idiotycznie prostym i wyświechtanym stwierdzeniu Grateau miał rację. Trzymając w garści pęk kluczy i patrząc z tyłu na kroczącego przed nim mężczyznę nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ma do czynienia z przerośniętym dzieciakiem. Irytującym jak jasna cholera, ale uroczym, na tyle, by Perella uśmiechnął się pod nosem.
Widział, jak na jego błękitnej koszuli pojawiają się pierwsze krople deszczu. Pojedyncze łezki wsiąkły szybko w materiał i szybko przyciemniły pierwotny kolor o pół tonu, a Perella z trudem zwalczył w sobie chęć rozłożenia parasola. Zamiast tego przygryzł wargę – bo mimo wszystko jeszcze przez moment to rozważał, przez co sam na chwilę stracił czujność.
Mżawka sprzed jego wizyty w sklepie teraz dojrzała do pełnej ulewy, której głośny szum przytłumił zachwyty nad tytułem, który Leo również uwielbiał.
一 W deszczowy dzień w Nowym Jorku też by pasowało 一 mruknął z rezygnacją, zaledwie moment przed tym, jak światło ostro skręcającego samochodu oślepiło go na parę sekund. Potem usłyszał pisk opon, huk rozbity na raty i musiał przetrzeć oczy rękawem, bo ciężkie krople zalewały mu oczy i... nie. To samochód, który wjechał w kałużę, a on po prostu dostał w twarz błotem. Mrugnął patrząc na swoje dłonie, na mankiety i już otwierał usta by zapytać Orpheusa czy on też oberwał, już obracał głowę – ale nie było go nigdzie wokół.
一 ...co? 一 To był jego głos. Usłyszał go, czuł, że poruszył ustami, ale wszystko odbyło się bez udziału woli. Deszcz nadal padał, jednak teraz już bezdźwięcznie, Leo nie czuł go nawet na skórze.
Nie mógł go znaleźć.
Poczuł, jak w panice serce przeskakuje mu o kilka uderzeń, jak żołądek ściska się w harmonijkę, jak za gardło chwyta go panika, a z ciała odparowało ciepło, podobnie jak zdolność formułowania klarownych myśli.
Przecież stał zaraz obok. Tutaj koło niego. Dopiero co...
Otępiały stał przez kilka długich sekund w zatrzymanym w ruchu świecie patrząc, ruszając bezgłośnie ustami jak ryba wyrzucona na suchy brzeg, z wciąż wyciągniętymi przed siebie dłońmi.
I wtedy zauważył go kilka metrów dalej, rozciągniętego pośrodku bocznej uliczki i z nieanatomicznie wykoślawioną nogą.
Perella nienawidził się spieszyć. Omijał wszystkie sytuacje związane z pakowaniem się w zadania związane z presją czasu, z domu wychodził zawsze wcześniej i zgrzytał zębami ilekroć plan dnia wymykał się spod założeń, jakie sobie narzucił. Tym razem biegł, ciało samo podjęło tę decyzję, a wyrwawszy się z miejsca prawie wykręcił sobie kostkę. Miała odezwać się później, na ten moment nawet nie zwrócił uwagi, bo adrenalina wygłuszyła wszystko, co nie było istotne.
Wokół Orpheusa uzbierała się grupka ludzi, może trzech osób, ktoś wrzasnął, ktoś zaklął, ale Leo nie obrócił się by spojrzeć gdy pędem wbił się między najbliższą dwójkę odpychając ich na boki. Zobaczył...
[...bladą twarz mężczyzny, który sprawiał wrażenie pogrążonego w spokojnym śnie. Sine, wąskie wargi ułożone były w uśmiechu, policzki zdążyły się zapaść, a powieki pokrywała koronka fioletowo-błękitnych żyłek...]
...wykrzywioną w bólu twarz Orpheusa, mokrą i z jednej strony pokrytą błotem i na parę sekund serce naprawdę stanęło mu w piersi.
一 Trzeba zadzwonić po karetkę 一 odezwał się bezbarwnym, słabym głosem. 一 Trzeba zadzwonić po karetkę! Masz telefon w ręku, na co kurwa czekasz?! 一 huknął, odzyskując w moment dawny rezon. Kobieta w długim beżowym płaszczu drgnęła i prawie upuściła komórkę, ale zaraz zaczęła wystukiwać numer. W tym czasie Perella przykląkł przy obolałym Grateau i upewniwszy się, że głowę ma całą, spróbował złapać go za ramiona.
一 Hej, słyszysz co mówię? Hej, tutaj, tu na mnie popatrz. Nie tam, tutaj, tu... pokaż.
Orpheus trzymał się za prawą nogę, tą, która już z daleka nie wyglądała naturalnie i po pospiesznych oględzinach Leo stwierdził złamanie. Czując jak powoli opuszcza go panika, a jej miejsce zastępuje wściekłość rozwijająca się w szalonym tempie, odetchnął głęboko i przechylił się, aby zasłonić mu ten widok.
一 Hej 一 zagaił go jeszcze raz, łagodniej, z obiema dłońmi na lekko pyzatych policzkach mężczyzny celem zwrócenia uwagi. Właściwie nie wiedział nawet kiedy pochwycił twarz Orpheusa w swoje ręce. 一 Hej, Oreo 一 zwrócił się do niego tak, jak dotąd robił to wyłącznie we własnych wyobrażeniach. Przełknął nerwowo ślinę; mdliło go. 一 Masz wszystkie kończyny i głowę na miejscu. To dobrze, prawda? No pewnie, że tak. Zaraz przyjedzie karetka, a ty będziesz bardzo dzielny i pojedziemy zobaczyć co tam z kolanem, zgoda?
Bo w tym momencie błędnie założył, że problemem może być właśnie przetrącona rzepka, ewentualnie inna delikatna konstrukcja w obrębie stawu. Nie był lekarzem, nie znał się na zwichnięciach, złamaniach i dyslokacjach, a nie chciał zaszkodzić mu bardziej przeprowadzając dokładniejsze oględziny.
Przez krótki moment znów zmagał się z uporczywą kalką, powtarzał w duchu, że natrętny flashback za moment ustąpi.
一 Wiem, że boli, ale obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie... 一 Niepotrzebnie podnosił wzrok. Wystarczyło jedno spojrzenie na wygrzebującego się z auta kierowcę aby Perelli gwałtownie skoczyło ciśnienie. Poczuł, że dłonie, które dotąd trzymał asekuracyjnie na twarzy Grateau mrowią go i nie potrafił utrzymać ich w bezruchu. W jednej chwili poderwał się do pionu, dystans kilku metrów pokonał w kilka skoków i choć w zamierzeniu pierwszy cios miał spaść na gówniarza wciąż przyklejonego do telefonu, jego pięść wgniotła maskę.
I chyba pierwszy raz w życiu Perella wyglądał, jakby naprawdę oszalał i planował szczeniaka z miejsca zamordować gołymi rękami.
一 Z CHUJEM SIĘ NA MÓZGI POZAMIENIAŁEŚ?! MASZ KURWA POJĘCIE, CZY TY WIESZ, CZY... W OGÓLE PATRZYSZ, CZY... CZY TY JESTEŚ JAKIŚ NIENORMALNY?!
Nie przypominał sobie kiedy ostatnio podnosił głos, zwykle nie musiał, najczęściej wystarczało chłodne spojrzenie. Sęk w tym, że w bogatym wachlarzu opcji i wyćwiczonych grymasów jakie miał w niemal na każdą sytuację, brakowało takiego, który przyniósłby ukojenie.
Nie słuchał tłumaczeń, ktoś z gapiów chwycił go za ramię, ale Perella szarpnął się i zrzucił z siebie ten idiotyczny protekcjonalny gest. Nie potrzebował by ktoś go uspokajał. Potrzebował satysfakcji, a ta w obecnej sytuacji była równoznaczna ze złamaniem nieuważnemu kierowcy kilku żeber.
Dalsza wiązanka kurwami płynąca została przerwana przez przyjazd karetki, a scena podzieliła się na dwie części by rozegrać dwa osobne przedstawienia. W pierwszym dwóch ratowników biegle oceniło złamanie i zabezpieczyło nogę Grateau na czas przejazdu, ktoś streścił przebieg wypadku, ktoś inny zapytał o dokumenty. W drugim dwóch mężczyzn, którzy dołączyli do zbiegowiska parę minut temu trzymało rozjuszonego Perellę za ramiona i odciągało od postękującego, wspartego o uchylone drzwi samochodu kierowcę. Sądząc po obficie zakrwawionej koszuli, Perella rozkwasił mu nos, mimo to wciąż wierzgał i w amoku próbował dosięgnąć by dalej na własną rękę wymierzać sprawiedliwość.
Albo bić się z bezsilnością i wspomnieniami.
orpheus grateau
I kiedy już myślał, że w życiu usłyszał dość bzdurnych i chybionych wniosków czy to na swój temat czy rzuconych ogólnikowo, Orpheus przepchnął się przez kandydatów na ten najbardziej absurdalny i stanął na piedestale.
Początkowo Leo z osobliwą blendą niedowierzania i niezakłamanego zaskoczenia patrzył prosto na Orpheusa w niemym oczekiwaniu na jakieś sprostowanie, ale zamiast tego na krótką chwilę dał się rozproszyć podwiniętym rękawom i zapewne efektom ciężkiej fizycznej pracy. Albo siłowni. Cholera, naprawdę wcześniej tego nie zauważył?
一 To może ja udam, że tego nie słyszałem, a ty po prostu nic już nie mów 一 zaproponował miłosiernie, by wyratować ich obu z konieczności tłumaczenia się z obu stron. 一 Nic nie mów.
Bo chętniej dałby się oskórować niż przyznał, że w tym idiotycznie prostym i wyświechtanym stwierdzeniu Grateau miał rację. Trzymając w garści pęk kluczy i patrząc z tyłu na kroczącego przed nim mężczyznę nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ma do czynienia z przerośniętym dzieciakiem. Irytującym jak jasna cholera, ale uroczym, na tyle, by Perella uśmiechnął się pod nosem.
Widział, jak na jego błękitnej koszuli pojawiają się pierwsze krople deszczu. Pojedyncze łezki wsiąkły szybko w materiał i szybko przyciemniły pierwotny kolor o pół tonu, a Perella z trudem zwalczył w sobie chęć rozłożenia parasola. Zamiast tego przygryzł wargę – bo mimo wszystko jeszcze przez moment to rozważał, przez co sam na chwilę stracił czujność.
Mżawka sprzed jego wizyty w sklepie teraz dojrzała do pełnej ulewy, której głośny szum przytłumił zachwyty nad tytułem, który Leo również uwielbiał.
一 W deszczowy dzień w Nowym Jorku też by pasowało 一 mruknął z rezygnacją, zaledwie moment przed tym, jak światło ostro skręcającego samochodu oślepiło go na parę sekund. Potem usłyszał pisk opon, huk rozbity na raty i musiał przetrzeć oczy rękawem, bo ciężkie krople zalewały mu oczy i... nie. To samochód, który wjechał w kałużę, a on po prostu dostał w twarz błotem. Mrugnął patrząc na swoje dłonie, na mankiety i już otwierał usta by zapytać Orpheusa czy on też oberwał, już obracał głowę – ale nie było go nigdzie wokół.
一 ...co? 一 To był jego głos. Usłyszał go, czuł, że poruszył ustami, ale wszystko odbyło się bez udziału woli. Deszcz nadal padał, jednak teraz już bezdźwięcznie, Leo nie czuł go nawet na skórze.
Nie mógł go znaleźć.
Poczuł, jak w panice serce przeskakuje mu o kilka uderzeń, jak żołądek ściska się w harmonijkę, jak za gardło chwyta go panika, a z ciała odparowało ciepło, podobnie jak zdolność formułowania klarownych myśli.
Przecież stał zaraz obok. Tutaj koło niego. Dopiero co...
Otępiały stał przez kilka długich sekund w zatrzymanym w ruchu świecie patrząc, ruszając bezgłośnie ustami jak ryba wyrzucona na suchy brzeg, z wciąż wyciągniętymi przed siebie dłońmi.
I wtedy zauważył go kilka metrów dalej, rozciągniętego pośrodku bocznej uliczki i z nieanatomicznie wykoślawioną nogą.
Perella nienawidził się spieszyć. Omijał wszystkie sytuacje związane z pakowaniem się w zadania związane z presją czasu, z domu wychodził zawsze wcześniej i zgrzytał zębami ilekroć plan dnia wymykał się spod założeń, jakie sobie narzucił. Tym razem biegł, ciało samo podjęło tę decyzję, a wyrwawszy się z miejsca prawie wykręcił sobie kostkę. Miała odezwać się później, na ten moment nawet nie zwrócił uwagi, bo adrenalina wygłuszyła wszystko, co nie było istotne.
Wokół Orpheusa uzbierała się grupka ludzi, może trzech osób, ktoś wrzasnął, ktoś zaklął, ale Leo nie obrócił się by spojrzeć gdy pędem wbił się między najbliższą dwójkę odpychając ich na boki. Zobaczył...
[...bladą twarz mężczyzny, który sprawiał wrażenie pogrążonego w spokojnym śnie. Sine, wąskie wargi ułożone były w uśmiechu, policzki zdążyły się zapaść, a powieki pokrywała koronka fioletowo-błękitnych żyłek...]
...wykrzywioną w bólu twarz Orpheusa, mokrą i z jednej strony pokrytą błotem i na parę sekund serce naprawdę stanęło mu w piersi.
一 Trzeba zadzwonić po karetkę 一 odezwał się bezbarwnym, słabym głosem. 一 Trzeba zadzwonić po karetkę! Masz telefon w ręku, na co kurwa czekasz?! 一 huknął, odzyskując w moment dawny rezon. Kobieta w długim beżowym płaszczu drgnęła i prawie upuściła komórkę, ale zaraz zaczęła wystukiwać numer. W tym czasie Perella przykląkł przy obolałym Grateau i upewniwszy się, że głowę ma całą, spróbował złapać go za ramiona.
一 Hej, słyszysz co mówię? Hej, tutaj, tu na mnie popatrz. Nie tam, tutaj, tu... pokaż.
Orpheus trzymał się za prawą nogę, tą, która już z daleka nie wyglądała naturalnie i po pospiesznych oględzinach Leo stwierdził złamanie. Czując jak powoli opuszcza go panika, a jej miejsce zastępuje wściekłość rozwijająca się w szalonym tempie, odetchnął głęboko i przechylił się, aby zasłonić mu ten widok.
一 Hej 一 zagaił go jeszcze raz, łagodniej, z obiema dłońmi na lekko pyzatych policzkach mężczyzny celem zwrócenia uwagi. Właściwie nie wiedział nawet kiedy pochwycił twarz Orpheusa w swoje ręce. 一 Hej, Oreo 一 zwrócił się do niego tak, jak dotąd robił to wyłącznie we własnych wyobrażeniach. Przełknął nerwowo ślinę; mdliło go. 一 Masz wszystkie kończyny i głowę na miejscu. To dobrze, prawda? No pewnie, że tak. Zaraz przyjedzie karetka, a ty będziesz bardzo dzielny i pojedziemy zobaczyć co tam z kolanem, zgoda?
Bo w tym momencie błędnie założył, że problemem może być właśnie przetrącona rzepka, ewentualnie inna delikatna konstrukcja w obrębie stawu. Nie był lekarzem, nie znał się na zwichnięciach, złamaniach i dyslokacjach, a nie chciał zaszkodzić mu bardziej przeprowadzając dokładniejsze oględziny.
Przez krótki moment znów zmagał się z uporczywą kalką, powtarzał w duchu, że natrętny flashback za moment ustąpi.
一 Wiem, że boli, ale obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie... 一 Niepotrzebnie podnosił wzrok. Wystarczyło jedno spojrzenie na wygrzebującego się z auta kierowcę aby Perelli gwałtownie skoczyło ciśnienie. Poczuł, że dłonie, które dotąd trzymał asekuracyjnie na twarzy Grateau mrowią go i nie potrafił utrzymać ich w bezruchu. W jednej chwili poderwał się do pionu, dystans kilku metrów pokonał w kilka skoków i choć w zamierzeniu pierwszy cios miał spaść na gówniarza wciąż przyklejonego do telefonu, jego pięść wgniotła maskę.
I chyba pierwszy raz w życiu Perella wyglądał, jakby naprawdę oszalał i planował szczeniaka z miejsca zamordować gołymi rękami.
一 Z CHUJEM SIĘ NA MÓZGI POZAMIENIAŁEŚ?! MASZ KURWA POJĘCIE, CZY TY WIESZ, CZY... W OGÓLE PATRZYSZ, CZY... CZY TY JESTEŚ JAKIŚ NIENORMALNY?!
Nie przypominał sobie kiedy ostatnio podnosił głos, zwykle nie musiał, najczęściej wystarczało chłodne spojrzenie. Sęk w tym, że w bogatym wachlarzu opcji i wyćwiczonych grymasów jakie miał w niemal na każdą sytuację, brakowało takiego, który przyniósłby ukojenie.
Nie słuchał tłumaczeń, ktoś z gapiów chwycił go za ramię, ale Perella szarpnął się i zrzucił z siebie ten idiotyczny protekcjonalny gest. Nie potrzebował by ktoś go uspokajał. Potrzebował satysfakcji, a ta w obecnej sytuacji była równoznaczna ze złamaniem nieuważnemu kierowcy kilku żeber.
Dalsza wiązanka kurwami płynąca została przerwana przez przyjazd karetki, a scena podzieliła się na dwie części by rozegrać dwa osobne przedstawienia. W pierwszym dwóch ratowników biegle oceniło złamanie i zabezpieczyło nogę Grateau na czas przejazdu, ktoś streścił przebieg wypadku, ktoś inny zapytał o dokumenty. W drugim dwóch mężczyzn, którzy dołączyli do zbiegowiska parę minut temu trzymało rozjuszonego Perellę za ramiona i odciągało od postękującego, wspartego o uchylone drzwi samochodu kierowcę. Sądząc po obficie zakrwawionej koszuli, Perella rozkwasił mu nos, mimo to wciąż wierzgał i w amoku próbował dosięgnąć by dalej na własną rękę wymierzać sprawiedliwość.
Albo bić się z bezsilnością i wspomnieniami.
orpheus grateau
