

Te dwie codzienności — techniczna, twarda precyzja ojca i miękka, ale wymagająca odporność matki — splatały się w niej od najmłodszych lat.
Od dziecka miała w sobie uważność. Potrafiła dostrzec drobiazgi: pęknięcie w lakierze karoserii, cień w spojrzeniu matki po trudnej nocy, zmianę w głosie ojca, kiedy coś naprawdę go martwiło. Do tego dochodziła odporność na stres, której nauczyły ją rodzinne historie — bo czy to w warsztacie, czy na oddziale ratunkowym, zawsze trzeba było działać, a nie panikować. Ale przede wszystkim miała w sobie potrzebę pomagania. Nie wynikała ona z poczucia obowiązku, lecz z głębokiego przekonania, że jeśli można coś zrobić, żeby ulżyć drugiemu człowiekowi, to po prostu trzeba to zrobić.
Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczęła naukę w Ontario Fire College, ale szybko zrozumiała, że jej miejsce jest w terenie, nie w sali wykładowej. Zamiast teorii zawsze wolała praktykę. W międzyczasie dołączyła do ochotniczej straży pożarnej, gdzie uczyła się od podstaw — od rozwijania węży po ewakuację poszkodowanych. Jej determinacja i dyscyplina sprawiły, że po dwóch latach nauki, szkoleń, certyfikatów i testów sprawnościowych przeszła do zawodowej jednostki. Tam szybko udowodniła, że potrafi odnaleźć się w każdych warunkach. Brała udział w akcjach ratunkowych w płonących magazynach, przy makabrycznych wypadkach samochodowych, a nawet w ratownictwie wodnym. Była jedną z niewielu kobiet w swojej brygadzie, ale zyskała szacunek kolegów dzięki skuteczności, opanowaniu i temu, że nigdy nie zostawiła nikogo w tyle, niezależnie od ryzyka.
Ale korzenie tej odwagi sięgają głębiej. Jej pierwszy prawdziwy kontakt z ogniem wydarzył się, gdy miała czternaście lat. Obudził ją gryzący zapach dymu, który był tak intensywny, że czuła go na języku. Zaspane myśli rozproszył obraz za oknem: warsztat ojca tonął w pomarańczowej poświacie, a płomienie tańczyły w rozszalałym rytmie, połykając wszystko, co do tej pory znała.
Nie pamiętała, jak znalazła się na nogach. Wybiegła boso, a zimne, grudniowe powietrze mieszało się z falą gorąca bijącą od budynku. Ojciec wpatrywał się w płonący budynek z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że bielały mu kłykcie. W oczach miał mieszaninę gniewu i bezsilności, a na twarzy ten dziwny, pusty wyraz, który ma ktoś, kto wie, że właśnie traci lata swojej pracy. Matka była obok niego, w szlafroku, z ręką opartą na jego ramieniu — próbowała coś mówić, uspokajać, ale głos drżał jej od dymu i od strachu.
Teddy nie mogła wtedy nic zrobić, ale w jej głowie narodziła się cicha obietnica, że jeśli kiedyś znajdzie się w miejscu, gdzie ktoś będzie walczył o swój dom, życie czy choćby jedną ważną dla siebie rzecz, ona nie będzie bezczynnie stać i na to patrzeć.
→ nigdy nie ogląda filmów katastroficznych, bo uważa, że prawdziwe akcje i tak są wystarczająco intensywne;
→ mentalnie jest niczym golden retriever — pełna energii, entuzjazmu i niewyczerpanej lojalności;
→ ma stary zegarek kieszonkowy po dziadku, którego nigdy nie zabiera na akcje, ale zawsze kładzie na stoliku w remizie, gdy dyżuruje i wszyscy traktują go jako talizman szczęścia;
→ potrafiła rozpoznać kolegów z jednostki po samym odgłosie ich kroków w korytarzu remizy;
→ raz uratowała z pożaru papugę, która po wszystkim zaczęła naśladować dźwięk syreny alarmowej;
→ mimo że jest odporna na stres, boi się pająków — to jedyna rzecz, z której śmieją się jej koledzy bez obaw o reprymendę;
→ w każdym hotelu podczas podróży najpierw automatycznie sprawdza drogi ewakuacyjne;
→ posiada niezwykłą pamięć do dat — potrafi wymienić dzień i godzinę wszystkich większych akcji, w których kiedykolwiek brała udział;
→ kiedy ktoś w jednostce obchodził urodziny, to ona jest odpowiedzialna za pieczenie ciast, a jej brownie z chili jest słynne na całą dzielnicę;
→ gdy jest zdenerwowana, stukała palcami w rytm marszowego bębna — to nawyk wyniesiony z czasów szkolnej orkiestry;