-
Ho, ho, honieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracjiPrzeszłypostaćautor
Praca. Odkąd wróciła do firmy, nie wychodziła praktycznie z biura. Zbyt wiele działo się w trakcie jej nieobecności. Nie potrafiła przejść obojętnie obok wszystkiego, co działo się dookoła niej. Papiery tylko jej przebywały, umowy musiały zostać podpisane, a nie wszystko dało zaleczyć się jednym, oderwanym plasterkiem. Czuła pustkę we własnym sercu. Za to nie była w stanie nic powiedzieć, nic zrobić. Dlatego całą swoją aktywność skupiła na tym, co było stałe. Na własnej firmie. Niezależnie od tego, co miało mieć miejsce później, próbowała łatać wszelkie słabości, błędy, pojawiające się przez jej nieobecność. Trudno żyło się jej z Corvinem. Był jak wrzód na tyłku. Cały czas pulsował i bolał bardziej niż jakakolwiek rana.
To dzisiejsze spotkanie należało do kategorii kolejny, przykry obowiązek. Znała Devona od paru dobrych lat. Widząc go na studiach, cały czas krzyczała misiu. Tak go nazywała biedna dziewczyna. Dla niej to określenie przylgnęło do niego, mimo lat które upływały. Raz na jakiś czas przychodził do jej biura, żeby spierali się o kolejne pozwy. Nienawidziła tego w nim. Dziś zaczynał się kolejny, nudny maraton, którego nie mogła powstrzymać.
— Misiu — zaczęła, kiedy tylko wszedł do jej gabinetu. Jej usta wykrzywiły się w charakterystycznym, złośliwym uśmiechu, a oczy jej zabłysnęły. Nie spodziewała się zbyt wiele po mężczyźnie. Załatwiał sprawy dla innych, był pupilkiem rodziców. Wiele cech ich łączyło, ale rzadko kto powodował u niej tak wielką chęć wydalenia ostatniego śniadania — dalej pozostało w Tobie więcej słodkości niż profesjonalizmu — zacmokała ustami, podając mu rękę. Miała w sobie wiele uprzejmości. Gdyby nie był jednym z wielu znajomych ze studiów, nie pozwoliłaby sobie na to. Teraz jedynie wbijała w niego chłodne, brązowe tęczówki. Po uścisku usiadła w swoim bajecznie drogim fotelu, kręcąc się, by kątem oka zobaczyć widok na panoramę Toronto.
— Przyszedłeś z kolejnym pozwem? — spytała, unosząc jedną brew. Zaśmiała się cicho pod nosem. Miała dużo poważniejsze problemy niż kolejne pismo od Koncecny'ego — Nudzi mnie to już — usta ułożyły ją w podkówkę. Wiedziała, że nie mogła pozwolić sobie na jakąkolwiek słabość w kierunku do Devona, zbyt szybko, by ją wykorzystał.
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Najgorsze było to, że Cherry znała jedną - J E D Y N Ą rzecz, która potrafiła rozbroić go od środka, wysadzając całą skorupę, w której był uwięziony. I choć brzmiało to komicznie, że mężczyzna, którego nazwisko siało postrach wśród najgrubszych ryb w mieście, miał swoją piętę Achillesa; tą, przez którą padał na kolana.
Gdy cichy, przyjemny głos asystentki poinformował go że może wejść do gabinetu pani Marshall, wziął głęboki oddech i ruszył w stronę pomieszczenia które znał aż za dobrze. Nigdy się do tego nie przyzna, ale uwielbiał te ich potyczki - dawały mu solidny zastrzyk dopaminy. I tak jak zawsze nie zdążyli nawet dobrze na siebie spojrzeć, kiedy ona, z tym swoim niepokojąco pewnym uśmieszkiem, rzuciła w jego stronę to jedno - J E D Y N E słowo.
- Ani dzień dobry, ani witam. Panno Marshall, oczekiwałem choć odrobiny profesjonalizmu z pani strony - powiedział chłodno, z tym swoim nieugiętym spojrzeniem. Kusiło go, żeby wejść z zaprzyjaźnioną rywalką w jej ulubioną grę, ale miał zlecenie: zniszczyć doszczętnie wszystko, co reprezentowała. Jego pracodawcy ostatnio w tych aspektach byli aż nadto bezlitośni. - A w tobie, moja droga, więcej arogancji niż elegancji - odciął się natychmiast. Cherry była jedną z niewielu osób z prawniczego świata, które naprawdę szanował. Poza nią i Charlotte każdy inny prawnik wydawał mu się obcy, a sama ich obecność budziła w nim niechęć niemalże natychmiastową.
- Ale przechodząc do sedna, skarbie. Lepiej to podpiszcie. Doskonale wiecie, że wasze szanse wynoszą mniej niż pięć procent, choć i tak mocno zawyżone - powiedział otwarcie. Choć nie łączyło ich nic seksualnego, lubił zwracać się do niej w sposób, który zawodowo rezerwował wyłącznie dla niej: zdrobniale, z nutą emocji, których inni prawnicy nigdy od niego nie dostali. Wszystkich innych niszczył… bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia. 001
Cherry Marshall
-
Ho, ho, honieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracjiPrzeszłypostaćautor
Dla niektórych koniec roku kojarzy się przede wszystkim ze świętami, za to dla Cherry był to najbardziej pracowity okres. Musiała dać do zarządu wszystkie potrzebne zestawienia. Czas ten charakteryzował się przede wszystkim nieustanną chęcią dopięcia roku kalendarzowego. Gdzieś w oddali tliło się ubieranie choinki, choć rodzina Marshall raczej nie słynęła z ducha świąt. Nawet w ich trakcie rozmawiali przede wszystkim o firmie. Nigdy nie liczyła się dla nich rodzinna atmosfera, a tego roku Cherry nie chciała tego zmieniać.
Wywróciła oczyma, kiedy tylko wszedł do sali. Zawsze w ten sposób na niego reagowała. Powodował u niej coś na wzór reakcji alergicznej. Nie mogła wyjść z podziwu, kiedy przekraczał próg. Nikt nie wywoływał w niej takiego pomieszania nostalgii z obrzydzeniem. Jednak jemu to się udało.
— W twoim przypadku to czas wyjść misiaczku, nic u mnie nie wskórasz — zacmokała z tym swoim, aroganckim uśmiechem na ustach. Ani razu nie zszedł jej z buzi od momentu przekroczenia drzwi. Lubiła być na wygranej pozycji, a on wchodząc do jej jaskini, popełnił cholerny błąd. Nie miał w sobie nic, co spowodowałoby u niej spięcie. Jedynie poprawiła delikatnie włosy, unosząc wyżej podbródek — w arogancji mi do twarzy, zwłaszcza kiedy mierzę się z miernym przeciwnikiem — wyglądała i czuła się jak najpiękniejsza choinka. Nie taka biedna sosenka w lesie. Bardziej przypominała idealnie obwieszony, potężny świerk. W jej pewności siebie i ego nie było nic tandetnego, jedynie prawdziwy urok.
— Mniej niż pięć to poziom twojej inteligencji — skwitowała, a jej usta ułożyły się w charakterystyczny grymas. Westchnęła cicho, słuchając go. Czekała, aż zapadła niezręczna cisza. Przechyliła delikatnie głowę, wpatrując się w niego oczami — szczerze Devon, nie boję się Ciebie — ten pozew był dla niej niczym prezent w oczach jej ojca. Mogła być pewna, że w żadnym razie go nie zawiedzie. Czytała ten stek bzdur. Jedyne czym mógł jej zagrozić, to mąceniem spokoju w jej własnej firmie — walczyłam z gorszymi ludźmi niż ty, a te papiery wyglądają gorzej niż mój papier toaletowy — a ten którym podcierała się ona, był pewnie z jakimiś nitkami złota dla bogaczy. Nabrała powietrza do ust, słysząc to zdrobnienie. Jej to w żaden sposób nie łamało, powodowało jedynie pojawienie się kurwików w jej oczach — a i jeszcze raz nazwiesz mnie skarbem, to Cię wykastruje — powiedziała finalnie, wbijając w niego ostre, chłodne spojrzenie. Bywały takie chwilę, w których potrafiła się mentalnie łamać, ale nie przez byle prawnika — chociaż nie — zaśmiała się cicho pod nosem, unosząc jeden kącik ust ku górze — misie i tak nic tam nie mają — nie spodziewała się zbyt wysokiego lotu rozmowy. Nie potrafiła patrzeć na niego z powagą. Widziała w nim jedynie uroczego pantoflarza, którego była nazwała misiem.
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Jego rozbawiony wzrok, ukryty za zasłoną zimnego uśmiechu, krążył wokół kobiety, nieustannie śledząc każdą jej reakcję. I choć ich relacja należała do tych słodko-gorzkich, z wyraźnym przechyleniem na gorzką, zawsze z ekscytacją wyczekiwał kolejnych konfrontacji. Szczególnie, że dzisiejsza sprawa którą się zajmowali, była wręcz idealnie pod nich stworzona.
- Skarbie, ale to wam powinno bardziej zależeć na pokojowym rozwiązaniu. Jesteś świadoma, kogo reprezentuję, i wiesz, że jeżeli się ze mną nie dogadasz… polegniecie - westchnął delikatnie, jakby faktycznie miał dziś aż nadto dobry dzień, by po tak mocnych i wulgarnych określeniach wciąż mieć ochotę się z nią droczyć. Być może złudnie oczekiwał, że uda się rozstrzygnąć sprawę bez ciągania się tygodniami po sądach. - Miernym przeciwnikiem? Próbujesz mnie rozzłościć czy rozbawić? - zapytał, czując że jedna z jego brwi zaczęła nerwowo drgać. W przeciwieństwie do kobiety nie wyrzucał od razu wszystkich kart. Lubił się z nią droczyć, bo jeszcze nigdy nie potrafiła w pełni wyprowadzić go z równowagi, zauważając, że każda kolejna konfrontacja stawała się coraz bardziej wulgarna w słowach.
- Niesamowite. Cofnęliśmy się chyba do podstawówki tym poziomem - mruknął, bo te teksty były jednymi z najsłabszych i dziecinnych, jakie mógł usłyszeć. Delikatnie się poprawił, i sięgając do teczki, wyjął dodatkowy sort ugód, przeczuwając że może pójść coś nie tak. Spodziewał się, że napięty klimat nie pozwoli im się dogadać, bo w powietrzu aż nadto wyczuwalny był zapach gigantycznej niechęci. - Mój klient przygotował tutaj różne propozycje. Wydaje mi się, że każda z nich powinna sprostać rekompensacie za wszystkie możliwe szkody - ujął w najbardziej profesjonalnym tonie, jaki potrafił. Jeżeli Marshall naprawdę chciała wyprowadzić go z równowagi, musiała się bardziej postarać. Ta nerwowa chwila nie była dowodem, że wychodziła na prowadzenie - była straszakiem, że w każdej chwili może nadejść jego ciemna, niekontrolowana strona. -Przyszedłem tutaj szybko załatwić sprawy. Ale skoro tego tak pragniesz, to przecież możemy umówić się prywatnie, skarbie.
Cherry Marshall
-
Ho, ho, honieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracjiPrzeszłypostaćautor
Charity wbrew pozorom była skupiona na celu. Zmierzyła Devona chłodnym wzrokiem, wzdychając ciężko. Często ją nazywał w ten sposób. Poniekąd zaczęło już ją to nudzić. Te wieczne przepychanki, które nie miały dla niej większego sensu. Przymknęła na moment oczy, odliczając do dziesięciu w myślach. Musiała uspokoić własne myśli. W ten sposób miała kontrolę nad sytuacją. Byli w jej wieżowcu, jej biurze, na jej terenie. Co mogłoby pójść nie tak? Wystarczy, że krzyknie do ochrony, a mogłaby go posądzić o molestowanie. Sprawa zamknęłaby się, zanim na dobre się rozpoczęła.
— Jeszcze raz nazwiesz mnie skarbem, to wyjmę gaz pieprzowy i zawołam ochronę — warknęła Charity, a jeden z kącików jej ust niebezpiecznie drgnął. Wiele słów mogła mu przekazać. Choć czyny wydawały się skuteczniejsze. Im częściej otwierał buzię, tym bardziej miała ochotę włożyć mu wprost do gardła skarpetkę, żeby się zamknął — legnąć to mogę na kanapie, a nie pod wpływem twoich klientów — wycedziła Charity, a czując spięcie w całym ciele. Rzadko kiedy pokazywała wszystkie karty, które miała przed sobą, ale musiała.
— Raczej powiedzieć Ci, żebyś spojrzał prawdzie w oczy — skwitowała chłodnym tonem, błądząc wzrokiem po gabinecie. Doszukiwała się w nim jakiegokolwiek ziarna kurzu, źle poprzestawianych książek. Wszystko wydawało się być idealnie na miejscu. Przymknęła delikatnie oczy, zastanawiając się, w jaki sposób powinna go rozegrać. Przez krótki moment zapadła niezręczna cisza.
— Ty tam zostałeś, od kiedy pamiętam — powiedziała finalnie, przerywając milczenie. Westchnęła ciężko. Czuła się, jakby trafiła do gimnazjum, a facet próbował ciągnąć ją za warkoczyki. Tacy ludzie wydawali się być dla niej najgorsi — jaka kobieta nazywa swojego faceta misiem? Obecna też to robi? — parsknęła głośno. To tak jakby partnerka usilnie próbowała zmniejszyć mu penisa, nic ciekawego. Aż westchnęła cicho, cała zadowolona z samej siebie — za jakie szkody? To twój klient spierdolił sprawę. Nie mydl mi oczu, Misiaczku — za jej pokerową twarzą kryło się coś więcej. Lubiła te starcia z Devonem. Powodowały u niej krążenie adrenaliny w żyłach. Szybsze bicie serca i głębsze oddechy. Tego potrzebowała do całkowitego szczęścia. Do powrotu lwicy na lwią skałę. Ona nigdy się nie poddawała.
— Ile razy jeszcze nazwiesz mnie skarbem? — spytała finalnie, czując, jak zaczyna męczyć ją monotematyczna wypowiedź Devona. Pokręciła chwilę głową — jak chcesz się umówić na randkę, to zacznij błagać — parsknęła pod nosem. Umawianie się prywatnie z nim? W innym życiu może byłoby to możliwe, ale zbyt często ich interesy nie zgadzały się ze sobą.