Dzieci nigdy nie miały dla niej sensu. Zostawiały wszędzie bałagan i miały naprawdę mały stopy. Jako młoda dziewczyna, kiedy była jeszcze szaleńczo zakochana w Helenie, wyobrażała sobie, że mogłyby stworzyć z nią prawdziwy dom. Zaopiekować się Tonym i może w przyszłości — pomimo tej niechęci do dzieci i sprzecznych emocji — powiększyć rodzinę. Wystarczyło, że patrzyła wtedy w jej oczy i wszystkie wątpliwości znikały. Bo kiedy słyszała jej śmiech, chciała słyszeć, jak zanoszą się nim te ich mniejsze wersje. A później zrozumiała, że taka wizja przyszłości nie była dla niej i po prostu bezwarunkowo oddała swoje serce pracy. 
Z kolei z Eviną od początku mówiły o tym jasno i klarownie. Żadna z nich nie chciała mieć dzieci. Swanson miała już własne, dawno odchowane, a instynkt macierzyński Miller mieścił się w łyżce od herbaty. Ale kiedy w ich życiu nagle, całkiem znienacka pojawił się Sam, wszystkie postanowienia trafił szlag, bo dzieciak potrafił rozbroić ją jednym uśmiechem.
— 
Co nie? — odparła, kiedy 
Grant Peregrine stwierdziła, że chłopiec jest 
przeuroczy. — 
Wygląda jak main character z jakiejś kreskówki — stwierdziła i odłożyła telefon na barowy blat. —
 Lepiej — parsknęła pod nosem. — 
Widział wiszące zwłoki na drzewie. Był świadkiem w sprawie seryjnego mordercy koronerów. Finalnie okazało się, że niewiele widział i jego zeznania nie były zbyt przydatne, ale w zamian za informacje obiecałyśmy mu wspólny maraton Gwiezdnych Wojen — wyjaśniła pokrótce, skąd taka decyzja. — 
Na początku uważałam, że to fatalny pomysł. No wiesz, z naszymi zawodami, gdzie częściej bywamy w domu, niż faktycznie w nim jesteśmy i ciągłym ryzykiem. Ale im więcej czasu zaczęłyśmy z nim spędzać, tym bardziej uświadomiłam sobie, jak ten dzieciak to nas pasuje — na twarzy Zaylee pojawił się szczery uśmiech zwiastujący autentyczne szczęście. 
W teorii nie potrzebowały ślubu, żeby wraz z Eviną zaadoptować dziecko, ale w praktyce mogło to sporo ułatwić. Na pewno ludzie nadzorujący procedury spojrzą wtedy na nie nieco przychylniej. Zresztą dalej nie miały całkowicie zielonego światła i wciąż mógłby pojawić się ktoś, kto stwierdzi, że jednak nie nadają się na rodzinę zastępczą. 
Miller obserwowała z rozbawieniem, jak Helena przechyla kieliszek i zaraz sięga po kolejny. Nie można było tego samego powiedzieć o barmanie, które łypał na nie spode łba. Z jednej strony wyglądał na takiego, co chciałby trochę podsłuchać o denatach, a z drugiej jednak nieco to go obrzydzało.
—
 Dziewięć — skinęła głową, poprawiając się na wysokim krześle. —
 Jest strasznie dociekliwy i zadaje bardzo dużo pytań — dodała, a gdy 
Grant Peregrine wskazała na siebie kciukiem, Zaylee spojrzała na nią pobłażliwie. —
 Ale ty wiesz, że odkąd Tony był małym chłopcem, minęło już trochę czasu? O ile niektóre rzeczy się nie zmieniają, to pewnie zdążyła wypaść już z wprawy po tych swoich wojażach po świecie — skwitowała, choć oczywiście jeśli będzie potrzebowała jakichś porad, na pewno zwróci się do Heleny. 
Spojrzała na barmana, a kiedy oczy spotkały się, Miller poprosiła o dwa drinki na bazie tequili. Chciałaby powiedzieć, że to tak, aby nie mieszać, jednak to chyba tak nie działało. 
— 
Myślisz, że to zły pomysł? — zapytała nagle, ale nie odnośnie alkoholu, a adopcji. Chciała wiedzieć, jak zapatrują się na to osoby trzecie, a nie miała jeszcze okazji porozmawiać o podjętej decyzji z nikim innym. 
helena peregrine