Niebo nad Toronto wyglądało tego wieczoru jak płótno niedomyte z dnia.
Szaro-błękitne, z delikatnym poblaskiem złota, jakby ktoś próbował dodać mu odrobinę uroku przed nocą. Idealna sceneria na kieliszek czegoś mocnego i rozmowę z kimś, kto nie zastanawia się ile kosztuje Twój zegarek, albo jak skończysz dzisiejszy wieczór, kolejnym skandalem? Galen nie byłby sobą, gdyby nie zamierzał tej scenerii podziwiać z restauracji na dachu, a przecież wiedział, że Eun ma lęk wysokości.
Winda sunęła w górę, a Galen Wyatt stał w niej jakby nic w życiu nie robił częściej. Pewny siebie i niewzruszony. Oparty nonszalancko o ścianę, w białej koszuli z rozpiętym guzikiem pod szyją i marynarką przewieszoną przez ramię, wyglądał bardziej jak aktor po premierze niż prezes zarządu wielkiej firmy. Ale to przecież była jego specjalność – wyglądać tak, jakby właśnie uciekł z sesji zdjęciowej, nawet jeśli miał za sobą dwunastogodzinną batalię z ex-dyrektorem finansowym i jeszcze bardziej dramatyczną batalię z własną skrzynką mailową.
Rzut oka na nią.
Wiedział. Widział to w jej oczach jeszcze zanim cokolwiek powiedziała. Te palce zaciśnięte na torebce trochę zbyt mocno. Ta nienaturalna sztywność w ramionach. I to spojrzenie: „jeszcze jedna sekunda, a cofnę się na parter i zamówię Ubera do domu”.
— Zabijesz mnie, Rosendale. — powiedział z tym swoim półuśmiechem, który balansował gdzieś pomiędzy rozbawieniem a lekkim politowaniem. — Mogłaś powiedzieć, że masz ochotę na sushi w barze karaoke. Nie musieliśmy od razu pakować się na trzydzieste ósme piętro, żeby mnie otruć zupą miso, ale Ty powiedziałaś, Ty wybierz... Dokładnie tak napisałaś mi w wiadomości, a niebo nad Toronto wygląda dzisiaj jak zjawisko. Ty też wyglądasz zjawiskowo — dodał chcąc załagodzić sytuację, ale w tej chwili nie pomógł nawet urok Galena Wyatta. Winda pachniała drogimi perfumami i stresem. Tyle że nie jego.
Spojrzał na wyświetlacz. Jeszcze dwa piętra.
Jakby to miało znaczenie. Wiedział, że dla niej każde piętro to osobna wojna. Na samym dachu. Ale przecież nikt nie każe jej tam tańczyć kankana na krawędzi, usiądą spokojnie przy stoliku, wypiją drinka, zjedzą coś dobrego i już. Będzie można wrócić na ziemię.
— Ale wiesz co? Nie odpuszczę ci. — dodał po chwili, zaskakująco łagodnie. — Nie po tych wszystkich twoich pogadankach o „wychodzeniu ze strefy komfortu” i „życiu pełnią”. Dzisiaj żyjesz pełnią – pełnią wysokości i wiatru we włosach. Plus, ja płacę. Więc win-win. — kolejny anielski uśmiech, na pokrzepienie. Prawda jednak jest taka, że w Galenie z tego anioła było bardzo mało, może w sytuacjach kryzysowych, a na pewno nie w dzisiejszej, w której sprawdzał wytrzymałość Eun. Nie mógł się powstrzymać, myślał o tym od dnia, kiedy raz mimochodem wspomniała mu, że ma lek wysokości.
Drzwi windy otworzyły się powoli z cichym westchnieniem.
Na zewnątrz czekał taras, światła, nastrojowa muzyka i kelner, który wyglądał jakby urodził się w smokingowej muszce.
Galen uniósł brew i spojrzał na nią.
— No dalej, modelko. Chodź. Na wypadek gdybyś zemdlała, mam dobre ubezpieczenie. Ale jeśli mnie pociągniesz ze sobą – wiedz, że będę nawiedzać cię z zaświatów przez resztę życia.
Wyszedł pierwszy, ale zwolnił przy drzwiach, by wejść razem z nią. Uśmiechnął się jeszcze, tym razem nieco cieplej, bardziej po ludzku, po przyjacielsku. Bo mimo żartów, naprawdę cieszył się, że się spotkali. Że po tych wszystkich wywiadach, plotkach, błyskach fleszy i... jego trzymiesięcznym milczeniu — ona nadal tu była.
Eun Rosendale. Najnormalniejsza osoba w jego nienormalnym świecie.
A jednocześnie jedyna, która zawsze potrafiła powiedzieć mu prawdę w twarz — i to z gracją, której nie powstydziłaby się nawet Victoria Beckham.
Eun Rosendale