Lemoniada.
Z grapefruita i mango.
W nowoczesnym szkle. Ze słomką.
To było coś, czego nie można było się spodziewać po Scully'm - powiew orzeźwiającej świeżości.
-No, opowiadaj - powiedział jakby nigdy nic, ale nie przestawał spoglądać to na twarz Gilmore, to na stojącą przed nią szklankę z napojem, który stanowił nowość, nie tylko w menu kawiarni, ale i chyba całym życiu Cole'a "Scully'ego" Sullivana.
-Iris? - zapytał zaskoczony, jednak natychmiast łącząc twarz z imieniem kobiety, która od jakiegoś czasu pojawiała się u niego w kawiarni. Szła z naprzeciwka. - Nie mów, że przyszłaś tu po tę kawę z automatu, bo ostrzegam, po pierwszym łyku można stracić wiarę w ludzkość.
-No, Scully, czas uwierzyć w duchy - mruknął pod nosem wypuszczając z ust dym papierosowy, a potem rzucił peta na ziemię, sięgnął do auta po tackę z jednorazowymi kubkami z kawą i ruszył w stronę Białej Lilii.
-Jedną kawę… proszę. Naprawdę potrzebuję tylko jednej.