ODPOWIEDZ
25 y/o
For good luck!
179 cm
zawodowo pcha się w kłopoty ale nikt mu za to nie płaci
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

#002
Czy choćby przez chwilę przeszło mu przez myśl, że niezapowiedziane wizyty u kogoś przestały być uważane za kompletnie naturalne zjawisko mniej więcej w tym samym momencie, gdy w powszechnym użyciu zaczęły być telefony komórkowe?
Być może.
Niespecjalnie jednak zamierzał się tym przejmować. Zresztą, na swoje usprawiedliwienie mógłby stwierdzić, że przecież wysłał wcześniej Ericowi wiadomość. Jakieś pół godziny przed tym, zanim uznał, że zamiast czekać na odpowiedź, mógł się przecież do niego przejść. Bo jednak cierpliwość nigdy nie należała do jego najmocniejszych stron – i raczej nic nie wskazywało na to, by miało się to kiedykolwiek zmienić.
A jeśli Stones nie zamierzał przyjmować niezapowiedzianych gości… najpewniej powinien pomyśleć o zmianie adresu. Przeprowadzka do innej dzielnicy powinna w jakimś stopniu pomóc i skutkować choćby tym, że Dante mógłby w takim wypadku dojść do wniosku, że tak samo jak nie chciało mu się czekać na odpowiedź zbyt długo, tak samo nie chciało mu się fatygować na drugi koniec miasta. Choć pewnie i tak nie wykluczałoby to ryzyka całkowicie…
Lepiej żebyś był w domu, Stones, nie zamierzam sobie odmrażać tyłka na darmo… – oznajmił drzwiom, kiedy już dotarł pod te odpowiednie i zapukał. Mniej więcej pół sekundy przed tym, zanim zdecydował, że również tym razem nie zamierza czekać i że nie ma przecież absolutnie nic niewłaściwego w bezceremonialnym wpakowaniu się komuś do domu. Bez zbędnego zastanowienia nacisnął klamkę, z nieznacznym tylko zaskoczeniem przyjmując fakt, że drzwi były otwarte.
I naucz się zamykać drzwi – rzucił tym razem w przestrzeń, na moment zatrzymując się tuż za progiem i kalkulując, w którą stronę powinien się skierować. – Wiesz, że w całym tym okołoświątecznym dzieleniu się dobrem niekoniecznie chodzi akurat o to, żeby zapraszać do siebie włamywaczy z całej okolicy i pozwalać im na wyniesienie połowy domu…?
Przynajmniej zamiast kręcić się po cudzym domu, odczekał tych kilka chwil na jakąkolwiek odpowiedź, by ostatecznie pójść tam, skąd miałby dotrzeć do niego głos Erica. O ile ci wspomniani włamywacze nie zdążyli go już odwiedzić i nie okazali się przy okazji jakimiś chorymi psycholami, którzy mieliby przy okazji pozbyć się ewentualnych świadków włamania. W takim wypadku Dante musiałby poszukać sobie nowego kumpla…
Odpisywać na wiadomości też mógłbyś się nauczyć – rzucił jeszcze, choć zdecydowanie więcej było w tym rozbawienia niż jakichkolwiek pretensji. Zwłaszcza, że wypowiadając te słowa, uniósł jednocześnie rękę, dokonując wymownej prezentacji przyniesionej ze sobą whisky. Przynajmniej więc nikt nie mógł zarzucić mu, że nie tylko pakował się do kogoś nieproszony, ale w dodatku przychodził z pustymi rękoma. Najwyraźniej chociaż pod tym względem jakieś szczątkowe wychowanie nie zawiodło aż tak bardzo…

Eric Stones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
gall anonim
wszystko przejdzie, w razie czego można się dogadać
24 y/o
CHRISTMASSY
178 cm
junior software engineer at AG Industries
Awatar użytkownika
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

#18

Poprzedni wieczór nie różnił się jakoś szczególnie od... kilku? Może już nawet kilkunastu poprzednich, a ponieważ następnego dnia nie szedł do pracy, popił... trochę więcej niż normalnie. Pamiętał tylko, że wracał taksówką, walczył z zamkiem bo miał problem z włożeniem klucza i ostatecznie zasnął na kanapie (nie, nie przebrał się ani nie ściągnął ciuchów) w salonie - bo do sypialni miał zbyt daleko (dokładniej były to następne drzwi). Śniło mu się, że leżał sobie na plaży w Hiszpanii lub Brazylii (ostatecznie Meksyku), jednocześnie gadając z jakimiś ludźmi. Po jakimś czasie, plaża zmieniła się w kasyno, a obok niego siedziały bardzo ładne panie. Grał w ruletkę i los mu nie sprzyjał, dlatego nim się obejrzał, został przy stole sam, a kilka sekund później, stał przed budynkiem bez ubrań. Miał ochotę krzyczeć, lecz nie mógł. Zaczął więc walić pięściami o drzwi, lecz nagle drzwi zmieniły się w człowieka. Dopiero po chwili zrozumiał, że bije... kogoś z kim pracował. I kto był wyżej od niego. Obudził się, gdy druga strona postanowiła mu oddać. Dotknął swojej twarzy i dotarło do niego, że bolał go policzek. Sam nie był pewien, czy to od upadku, przywaleniu w latarnię czy może z kimś się bił. Westchnął, czując ból głowy, światłowstręt i chęci by wypić wodę. Zaczął więc od rolet, zasłaniając każde okno w salonie, a następnie poszedł po butelkę wody, tabletki przeciwbólowe i okulary przeciwsłoneczne - w międzyczasie, odwiedził także łazienkę, bo jeszcze trochę i mogłoby dojść do katastrofy, której wstydziłby się chyba do końca swoich dni.
Właśnie popijał drugą tabletkę, gdy usłyszał znajmy głos. To miało być.... o chusteczka! pomyślał, krztusząc się, bo faktycznie, na dzisiaj przypadało spotkanie z przyjacielem.
- Tu.... jestem. - powiedział, starając by wybrzmiało to z jego ust na tyle głośno, na ile tylko mógł, między kaszlnięciami. Normalnie byłby dobrym gospodarzem i sam wyszedł by powitać gościa, lecz słysząc o telefonie, zaczął myśleć, gdzie aktualnie mógł się znajdować. Sprawdził kieszenie spodni Nie ma. Zsunął swój odwłok z kanapy i sięgnął do kurtki. Nie ma. W międzyczasie, zakrztuszenie przeszło.
- Ja... nie wiem gdzie zostawiłem telefon. - wyjaśnił, chcąc tym sposobem wytłumaczyć brak responsywności.
- Nalać Ci od razu czy schłodzić? W ogóle chcesz coś zjeść? - spytał a oczy mu pod okularami zaświeciły, gdy zauważył butelkę alkoholu.
Nie pamiętając zawartości lodówki, poszedł ją sprawdzić i tam go zobaczył.
- Ej, nie uwierzysz gdzie zostawiłem telefon. - odparł, parskając krótkim śmiechem, bo nieco go to nawet rozbawiło - mniej bawiła go zbita szybka na dole ekranu i rozładowana bateria. Zaraz po sprawdzeniu lodówki, otworzył szafkę, gdzie trzymał przekąski oraz zupki instant. Wyciągnął z niej chipsy paprykowe oraz krakersy, a następnie zaniósł na stolik w salonie. Przy okazji też podpiął telefon do ładowania. Gestem wskazał przyjacielowi, by śmiało się częstował.
- No, to co tam u Ciebie? - zapytał jak gdyby nigdy nic z uśmiechem na twarzy. Tak jakby wcale nie miał kaca. Ani sinego policzka.

Dante Levasseur
OIIA OIIA
do ustalenia/dogadania
25 y/o
For good luck!
179 cm
zawodowo pcha się w kłopoty ale nikt mu za to nie płaci
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Miał zdecydowanie zbyt duże osobiste doświadczenie z podobnymi sytuacjami, by móc nie zorientować się stosunkowo szybko w tym, z czego wynikał raczej dość kiepski stan kumpla. Półmrok panujący w pomieszczeniu, do którego pokierował go słaby głos mówił sam za siebie. Podobnie jak okulary przeciwsłoneczne na twarzy Erica – sińca i opuchliznę można było chwilowo przemilczeć – oraz ogólny obraz żałości, jaki sobą prezentował.
Najpewniej go przepiłeś, zdarza się najlepszym – chwilowo jednak wszelkie oznaki jakiegokolwiek współczucia musiały zamknąć się w wymownie uniesionych na moment brwiach oraz rozbawionym tonie wypowiedzi. Tego drugiego zresztą nawet nie zamierzał próbować w jakiś sposób maskować. W końcu… kac mógł być przecież zjawiskiem całkiem zabawnym. Jeśli męczył kogoś innego.
Za kogo ty mnie masz, Stones? Nie przynosiłbym ci przecież ciepłego alkoholu… – tym bardziej, że temperatura na zewnątrz również sprzyjała utrzymaniu zawartości butelki schłodzoną. I chociaż pewnie w zastanych okolicznościach Dante powinien wykazać się choćby odrobiną rozsądku i odwieść Erica od otwierania tej nieszczęsnej whisky, to… nie, podobnego rodzaju przedświąteczne cuda nie mogły mieć tutaj miejsca. Nawet, jeśli Levasseur – również z autopsji – doskonale wiedział, jak fatalne skutki miewały zwykle próby leczenia kaca kolejnymi porcjami alkoholu. Zamiast jednak wygłaszać jakieś absurdalne sugestie, że może jednak w obecnej sytuacji powinni poprzestać na kulturalnej herbatce – wątpliwe, by coś podobnego w ogóle przeszło mu przez gardło – rozsiadł się po prostu na kanapie. Krótkim parsknięciem skwitował odnalezienie przez Erica telefonu, by w kolejnej chwili dość sceptycznym spojrzeniem uraczyć zarówno jego, jak i przyniesione przez niego przekąski.
A można byłoby oczekiwać, że skoro pytasz o jedzenie, masz w zanadrzu przynajmniej dwudaniowy obiad… – choć oczywiście o podobne absurdy nie posądzał go ani przez sekundę, nie oznaczało to wcale, że wygłoszoną żartobliwym tonem uszczypliwość miałby sobie tak po prostu odpuścić. Z drugiej strony – chipsami również nie zamierzał gardzić, bez większej zachęty sięgając po ich garść.
Wygląda na to, że nie aż tak ciekawie jak u ciebie – rozbawionym parsknięciem skwitował obraz nędzy i rozpaczy, jaki wciąż uosabiał sobą Eric. – Jak już chlejesz gdzieś beze mnie i dajesz sobie obić mordę, to przynajmniej upewnij się następnym razem, że ktoś to nagra. Taki widok nie może się marnować.
Tyle więc byłoby, jeśli chodziło o taktowne przemilczenie stanu twarzy przyjaciela. Ale przecież można było spodziewać się, że nie pozostanie to zbyt długo bez adekwatnego komentarza. Podobnie zresztą jak całokształt aktualnego stanu Erica. Nawet jeśli miałoby to oznaczać, że ten niestety nie miał póki co doczekać się odpowiedzi na postawione pytanie.
Więc… poza tym, że każda okazja może być dobra, to ta była jakaś szczególna? – nie przypominał sobie, żeby w ostatnich dniach przegapił na przykład urodziny Stonesa, jego własne dopiero się zbliżały – i chyba raczej powinien w nich osobiście uczestniczyć… – prawdopodobnie istniał więc jakiś inny powód, dla którego Eric postanowił doprowadzić się do tego żałosnego stanu. I być może warto było go poznać. Choćby po to, by zdecydować, czy w dalszym ciągu powinien raczyć go pełnymi współczucia uszczypliwościami, czy może jednak wykazać się jakąś odrobiną empatii…

Eric Stones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
gall anonim
wszystko przejdzie, w razie czego można się dogadać
ODPOWIEDZ

Wróć do „#108”