-
Let go ja anna tapahtuu
Baby, anna ittes ja mukaan tuu
Tähdet sun silmis, ja mä sun päälnieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Na lodzie milczy lęk i trwoga,
gdy w dłoni partnera — pewna droga. wdzianko
Łatwo było mu mówić — z tą pewnością, co to rośnie człowiekowi między łopatkami po dekadach zawodowej praktyki i porannego wcierania maści na kolana. On przecież wiedział, co robi. On był z tego świata, gdzie łyżwy szlifują się jak charaktery: na zimno, w hałasie i przy świetle jarzeniówek, z głośnym westchnieniem rozgrzanego lodu. Nie, żeby uważała go za starego — Boże broń, sama miała sentyment do tych zmarszczek wokół oczu, co wyglądały jak linie papilarne śmiechu, a nie czasu — ale nie da się zaprzeczyć, że to właśnie on, z tym swoim spojrzeniem psa po przejściach i wargami godnymi okładki romantycznego komiksu dla kur domowych, owinął ją wokół swojego ciepłego, sportowego palucha. Ta formacja szczeniaczka, co to patrzy w duszę przez brwi jakby nie do końca wiedział, czemu dostał miskę pustą, a przecież był taki grzeczny — wygrała. Wygrała z rozsądkiem, z niezależnością, z tą całą opowieścią o kobiecie niezależnej, co to poradzi sobie nawet z pękniętym rurkiem gazowym i rachunkiem za wodę w tym samym miesiącu.
A ona? Ona, co niegdyś potrafiła godzinami analizować choreografie olimpijskie i znała na pamięć każdą pomyłkę sławnych łyżwiarek, teraz… no cóż. Teraz potrafiła się poślizgnąć w kuchni na skórce po bananie i uznać to za próbę performansu. Kiedyś miała ambicje, by wrócić na lód, może w ramach eksperymentu artystycznego, może jako performance „zamrożonej kobiety we współczesnym świecie miejskim”, lecz zorientowała się, że po pierwsze — jej kostki odmawiają negocjacji, a po drugie — nie umie jeździć. W sensie literalnym: była absolutnym laikiem. Takim z gatunku tych, co myślą, że łyżwy „same jadą”, i których pierwszym odruchem na śliskość jest krzyk.
Była więc bardziej widzem niż uczestniczką, estetycznym pasożytem na ciele dyscypliny, ale jakim wdzięcznym — takim, co nosi futrzane nauszniki i krzyczy „brawo!” z ławki w trzecim rzędzie, a potem publikuje posty, w których udaje znawczynię biomechaniki piruetów. Nie miała wstydu — miała styl.
— Strategicznie, doszukując się za i przeciw... — Nasunęła skarpetę na piękne białe łyżwy, które niegdyś dostała od niego za gwiazdkę. Było chłodno, mimo trwającego w najlepsze lata na zewnątrz. Mieli się czuć magicznie, jak piszczał pan zielony z bródką, rzucając komendę wyjazdu na puste lodowisko. — Moje kostki i radar głupich pomysłów wystawia trzy razy nie.
A jednak — chociaż dumna, chociaż pozornie niezłomna i okryta płaszczem codziennej pewności siebie, ta sama Lady Maeve, która potrafiła negocjować budżety filmowe z kamienną twarzą i uśmiechem sfinksa, nie mogła przecież bać się zwykłej łyżwy. W końcu nie była z tych, co ustępują przed błyszczącą stalą i potencjalnym ślizgiem w kierunku publicznego upokorzenia. Miała w sobie tę przekorną iskierkę, co podszeptuje „spróbuj”, nawet gdy zdrowy rozsądek krzyczy „upadniesz, kobieto, jak długa!”.
— Andie! — Już od rana jego twarz zdradzała niepokojącą pogodę ducha — ten błysk w oku, co zwiastował równie dobrze niespodziewany wyjazd na ryby, jak i potencjalne złamanie kończyny w imię sportu i tradycji. Ona znała tę minę. To była ta mina. Ta, która poprzedza wydarzenia wymagające przynajmniej jednego opatrunku i dwóch gorących czekolad. Więc kiedy on zniknął w czeluści składziku, a ona została na zewnątrz, rozciągając się w sposób nieco przesadzony, nieco baletowy, nieco teatralny (wszak ktoś mógł patrzeć, a nawet jeśli nie, to co z tego — nawyk to nawyk), wiedziała, że nadciąga widowisko. — Bądź dzisiaj kochanym misiem, okej?
Andie Vaxley
gdy w dłoni partnera — pewna droga. wdzianko
Łatwo było mu mówić — z tą pewnością, co to rośnie człowiekowi między łopatkami po dekadach zawodowej praktyki i porannego wcierania maści na kolana. On przecież wiedział, co robi. On był z tego świata, gdzie łyżwy szlifują się jak charaktery: na zimno, w hałasie i przy świetle jarzeniówek, z głośnym westchnieniem rozgrzanego lodu. Nie, żeby uważała go za starego — Boże broń, sama miała sentyment do tych zmarszczek wokół oczu, co wyglądały jak linie papilarne śmiechu, a nie czasu — ale nie da się zaprzeczyć, że to właśnie on, z tym swoim spojrzeniem psa po przejściach i wargami godnymi okładki romantycznego komiksu dla kur domowych, owinął ją wokół swojego ciepłego, sportowego palucha. Ta formacja szczeniaczka, co to patrzy w duszę przez brwi jakby nie do końca wiedział, czemu dostał miskę pustą, a przecież był taki grzeczny — wygrała. Wygrała z rozsądkiem, z niezależnością, z tą całą opowieścią o kobiecie niezależnej, co to poradzi sobie nawet z pękniętym rurkiem gazowym i rachunkiem za wodę w tym samym miesiącu.
A ona? Ona, co niegdyś potrafiła godzinami analizować choreografie olimpijskie i znała na pamięć każdą pomyłkę sławnych łyżwiarek, teraz… no cóż. Teraz potrafiła się poślizgnąć w kuchni na skórce po bananie i uznać to za próbę performansu. Kiedyś miała ambicje, by wrócić na lód, może w ramach eksperymentu artystycznego, może jako performance „zamrożonej kobiety we współczesnym świecie miejskim”, lecz zorientowała się, że po pierwsze — jej kostki odmawiają negocjacji, a po drugie — nie umie jeździć. W sensie literalnym: była absolutnym laikiem. Takim z gatunku tych, co myślą, że łyżwy „same jadą”, i których pierwszym odruchem na śliskość jest krzyk.
Była więc bardziej widzem niż uczestniczką, estetycznym pasożytem na ciele dyscypliny, ale jakim wdzięcznym — takim, co nosi futrzane nauszniki i krzyczy „brawo!” z ławki w trzecim rzędzie, a potem publikuje posty, w których udaje znawczynię biomechaniki piruetów. Nie miała wstydu — miała styl.
— Strategicznie, doszukując się za i przeciw... — Nasunęła skarpetę na piękne białe łyżwy, które niegdyś dostała od niego za gwiazdkę. Było chłodno, mimo trwającego w najlepsze lata na zewnątrz. Mieli się czuć magicznie, jak piszczał pan zielony z bródką, rzucając komendę wyjazdu na puste lodowisko. — Moje kostki i radar głupich pomysłów wystawia trzy razy nie.
A jednak — chociaż dumna, chociaż pozornie niezłomna i okryta płaszczem codziennej pewności siebie, ta sama Lady Maeve, która potrafiła negocjować budżety filmowe z kamienną twarzą i uśmiechem sfinksa, nie mogła przecież bać się zwykłej łyżwy. W końcu nie była z tych, co ustępują przed błyszczącą stalą i potencjalnym ślizgiem w kierunku publicznego upokorzenia. Miała w sobie tę przekorną iskierkę, co podszeptuje „spróbuj”, nawet gdy zdrowy rozsądek krzyczy „upadniesz, kobieto, jak długa!”.
— Andie! — Już od rana jego twarz zdradzała niepokojącą pogodę ducha — ten błysk w oku, co zwiastował równie dobrze niespodziewany wyjazd na ryby, jak i potencjalne złamanie kończyny w imię sportu i tradycji. Ona znała tę minę. To była ta mina. Ta, która poprzedza wydarzenia wymagające przynajmniej jednego opatrunku i dwóch gorących czekolad. Więc kiedy on zniknął w czeluści składziku, a ona została na zewnątrz, rozciągając się w sposób nieco przesadzony, nieco baletowy, nieco teatralny (wszak ktoś mógł patrzeć, a nawet jeśli nie, to co z tego — nawyk to nawyk), wiedziała, że nadciąga widowisko. — Bądź dzisiaj kochanym misiem, okej?
Andie Vaxley
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ms. Ich komme
Wszystko i nic, zależy od wątku
-
Cha, cha, cha-cha-cha
Yön selkään hän ratsastaa
Kuka on tuo mies?
Kaataa päälleen sampanjaanieobecnośćniewątki 18+takzaimkion / jegopostaćautor
Andie nie wziął tej misji na lekko. Miał pustą taflę lodowiska, swoją ukochaną w łyżwach i… dostęp do składziku z przełącznikami, do którego normalnie wpuszczano tylko ludzi z kluczem albo ze znajomościami. A on miał jednego i drugie. I plan. O, miał niezły plan!
Zniknął w składziku z miną człowieka, który absolutnie nie planuje włączyć czegoś, co potem będzie wymagało przeprosin do zarządu obiektu. W rzeczywistości miał w głowie jedynie „TRYB DISCO”.
W środku panował zapach smaru, wilgoci i starego popcornu – czyli była to klasyczna aura hokejowej magii. Przepchnął dwie zgrzewki wywarów z Igi Świątek, minął starą tablicę wyników, potknął się o kask z naklejką „Kiss me, I’m Canadian” i wreszcie dorwał się do przełączników. Jeden klik. Nic. Drugi klik. Wciąż ciemno. Trzeci klik…
BUM!
Najpierw wszystko zgasło. Cała hala pogrążyła się w egipskich ciemnościach. A potem eksplodowała kolorami. Światła zaczęły pulsować jakby tańczyły makarenę z epilepsją. Fiolet, turkus, coś co wyglądało jak zielony kolor w napoju energetycznym. Idealnie!
Wyszedł triumfalnie z powrotem, jakby właśnie wygrał złoty medal za bycie najlepszym zawodnikiem po trzydziestce.
- TA-DAAA! Patrzcie Państwo! Oto mistrz efektów specjalnych, pan i władca przełączników, książę jarzeniówek! – ogłosił światu, który w praktyce składał się z jednej osoby i kilku pustych rzędów krzesełek. – I Ty, kochanie, masz dziś przywilej jeździć z człowiekiem, który właśnie przeprogramował galaktykę lodowiskowych wrażeń.
Zatrzymał się przed nią z gracją, wyhamowując dokładnie trzy centymetry przed jej twarzą. To chyba byłoby na tyle, jeśli chodziło, o bycie grzecznym?
- Wiem, że mówiłaś „nie”. Trzy razy. I że Twoje kostki są przeciw. Ale słuchaj, to nie są zwykłe światła. To są światła „a co jeśli jednak zakochasz się drugi raz w tym samym misiu?” – zrobił dramatyczną pauzę. – Albo przynajmniej wywalisz się w rytmie techno i będziemy o tym mówić na każdej kolacji. Albo ja podczas swojego występu.
Rozłożył ramiona teatralnie, jakby właśnie miał objąć nimi cały świat. A potem, nieco ciszej, tym swoim miękkim tonem, dodał:
- Zaufaj mi, jestem zawodowcem. Na lodzie i w miłości. A także wiesz, że potrafię chwytać ludzi zanim pocałują taflę twarzą. – Na sekundę zatrzymał się, patrząc na swoje dzieło – pulsujące światło i jej piękną twarz.
- Poza tym, nawet jeśli upadniesz, to w tym świetle wszystko będzie wyglądać jak taniec współczesny. A Ty przecież lubisz sztukę nowoczesną, prawda?
Następnie ustawił się obok niej, gotowy, stabilny, oferując jej swoje ramię.
- Bądź dzielna i szalona. Bądź tą kobietą, która tańczyła kiedyś ze mną na lodzie, chociaż nie odróżniałem neonowego różu od magenty, ale bardzo się starałem. – Był gotów. Serio. To był cały Andie.
Maeve Vaxley
Zniknął w składziku z miną człowieka, który absolutnie nie planuje włączyć czegoś, co potem będzie wymagało przeprosin do zarządu obiektu. W rzeczywistości miał w głowie jedynie „TRYB DISCO”.
W środku panował zapach smaru, wilgoci i starego popcornu – czyli była to klasyczna aura hokejowej magii. Przepchnął dwie zgrzewki wywarów z Igi Świątek, minął starą tablicę wyników, potknął się o kask z naklejką „Kiss me, I’m Canadian” i wreszcie dorwał się do przełączników. Jeden klik. Nic. Drugi klik. Wciąż ciemno. Trzeci klik…
BUM!
Najpierw wszystko zgasło. Cała hala pogrążyła się w egipskich ciemnościach. A potem eksplodowała kolorami. Światła zaczęły pulsować jakby tańczyły makarenę z epilepsją. Fiolet, turkus, coś co wyglądało jak zielony kolor w napoju energetycznym. Idealnie!
Wyszedł triumfalnie z powrotem, jakby właśnie wygrał złoty medal za bycie najlepszym zawodnikiem po trzydziestce.
- TA-DAAA! Patrzcie Państwo! Oto mistrz efektów specjalnych, pan i władca przełączników, książę jarzeniówek! – ogłosił światu, który w praktyce składał się z jednej osoby i kilku pustych rzędów krzesełek. – I Ty, kochanie, masz dziś przywilej jeździć z człowiekiem, który właśnie przeprogramował galaktykę lodowiskowych wrażeń.
Zatrzymał się przed nią z gracją, wyhamowując dokładnie trzy centymetry przed jej twarzą. To chyba byłoby na tyle, jeśli chodziło, o bycie grzecznym?
- Wiem, że mówiłaś „nie”. Trzy razy. I że Twoje kostki są przeciw. Ale słuchaj, to nie są zwykłe światła. To są światła „a co jeśli jednak zakochasz się drugi raz w tym samym misiu?” – zrobił dramatyczną pauzę. – Albo przynajmniej wywalisz się w rytmie techno i będziemy o tym mówić na każdej kolacji. Albo ja podczas swojego występu.
Rozłożył ramiona teatralnie, jakby właśnie miał objąć nimi cały świat. A potem, nieco ciszej, tym swoim miękkim tonem, dodał:
- Zaufaj mi, jestem zawodowcem. Na lodzie i w miłości. A także wiesz, że potrafię chwytać ludzi zanim pocałują taflę twarzą. – Na sekundę zatrzymał się, patrząc na swoje dzieło – pulsujące światło i jej piękną twarz.
- Poza tym, nawet jeśli upadniesz, to w tym świetle wszystko będzie wyglądać jak taniec współczesny. A Ty przecież lubisz sztukę nowoczesną, prawda?
Następnie ustawił się obok niej, gotowy, stabilny, oferując jej swoje ramię.
- Bądź dzielna i szalona. Bądź tą kobietą, która tańczyła kiedyś ze mną na lodzie, chociaż nie odróżniałem neonowego różu od magenty, ale bardzo się starałem. – Był gotów. Serio. To był cały Andie.
Maeve Vaxley
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Mr. Cha Cha Cha
zapchajdziury (czyli sesje o niczym), szczegółowe opisy popełnianej zbrodni tu-i-teraz (np. krzywda zwierząt, wypruwanie flaków, itp.), lecz opis zbrodni po fakcie mnie nie rusza
-
Let go ja anna tapahtuu
Baby, anna ittes ja mukaan tuu
Tähdet sun silmis, ja mä sun päälnieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Niby to ona zalatywała niekiedy kiczem, niby to jej brokatowe kurtki i kolczyki zrobione z plastikowych kapsli po napojach gazowanych wywoływały u niektórych artystyczne torsje — ale, na miłość boską, czyż nie każdy czasem musi poczuć się jak chodzący festyn? A dziś, patrząc na o misiaczka swego życia, który wyszedł z szatni jakby z zamiarem wskrzeszenia estetyki lat dziewięćdziesiątych, poczuła wewnętrzne trzęsienie stylu. Te migające światła disco, ta stylistyka jego ubioru, który krzyczał kupiłem mnie na przecenie i jestem z tego dumny — to wszystko było tak bardzo passé, że aż przeszło w antymodną awangardę. A przecież teraz rządziła masakra prostoty, domowe lniane tkaniny i rustykalny ferwor, jak z katalogu skandynawskich wnętrz: wszystko miało być beżowe, płócienne i z mchu.
— Oh mon Dieu, czasy studniówkowe dawno pozostały za nami — Pokiwała głową, jak matula negująca wybory swojego dorastającego dziecka, co przyszło na Wigilię w crocsach — i kręcąc nosem, wydęła policzki niczym ryba fugu tuż przed atakiem. Ot, reakcja automatyczna. — Wystarczyło przygasić zwyczajowo światła, nadać estetykę prozy romantyzmu i włączyć kompozycję Wagnera i ślizgać się po tafli — I tak, swoją drogą… zjadłaby sushi. Coś iście japońskiego, coś chłodnego, zawiniętego i absolutnie niezrozumiałego w nazwie. Choćby z tofu i glutem wodorostów, ważne, by było zawinięte w rytmie zen.
Aby nie zgubić rytmu, zrobiła zgrabny wymach nogą — może ciut zbyt teatralny jak na warunki amatorskiego lodowiska w środku dzielnicy — i oparła łyżwę o bandę, wyciągając mięśnie nóg z taką miną, jakby miała za chwilę wystąpić w rewii na lodzie, a nie stawić czoła swemu mężowi, co to zaraz zacznie kozłować kijem hokejowym jak dziecko z ADHD.
— Wywalić się? Aha... — Wyluzuj, Maeve. Pełen i totalny luzik nas tylko uratuje — przemknęło jej przez głowę, jak mantra osób, które udają, że kontrolują sytuację, choć wewnętrznie już złożyły wniosek o ewakuację. Ale przecież kto, jak nie ona, miałby z wdziękiem przetrwać zderzenie świata brokatu z rzeczywistością lodowiska. — Jeśli sprawisz, że moja piękna pupcia ZNOWU obije się i będzie miała siniaka, będziesz spać u teściów. I nie obchodzi mnie, że mamy wielką posiadłość — Wytknęła nareszcie mu język, żałując, że nie miała obok siebie różowego bacika. — Ciebie przerobię na sztukę nowoczesną, fanki będą piszczeć, gdy wylądujesz na najnowszej wystawie kiczu swej żony.
Skaranie nieboskie z tymi mężczyznami — zwłaszcza, gdy natura wyposażyła ich w niewspółmiernie dużo entuzjazmu, a nieco mniej instynktu samozachowawczego. A jednak, mimo że w głowie przewracała oczami jak karuzela na jarmarku, to gdzieś pod nosem, w samym kąciku ust, rozgościł się uroczy cień uśmiechu. Ten charakterystyczny, lekko złośliwy, lekko rozczulony grymas, jaki przybierała tylko wtedy, gdy naprawdę była szczęśliwa, ale broń losie, żeby ktoś to zauważył. Ostrożnie, z gracją godną bociana po znieczuleniu, weszła na lód. Jeden kroczek, potem drugi, trzymając się bandy tak, jakby była to jej ostatnia nadzieja i rękojmia godności. Nie, żeby nie próbowała wcześniej jazdy — ale każdorazowo kończyło się to na spektakularnym widowisku, gdzie brokat z kurtki sypał się na boki, a kolana składały petycje o wcześniejszą emeryturę.
Wystarczyło jednak złapać na początku doskonałe podparcie, tak twierdziła teoria, przynajmniej ta szeptana przez youtubowe tutoriale i jej własne ego. Trzy sekundy i będzie łatwiej. Pięć — i może nawet ruszy z miejsca, nie przypominając przewracającej się wieży z Jengi. Dziesięć… cóż, wszystko zależało od Andy’ego. A Andy, jak to Andy, nie znał pojęcia "stopniowanie bodźców" czy "delikatne tempo". Jeśli tylko wyczuł szansę, żeby zatańczyć coś w stylu disco-pogo-ślizgu, to nie było odwrotu. Ona wiedziała, że jeśli nie zareaguje w porę, zostanie porwana jak nieświadoma partnerka do obrotu w rytmie Bee Gees — ciągnięta po tafli niczym worek pełen cekinów, przez tego swojego narodowego skarba z kanadyjskiego lodu.
— Będę kobietą, co jadła frytki, gdy próbowałeś romantycznie do mnie podbijać... Oraz tą, która szpilką wyoutowała Cię z gry na dwa tygodnie — Mruknęła kusząco, śmiejąc się niemalże perliście w jego kierunku. Leciutko wprawiła ciało w ruch, próbując zrobić piękną okrętkę wokół własnej osi. — Gdyby nie ja, najpewniej mamusia związała by synka z tą nadmuchaną Barbie, która nie wiedziała, że odmiana neonowego różu dawno wyszła z mody.
Andie Vaxley
— Oh mon Dieu, czasy studniówkowe dawno pozostały za nami — Pokiwała głową, jak matula negująca wybory swojego dorastającego dziecka, co przyszło na Wigilię w crocsach — i kręcąc nosem, wydęła policzki niczym ryba fugu tuż przed atakiem. Ot, reakcja automatyczna. — Wystarczyło przygasić zwyczajowo światła, nadać estetykę prozy romantyzmu i włączyć kompozycję Wagnera i ślizgać się po tafli — I tak, swoją drogą… zjadłaby sushi. Coś iście japońskiego, coś chłodnego, zawiniętego i absolutnie niezrozumiałego w nazwie. Choćby z tofu i glutem wodorostów, ważne, by było zawinięte w rytmie zen.
Aby nie zgubić rytmu, zrobiła zgrabny wymach nogą — może ciut zbyt teatralny jak na warunki amatorskiego lodowiska w środku dzielnicy — i oparła łyżwę o bandę, wyciągając mięśnie nóg z taką miną, jakby miała za chwilę wystąpić w rewii na lodzie, a nie stawić czoła swemu mężowi, co to zaraz zacznie kozłować kijem hokejowym jak dziecko z ADHD.
— Wywalić się? Aha... — Wyluzuj, Maeve. Pełen i totalny luzik nas tylko uratuje — przemknęło jej przez głowę, jak mantra osób, które udają, że kontrolują sytuację, choć wewnętrznie już złożyły wniosek o ewakuację. Ale przecież kto, jak nie ona, miałby z wdziękiem przetrwać zderzenie świata brokatu z rzeczywistością lodowiska. — Jeśli sprawisz, że moja piękna pupcia ZNOWU obije się i będzie miała siniaka, będziesz spać u teściów. I nie obchodzi mnie, że mamy wielką posiadłość — Wytknęła nareszcie mu język, żałując, że nie miała obok siebie różowego bacika. — Ciebie przerobię na sztukę nowoczesną, fanki będą piszczeć, gdy wylądujesz na najnowszej wystawie kiczu swej żony.
Skaranie nieboskie z tymi mężczyznami — zwłaszcza, gdy natura wyposażyła ich w niewspółmiernie dużo entuzjazmu, a nieco mniej instynktu samozachowawczego. A jednak, mimo że w głowie przewracała oczami jak karuzela na jarmarku, to gdzieś pod nosem, w samym kąciku ust, rozgościł się uroczy cień uśmiechu. Ten charakterystyczny, lekko złośliwy, lekko rozczulony grymas, jaki przybierała tylko wtedy, gdy naprawdę była szczęśliwa, ale broń losie, żeby ktoś to zauważył. Ostrożnie, z gracją godną bociana po znieczuleniu, weszła na lód. Jeden kroczek, potem drugi, trzymając się bandy tak, jakby była to jej ostatnia nadzieja i rękojmia godności. Nie, żeby nie próbowała wcześniej jazdy — ale każdorazowo kończyło się to na spektakularnym widowisku, gdzie brokat z kurtki sypał się na boki, a kolana składały petycje o wcześniejszą emeryturę.
Wystarczyło jednak złapać na początku doskonałe podparcie, tak twierdziła teoria, przynajmniej ta szeptana przez youtubowe tutoriale i jej własne ego. Trzy sekundy i będzie łatwiej. Pięć — i może nawet ruszy z miejsca, nie przypominając przewracającej się wieży z Jengi. Dziesięć… cóż, wszystko zależało od Andy’ego. A Andy, jak to Andy, nie znał pojęcia "stopniowanie bodźców" czy "delikatne tempo". Jeśli tylko wyczuł szansę, żeby zatańczyć coś w stylu disco-pogo-ślizgu, to nie było odwrotu. Ona wiedziała, że jeśli nie zareaguje w porę, zostanie porwana jak nieświadoma partnerka do obrotu w rytmie Bee Gees — ciągnięta po tafli niczym worek pełen cekinów, przez tego swojego narodowego skarba z kanadyjskiego lodu.
— Będę kobietą, co jadła frytki, gdy próbowałeś romantycznie do mnie podbijać... Oraz tą, która szpilką wyoutowała Cię z gry na dwa tygodnie — Mruknęła kusząco, śmiejąc się niemalże perliście w jego kierunku. Leciutko wprawiła ciało w ruch, próbując zrobić piękną okrętkę wokół własnej osi. — Gdyby nie ja, najpewniej mamusia związała by synka z tą nadmuchaną Barbie, która nie wiedziała, że odmiana neonowego różu dawno wyszła z mody.
Andie Vaxley
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ms. Ich komme
Wszystko i nic, zależy od wątku
-
Cha, cha, cha-cha-cha
Yön selkään hän ratsastaa
Kuka on tuo mies?
Kaataa päälleen sampanjaanieobecnośćniewątki 18+takzaimkion / jegopostaćautor
Dobrze, że nie słyszał myśli Maeve bo by mocno się obraził, bo miała czelność nazwać jego koszulkę treningową z sezonu 2013/2014, wypraną kilkadziesiąt razy, „kupioną na przecenie”… No, to by była tutaj już wojna estetyczna.
- Niejedna laska oddałaby połowę szafy z Zary, żeby tylko zatańczyć w takich światełkach z kimś tak stylowym jak ja! – Dramatycznie rozłożył ramiona, a kolorowe reflektory zamigotały za jego plecami, jakby był właśnie finalistą „Tańca z gwiazdami na lodzie”. Jedno jednak warto było mu oddać – w tym świetle naprawdę wyglądał jak żywy przykład mody sportowej z lat dwutysięcznych – trochę dramat, trochę marzenie, a nawet trochę trącało to „czy on na serio tak wyszedł z domu?”.
- I słuchaj – dodał, wskazując na nią – do mojej mamusi mogę iść, ale do Twojej?! Mam jeszcze resztki instynktu samozachowawczego. W przeciwieństwie do niektórych!
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć (a czuł, że szykowała ripostę, którą można byłoby spisać i oprawić w ramkę, by powiesić ją w muzeum kłótni małżeńskich), ruszył do tyłu. Odbił się lekko od bandy, po czym zgrabnie zaczął jechać tyłem, jakby od niechcenia – a przecież ćwiczył to tygodniami, kiedyś, gdy był bardzo młody. Wyciągnął do niej dłonie, szerokie, ciepłe i wciąż pachnące czymś słodkim, co jadł podczas śniadania (albo była to jej mgiełka zapachowa, ciężko stwierdzić, skoro dzielił z nią nie tylko życie, ale też praktycznie wszystkie kosmetyki).
- Choź, moja antymodna awangardo – mruknął z uśmiechem, w którym było więcej czułości niż żartu. – Powiedz mi, że nie marzyłaś o tym jako nastolatka. Światła, tafla, chłopak w brzydkiej, hokejowej koszulce i Ty – księżniczka disco na lodzie. – Zatrzymał się, zrobił lekką pauzę i uniósł brew:
- A co do tej Barbie, co nie znała się na neonowym różu i jeszcze nie rozróżniała wtyczki od tostera… Może i moja mama by chciała, ale trafiłaś się mi Ty. Drament. Trochę świrnięty, ale za to z naturalnym, dużym biustem i jeszcze większym poczuciem humoru. Los się do mnie uśmiechnął.
I tym razem to on wystawił język. Dodał potem jeszcze jedno:
- Tylko się nie wywal, bo naprawdę nie mam dziś ochoty rozkładać łóżka u mamusi. Którejkolwiek.
Maeve Vaxley
- Niejedna laska oddałaby połowę szafy z Zary, żeby tylko zatańczyć w takich światełkach z kimś tak stylowym jak ja! – Dramatycznie rozłożył ramiona, a kolorowe reflektory zamigotały za jego plecami, jakby był właśnie finalistą „Tańca z gwiazdami na lodzie”. Jedno jednak warto było mu oddać – w tym świetle naprawdę wyglądał jak żywy przykład mody sportowej z lat dwutysięcznych – trochę dramat, trochę marzenie, a nawet trochę trącało to „czy on na serio tak wyszedł z domu?”.
- I słuchaj – dodał, wskazując na nią – do mojej mamusi mogę iść, ale do Twojej?! Mam jeszcze resztki instynktu samozachowawczego. W przeciwieństwie do niektórych!
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć (a czuł, że szykowała ripostę, którą można byłoby spisać i oprawić w ramkę, by powiesić ją w muzeum kłótni małżeńskich), ruszył do tyłu. Odbił się lekko od bandy, po czym zgrabnie zaczął jechać tyłem, jakby od niechcenia – a przecież ćwiczył to tygodniami, kiedyś, gdy był bardzo młody. Wyciągnął do niej dłonie, szerokie, ciepłe i wciąż pachnące czymś słodkim, co jadł podczas śniadania (albo była to jej mgiełka zapachowa, ciężko stwierdzić, skoro dzielił z nią nie tylko życie, ale też praktycznie wszystkie kosmetyki).
- Choź, moja antymodna awangardo – mruknął z uśmiechem, w którym było więcej czułości niż żartu. – Powiedz mi, że nie marzyłaś o tym jako nastolatka. Światła, tafla, chłopak w brzydkiej, hokejowej koszulce i Ty – księżniczka disco na lodzie. – Zatrzymał się, zrobił lekką pauzę i uniósł brew:
- A co do tej Barbie, co nie znała się na neonowym różu i jeszcze nie rozróżniała wtyczki od tostera… Może i moja mama by chciała, ale trafiłaś się mi Ty. Drament. Trochę świrnięty, ale za to z naturalnym, dużym biustem i jeszcze większym poczuciem humoru. Los się do mnie uśmiechnął.
I tym razem to on wystawił język. Dodał potem jeszcze jedno:
- Tylko się nie wywal, bo naprawdę nie mam dziś ochoty rozkładać łóżka u mamusi. Którejkolwiek.
Maeve Vaxley
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Mr. Cha Cha Cha
zapchajdziury (czyli sesje o niczym), szczegółowe opisy popełnianej zbrodni tu-i-teraz (np. krzywda zwierząt, wypruwanie flaków, itp.), lecz opis zbrodni po fakcie mnie nie rusza
-
Let go ja anna tapahtuu
Baby, anna ittes ja mukaan tuu
Tähdet sun silmis, ja mä sun päälnieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Tego dnia, bez większego powodu, bez spektakularnego znaku na niebie ni ziemi, Maeve czuła się – mówiąc w skrócie, choć z jej ust nigdy nic krótkiego nie padało – absolutnie wspaniale. Uśmiech błyszczał jej w kącikach ust niczym konfetti przyklejone przez statyczne napięcie, włosy miała rozczochrane w sposób wysoce artystyczny. Lecz wystarczył jeden cień wspomnienia, jedna myśl ukryta za łukiem brwi, by ramię drgnęło mimowolnie – na wspomnienie tej jedynej, niepowtarzalnej, całkowicie nieproszonej zjawy – teściowej. Ach, istota z gładką fryzurą, pazurami z akrylu i wzrokiem, który mógłby ostrzyć noże w spojrzeniu. Dla syna – cukrowa wata, serniczek bez spodu, anioł śpiewający w altówce. Dla niej, Maeve – dziewczęcia z odpadków sztuki, córki eko-wariatki i ojca, co mówił mało, ale jakże celnie – była co najwyżej kolorowym ptakiem z drugiej ręki. Darem z second-handu życia.
— Na moje największe szczęście życiowe, mój mąż urządził pokój disco w naszym malutkim domu i jest na moją wyłączność. Od lat siedmiu, z czego jestem dumna, że nie wylądował w wariatkowie — To był w ich rodzinie precedens, że oto do ich drzwi zawitała kobieta bez konwenansów, z pierzastym kapeluszem, co brzmiał bardziej jak performance niż garderoba. A jednak trzymała się dzielnie. Bo dziś, w swoim domowym atelier absurdu, gdzie kot spał w pudle po blenderze, a mąż snuł się gdzieś z kawą i niezręcznym śpiewem zza ściany, Maeve była sobą najbardziej jak się dało. Świadoma, że można wyglądać jak sylwestrowy lampion i nadal trzymać w ręku całe swoje królestwo — z igłą, cekinem i spokojem królowej chaosu. — Jak to określiła mnie mamusia Vaxley, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz na rodzinnym obiadku zapoznawczym — Mruknęła, nikle robiąc śmieszną minę, zwiastującą jakże przemiły poblask zaskoczenia jego rodziców. Najprawdziwsze szychy, mające milimetr domu urządzony przez wyśmienitego architekta. Totalna nuda i bezguście, sterylność już wtedy wychodziła mocno z mody. — Maman od razu przyjęła Cię do rodziny i uznała za synka; nie mogłeś trafić… Na bardziej kreatywną teściową.
Matko jedyna, gdybyż istniał medal za najbardziej wyrafinowane, a zarazem najbardziej niechciane piruety w wykonaniu nieprofesjonalnym, to Lady Maeve zgarnęłaby złoto bez dogrywki. Bo oto z roztargnienia – nie z braku wdzięku, o nie, lecz przez nadmiar myśli krążących jak gołębie nad miejskim placem – omal nie posłała swojej dostojnej osoby twarzą w zimny, lśniący lód. Świat zamigotał groźbą upokorzenia, łyżwy zapiszczały protestem, a ona, nieco pochylona, z językiem przygryzionym w dramatycznym zawieszeniu między zębami, sunęła pokornie ku jedynemu bastionowi stabilności – ku swemu mężowi, Andy’emu, zawodowcowi od śliskich nawierzchni i jeszcze śliskiej logiki.
— Skarbie, nasza pierwsza randka odbyła się po Twoim meczu hokeja. Ubrałam na siebie wtedy czarne glany oklejone diamencikami, zieloną spódnicę i futrzaną czapkę… Oraz koszulkę waszej drużyny, już wtedy zrobiliśmy urocze tango w samotności — Gdy wreszcie dotarła, prawie wpadła w jego ramiona z gracją nieco poturbowanego flaminga, chwytając jego dłonie jak tonąca trzymająca się złotej poręczy luksusowego jachtu. Ach, ten kochany chaos, ten ciepły, umięśniony kaloryfer z ludzką twarzą i brzuszkiem idealnym do wieczornego przytulania – nareszcie mogła oprzeć się o coś stabilniejszego niż własne ego. — Ha, moja osobowość uprowadziła Twoje serce, a cycki zatrzymały już na wieczność — Parsknęła, zarzucając na jego szyję ramiona, składając słodkiego całusa. Naładowany miłością Andie to najbardziej szczęśliwy Andie. — Możemy szaleć po tym, jak zdołam się rozgrzać i nabrać pewności, okej? Nie jestem primabalerina na lodzie jak szanowny Mr. Vaxley.
Andie Vaxley
— Na moje największe szczęście życiowe, mój mąż urządził pokój disco w naszym malutkim domu i jest na moją wyłączność. Od lat siedmiu, z czego jestem dumna, że nie wylądował w wariatkowie — To był w ich rodzinie precedens, że oto do ich drzwi zawitała kobieta bez konwenansów, z pierzastym kapeluszem, co brzmiał bardziej jak performance niż garderoba. A jednak trzymała się dzielnie. Bo dziś, w swoim domowym atelier absurdu, gdzie kot spał w pudle po blenderze, a mąż snuł się gdzieś z kawą i niezręcznym śpiewem zza ściany, Maeve była sobą najbardziej jak się dało. Świadoma, że można wyglądać jak sylwestrowy lampion i nadal trzymać w ręku całe swoje królestwo — z igłą, cekinem i spokojem królowej chaosu. — Jak to określiła mnie mamusia Vaxley, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz na rodzinnym obiadku zapoznawczym — Mruknęła, nikle robiąc śmieszną minę, zwiastującą jakże przemiły poblask zaskoczenia jego rodziców. Najprawdziwsze szychy, mające milimetr domu urządzony przez wyśmienitego architekta. Totalna nuda i bezguście, sterylność już wtedy wychodziła mocno z mody. — Maman od razu przyjęła Cię do rodziny i uznała za synka; nie mogłeś trafić… Na bardziej kreatywną teściową.
Matko jedyna, gdybyż istniał medal za najbardziej wyrafinowane, a zarazem najbardziej niechciane piruety w wykonaniu nieprofesjonalnym, to Lady Maeve zgarnęłaby złoto bez dogrywki. Bo oto z roztargnienia – nie z braku wdzięku, o nie, lecz przez nadmiar myśli krążących jak gołębie nad miejskim placem – omal nie posłała swojej dostojnej osoby twarzą w zimny, lśniący lód. Świat zamigotał groźbą upokorzenia, łyżwy zapiszczały protestem, a ona, nieco pochylona, z językiem przygryzionym w dramatycznym zawieszeniu między zębami, sunęła pokornie ku jedynemu bastionowi stabilności – ku swemu mężowi, Andy’emu, zawodowcowi od śliskich nawierzchni i jeszcze śliskiej logiki.
— Skarbie, nasza pierwsza randka odbyła się po Twoim meczu hokeja. Ubrałam na siebie wtedy czarne glany oklejone diamencikami, zieloną spódnicę i futrzaną czapkę… Oraz koszulkę waszej drużyny, już wtedy zrobiliśmy urocze tango w samotności — Gdy wreszcie dotarła, prawie wpadła w jego ramiona z gracją nieco poturbowanego flaminga, chwytając jego dłonie jak tonąca trzymająca się złotej poręczy luksusowego jachtu. Ach, ten kochany chaos, ten ciepły, umięśniony kaloryfer z ludzką twarzą i brzuszkiem idealnym do wieczornego przytulania – nareszcie mogła oprzeć się o coś stabilniejszego niż własne ego. — Ha, moja osobowość uprowadziła Twoje serce, a cycki zatrzymały już na wieczność — Parsknęła, zarzucając na jego szyję ramiona, składając słodkiego całusa. Naładowany miłością Andie to najbardziej szczęśliwy Andie. — Możemy szaleć po tym, jak zdołam się rozgrzać i nabrać pewności, okej? Nie jestem primabalerina na lodzie jak szanowny Mr. Vaxley.
Andie Vaxley
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ms. Ich komme
Wszystko i nic, zależy od wątku
-
Cha, cha, cha-cha-cha
Yön selkään hän ratsastaa
Kuka on tuo mies?
Kaataa päälleen sampanjaanieobecnośćniewątki 18+takzaimkion / jegopostaćautor
Andie aż zrobił obrót dookoła własnej osi, kiedy usłyszał jej słowa. Na chwilę mocno się zadumał. Siedem lat. SIEDEM. I choć ich znajomość liczyła sobie znacznie więcej, to właśnie od tamtego „tak” minęła już cała era. Patrząc na innych celebrytów, to jedni zdążyli już się rozwieść i wziąć kolejny ślub. A oni? Zadziwiające było to, jak długo potrafili znosić się nawzajem bez potrzeby znikania sobie z oczu w stylu tych telewizyjnych rozwodów. Zresztą! Jak na tak wybuchowy duet, byli całkiem nieźle zgrani. Czasami śmiał się, że są jak ketchup i majonez albo jak cekiny i brokat.
Zachichotał pod nosem, gdy zbliżyła się do niego. Kochał tą jej grację, choć nigdy by się do tego nie przyznał nawet pod przysięgą.
- Hej, hej, hej! – parsknął, łapiąc ją w pasie. Na szczęście bez zamachu, bo przecież nie chciał niechcący posadzić ją tyłkiem na lodzie. – Kochanie, jesteśmy ze sobą dużo dłużej niż siedem lat. Przecież byliśmy parą, zanim jeszcze ludzie używali Facebooka do pisania statusów o pogodzie, jakby inni nie mieli okien! – Zachichotał, łapiąc jej łapki. – Ale dobra, jesteśmy zaobrączkowani od siedmiu lat. I co? Nie zwariowaliśmy. Ty nadal krzyczysz, że rozrzuciłem swoje skarpetki po sypialni, a ja nadal twierdzę, że masz za dużo świec zapachowych rozłożonych po całym domu. Jest idealnie i to mi się podoba.
Gdy wspomniała jego teściową, zrobił tylko cichu hmpf, ale przy słowach o „przyjęciu do rodziny”, Andie spojrzał na nią tak, jakby powiedziała, że to Słońce krąży wokół Ziemi.
- Co? – Zmrużył oczy. – Ona powiedziała, że przyjęła mnie do rodziny? Bo dla mnie… to był… nadal jest thriller w trzech aktach pisanych i to jeszcze z soundtrackiem z „Psychozy”! Przysięgam, myślałem, że za pierwszy razem, jak przyniosłem dla niej kwiaty, to przeklęła mnie spojrzeniem. Do dziś, jak słyszę, że zrobi mi herbatki, mam ciarki na karku.
Złapał ją mocniej, kiedy niemal straciła równowagę. Westchnął wręcz nostalgicznie, choć oczy mu błyszczały. Może i miał trzydziestkę na karku, ale nadal czuł się, jak nastolatek.
- Nasza pierwsza randka? Pamiętam ją jak dziś. Ty w tych glanach i czapce, którą chyba zrobiłaś z Muminka. Kicz pierwszej klasy. A ja? Ja już wtedy byłem niczym zakochany kundel. – Mrugnął do niej. – Musimy to powtórzyć. Tylko teraz dorzucimy frytki z cheddarem.
Odsunął się lekko, patrząc się na nią:
- Może powinnaś zacząć nosić te legginsy z poduchami na tyłku? Wiesz, jak te wszystkie instagramowe laski na siłowni, które tylko odszukują. Tylko, że dla Ciebie to byłaby wersja survivalowa, bo może ochroniłoby Twoje piękne kształty, gdybyś jednak upadła na taflę. – Roześmiał się, zanim zdążyła go szturchnąć. – Spokojnie, przecież wiesz, że uważam, że Twój tyłek jest dziełem sztuki. Po prostu szkoda, by to dzieło się obiło, więc wymyślam różne sposoby, jak temu zaradzić.
Maeve Vaxley
Zachichotał pod nosem, gdy zbliżyła się do niego. Kochał tą jej grację, choć nigdy by się do tego nie przyznał nawet pod przysięgą.
- Hej, hej, hej! – parsknął, łapiąc ją w pasie. Na szczęście bez zamachu, bo przecież nie chciał niechcący posadzić ją tyłkiem na lodzie. – Kochanie, jesteśmy ze sobą dużo dłużej niż siedem lat. Przecież byliśmy parą, zanim jeszcze ludzie używali Facebooka do pisania statusów o pogodzie, jakby inni nie mieli okien! – Zachichotał, łapiąc jej łapki. – Ale dobra, jesteśmy zaobrączkowani od siedmiu lat. I co? Nie zwariowaliśmy. Ty nadal krzyczysz, że rozrzuciłem swoje skarpetki po sypialni, a ja nadal twierdzę, że masz za dużo świec zapachowych rozłożonych po całym domu. Jest idealnie i to mi się podoba.
Gdy wspomniała jego teściową, zrobił tylko cichu hmpf, ale przy słowach o „przyjęciu do rodziny”, Andie spojrzał na nią tak, jakby powiedziała, że to Słońce krąży wokół Ziemi.
- Co? – Zmrużył oczy. – Ona powiedziała, że przyjęła mnie do rodziny? Bo dla mnie… to był… nadal jest thriller w trzech aktach pisanych i to jeszcze z soundtrackiem z „Psychozy”! Przysięgam, myślałem, że za pierwszy razem, jak przyniosłem dla niej kwiaty, to przeklęła mnie spojrzeniem. Do dziś, jak słyszę, że zrobi mi herbatki, mam ciarki na karku.
Złapał ją mocniej, kiedy niemal straciła równowagę. Westchnął wręcz nostalgicznie, choć oczy mu błyszczały. Może i miał trzydziestkę na karku, ale nadal czuł się, jak nastolatek.
- Nasza pierwsza randka? Pamiętam ją jak dziś. Ty w tych glanach i czapce, którą chyba zrobiłaś z Muminka. Kicz pierwszej klasy. A ja? Ja już wtedy byłem niczym zakochany kundel. – Mrugnął do niej. – Musimy to powtórzyć. Tylko teraz dorzucimy frytki z cheddarem.
Odsunął się lekko, patrząc się na nią:
- Może powinnaś zacząć nosić te legginsy z poduchami na tyłku? Wiesz, jak te wszystkie instagramowe laski na siłowni, które tylko odszukują. Tylko, że dla Ciebie to byłaby wersja survivalowa, bo może ochroniłoby Twoje piękne kształty, gdybyś jednak upadła na taflę. – Roześmiał się, zanim zdążyła go szturchnąć. – Spokojnie, przecież wiesz, że uważam, że Twój tyłek jest dziełem sztuki. Po prostu szkoda, by to dzieło się obiło, więc wymyślam różne sposoby, jak temu zaradzić.
Maeve Vaxley
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Mr. Cha Cha Cha
zapchajdziury (czyli sesje o niczym), szczegółowe opisy popełnianej zbrodni tu-i-teraz (np. krzywda zwierząt, wypruwanie flaków, itp.), lecz opis zbrodni po fakcie mnie nie rusza